wtorek, 31 marca 2015

"Jaś i Małgosia" trochę z przymrużeniem oka

Tekst: Jarosław Mikołajewski
na podstawie baśni "Jaś i Małgosia" Charles'a Perrault i braci Grimm
Zilustrowała: Elżbieta Wasiuczynska
Wydawnictwo: Agora S.A.
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2006
Liczba stron: 40
Wiek dziecka: 3 - 7 lat



Szykując książki na spotkanie ze wspaniałymi osobistościami twórczości dla dzieci i młodzieży zaczęłam przeglądać również półkę z książeczkami, które zbierałam jeszcze przed narodzinami Karolków. Swego czasu została wydana seria z dodatkiem płyt CD, w której opatrzone przepięknymi ilustracjami klasyczne, najbardziej znane bajki i baśnie dla dzieci czytali Magda Umer i Wojciech Mann.

I na tej półce znalazłam "Jasia i Małgosię" z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej, której blogową stronę odwiedzam od jakiegoś czasu; oto ona >> KLIK.
Z kolei na wyprawę po autografy wybraliśmy się w towarzystwie "Trzech świnek" zilustrowanych przez Panią Agnieszkę Żelewską, która towarzyszyła Panu Wojciechowi Widłakowi podpisując książki o Ryjku.
I zastanawiałam się... czemuż to na spotkanie zorganizowane na Poznańskich Targach nie przybyła Pani Wasiuczyńska? Wespół zespół z Paniem Wojciechem Widłakiem są autorami Pana Kuleczki, natomiast owocem "romansu" Pana Widłaka z Panią Agnieszką Żelewską jest właśnie Ryjek... Ale odpowiedź na to pytanie mogliby właściwie dać nam organizatorzy Spotkań Targowych z Książką dla Dzieci i Młodzieży... No trudno. Odstawmy więc na bok niuanse personalne, a zajmijmy się rodzeństwem pozostawionym w lesie.

Książeczkę o "Jasiu i Małgosi" wyjęłam z półki jeszcze z jednego powodu: ładnie wpisywała się w marcowy kolor wyzwania u Magdy. I przeczytałam Karolkowi Większemu sama zaś doznałam zaparcia.... ;-)

To rysunki zaparły mi dech w piersiach. Tutaj >> [KLIK] << miejsce w blogu autorki, gdzie sama dzieli się rysunkami z tej bajki (w wersji niemieckojęzycznej). Oczarowują kolorami i szczegółami, pobudzają wyobraźnię i są po prostu... bajkowe.

Czytając "Jasia i Małgosię" zastanawiałam się czy współcześni interpretatorzy wstąpią na drogę w kierunku, który można ostatnimi czasy zaobserwować w bajkach dla dzieci: aby było w nich (bajkach) jak najmniej przemocy. W świetle tego trendu, Czerwony Kapturek nie kończy się strzelaniną w wykonaniu Leśniczego co mnie, jako osobie wychowanej "bez znieczulenia", ogólnie niezbyt się podoba. Czytałam więc z lekkim zaniepokojeniem jak będzie poprowadzona fabuła w "Jasiu i Małgosi". Jest to bowiem dość drastyczna bajka, bo jak tu inaczej podsumować to, że ojciec zostawia własne dzieci w lesie...? Bracia Grimm zostali zaliczeni do tego nurtu bajek i baśni, które nie są dla dzieci bezpieczne - są zbyt okrutne. Ale Jarosław Mikołajewski nie zmienił brzmienia oryginału. Wzbogacił go i, w moim osobistym przekonaniu, ułagodził, wprowadzając dziecięcy łagodny i naiwny (?) sposób myślenia. Jaś z Małgosią wydostawszy się z chatki  Baby Jagi chcą wrócić do domu i spróbować przekonać macochę, aby ich polubiła:
"- Poprosimy ją, żeby nas polubiła. I powiemy, że jeśli nas nie polubi, będzie samotna i brzydka jak Baba-Jaga."


A ponieważ zakończenia bajki, jak się można przekonać w sieci są różne, różny może też być płynący z niej morał. Nie tylko taki, że nie należy ufać nieznajomym i być łakomym na słodycze ;-)).


Recenzja bierze udział w wyzwaniach Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko III" i "Gra w kolory".



polskiej

sobota, 28 marca 2015

Ogródek a depresja

Normalnie mam stracha stojąc u progu sezonu prac ogródkowych...
Chyba wpadnę w depresję..
Chyba nie dam rady...

Wydam tu ostrzeżenie dla kobiet marzących o posiadaniu synów. Dalibóg, nie wiecie o czym marzycie!
Tym samym motto bloga, co prawda prawdziwe, obrazuje świetnie fakt, że nie zawsze to o czym marzymy jest tym, czego potrzebujemy. Ale skąd my to możemy wiedzieć gdy sobie błogo marzymy, prawda???

