Autor: Barbara J. Zitwer
Tytuł: "Klub kąpielowy angielskich dam"
Tłumaczenie: Anna Rogulska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Miejsce i rok wydania: Kraków 2013, wydanie I
Liczba stron: 378
Można typowy, dość schematyczny i ograny pomysł na opowieść o młodej, dobrze zapowiadającej się, rozczarowanej związkiem, zdradzonej, zrezygnowanej swoją pozycją zawodową po latach pracy (itp. itd. lista wyboru jest obszerna) kobiecie wykorzystać w całkiem interesujący sposób.
Można mu dodać drugiego książkowego dna. Książkowego, architektonicznego, marketingowego, emocjonalnego. Na tle zakurzonego już mocno, ale jak czuję eksploatowanego non stop tematu powołanego do życia w osobie Bridget Jones (czuję to podskórnie, ponieważ od czasów pamiętników Bridget J. i "Terenu prywatnego" B. Kosmowskiej nie wkraczam w te, niemoje, rewiry), propozycja Barbary Zitwer jest świeża jak bułeczka z wiejskiej piekarni. Dużo tłumaczy oryginalny tytuł: "The J .M. Barrie Ladies' Swimming Society".
Motyw J. M. Barriego, dobrze zapowiadający się na początku, przedstawiła moim zdaniem dość pobieżnie, choć momentami dotykając różnych fragmentów jego życia. Amerykanka Joey Rubin, niemłoda, niestara architekt dostaje od losu szansę na poprowadzenie renowacji rezydencji Stanway House, w której kiedyś mieszkał i tworzył pisarz. Jest wielką miłośniczką "Piotrusia Pana" i projekt jest jej oczkiem w głowie. Na tym konotacje literaturowe niemal się kończą, ale tło jest na tyle interesująco zarysowane (w tym opisy przyrody i pejzaży), że zachęca do dalszych, głębszych poszukiwań (na przykład mnie).
Z czasem jednak ciężar narracji przenosi się na inne sprawy - a to zaniedbanej przyjaźni bohaterki, a to na zauroczenie i odwzajemnione uczucie do zarządcy majątku, a to na złe uczucia jego teściowej, która nie może się przez 9 lat pogodzić ze śmiercią córki, i przede wszystkim na fascynujące relacje dam, z tytułowego klubu kąpielowego. Tutaj dopiero mamy prawdziwy róg obfitości! Podsumować go mogę parafrazą zdania, które wyczytałam swego czasu w innej powieści: "Jestem w takim wieku, że mogę mówić co myślę".
Mam wrażenie, że Barbara J. Zitwer odwróciła misternie tkaną, nieźle pomyślaną materię na lewą stronę i powiedziała: patrzcie, tu słabo się trzyma, tu grubymi nićmi szyte, tu zacerowane a tam wypalona maleńka dziura w pięknym fragmencie. Mamy i polskie akcenty - kosmetyczka, którą wspomina Joey przy okazji wtajemniczania nastolatki w niepoznane dotąd arkana kosmetyków kolorowych, wspominana z racji swoich wschodnioeuropejskich sposobów na piękną cerę, którymi Joey dzieli się z córką zarządcy (uff epitet "wschodnioeuropejski" urasta w fabule do rangi nieomal południoeoazjatyckich sztuczek kosmetycznych). I ceramika, którą wychwala jedna z dam klubu, ocalała z obozu koncentracyjnego w Auschwitz, przy okazji picia rosołu ... (KLIK).
Tu mnie ujęła autorka, ponieważ po wakacjach na Kaszubach, zakończonych wizytą i pokazem w Chmielnie, mam słabość do miejsc z duszą i takich przedmiotów.
"Klub kąpielowy angielskich dam" kończy się dobrze, ale bez euforii, a wręcz z dziwnym poczuciem niepełności. Być może wynika to z tego, że ludzie z urządzonym życiem nie tak łatwo je zmieniają.
Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".
