wtorek, 30 października 2018

Nocka

Być może to wina przechodzącego nad nami frontu, ale nie mogę spać. Obudziłam się godzinę temu i nie mogę zasnąć. Ostatnio zdarzało się to prawie co noc, ale była pełnia co chyba wyjaśnia sprawę. Poprzedniej nocy nie mogłam spokojnie spać, bo Mały grał wczoraj mecze na turnieju Tymbark - pod gołym niebem. Martwiłam się o Niego i o pogodę, sprawdzalam za kazdym razem czy pada i jak mocno wieje. Caly dzień bylo tylko 4 stopnie. W tej chwili termometr pokazuje 13.
Etap gminny wygrali,  ale ja okupilam to dwoma koszmarami sennymi, 2 tygodnie temu miał grypę i wyślij teraz dziecko na boisko w taką pogodę.

Przemyślalam sobie milczenie. To chyba kwestia innych zajęć - latem walczyłam z chwastami, ale głównie z urodzajem malin, a teraz są  lekcje. Nie można ani trochę zaufać tym dwóm potomkom. Obaj naturalnie odpowiadają twierdząco na pytania o odrobione lekcje i spakowane tornistry, ale wyrywkowa rewizja rozmywa dymną zasłonę pewności.

Kiedyś odpalałam pod kołdrą laptopa. Teraz telefon,  ale widzę (doslownie), że zbyt częste wieczorne czytanie na telefonie szkodzi mojemu wzrokowi. To pamiątka po epidemicznym zapaleniu spojówek,  które przeszlam dokladnie rok temu. Regularne kontrole u " mojego" okulisty i leczenie zakonczyly się na początku wrześni i obiecalam Mu nienadużywanie telefonu. On zaś z kolei stwierdził, że z czasem i tak będę używać okularów do czytania: "To nie jest groźba, to obietnica". Jak go nie lubić? ;-)

Wracając do malin. Po powrocie z Sandomierza miałam do przerobienia 2.5 kilo owoców. Kilogram zasypałam cukrem na likier a z reszty zrobilam sorbet malinowy. Sorbet jeszcze się nie zjadł,  a owoce na  likier dalej pracują...

Wyjazdy z dziećmi na mecze owocują ciekawymi, wróć: przerażającymi odkryciami. Ponoć dzieciaki słuchają i oglądają teraz - wiadomo gdzie-  niejakiego lorda K. , który gada im jak " być prestizowym" (????) Mają pic wodę z lodowca. O noszeniu markowych koszulek nie wspominam.

Czy ja śnię?

niedziela, 14 października 2018

3maj-cie qciuqi za powrót

Kiedy tu zajrzałam, uświadomiłam sobie jak dawno nic nie napisałam...  We wrześniu nie zdążyłam opublikować wpisu o książce. Pierwszy raz od 6 lat nie napisałam nic przez miesiąc.

Dwa dni temu rozmawiając z sasiadką o harmonogramie prac domowych i zajęć dzieci sformułowałam myśl,  która podsumowuje mój brak aktywności w blogosferze:

"Po ośmiu godzinach pracy przy komputerze mam wstręt do liter."

Do czytania, pisania, czegokolwiek co wiąże się ze słowem drukowanym.

Niedobrze. Grozi mi wypalenie intelektualne.

Postanawiam tu powrócić. Tak.
 :-)


czwartek, 30 sierpnia 2018

"Żeglarz z Miletu"

Autor: Géza Hegedüs
Tytuł: "Żeglarz z Miletu"
Przełożyła: Camilla Mondral
Ilustracja do okładki oraz projekt graficzny kolekcji: Anita Głowińska
Wydawnictwo: Polityka Sp. z o.o. SKA
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2017
Liczba stron: 256

Książka wydana w kolekcji książkowej CAŁA POLSKA CZYTA DZIECIOM Fundacji "ABCXXI - Cała Polska czyta dzieciom " oraz tygodnika Polityka


Przenieść się do starożytnej Grecji,  do czasów filozofów, przed epokę demokracji ateńskiej. Stać się świadkiem perskich najazdów, handlu niewolnikami, bitew lądowych i morskich: bitwy pod Maratonem i pod Salaminą.
Poznać całkiem pokaźny fragment historii i obyczajów,  stosunków społecznych, wierzeń, wzajemnych animozji i relacji oraz niuansów w życiu greckich państw - miast.

Wystarczy otworzyć i oddać się lekturze "Żeglarza z Miletu". Od pierwszych słów czuć powiew śródziemnomorskiego wiatru i ciepło tamtejszego słońca.
Opowieść trzyma w napięciu i niebezpiecznie igra z nerwami słabszych czytelników, bo wydać na pastwę losu dwóch trzynasto - czternastolatków to nie lada sztuka. Początkowo martwimy się o Toksarysa i Hermodorosa, ale z czasem poddajemy się nurtowi przygód widząc, że chłopcy nieźle sobie dają radę, by przekonać się, że poradzą sobie na pewno!

 "Nie obawiaj się o chłopca. Tak powinno być, by wokół siebie słyszał różne poglądy. Ty i kapłani wskazujecie mu dobrą drogę, szkoła także uczy go dobrego, ja staram się dawać mu pożyteczny przykład, a od innych ludzi też się różnych rzeczy dowie. W końcu sam się po świecie rozejrzy i dobierze sobie te nauki, które mu będą przynosiły korzyści. Słuszne jest, by człowiek poznawał sprzeczne poglądy i sam decydował, w co wierzyć i jak postępować."

Widzimy jak dorastają i dojrzewają, a najpiękniejsze w tej opowieści jest poczucie wspólnoty i przywiązania. Są dla siebie bardziej jak bracia. Nie ma wśród nich rywalizacji; jest współpraca, zaufanie i altruizm.

"Żeglarz z Miletu" jest pochwałą przyjaźni, wierności, umiłowania wolności i przekonań o równości wszystkich ludzi. Pięknym przykładem, że można żyć w zgodzie z przekonaniami, nie hołdować mamonie i stanowiskom, i nie układać się z tymi, z którymi jest wygodniej i dostatniej żyć.
Taka dobra karta w kieszeni na życiową rozgrywkę.


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";
- "W 200 książek dookoła świata - 2018 ". 

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Pomysł na wakacje

"Jutro wstaję i sobie leżę",

stwierdził Mały O. po dzisiejszej całodziennej  wędrówce po Sandomierzu.



sobota, 25 sierpnia 2018

Między nami sąsiadami

W środę przywiozłam Karolki od Dziadków. Po trwającej dłużej niż przeciętnie podróży, co spowodowane było wypadkami, korkami  i remontami w Poznaniu, o których nie miałam pojęcia) zdążyłam tylko wyładować bagaże i postawić je praktycznie w przejściu. Produkty spożywcze szybko wylądowały w lodówce a ja wzięłam się za robienie kolacji. Bramy wyjątkowo nie zamknęłam.
Było już ciemno kiedy Karolki zawołały mnie, że ktoś puka do drzwi.
Po otwarciu ujrzałam sąsiada po skosie.  Przyszedł z pytaniem czy nie przeszkadza nam szczekający pies. Bo on siedzi na tarasie (wyczułam też, że w towarzystwie szklaneczki czegoś mocniejszego) i jemu przeszkadza.  Wytłumaczyłam mu, że nie, że pies szczeka jak widzi kota (na marginesie: kot przychodzi do nas), ale przyzwyczailiśmy się.
Chyba mamy okna z drugiej strony, usłyszałam. No cóż, bliżej od nas mieć nie może - pies szczeka stojąc przy naszej wspólnej z jego właścicielem siatce. Bo jemu przeszkadza. Chyba ze trzy razy wyjaśniłam mu, że nam nie, i z zawiedzioną miną pożegnał się. Żeby do nas dojść musiał się trochę przejść, bo mieszka na innej ulicy. Że też mu się chciało.
Zapomniałam mu powiedzieć, że pies już szczekał kiedy się przeprowadziliśmy, czyli 7 lat temu, a Mały O. miał niecałe 2 latka i zasypiał przy tym "hałasie". I jakoś żyje. Trochę mnie to wtedy denerwowało, ale głównie dlatego, że bałam się czy szczekanie nie obudzi dziecka.  Tak się jednak nigdy nie stało.
Mąż, któremu powtórzyłam zajście wyraził się niezbyt cenzuralnie o osobach, które sprowadzają się na wieś, a z czasem lub od razu przeszkadza im wszystko co na wsi jest codziennością.
Wieś znika a, co może nie wszyscy rozumieją, "Chiny nas nie wyzywią".
Nie wiem co sąsiad knuje. ;-) Mam nadzieję, że nic.

