Przyszło mi ostatnio do głowy, że wrócę, wróć: może dam radę wrócić tutaj, przy pomocy komentarza do tego co mnie mocno poruszyło, wzburzyło, wzruszło, zachwyciło. Jednym słowem: wyrażając emocje.
Ale może jednak lepiej ostudzić myśli w głowie zanim się coś chlapnie?
I znów nic z tego nie wyjdzie...
Pod koniec tygodnia pojawiły się nieśmiałe informacje o tym, że jeszcze w kwietniu dzieci miałyby wrócić o szkół. Tymczasem tuż przed świętami sąsiadka moja podzieliła się ze mną najświeższymi informacjami z pola boju, czyli pracy w dziecięcym szpitalu. Jej dane potwierdziły w ciągu świąt relacje z Krakowa, z którego pokazano oddziały dzieci chorych na covid. Chorych, a nie z objawami PIMS.
Czy w takiej sytuacji dzieci powinny wracać do nauki stacjonarnej nawet jeśli nauczyciele zostali zaszczepieni? A co z rodzicami i rodzinami dzieci-uczniów? Czy to nie oni będą wtedy nadal rezerwuarem transmisji wirusa przenosząc go na uwolnione dzieci?
Po roku zdalnej pracy i nauki mam już szczerze dosyć tej sytuacji i wolałabym by moje dzieci wróciły do szkoły (a ja do pracy stacjonarnej).
Ale wolę mieć dzieci niedouczone i trochę nieruchawe, niż leżące w szpitalu.