P.S. Chyba więcej o mnie i co u mnie dowiecie się z tych wpisów mówiących o książkach, które tu się pojawiają. Jakoś nie mam weny na posty czysto osobiste.
Tytuł: "Klub kąpielowy angielskich dam"
Tłumaczenie: Anna Rogulska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Miejsce i rok wydania: Kraków 2013, wydanie I
Liczba stron: 378
Można typowy, dość schematyczny i ograny pomysł na opowieść o młodej, dobrze zapowiadającej się, rozczarowanej związkiem, zdradzonej, zrezygnowanej swoją pozycją zawodową po latach pracy (itp. itd. lista wyboru jest obszerna) kobiecie wykorzystać w całkiem interesujący sposób.
Można mu dodać drugiego książkowego dna. Książkowego, architektonicznego, marketingowego, emocjonalnego. Na tle zakurzonego już mocno, ale jak czuję eksploatowanego non stop tematu powołanego do życia w osobie Bridget Jones (czuję to podskórnie, ponieważ od czasów pamiętników Bridget J. i "Terenu prywatnego" B. Kosmowskiej nie wkraczam w te, niemoje, rewiry), propozycja Barbary Zitwer jest świeża jak bułeczka z wiejskiej piekarni. Dużo tłumaczy oryginalny tytuł: "The J .M. Barrie Ladies' Swimming Society".
Motyw J. M. Barriego, dobrze zapowiadający się na początku, przedstawiła moim zdaniem dość pobieżnie, choć momentami dotykając różnych fragmentów jego życia. Amerykanka Joey Rubin, niemłoda, niestara architekt dostaje od losu szansę na poprowadzenie renowacji rezydencji Stanway House, w której kiedyś mieszkał i tworzył pisarz. Jest wielką miłośniczką "Piotrusia Pana" i projekt jest jej oczkiem w głowie. Na tym konotacje literaturowe niemal się kończą, ale tło jest na tyle interesująco zarysowane (w tym opisy przyrody i pejzaży), że zachęca do dalszych, głębszych poszukiwań (na przykład mnie).
Z czasem jednak ciężar narracji przenosi się na inne sprawy - a to zaniedbanej przyjaźni bohaterki, a to na zauroczenie i odwzajemnione uczucie do zarządcy majątku, a to na złe uczucia jego teściowej, która nie może się przez 9 lat pogodzić ze śmiercią córki, i przede wszystkim na fascynujące relacje dam, z tytułowego klubu kąpielowego. Tutaj dopiero mamy prawdziwy róg obfitości! Podsumować go mogę parafrazą zdania, które wyczytałam swego czasu w innej powieści: "Jestem w takim wieku, że mogę mówić co myślę".
Mam wrażenie, że Barbara J. Zitwer odwróciła misternie tkaną, nieźle pomyślaną materię na lewą stronę i powiedziała: patrzcie, tu słabo się trzyma, tu grubymi nićmi szyte, tu zacerowane a tam wypalona maleńka dziura w pięknym fragmencie. Mamy i polskie akcenty - kosmetyczka, którą wspomina Joey przy okazji wtajemniczania nastolatki w niepoznane dotąd arkana kosmetyków kolorowych, wspominana z racji swoich wschodnioeuropejskich sposobów na piękną cerę, którymi Joey dzieli się z córką zarządcy (uff epitet "wschodnioeuropejski" urasta w fabule do rangi nieomal południoeoazjatyckich sztuczek kosmetycznych). I ceramika, którą wychwala jedna z dam klubu, ocalała z obozu koncentracyjnego w Auschwitz, przy okazji picia rosołu ... (KLIK).
Tu mnie ujęła autorka, ponieważ po wakacjach na Kaszubach, zakończonych wizytą i pokazem w Chmielnie, mam słabość do miejsc z duszą i takich przedmiotów.
oto i wakacyjnych podróży efekt |
Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".
P.S. Chyba więcej o mnie i co u mnie dowiecie się z tych wpisów mówiących o książkach, które tu się pojawiają. Jakoś nie mam weny na posty czysto osobiste.