Z kolei sąsiad, ojciec "sąsiadek", usuwał w poniedziałek gałęzie z wierzby na swoim ogrodzie. Pomagała mu młodsza latorośl. Gdy podeszłam zadał mi następujące pytanie (jego córka stała obok i słuchała): "Czy jak się obcina gałęzie drzewom to je to boli?"
Gdyby nie to, że dziecko stało i patrzyło na mnie wyczekująco, pewnie bym podyskutowała bardziej ogólnie, ale nie wiem skąd wzięła mi się odpowiedź w stylu,  że to jak obcinanie paznokci albo włosów u dzieci. Jeśli zostawi się drzewa owocowe same sobie, to z czasem marnieją i nie będą dawać owoców bo opanują je choroby. Mam nadzieję, że cięcie pielęgnacyjne pomaga roślinom żyć i czuć się dobrze. Odpowiedź całkowicie zadowoliła oboje.

Nie czytałam "Sekretnego życia drzew".

Co tam piszą na ten temat?



wtorek, 31 lipca 2018

Adam Bahdaj "Dan Drewer i Indianie"

Autor: Adam Bahdaj
Tytuł: "Dan Drewer i Indianie"
Ilustrował: Mieczysław Kwacz
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1985
Liczba stron: 176

Seria wydawnicza: "Klub Siedmiu Przygód"



Czy 33 lata poślizgu w czytaniu to dużo?
Właściwie zastanawiam się co takiego we mnie widziała/co miała na myśli moja wychowawczyni, że postanowiła mnie nagrodzić tą książką na zakończenie szóstej klasy: "za bardzo dobre wyniki w nauce, wzorowe zachowanie się i pracę w samorządzie klasowym".
Wręczać 12 letniej dziewczynce książkę o Dzikim Zachodzie i Indianach...?
:-D
Ale w końcu do niej dorosłam!
Znany na całym amerykańskim wschodzie i zachodzie łowca mustangów Daniel Drewer postanawia zatrudnić się jako kurier Pony Express i przewozić  pocztę z jednego końca kraju na drugi. Co go to tego nakłania? Chęć poznania Ameryki i dotarcia wraz z pocztą do jej najdalszych zakątków. Na zachodzie trwa gorączka złota, a w innych rejonach kontynentu wojna z Indianami. Dan ma swoich starych wrogów, którzy nie pozwalają o sobie zapomnieć nawet po latach. W wyprawie, podczas której ma dostarczyć pocztę z eksperyzą ziemi towarzyszy mu młody kurier Edy Millan. Już wkrótce po wyruszeniu zostają napadnięci i oskarżeni o zabójstwo. Ścigani są listem gończym z nagrodą 10 000 dolarów za każdego. To sprytnie uknuty plan wielebnego pastora Goulacka i podłego Alexa Kumnerlaya ma na celu przechwycenie ekspertyzy próbki ziemi z zawartością srebra.
Dan i Edy rozdzielają się - Edy ma jechać dalej by doręczyć przesyłkę, a Dan oddaje się do dyspozycji wojska stacjonujacego w Fort Laramie. Wysłany zostaje na zwiad wraz z żołnierzami. Wystaje się spod kurateli wojskowych chcąc uchronić i ostrzec Indian przed zbliżającym się atakiem.
Ten dosc zawiły splot wydarzeń i okoliczności ma na celu pokazanie niejednoznaczności sytuacji na ziemi amerykańskiej. Indianie giną z rąk Amerykanów, Amerykanie z rąk Indian. Trwa wzajema rzeź spowodowana chęcią posiadania ziemi. Obie strony uważają, że to ich własność i że tylko oni pełnoprawnie mogą na niej żyć.
Dan kilkakrotnie mija po drodze uciekające kobiety, które cudem uniknęły śmierci. Czy to nie przypomina wam wydarzeń z innych czasów i części świata ...?

Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",


- "W 200 książek dookoła świat -2018".





piątek, 13 lipca 2018

Pachnący ogród

Autor: Helga Urban
Tytuł: "Pachnący ogród"
Przekład z języka niemieckiego: Helena Terpińska-Ostrowska, Ewa Heise-Zielicz
Wydawictwo: Elipsa
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2000
Liczba stron: 144




Powoli wciągałam się w lekturę tej książki, jak w rozpoznawanie zapachu. ;-)
W sumie cieszę się, że ją kiedyś nabyłam. Wiele lat stała sobie na półce i czekała na odkrycie. I oto okazało się, że zawiera wiele interesujących informacji. Interesujących dla osób, które lubią ogrody i rośliny, co obserwując współczesne ogrody przydomowe nie zawsze idzie w parze.

Właściwie nawet mogę stwierdzić, że doczekała właściwych czasów, ponieważ w przypadku wielu opisywanych roślin, które nie są opatrzone zdjęciem, ani nawet polską nazwą, po sprawdzeniu jak wygląda roślinka w internecie, wyskakują jedynie anglojęzyczne strony. Co oznacza, że nadal w Polsce nie jest ona znana lub rozpowszechniona mimo istnienia sprzyjających warunków klimatycznych. Co by było, gdybym z pozyskanych z tej książki informacji chciała praktycznie skorzystać i wdrożyć je w życie (czytaj: posadzić roślinę) 15 lat temu? Prawdopodobnie frustracja.

Jej autorka posiada swój ogród i opisując pachnące gatunki roślin korzystała głównie z własnego wieloletniego doświadczenia. Dzięki temu, że mówimy o ogrodzie zlokalizowanym w Niemczech można faktycznie skorzystać z jej podpowiedzi. Panie tłumaczki też wykonały swoją robotę, ponieważ gdzieniegdzie można znaleźć informację z odwołaniem do Polski.
Pani Helga Urban dzieli się zdjęciami ze swojego ogrodu na stronie http://hukurban.de/ (tylko niemiecka wersja).
Częstokroć przeplata swoje myśli o zapachu i pachnących roślinach cytatami z literatury (niemieckiej) i porównuje swoje wrażenia z muzyką niemieckich kompozytorów :-D.


Dla osób zainteresowanych przebywaniem wśród pięknych zapachów i upajaniem się nimi jest to naprawdę dobre źródło informacji, ponieważ znajdziemy tu nazwy gatunków i pachnących odmian według następujacego klucza: drzewa i krzewy, pnącza, róże, byliny, rośliny cebulowe i bulwiaste, rośliny jednoroczne i dwuletnie. Jest tu wykaz ziół, roślin wodnych, bagiennych i przybrzeżnych a także egzotycznych, które można (a w naszym klimacie trzeba) trzymać w domu. Ponadto rośliny pachnące nocą (po zmierzchu), o pachnących liściach i rośliny pachnące,  które kwitną zimą. Naprawdę wiele jak na niewielką objętościowo książkę.
Podstawowy podział, który należy mieć na uwadze rozpatrując pachnącą florę to ten, że istnieją gatunki typowo pachnące, rzadkie specyficzne pachnące rośliny (np. męczennica) oraz gatunki lub odmiany pachnące wśród niepachnących rodzajów. W przypadku pachnących odmian autorka wymienia konkretne nazwy i tu, obawiam się, może być pewien problem gdyby ktoś chciał nabyć tę właśnie roślinę. Z rezerwą odnoszę się do zakupów w internetowych sklepach ogrodniczych po tym, jak dwa lata temu zamiast świecznicy przysłano mi ciemiernika. Okazało się to dopiero wtedy, kiedy rośliny wypuściły kwiaty. Pochodzą tej samej rodziny i sadzonki były nie do rozpoznania.

Niemniej nie zrażajmy się; mamy tu wiele tabel i zestawień, pięknych fotografii i inspirujących informacji.
Ponieważ cytując za panią Helgą Karla Foerestera:
"ogród bez floksów to gorzej niż omyłka, to szaleństwo"
postanowiłam czym prędzej naprawić błąd i nabyłam miesiąc temu 3 sztuki (z opisów na doniczkach wynika, że są to trzy różne odmiany...) i zamierzam użyć ich do zasłonięcia czerpni powietrza. Po niewypale z udziałem goździków, mam nadzieję, że może floksy dadzą radę. Pamiętam te kwiaty z ogródka pod domem Babci. Mama moja ma do nich nieprzychylny stosunek - nie lubi ich zapachu - ale ja nie mam takich uprzedzeń.


Wpis bierze udział w wyzwaniu:
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

czwartek, 28 czerwca 2018

Kilka słów o i od Wojtyły

Autor: Michał Rożek
Tytuł: "Wojtyła"
Fotografie: Adam Bujak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Miejsce i rok wydania: Wrocław 1997
Liczba stron: 239






Autorem słowa w powyższej książce jest Michał Rożek (ur. 1942) (?). Mam tu wątpliwości wobec informacji znajdującej się na okładce, ponieważ poszukiwania internetowe doprowadziły mnie do źródeł mówiących o śmierci i miejscu pochówku, z których wynika, że pan profesor był z rocznika 1946. Specjalizował się w publikacjach na temat dziejów sztuki i kultury polskiej ze szczególnym uzwględnieniem Krakowa.
Adam Bujak, również rocznik 1942, to artysta i fotografik specjalizujący się głównie w tematyce religijnej, martyrologii, obrzędach, architekturze i pejzażu. Od lat 60 towarzyszył Karolowi Wojtyle ze swoim obiektywem. Obaj, a w zasadzie wszyscy trzej, związani z Krakowem.
Książka jest przystępnie napisanym źródłem dość pogłębionej wiedzy o życiu, rodzinie i dziełach Karola Wojtyły. Z ciekawostek, odsłania, niewielu osobom wiadome, konotacje z rodziną Kydryńskich.