Ja potrzebuję pomocników w pracach polowych, przeprasz, ogrodowych, ale z uwagi na stan ogrodu, bardziej pasuje tu określenie: polowych.
Miałam okazję dziś skorzystać z pomocy Karolków. Dostali po grabiach (solidnych, tylko w rozmiarach dziecięcych) i łopatach (te akurat z plastiku były) i poprosiłam o pomoc w rozgrabianiu i wyrównywaniu terenu.

Początkowo prace szły nieźle.
Do czasu, kiedy nastąpiła pierwsza przerwa ("dwie minuty").  W czasie przerwy pomocnicy wskoczyli na huśtawki. Mieli przykazany zakaz skoków, z których wczoraj ostatni doprowadził Małego  O. do płaczu (czytaj: chyba dupersznyta walnął, nie wiem, nie widziałam, grabiłam). Po huśtaniu nastąpiły skoki po zjeździe ze zjeżdżalni.
Powrót do prac, i znów, przerwa.

Przerwy się zagęściły, czas pracy wydatnie skrócił.

"Trudno", pomyślałam, "w końcu to dzieci".

Ale kiedy po wyścigach w te i nazad do huśtawek i wymęczeniu, nastąpiło ochładzanie w postaci huśtania, po chwili rzekłam: "Do domu".

Posprzątanie pozostawionego sprzętu należało już oczywiście do mnie i mimo, że zbierałam się tak szybko jak mogłam, słychać już był donośny krzyk Małego: "MAMOOOOOO!!!"

Powiadam Wam, posiadanie synów w wieku 8 i 5,5 nie jest lekkim chlebem.

Skończyło się już na szczęście inne zjawisko.
Po sezonie zimowym, wypuszczone za drzwi Karolki zachowywały się jak psy gończe. Zanim zdążyłam założyć buty, wcisnąć beret na głowę i wyjść, ci zdążyli już zrobić dwa kółka wokół domu...
Normalnie jak spuszczeni z łańcucha...

Stąd pytanie: czy poziom testosteronu, którzy młodzieńcy owi niewątpliwie jakiś mają, wzrasta na skutek wysiłku fizycznego?
Bo, że chłopcy powinni mieć zapewniony ruch w celu spożytkowania ich naturalnej potrzeby ruchliwości (testoseronoindukowanej) to wiem. ADHD u nich nie diagnozuję. Ale czy czasem nie jest to samonapędzające się ogniwo ??

Nie mogę ciągle ich wyprowadzać na spacery. Coś trzeba zrobić w domu, przy domu...


Zdjęcie z dziesiejszego okołopołudniowego spaceru. Nieczynna linia kolejowa.
omszone kamienie między podkładami kolejowymi

i dzieci...

i żółty ptaszek na krzewie



nadchodząca Wielka Sobota  to dla mnie palenie ogniska z cierniami (gałęziami tarniny, która niestety nie załapała się na zdjęcie...)



 

Błogie życie mają mieszkający sobie w mieszkanku w bloku... Powiadam Wam błogie...


 

czwartek, 26 marca 2015

Odnajdź w sobie naiwne dziecko - Arkady Gajdar "Timur i jego drużyna" 30 lat później

Autor: Arkady Gajdar
Tytuł: "Timur i jego drużyna"
Przełożyła: Danuta Wawiłow
Ilustrował: Zbigniew Łoskot
Wydawnictwo: Młodzieżowa Agencja Wydawnicza
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1982. Wydanie XVIII.
Liczba stron: 96
Wiek dziecka: 8 - 12 lat

Kiedyś - lektura dla klasy V szkoły podstawowej


"Timura i jego drużynę" znam, jak większość ludzi z pokolenia 40+, ze szkoły podstawowej. Jakiś czas temu przypomniała mi o niej Ina. A potem znalazłam tę książkę na bookcrossingowej półce w firmowej stołówce i zabrałam ze sobą.
Podążając za ciosem i kontynuując temat lektur wojennych, postanowiłam przybliżyć Większemu K. jak wyglądały (mniej więcej) czasy wojny w Związku Radzieckim (dla dziecka w wieku 7 lat to Rosja). Spędziliśmy więc wspólnie kilka wieczorów na czytaniu książki Arkadego Gajdara.