Mniejszy chłopiec to Lucjan Krydyński, prawda że nie mozna go z nikim pomylić?
Z szeregu mniej lub bardziej znanych biograficznych szczegółów przytoczę tu może kilka słów mówiących o jego pracy ze studentami na KUL.

Wykłady Wojtyły odbywaly się w największej sali - nr 33 - a młodzi ludzie siedzieli nie tylko w ławkach, ale także na podłodze. Mówiono o nim "Wuj Karol" albo "Wujek" i tak już na lata pozostało. Najpiękniej mówił o miłości, to był jego ulubiony temat. Problemy moralne, które przynosiło życie, zwłaszcza w zakresie etyki seksualnej, były częstym tematem jego refleksji. Jego etyka osadzona była w codzienności. Bycie etykiem to zachowanie zgodne pomiędzy posiadaną wiedzą a postępowaniem. Zwykł zawsze nazywać dobro i zło po imieniu. Nie znosił zamazywania obrazu. Dla ks. Karola etyka to relacje wzajemne pomiędzy osobami i ich czynami, to podmiotowość drugiej osoby. W relacjach interpersonalnych najważniejsza jest miłość. Studenci przepadali za nim. Także bacznie obserwowali. Zwłaszcza te wytarte sutanny,  podniszczone palto i sfatygowane buty. Niewielu wiedziało, że połowę uniwersyteckiej pensji ks. Wojtyła przeznaczał na zapomogi dla biednych studentów. A ci, którzy korzystali z jego miłosierdzia, nigdy o tym nie wiedzieli. Był dla nich człowiekiem modlitwy. Między zajęciami odmawiał odmawiał brewiarz albo klęczał w uniwersyteckiej kaplicy. Często widywano go przy łóżkach chorych studentów. Był autentyczny w każdym calu.  (...) Świetnie wyczuwał zainteresowania słuchaczy. Poza wykładami nie mówił wiele. Raczej był wytrwałym słuchaczem, patrzącym przenikliwie na rozmówcę, świdrującym go oczami. (...) Był bardzo wymagający wobec siebie. Imponował wiedzą i rozległością przemyśleń. Podczas kolokwiów, egzaminów, seminariów nie był zbyt wymagający, ale wstyd było czegoś nie wiedzieć. (str. 81-83)
Lata pracy na KUL zaowocowały wieloma rozprawami naukowymi (...). Pisał o etyce u Schelera, o św. Janie od Krzyża. W latach 1957-1958 opublikował na łamach  "Tygodnika Powszechnego" aż 21 artykułów, którym dał tytuł Elementarz etyczny. Po raz piewszy wyłożył polskiemu czytelnikowi podstawy etyki katolickiej na czasy drugiej połowy XX w. Pisał tam: "Etyka chrześcijańska broni nie tylko samych cnót społecznych, które są tak bezcennym dzidzictwem Objawienia, ale broni samych podstawowych cnót w człowieku, ich racji, bytu w osobie. Osoba jest bytem wolnym, ale wolność jej nie oznacza niezależności od społeczeństwa, osoba jest bytem wolnym w ramach życia społecznego. Wolności swojej używa dobrze wówczas, kiedy na naturalnym podłożu swojej skłonności do życia społecznego rozwija realne cnoty społeczne. Cnoty te stanowią równocześnie o realizacji dobra wspólnego. Osoba ludzka nie może się rozwijać i doskonalić poza nim". W tym czasie pracował nad dziełem etycznym Miłość i odpowiedzialność. Chciał pokazać, na czym polega prawdziwa miłość, co to oznacza w relacji interpersonalnej odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. Zdaniem ks. Wojtyły zagrożenie osobowej godności nie dokonuje się przez działania zewnętrzne, najbardziej zagraża człowiekowi fakt, że nie zdaje sobie sprawy, że jest niszczony. Tak może być w relacji miłości dwojga ludzi, którzy mogą używć siebie jak środka do celu. (str. 86-87) (podkreślenia moje)


Książka, należąca do serii "A to Polska właśnie", wydana została w roku pierwszego spotkania młodych na Lednicy. Kończy się zatem w nieomal prehistorycznym momencie, gdy papież był jeszcze pełen sił. To było jeszcze przed rokiem milenijnym (2000), kiedy widoczne już było załamanie jego zdrowia (urodził się 18 maja 1920).
Lekturę podsunął mi młodszy syn, a dzięki niej mogłam całkiem pewnie odpowiadać na pytania dotyczące Wojtyły, które pojawiły się w narodowym teście o świętych. ;-)






Wpis bierze udział w  wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo,


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".



niedziela, 10 czerwca 2018

Dziesięć przykazań niedoskonałego lecz szczęśliwego człowieka

Przepraszam, że nie odpowiedziałam jeszcze na komentarze pod poprzednim wpisem,
...  ale cieszę się, że tu jesteście, czytacie i zostawiacie swoje myśli. Dziękuję Wam!
... ale chciałam się z Wami podzielić poniższą listą, która wpadła mi w łapki po niemal roku od jej publikacji.



  • Dbaj o prawdziwość i nie przejmuj się tym, co mówią inni. 
  • Rozwijaj współczucie dla samego siebie i rezygnuj z perfekcjonizmu.
  • Rozwijaj odporność duchową i odrzucaj obezwładniającą bezsilność. 
  • Dbaj o wdzięczność i radość, pozbywaj się poczucia nietrwałości i strachu przed ciemnością. 
  • Korzystaj z intuicji i ufności wierze i pozbywaj się potrzeby pewności. 
  • Wykorzystuj swoją kreatywność i przestań się porównywać z innymi. 
  • Dbaj o zabawę i wypoczynek, zapomnij o wyczerpaniu jako wskaźniku twojego statusu i wydajności, która ma określać twoją wartość. 
  • Dbaj o spokój oraz ciszę i bezruch, zrezygnuj z niespokojnego stylu życia. 
  • Dbaj o to, by twoja praca miała sens, przestań wątpić w siebie i myśleć o tym, co "powinieneś" robić. 
  • Zadbaj o to, by twojemu życiu towarzyszyły śmiech, śpiew i taniec, i zapomnij o tym,  że zawsze musisz być fajny i nad wszystkim panować. 
Powyższe dziesięć punktów pochodzi z "Darów niedoskonałości" autorstwa Brené Brown. *)

Jak radzę sobie z tym co powinnam/powinno być zrobione wie Monia, która widziała via FB jak wygląda trawa (bo nie jest to trawnik) pod moim domem. Moniu,  jej wysokość nadal się powiększa! ;-)
Co mnie zachwyca? Pojawiły się kępy fajnych kłosów, ale gdy nadejdzie ponury kosiarz znikną nieodwracalnie. Oto one:




a tu róże:
pierwsza




i kolejne, które zakwitły


Tyle udało mi się napisać wczoraj. Za godzinę będę na Orliku.
Dobrej, udanej niedzieli i nadchodzącego tygodnia!
:-)




*) Głowacki Krzysztof, Prawdziwa odwaga, "Przewodnik Katolicki" 2017 nr 31.



poniedziałek, 4 czerwca 2018

O Polsce

- Polska to jest jedno wielkie nieporozumienie - stwierdził znienacka młodszy syn (dziewięciolatek) i zaraz uzupełnił swój osąd:
- Oprócz naszej rodziny, jak tu siedzimy przy stole, dziadzi I., babci U., dziadka H. i babci K.


Jakieś pytania?



środa, 30 maja 2018

Ale jak?!

Wygląda na to, że dawno mnie tu nie było. Ale ogólnie jestem, poczynam sobie nieźle, ze zdrowiem nie najgorzej, dziękuję. Stan pogody nastraja mnie apokaliptycznie, a roszczeniowa postawa sąsiadów (niedosłownych) osłabia morale.
Chciałam zatem pokazać coś, co zdziwiło mnie w poniedziałek rano. "Odpaliłam" w niedzielę espadryle, na których zakup rzuciłam się po wyraźnej reklamie ze strony Kaliny [KLIK]. ;-)
W sklepie oglądałam je szczegółowo, nie mogłam wypatrzeć wyraźnego oznaczenia.


Tymczasem po dwóch miesiącach oderwałam metki, poczłapałam na mecz, do kościoła, a w poniedziałek rano w łazience spojrzenie me zawisnęło na tym:


Czy dobrze rozumiem, że kupiłam buty męskie...?

wtorek, 15 maja 2018

O obsesjach higienicznych

Moje dzieci mają szczególny zwyczaj i sposób mycia rąk. Trwa to ułamek sekundy. Niezbite tego dowody zostawiają następnie na ręczniku, który po kilku dniach wygląda jak przeciągnięty przez błotnistą kałużę, a nie-do-wytarte ręce zostawiają ślady na wyłączniku światła oraz są zalążkiem tropów prowadzących z/do łazienki.
Nie pomaga pilnowanie, instruktaż mycia z użyciem mydła, autoprezentacja sekwencji czynności.
Ale.. Chyba znalazł się sposób na starszego.
Otóż ostatnia lekcja przyrody zaowocowała wpisem o chorobach wirusowych i bakteryjnych. Dziś rano usłyszałam pytanie:
- Mamo,  a ty wiesz co to jest HIV?
- Tak, wiem, to wirus braku odporności.
Zapadła cisza i skupienie.
- Ja bym chciał się zbadać.
O matko. Poważny człowiek, poważna sprawa
- Tu zrobiliśmy sobie krótki wykład o drogach zarażenia. Nieco później wspomniałam o diagnostyce i dzieciach, które rodzą matki chore na AIDS.
Chyba zeszło z niego napięcie. Mieliśmy zacząć śniadanie więc tradycyjnie padło hasło "Umyjcie ręce bo macie brudne". Po czym dodałam "...i roznosicie różne choroby".
Tego było potrzeba - większy pomaszerował karnie do łazienki.
Zastanawiam się co pani od przyrody im naopowiadała. Pytałam, nie odpowiedział.
To historia sprzed 3 tygodni.


Natomiast na fali higienicznych obsesji (moich czy dzieci trudno powiedzieć) oto historyjka z minionej niedzieli, kiedy szykowaliśmy się do wyjazdu na komunię.
Jeszcze przed śniadaniem synowie umyli zęby (takie wymaganie postawił im ojciec Karolków). Nie wiem, dla mnie mycie zębów przed jedzeniem jest trochę z kosmosu, ale trudno, nie walczę z jego obsesjami... Że jest kosmitą - mam pewne podejrzenia. Po śniadaniu zaś, przebraliśmy się w białe koszule (oni) i spotkaliśmy się wszyscy w łazience.
- Karol, umyj zęby.
- Mrhmm. Co?
- Umyj zęby.
- Pastą?


Takżeten.



środa, 9 maja 2018

Powygłupiać się trochę

Lubię pośmiać się i powygłupiać.
Ostatnio nie sprzyjają temu różne wydarzenia. Cóż. Jest co opowiadać, ale czasu trochę brakuje..
Ale nie mogę nie podzielić się z Wami świeżutkim występem solowym Pana Igora Kwiatkowskiego, znanego też jako Mariolka, tudzież Jacek Balcerzak lub Kryspin.
Oto on.
Dobrej zabawy! :-D





sobota, 5 maja 2018

Margarithes...

Miewa Pan okresy melancholii?
Bardzo miewam - okresy smutku i zwątpienia, czy to, co robię, jest dobre i ma sens. Nie nazwałbym się osobą szalenie szczęśliwą. Najbardziej to obciąża moją rodzinę, bo kiedy widzą mnie zasmuconego, to się martwią. Zupełnie niepotrzebnie, bo melancholia jest częścią mojej natury. Jestem wtedy w swoim własnym świecie, o czymś myślę, coś sobie wyobrażam. Ludzie niepotrzebnie to odbierają jak afront. Po prostu czasem muszę pobyć ze swoimi myślami. Czasem one są dobre, czasem złe. Czasem mam ochotę komunikować się, poruszać tematy z innymi, czasem nie. Wiele mojej irytacji wiąże się ze współczesną sztuką, z tym, co się dziś podoba. Moje poczucie estetyki staje się nieaktualne. Często się łapię na tym, że niepotrzebnie się denerwuję, lepiej odpuścić i robić swoje. Będzie, jak będzie, jak w tej piosence: "que sera sera...".

Z wywiadu z Ryszardem Horowitzem.

Dąbrowska Justyna, Horyzont życia, "Tygodnik Powszechny" 2018 nr 3590-3591.

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

"Podróżownik. Świętokrzyskie"

Autor: Anna i Krzysztof Kobusowie
Tytuł: "Podróżownik. Świętokrzyskie"
Ilustracje: Patricka Bliuj-Stodulska/Podpunkt
Wydawnictwo: Grupa MAC S.A.
Miejsce i rok wydania: Kielce 2016
Liczba stron: 100



Pierwszy nasz "Podróżownik" to była Kotlina Kłodzka (dokładnie "Karkonosze i Kotlina Kłodzka"). Kotlinę zwiedzaliśmy rodzinnie w 2015 i 2016. W zeszłym roku Większy pojechał tam na zieloną szkołę, a i w tym roku czwarta klasa obrała tamten kierunek. Na zebraniu powiedzieliśmy Pani wychowawczyni gdzie byli rok wcześniej, żeby nie dublować miejsc. Kotlina Kłodzka to taka część Polski, gdzie jest naprawdę bogactwo miejsc do zobaczenia i zwiedzania. Duży plus tego miejsca jest też taki, że wszystkie atrakcje są nieomal w zasięgu ręki (godzina jazdy samochodem). W 2015 - Złoty Stok, Śnieżnik, Jaskinia Niedźwiedzia, Międzygórze i wodospad Wilczki, trasa na Igliczną przez Ogród Bajek,Travna i Borówkowa Góra.  W 2016 - Srebrna Góra z zespołem twierdz, w tym główną fortem Donjon, twierdza Kłodzko, Muzeum Papiernictwa w Dusznikach, Bystrzyca Kłodzka i Muzeum Zapałek, Szczeliniec i Wambierzyce z ruchomą szopką, góra Trojan, Kaplica Czaszek w Kudowie. To tylko dwa tygodnie pobytu w Kotlinie. A gdzie kopalnia uranu, gdzie spacer po Polanicy i Dusznikach, gdzie podziemne miasto w Kłodzku i huta kryształów Violetta w Stroniu Śląskim? A Błędne Skały?


W tym roku planujemy zwiedzanie Sandomierza i okolic stąd "Świętokrzyskie". Kierunek został wybrany przez młodzież zafascynowaną przygodami polskiego Don Matteo. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tam przeżył; "w każdym odcinku ginie osoba, a przecież Sandomierz to w końcu nie jest duże miasto". ;-)
"Podróżownik" to taki dziennik z podróży, miejsce na pamiątkowe zapiski, drobiazgi, kartki, bilety. To zielnik i notatnik obserwatora zawierający miejsce na własne projekty i wynalazki. Można tu przybić pieczątki ze schronisk i pamiątkowe stemple. Na końcu każdego "Podrożownika" znajduje się prosta gra planszowa utrwalająca poznane miejsca.
Dziecko znajdzie tu wszystko. Dobre rady dla podróżujących i wędrujących. Ciekawostki, legendy związane z okolicami, naukowe objaśnienia, encyklopedyczne i statystyczne dane. To podręcznik geografii, architektury, zoologii, botaniki, historii w jednym. Tu jest wszystko, nawet widokówki, które można wyciąć i wysłać z podróży. To bardzo ciekawa pozycja, bo zajmie dziecko także podczas przemieszczania się z miejsca na miejsce, np. samochodem czy pociągiem. Wieczór, poranek lub niepogodę, czas kiedy rodzice padną wyczerpani, a dzieci nadal tryskają energią można spędzić rozwiązując rebusy, krzyżówki, czy zwykłe labirynty.


Na pewno dziewczynki bardziej skorzystają ze wszystkich walorów "Podróżowników": lubią rysować, projektować ogrody i budowle, wymyślać stroje i scenki rodzajowe.
A chłopcy? Jeśli nawet nie wezmą kredek do ręki, to przeglądając książkę wypatrzą coś ciekawego i wartego poznania i rzucą: "Pojedziemy tam?"


P.S. Już się cieszę myśląc o wakacyjnych planach w rejonie Łysej Góry i Łysicy. ;-P


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";


sobota, 28 kwietnia 2018

Thich Nhat Hanh "Sztuka komunikacji według mistrza Zen"

Autor: Thich Nhat Hanh
Tytuł: "Sztuka komunikacji według mistrza Zen. Praktyczny poradnik umiejętnego słuchania i mówienia"
Tłumaczenie: Barbara Mińska
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii jeszcze lepsze jutro
Miejsce i rok wydania: Białystok 2015
Liczba stron: 164


Po tym jak przeszłam z Thich Nhat Hanhem drogę ku uważności [klik] ciekawa byłam co wietnamski mnich, drugi po Dalaj Lamie, może powiedzieć o porozumiewaniu się.
Zaczyna się tak:
Nic nie jest w stanie przetrwać bez pokarmu. Wszystko, co konsumujemy, działa albo jako lekarstwo, albo jako trucizna. Myśląc o odżywianiu, zazwyczaj myślimy o tym, co wkładamy do ust, ale to, co konsumujemy oczami, uszami, nosem, językiem i ciałem także jest pokarmem. Czy konsumujemy i tworzymy rodzaj pokarmu, który jest dla nas zdrowy i pomaga nam się rozwijać?
O telefonach, e-mailach, internecie i takich tam:
Myślimy, że dzięki wszystkim naszym technologicznym urządzeniom możemy się łączyć, ale to iluzja. W codziennym życiu jesteśmy odłączeni od siebie. Idziemy, ale nie wiemy, że idziemy. Jesteśmy tu, ale nie wiemy, że tu jesteśmy. Żyjemy, ale nie wiemy, że żyjemy. Gubimy siebie w  ciągu dnia.
Zatrzymanie się i komunikowanie się z samym sobą jest czynem rewolucyjnym. Siadasz i zatrzymujesz stan zagubienia, niebycia sobą. Zaczynasz od przerwania tego, co robisz, siadasz i łączysz się ze sobą. To nazywa się uważną świadomością.
Gdy zaczynamy praktykować uważną świadomość, rozpoczynamy drogę do samych siebie, do domu. Dom jest miejscem, w którym znika samoność. Gdy jesteśmy w domu czujemy, że nam ciepło, wygodnie, jesteśmy bezpieczni i spełnieni. Opuściliśmy nasze domy na długi czas i są one zaniedbane. Ale droga do domu nie jest długa. Dom jest w nas. Powrót do domu wymaga jedynie, by usiąść i pobyć ze sobą, zaakceptować sytuację taką, jaka jest. Tak, może tam być bałagan, ale akceptujemy go, ponieważ wiemy, że nie było nas w domu przez długi czas.
Nie mówimy strachowi, by odszedł; uznajemy go. Nie mówimy naszej złości, by odeszła; przyjmujemy ją do wiadomości. Te uczucia są jak małe dziecko szarpiące nas za rękaw. Podnieś je i czuje obejmij. Przyjmowanie do wiadomości naszych uczuć bez osądzania ich lub odpychania, obejmowanie ich z uważnością jest aktem powracania do domu.
O poczuciu wyobcowania:
Gdy odnosimy wrażenie, że jesteśmy zupełnie sami i nikt nas nie wspiera, możemy przypomnieć sobie, że to tylko percepcja. Nie jest dokładna. Pomyśl o drzewie, które teraz stoi na zewnątrz. Drzewo wspiera nas swoim pięknem, świeżością i tlenem, którym oddychamy. Ten rodzaj wsparcia jest także rodzajem miłości. Świeże powietrze na zewnątrz, rośliny, które nas karmią i woda, która spływa z kranu na nasze dłonie, wszystkie one nas wspierają.
Jak przetrwamy:
Gdy wytwarzasz myśl, nosi ona twój podpis. To ty wytworzyłeś tę myśl i ty jesteś za nią odpowiedzialny. Jeśli jest to myśl współczucia, wybaczenia, będzisz wspaniale kontunuował, ponieważ jesteś w tej myśli. Jesteś autorem tego działania. Twoja mowa i twoje fizyczne działania, zarówno pełne współczucia, jak i brutalne, także noszą twój podpis.
Jesteśmy jak chmura wytwarzająca deszcz. Przez deszcz chmura wpływa na uprawy, drzewa i rzeki, nawet jeśli już dłużej nie płynie po niebie. Podobnie wszystko, co wytwarzamy, w sensie myśli, słów i czynów trwa nawet po tym, gdy rozpadną się nasze ciała. Chmura jest i w polu, i w rzece. Gdy ciało się rozkłada, nasze słowa, myśli i fizyczne działania dalej wywierają wpływ. Nasze myśli, słowa i czyny są naszą prawdziwą kontynuacją.
Drogą do porozumienia, a o tym myślę pisze Thich Nhat Hanh, jest spokój, uwaga i czas poświęcony na bycie z sobą lub inną osobą. Uważność i szacunek pozwala znaleźć się we właściwym miejscu, poczuć się w skórze drugiej osoby, ujrzeć sprawy z jej punktu widzenia i znaleźć odpowiednie słowa, które wzmocnią relację, naprawią smutek, dadzą oparcie, by móc ujrzeć lepszą stronę życia.
Tego nam współcześnie brakuje. Odnoszę wrażenie, że ludzie bardzo chcą mówić to, co myślą, ale te słowa nie są dobre. Ranią i są brutalne.
Otoczeni jesteśmy niekorzystną energią, która nas nie wzmacnia. Nie odżywia. 






Podczas czytania trochę raził mnie język tłumaczenia, ponieważ kiedy słyszy się w pracy "komunikacja", człowiek uczula się na kościstość korpo-"komunikacji".





Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".




piątek, 20 kwietnia 2018

Walczymy

Walczymy o średnią na koniec roku. To znaczy, zostały złożone pewne obietnice (przez rodziców) oraz zobowiązania (przez synów).
Jeśli chodzi o moje wymagania, to dotyczą głównie zachowania "w domu i zagrodzie", ale młodzi liczą, liczą, licząąą...

Młodszy syn, uczeń klasy II, chyba nie będzie miał ocen z poszczególnych przedmiotów, choć nie jestem tego pewna, gdyż albowiem znów mamy inny program niż dwa lata temu.
Pilnie jednak liczy średnią i tydzień temu wyszło mu, że wynosi ona


7,8


.

sobota, 14 kwietnia 2018

Jest torpeda, czyli " Mieszko, ty wikingu!"

Autor: Grażyna Bąkiewicz
Tytuł: "Mieszko, ty wikingu!"
Ilustrował: Artur Nowicki
Wydawnictwo: "Nasza Księgarnia"
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
Liczba stron: 224
Seria: "Ale historia..."





Moje starsze dziecko, uczeń czwartej klasy szkoły podstawowej, po około dwóch miesiącach nowego roku szkolnego nieoczekiwanie wyjawił, że chciałby zostać nauczycielem historii.
"Świetnie dziecko",  pomyślałam nieco zaskoczona, ponieważ jeszcze podczas wakacji mówił, że zostanie piłkarzem lub komentatorem sportowym. Ale faktycznie już wcześniej dało się u niego zauważyć pewne oznaki zainteresowania historią z najróżniejszych czasów, wszystko zależało od tego co akurat było na topie. Niedźwiedź Wojtek,  czterej pancerni,  pan Wołodyjowski, złoty pociąg, wybuch II wojny światowej. Tak, dziecko zadawało zawsze dużo pytań.
Myślę też, że prawdopodobnym sprawcą jest jego nauczycielka historii (i wychowawczyni), osoba poważna i zasadnicza, ale wyczuwam u Niej głębokie umiłowanie swojego zawodu. I dzieci.

I tu widzę analogię z autorką pierwszej z serii "Ale historia... " książki.
Grażyna Bąkiewicz, nauczycielka historii i pisarka, wymyśliła postaci żywe i z charakterem, uczniów którzy jak to uczniowie i lubią, i unikają jak mogą szkoły. Co prawda opowiedziana przez nią historia dzieje się w czasach naszych wnuków, ale wygląda na to, że podejście uczniów do szkoły i za 50 lat nie ulegnie zmianie. Będą mogli korzystać z wynalazków techniki i przenosić się w czasie oraz poznawać historię naocznie.
Co może wyniknąć z konfrontacji między tysiącleciami, kto na tym bardziej skorzysta - czy średniowieczni czy futurystyczni bohaterowie? Oto zagadka, po której rozwiązanie warto sięgnąć do tej książki.
Dwunastoletni Aleks, który jest w centrum akcji i jednym z motorów zamieszania wraz z trzema kolegami i dwiema koleżankami z klasy ma przynieść się do X wieku by potwierdzić (lub wykluczyć) teorię mówiącą, że Mieszko był z pochodzenia wikingiem. Błyskotliwa akcja, trzymające w napięciu przygody, dowcip i zdrowy dystans do instytucji szkoły. Przy okazji ożywczy zastrzyk pokaźnej ilości faktów historycznych, obyczajowych i społecznych z czasów Mieszka I. Mam nadzieję, że panią Bąkiewicz poniosła wyobraźnia tylko w kwestii możliwości podróży w czasie, natomiast wszystko czego dowiedziałam się o współczesnych Mieszkowi czasach jest poparte badaniami naukowymi i archeologicznymi.
Do tego, przygody Aleksa i jego kolegów okraszone brawurowymi komiksami nawiązującymi do treści akcji lub luźno z nią związanymi, które tworzy sam Aleks w trakcie wydarzeń.

Gorąco polecam tę książkę uczniom! I rodzicom.

Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 31 marca 2018

Tadeusz Borowski "Wybór opowiadań"

Autor: Tadeusz Borowski
Tytuł: "Wybór opowiadań"
Wykorzystane w książce reprodukcje pochodzą ze zbiorów Muzeum na Majdanku w Lublinie
Wydawnictwo: Firma Ksiegarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością
Miejsce i rok wydania: brak informacji
Liczba stron: 240


Cieszę się, że odświeżyłam sobie opowiadania Tadeusza Borowskiego. Nie mam pojęcia, jak wygląda ta znajomość wśród współczesnych uczniów szkół średnich i ponadgimnazjalnych, czy czytają "Dzień na Harmenzach", "Proszę państwa do gazu". W czasach kiedy ja zdobywałam średnie wykształcenie wybór "Opowiadań" był podstawową lekturą z okresu II wojny światowej. Przypominam też teraz sobie skupioną twarz naszej polonistki. Wiem, zdaję sobie sprawę, że tak jak 30 lat temu, tak i teraz jest to "przerabianie lektur". Coś zostanie w głowie, coś się przypomnina (najczęściej o dziwo niewiele). Więc kiedy wzięłam do ręki te opowiadania praktycznie od nowa weszłam w ich świat.
Przeczytałam również wstęp. Omówienie to wydało mi się bardzo sztampowe, takie z czasów kiedy trzeba było wszystko wyłożyć, wyjaśnić i nakierować czytelnika na właściwe tory myślenia. Nie rozumiem jak można twierdzić, że "Opowiadania" to kreacja Borowskiego.
Jestem częściowo oburzona tym, co przeczytałam w przedmowie. Tajemnicę poeta zabrał ze sobą do grobu, natomiast wnikliwa lektura włączonych tu opowiadań pokazuje, że Tadeusz-vorarbeiter to nie literacka kreacja tylko życie. Gdyby autor nie był w centrum zdarzeń, skąd miałby taką wiedzę? Z pozycji pryczy w baraku? Przestańmy idealizować i uwznioślać ludzkie doświadczenia z czasów wojny. One nie mogły być zwykłe i nie mogły być też tworem wyobraźni. Każdy kto przeżył to, co Borowski mógłby obdarować doświadczeniem wielu innych. I nie myślę, że wziął na siebie ich winy.
Wystarczyło, że przeżył.
Dzięki za przypomnienie jak potoczyły się powojenne losy autora. Ta wiedza daje do myślenia. Tak nie kończą kreacjoniści. Borowski był człowiekiem, który w znaczeniu pozycji zawodowej częściowo odnalazł się w powojennej rzeczywistości, ale emocjonalnie nie mógł się otrząsnąć po życiu spędzonym w obozach koncentracyjnych. Poczucie niezasłużonego przeżycia oraz relatywności dobra i zła w tym świecie nie dały mu żyć spokojnie.
Wszystko co powinniśmy wiedzieć o życiu w obozach w Auschwitz i Birkenau tu jest. Jest komando Puff, o którym ukazała się ostatnio publikacja. Jest codzienny handel wymienny i wzajemne podkapowanie.

W "Wyborze" są opowiadania z okupowanej Warszawy, łapanki, likwidacja getta, kombinowanie by przetrwać.
Jest rzeczywistość z obozu przejściowego po wejściu Amerykanów do Dachau, gdzie surowe zasady bezpieczeństwa zbierają żniwo niewinnych ofiar.
Lektura ważna, myślę że trzeba ja czytać wprost, bez zbędnego tłumaczenia pomysłów (faktycznych czy nie) autora. Tak było. Prawda to okrutna, ale jedyna.


P.S. Ta lektura zmobilizowała mnie do przeczytania ustawy o IPN. Od tego miałam zacząć wpis.





Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie ";
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

Życzenia księdza Adama Bonieckiego

Życzę nam, chrześcijanom, byśmy uwierzyli, że dla nas właściwymi miejscami nie są miejsca pierwsze, lecz ostatnie. 
Byśmy przestali się bać świata i siebie nawzajem, naszej różnorodności i inności.
Byśmy uprawiając "nową ewangelizację" , większą wagę niż do słów przywiązywali do dawania świadectwa własnym życiem.
Byśmy nigdy o nikim nie myśleli, że jest „przypadkiem beznadziejnym”, byśmy nikogo nie osądzali.
Byśmy, widząc poczynione przez ludzi spustoszenia, nie poddawali się pesymizmowi („to już jest nie do naprawienia”), lecz zabierali się do naprawiania.
Byśmy wciąż uczyli się słuchać innych i nie zatykali uszu, gdy mówi ktoś o innych niż nasze przekonania.
Byśmy się pogodzili z tym, że droga każdego człowieka do osobistej więzi z Chrystusem jest inna i tę inność traktowali z dyskrecją i szacunkiem.
Byśmy nie byli prorokami klęsk, mistrzami wykluczania innych, budowniczymi murów, lecz byli budowniczymi mostów między ludźmi, zawsze (na imieninach cioci, we własnym domu, w ławach Sejmu, w firmie, w autobusie).
Życzę też, byśmy nie byli ponurakami. Zmartwychwstanie jest obietnicą przyszłej nieśmiertelności, więc na wszystko możemy spokojnie patrzeć w perspektywie wieczności.

Alleluja!


 



Boniecki Adam, Moje życzenia świąteczne, "Tygodnik Powszechny"  2018 nr 14 (3586) 
 

wtorek, 27 marca 2018

Podarować kawałek nieba

Autor: Mario Vargas Llosa
Tytuł: "Fonsito i księżyc"
Przekład: Marzena Chrobak
Ilustracje: Katarzyna Borkowska
Wydawnictwo: Znak Emoticon
Miejsce i rok wydania: Kraków 2011
Liczba stron: 34

A było to tak.

Kiedy mężczyzna (chłopiec) się zakocha, gotów jest swojemu obiektowi uczuć nieba uchylić, gwiazdkę z nieba podarować.
Może to, co tu napiszę gdzieś wcześniej wyczytałam, ale myśląc o tej książce wpadło mi do głowy, że zakochana kobieta odda mężczyźnie wszystko co ma, a zakochany mężczyzna da wszystko czego nie ma. Prawda, że tak jest (bywa)?

Bajka o Fonsito potwierdza tę obserwację, bo to Nereida (nawet jeśli to kobieta, która ma dopiero 10 lat) wymyśla prezent jaki chce dostać, a chłopiec kombinuje jak to życzenie zrealizować. Gra toczy się o księżyc, a zadanie nie jest łatwe bo limeńskie niebo często jest zachmurzone.
Powyższe streszczenie niedokładnie jest zgodne z treścią przypowiastki. Nereida nie chce spełnić marzenia Fonsito i nie pozwala mu się pocałować w policzek. W zamian za to mówi, że spełni prośbę chłopca jeśli ten podaruje jej księżyc, co w języku hiszpańskim oznacza (cytując Llosa): "że prosi o rzecz niemożliwą".
Ale chłopiec - uważny obserwator o wrażliwej duszy - znajduje rozwiązanie i osiąga wymarzony cel.

Jak? Tego nie zdradzę, ale z podobnym zabiegiem spotkałam się kilka lat temu - dokładnie 6 - w zbiorze wspaniałych opowiadań o przedszkolaku Tomku napisanych przez Renatę Piątkowską.

Żeby podarować komuś księżyc trzeba trochę ruszyć głową i użyć wyobraźni. Dzieci nie powinny mieć z tym problemu. Chociaż... spoglądając na ich wpatrzone w ekrany smartfonów buzie zastanawiam się, czy one naprawdę myślą, że prawdziwy świat jest tylko Tam?

P.S. Książka jest pięknie wydana. Zastanawiam się jednak jak by wyglądała, gdyby zamiast ilustracji były w niej rysunki. Taką mam fantazję.


Wpis bierze udział w wyzwaniu "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 17 marca 2018

O, Orlando

To chyba była jakaś wymiana szkolna. Studencka? Byłam wśród wielu sympatycznych, otwartych osób. Debatowalismy przy stole. Nieważne o jakich sprawach. W tolerancyjnej atmosferze, we wzajemnym szacunku i zrozumieniu. To ważne.
Zajęcia zbliżały się do końca i wiedziałam już, że znów będę musiała spieszyć się by zdążyć do domu.
Wtedy okazało się, że wcześniej nie zauważony kolega wyraźnie daje mi do zrozumienia, że wpadlam mu w oko.
Chyba "miał coś do moich włosów". Bardzo mnie tym zaskoczył, ale było to miłe.
Tym bardziej, że kiedy przyjrzałam mu się bardziej dokładnie z drugiego końca stołu spostrzeglam, że był... nie przymierzając prawie wierną kopią Orlando Blooma.
"Że też ja mam takie szczęście" - pomyślałam i oddalilam się jak Kopciuszek, myśląc że może jednak mnie widzi i obserwuje jak się spieszę. Może nawet widzi że już siedzę.

Znowu w samolocie.
Znowu gdzieś na trasie
do Londynu.

P.S. Tak naprawdę to nie mogę powiedzieć o Orlando, że jest w moim typie. Nigdy też nie bujalam się w nim.
P.S.2 Ale czy to nie fajne uczucie wiedzieć, że zakochał się w tobie Orlando Bloom???

... ;-)

czwartek, 8 marca 2018

Dzień kobiet, dzień kobiet

Dla wszystkich kobiałek, w dniu ich święta, z podziękowaniem za życzenia i vice versa życze Wam tego czego Wy mi zyczycie, proszę ja Ciebie skeczyk:


środa, 28 lutego 2018

Jeszcze o Kaszubach

Autor: Grzegorz J. Schramke
Tytuł: "W wieczornej mgle. Niesamowite opowieści z Kaszub ze słownika Sychty. W wieczórny  dôce. Niestwòrzoné pòwiôstczi z Kaszëbsczi ze Słowôrza Zëchtë".
Ilustracje: Tomasz Górecki
Wydawnictwo: REGION - Bernardinum
Miejsce i rok wydania: Gdynia - Pelpin 2004. Wydanie I.
Liczba stron: 160





Ja to taka podatna jestem. Na zauroczenia, zachwyty, fascynacje. Nie żyję stapając twardo po ziemi, racjonalnie i punktualnie (w znaczeniu zaplanowane co do minuty, godziny, dnia itp.) - raczej bujam w obłokach, ulegam porywom wiatru, zasypuje mnie piasek na plaży oraz kurz w domu... ;-)
Kiedy więc coś mnie chwyci za serce, daję się poprowadzić by zobaczyć co tam mają dla duszy.
Fascynacje Kaszubami przeżywam już któryś rok z rzędu. To niejednoznaczne historycznie arcyciekawe ludzkie dzieje, to kultura materialna, współczesnie kultywowana wrodzona gospodarność i wierne podtrzymywanie tradycji. Przyszedł też czas na język i przekazy słowne i pisane.
"W wieczornej mgle" to publikacja oparta ma pracy magisterskiej zatytułowanej W kręgu bogów, demonów, magii i przygód niezwykłych. Wierzenia w "Słowniku gwar kaszubskich" Bernarda Sychty. Ksiądz dr Bernard Sychta, który żył w latach 1907-1982 jest postacią niezwykłą dla kultury Kaszubów - dramaturg, poeta, prozaik, autor publikacji naukowych, leksykograf i leksykolog, folklorysta, etnograf, autor grafik i obrazów. Był niezwykle pracowity i zafascynowała mnie jego osoba przez dewizę życiową, którą było "Nie marnować nigdy czasu", czym wypełniał słowa rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Pelpinie biskupa Konstantego Dominika, który mówił: "Księża, nie bądźcie nigdy bezczynni, ale starajcie się wykorzystać każdy wolny czas".
Spodobał mi się bardzo sposób w jaki dr Sychta zdobywał nowe wiadomości:
Otóż rozmowę z reguły zaczynał od pytania o nazwę biedronki: "Jakże tu ù waju mówią na tegò môłégò bączka, co to mô czerwioné skrzidełka, a na tëch skrzidełkach taczé kropeczczi jak główka òd szpilczi i pòwiôdô, jako to je gòdzëna". (str. 15)
Swoich rozmówców obłaskawiał i ośmielał śmiechem poprzez sporządzone naprędce ich karykatury. Tym samym sposobem pozbywał się "mędrków i gadułów".


Kiedy czytałam kaszubskie legendy nie miałam dużego problemu z ich zrozumieniem. Kłopoty mogą się pojawić, kiedy się języka kaszubskiego słucha. Jak nie przymierzając mój mąż, który zapytał tubylca w Kartuzach o drogę. Starszy pan udzielił odpowiedzi, i co z tego, skoro człowiek z Wielkopolski nie zrozumiał go ni w ząb. Kaszubski ma dość specyficzną melodkę, z którą zetknęłam się po raz pierwszy ponad 25 lat temu na dworcu w Wejherowie. Epilog tej anegdoty był taki, że stwierdziłam, iż człowiek mówi od tyłu... ;-)


Przeczytawszy te legendy i bajki można się dowiedzieć jak to się stało, że Kaszuby są takie piękne, co Kaszubi wiedzą o tym, dlaczego Żydzi nie jedzą mięsa wieprzowego i poznać wiele innych pięknych, poetyckich opowieści, w których częstym bohaterem jest diabeł, czarownica, guślarz i Bóg. 


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

poniedziałek, 26 lutego 2018

Do szkoły i nie tylko - ćwiczenia z przyrody

Autorzy: Anne-Flore Durand, Antonin Faure
Tytuł: '"Ćwiczenia z przyrody Deyrolle 1"
Tłumaczenie z języka francuskiego: Michal Goreń
Wydawnictwo: Wytwórnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2016. Wydanie pierwsze
Liczba stron: 52





Lubię ładnie wydane książki.
Lubię staranne i ciekawe publikacje, które ucieszą oko i dadzą strawę umysłowi, więc nabyłam "Ćwiczenia z przyrody Deyrolle". Oprócz tego, że składają się z 21 dość starych (sądząc po sposobie przedstawienia i zakresie informacji) tablic, są cennym źródłem wiedzy i okazją do zabawy dla dzieci dzięki rebusom, krzyżówkom,  labiryntom, wykreślankom i naklejkom. Deyrolle to wydawnictwo, które powstało w latach trzydziestych XIX wieku (1831) i nadal prowadzi działalność edukacyjną - WARTO ZAJRZEĆ TU  [KLIK] (wielka szkoda, że tylko po francusku).


I dorosły i dziecko będzie się dobrze bawić kiedy dostanie w ręce tę książkę. Zgłębiając i studiując obrazki na planszach mamy też obok dużo informacji nawiązujących do współczesności: czego symbolem w Wielkiej Brytanii są maki, dlaczego zimą dobrze jest dokarmiać ptaki, jak wykonać karmnik z pudełka kartonowego po mleku (soku), jak przyrządzić konfirurę z moreli, a jak tapenadę, co sądzić o GMO i wiele innych pomysłów na wykorzystanie bezużytecznej wiedzy (z punktu widzenia mało zainteresowanego przyrodą/biologią ucznia) do życiowych spraw.
Pamiętam, że takie tablice w szkole wzbudzały moje niegasnące zainteresowanie. Czasem to była niby tylko systematyka, ale za każdym razem przyciągały mój wzrok i skłaniały do wpatrywania, wypatrywania i zapatrzenia...


Rok temu ukazała się druga część "Ćwiczeń". Nie są to tanie książki. I choć w internetowych księgarniach można je nabyć prawie o połowę taniej, i tak nie jest to mało. Ale warte są swojej ceny. A właśnie odkryłam, że jest dostępna kolorowanka oparta na tablicach Deyrolle  - oprócz obrazków do kolorowania zawiera również plansze. (!)


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 17 lutego 2018

Anna Świrszczyńska "Jak myszy zjadły Popiela"

Autor: Anna Świrszczynska
Tytuł: "Z dawnej Polski. Jak myszy zjadły Popiela"
Ilustrowal: Marek E. Pietrzak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Miejsce i rok wydania: Kraków-Wrocław 1986
Liczba stron: 22




Dzieci w szkole w klasach nauczania początkowego poznają dość dużo polskich legend, o czym przekonuję się stale mając dwóch synów podążających za sobą szkolną ścieżką w odstępie dwóch lat. Jednakowoż są to odmienne ścieżki, czytaj: wg. prowadzą do innego wyboru lektur.
Przyszła też w swoim czasie pora na legendę o Popielu. Tu mogłam zabłysnąć książką pochodzącą z dzieciństwa mojego i Brata. Może nieatrakcyjna wizualnie, ale wierna tradycyjnemu przekazowi. Bez śmichów-chichów, na poważnie. Napisana wierszem nieregularnym, przeciętnie 6-9 zgłoskowym.


Powróciwszy lekurą do Mysiej Wieży zastanawiałam się nawet ostatnio czy byłam w Kruszwicy. Chyba tak. Ale pamięć już szwankuje mi nieco i oprócz tego, że Popiel i myszy, to nihuhu fabuły szczegółowo nie kojarzyłam.

Miałam więc całkiem miłą zabawę czytając legendę. No i niestety, przy której stwierdziłam ze smutkiem, że nawet w legendach sięgających najstarszych polskich czasów pobrzmiewają pewne antagonizmy narodowe i sąsiedzkie. Już zatem zanim więc zakrzewiono chrześcijaństwo a lud modlił się pod świętymi dębami do bogów i Swarożyca, miał możność poczuć na własnej skórze, jak to polityka i władza

A żona jego, niemieckich krajów córa,
dumna jest i ponura.
Suknie swe srebrem haftuje
i zioła dziwne gotuje,
i skarny w komorze liczy,
i na służebne swe krzyczy.


w połączeniu ze skrzywionym charakterem i złą naturą księcia Popiela, bo

... sroga w Popielu dusza,  
poddanych los go nie wzrusza.

daje im się bezpośrednio we znaki rabunkową gospodarką i niechcianymi kontyngentami dla władzy w postaci owiec, miodu, cennych futer, porywaniem dzieci i młodzieży.

Lud umęczony modli się zatem, by któryś z dwunastu zacnych stryjów objął panowanie. Modły dochodzą do despoty, który za namową równie złej i przewrotnej małżonki zaprasza stryjów na ugodową ucztę, podczas której wszystkich truje... Sprawiedliwość i zemsta przychodzą rychło w postaci myszy.

A jakiej kary można spodziewać się we współczesnych czasach?


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 10 lutego 2018

Kabanos czyli parówka

Jazda samochodem to dla mnie chleb codzienny.
Wyższy level wtajemniczenia w moim przypadku to tankowanie na stacji.
Tankowałam auto parę razy samodzielnie (bez obecności małża).
O scence podobnej jak ta, słyszłam kiedyś z ust MNK, który (zważywszy na temperament) był chyba raczej tym drugim w kolejce.. :-)))
Proszę bardzo: w ostatnim tygodniu miałam humor na wielokrotne odtwarzanie tego skeczu:





środa, 7 lutego 2018

O tym jak matka Karolków zorzę polarną oglądała

A było to tak.


Matka Karolków zdążyła zasnąć. Około północy obudził ją ojciec Karolków.
- Chodź, chodź coś zobaczysz.
- Coo tam...
- Chodź.
Zaprowadził matkę do okna. Na północno-wschodnim niebie błyszczała pomarańczowo-różowa zorza. Ostatnio Mały O. opowiadał dużo o tym zjawisku, ponieważ słyszał o tym na lekcjach w szkole, szukali razem w internecie informacji czy zorzę można oglądać w Polsce.
Ale Mały O. spał już od dawna głębokim snem, więc nie było z kim skonsultować tego co widziała. Na prawie bezchmurnym niebie widać było pojedyncze, rozświetlone chmury. Światło promieniowało i zmieniało natężenie.
- To chyba zorza...
- Zorza.
- Albo coś się pali. - Stwierdziła trzeźwo matka. - Ale chyba pół R. musiałoby się palić, żeby był taki widok.
Matka odszukała w telefonie stronę jaką wówczas odnalazła, sprawdziła rokowania, poziom w promieniowania i inne parametry.
Stała przy oknie i obserwowała zjawisko przez niemal godzinę. Myślała o swojej dobrej znajomej, której marzeniem jest zobaczyć taką zorzę: czy też to widziała? W końcu położyła się na łóżku ale tak, by widzieć niebo za oknem. Natężenie światła nieco spadło. Po jakimś czasie matka zasnęła.


Rano podwożąc ojca wspólnie stwierdzili, że jeśli tak samo będzie i tej nocy, to obudzą dzieci, ubiorą się i wyjdą z domu - choćby tylko na górkę i najwyższy punkt na osiedlu - byleby zobaczyć horyzont. Matka skręciła na drogę prowadzącą prosto do ekspresówki. Na zegarze wybiła już siódma i jako pierwszą wiadomość w radiu usłyszała o nocnym wybuchu gazociągu w Murowanej Goślinie.
W linii prostej to 18 kilometrów.


Tak to było...





poniedziałek, 5 lutego 2018

Jest Pani wyjątkowa!


"Jest Pani wyjątkowa".
Co zrobić by usłyszeć te słowa od wysokiego, przystojnego, obcego mężczyzny?!


Trzeba swoje przeżyć...


Dobrze wypuśćmy powierza z tego balona egocentyzmu i doprecyzujmy. Powiedział to mój ulubiony lekarz-okulista. Ulubiony od 2 miesięcy, a dokładnie od momentu, kiedy zdiagnozował u mnie "epidemiczne zapalenie spojówek".
Otóż umówmy się również, że pomimo, że wysoki (lubię wyciągać szyję i poćwiczyć platysmę, wiecie ćwiczenia antyzmarszczkowe), przystojny (no, w typie który może się podobać, tak myślę),  to kluczowym określeniem dla powodzenia i rozwoju naszej dalszej znajomości było: KOMPETENTNY.
Słowo-klucz, słowo-wytrych, słowo-pieszczota na mą starganą chorobą duszę i "zdemolowane" oczy.


Lekarz ów stał się moim ulubionym (jednym z kilku, niewielu) specjalistów od listopada ubiegłego roku. Wtedy to (jak może niektóre/rzy) z Was wiedzą: publiczna służba zdrowia poczęstowała mnie "wirusowym zapaleniem spojówek".


Spotkanie pierwsze.
Miało miejsce po dwóch tygodniach męczarni, kiedy prawe oko wyglądało tak, że tylko w miejscu tęczówki i źrenicy trzymało się gałki a wokół znajdowała się galaretowata masa. Lewe od tygodnia traktowane profilaktycznie też było kiepściutkie.
Zapisałam się na wizytę tydzień wcześniej (wyjątkowo sprawdzając w sieci komentarze o panu doktorze). Zarejestrowałam się przez internet i potwierdziłam, że przybyłam w komputerze, nie u pani-rejestratorki, więc przekroczywszy drzwi gabinetu zostałam poproszona o wylegitymowanie się dowodem:
- Umówmy się, że to Pani - usłyszałam po dzień dobry.
- Mam nadzieję, że po wszystkim będę tak z powrotem wyglądać - zagrałam va banque.


Zrobił mi KOMPLET badań. Wypisał receptę na kolejny lek w kroplach i przeciwirusowy żel do ślep.
- To jest najdroższy lek, który Pani stosuje.
- Tak wiem. To już drugie opakowanie. Jak trzeba będzie to wezmę i kolejne (dla księgowych: tubeczka 5 g 69 zł polskich).
Uwaga: zapytał czy nikt w pracy lub w domu nie uległ zarażeniu.


Na szczęście od samego początku stosowałam wyjątkowy reżim higieniczny (nie przymierzając jak przy owsikach). Codziennie świeża piżama, codzienne pranie poszewek, reczników i pieluszek, które podkładłam sobie pod głowę i pod twarz na poduszkę. W międzyczasie (leczenie trwało 3 tygosdnie) Zużyłam całe opakowanie wacików higienicznych (100 szt.?) i napoczęłam nowe.


Na szczęście nikogo wokół nie zaraziłam.
Tydzień później, na wymaganą kontrolę, niestety nie upolowałam wizyty do Pana Doktora. Udało mi się zarejestrować do zupełnie innego specjalisty. Dobrze, że nie zdążyłam jeszcze wyjść z budynku i cofnęłam się spod drzwi bo: nie dostałam recepty, a do kolejnej kontroli nie wystarczyłoby mi leku. Tego leku.


Ostatnia kontrola była już po powrocie do pracy.
Badanie wyszło idealnie. Żadnych śladów po chorobie, ale dostałam zalecenie by jeszcze przez tydzień stosować krople z przeciwzapalnym składnikiem (steryd).
Na dowidzenia zadałam kluczowe pytanie:
- Panie doktorze, czy mogę już się malować?
- Tak oczywiście, ale musi Pani pozbyć się wszystkich kosmetyków, które pani używała.
- yhm
- Nie oczekuję od kobiet rzeczy niemożliwych.




I spotkanie trzecie.
Tuż przed świętami zauważyłam, że patrząc na komputer rozmazuje mi się obraz. Objaw minął po pierwszym tygodniu stycznia, ale ponieważ wizyta była zaklepana stwierdziłam, że jednak pójdę. Z oczami nie ma żartów. Prawda?


Pan Doktor rozpoznał mnie. Wyspowiadałam się z grzechów i grzeszków przy traktowaniu oczu swych. Głupoty i braku pamięci.
Ponownie zrobił mi komplet badań. Poświecił mocnym światłem.
 - Przepraszam, ale jestem teraz oślepiona - wydukałam przy badaniu drugiego oka.
- Wolę określenie: olśniona.
- Ehe - zarżałam mało subtelnie.
Na koniec wykonał pomiar ciśnienia. Ulala - komputerowo! Bo pamiętałam badanie za pomocą odważników (!) nakładanych na gałkę oczną z czasów około międzyciążowych.  Boższ co za średniowiecze!


I co. Wyszło, że wirusa nie ma, ale zostały jego niesfagocytowane pozostałości. Problemy z widzeniem mogą pojawiać się podczas osłabienia organizmu. Leczenie może potrwać nawet rok. Efekty i skuteczność trudno przewidzieć.
- Taka sytuacja trafia się raz na pięćdziesiąt przypadków.
- Jest pani wyjątkowa.
- Phhh (jajako przykład 5% populacji kobiet urodziłam w wyznaczonym terminie pierwszego potomka, dla mnie nie pierwszyzna być wyjątkową ;-) - pomyślałam...)
- Co w medycynie wcale dobrym nie jest.
- To wiem - pomyślałam.
Trzeba przeżyć.


Ciekawe co ma dla mnie Pan Doktor na następną wizytę kontrolną. To już za tydzień.


;-)))




P.S.
Przy tej okazji dziękuję Margarithes za dobre słowo i Moni Skorpion za wsparcie duchowe oraz merytoryczne wyjaśnienie istoty replikacji wirusów, co przyczyniło się do podtrzymania mnie na duchu, że kiedyś (kiedyś - cholernie długo to trwało) to "gówno się wyczerpie i zginie" ;-)

taki jesienno-zimowy kwiatek











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...