Pamiętałam dość ogólnie zarys akcji: grupa chłopców pod wodzą szlachetnego Timura pomaga ludziom we wsi. Powrót do fabuły po 30 latach od jej pierwszej lektury okazał się przejściem na drugą stronę lustra. Czytając ją dziecku zaczęłam się mocno zastanawiać, co tak naprawdę opisuje Gajdar. Na końcu książki mamy podpis "1940", trwają wakacje, mężczyźni znajdują się na froncie,  gdzieś trwa wojna, mowa jest o tym, że ktoś "zginął na granicy", następuje mobilizacja kolejnych młodych mężczyzn (wujka Timura). Co to za wojna? Dotychczas żyłam w głębokiej nieświadomości i przekonana byłam, że mowa jest o II wojnie światowej, a akcja faktycznie toczy się w 1940 roku, ale dzięki odnalezieniu tego wpisu:

http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=73459

i zawartej w nim dyskusji, otworzyły mi się oczy.
Wybrzmiewające słowa "Wszyscy dowódcy mają żelazny nakaz, aby pędzić nas z frontu na łeb na szyję..." naprawdę wyjątkowo mnie zastanowiły podczas czytania. "Coś tu nie gra... O co chodzi?", pytałam sama siebie i ciekawość ta poprowadziła mnie w zaskakującym kierunku.
Dla tych co niechętnie odwiedzają załączone linki wyjaśnienie: tak naprawdę w tle mamy wojnę japońsko-rosyjską, a wuj Timura dostaje mobilizację na mający nadejść atak na Polskę, bo opowiedziana historia toczy się nie w 1940, lecz 1939 roku...

Dla bardziej zaciekawionych tematem, polecam interesującą analizę w Kompromitacjach [klik], którą znalazłam kierując się podczas poszukiwań kluczem geograficznym. W tekście "Timura" mowa bowiem o świętowaniu rocznicy zwycięstwa nad jeziorem Hassan. Co to oznacza?

Warstwa historyczna i antypolska wymowa jest przemycona ledwie epizodycznie i do wychwycenia tylko przez w miarę wnikliwych i uważnych czytelników. Powojenna propaganda zrobiła z "Timura i jego drużyny" utylitarną opowiastkę o potrzebie szlachetnego czynu społecznego. Bardzo pouczający przykład dla młodych pokoleń, prawda?  Z czasów dzieciństwa pamiętam nawet audycję telewizyjną z "Niewidzialną ręką" jako wzór godny naśladowania...

Jeśli chodzi o sam proces czytania opowiadania dziecku, to jest ona napisana dość łatwym językiem, ale z uwagi na zawoalowaną historię w tle, wyczuwalne niedomówienia i przemilczenia jest trochę zawiła. Opowiadanie jest też zaskakujące dla współczesnego dziecka (i dorosłego), które słyszy, że 12 letnia dziewczynka wybiera się w środku nocy motorem do Moskwy. Cóż takie to były czasy i takie możliwości.


Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:
- Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko - odsłona III";
- Basi Pelc "Rosyjsko mi!"
- Edyty "W 200 książek dookoła świata - edycja II - 2015".


P.S. Magdę przepraszam za sparafrazowanie tytułu Jej wyzwania :)

poniedziałek, 23 marca 2015

Historia prawdziwa - Łukasz Wierzbicki "Dziadek i niedźwiadek"

Autor: Łukasz Wierzbicki
Tytuł: "Dziadek i niedźwiadek. Historia prawdziwa."
Ilustracje: Ireneusz Woliński
Wydawnictwo: Pointa
Miejsce i rok wydania: Konstancin 2009
Liczba stron: 164
Wiek dziecka: 7- 12 lat



Po zakończeniu emisji serialu "Czterej pancerni i pies", w którym moi synowie zakochali się (jak można się było tego spodziewać) na zabój, mieliśmy kilka rozmów o tym, jak wyglądała wojna i co się wtedy działo. Padło też pytanie o Szarika. I tu musiałam dzieciom odkryć nieprawdziwość przedstawionych bohaterów i ich przygód, w tym też sympatycznego psa.
Ale... przypomniała mi się wówczas książka, która ma tyle lat co Mały O.

O niedźwiedziu Wojtku dowiedziałam się pierwszy raz w czerwcu 2009 r. z poznańskiego wydania Wyborczej, w którym ukazał się niezwykły artykuł. Przeczytałam tę historię ze ściśniętym gardłem, a stronę z gazety zachowałam sobie z myślą zdobycia książki Pana Łukasza Wierzbickiego. Książka, którą chcę dziś przedstawić nie jest pierwszą i jedyną, która opisuje tę niezwykłą i nieznaną szerzej część naszej historii (o tym można m.in wyczytać z bibliografii). Ale jest to historia, która jak wszystko, co związane z Armią Krajową, znana była przez dłuższy czas tylko w drugim obiegu. Z informacji zawartej i w gazecie i w książce wynika, że rozpowszechniona była o wiele bardziej w Wielkiej Brytanii, gdzie część polskich żołnierzy osiadła i gdzie niedźwiedź Wojtek żył po wojnie.

Poznajmy zatem Wojtka.
Oto historia niedźwiedzia syryjskiego, który został przygarnięty przez polskich żołnierzy organizujących się w Persji. Stał się pełnoprawnym żołnierzem 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2. Korpusie Polskim generała Andersa i wraz z nią przepłynął do Włoch, gdzie brał udział... w zdobyciu Monte Cassino.

"Dziadek i niedźwiadek. Historia prawdziwa" opowiedziana jest z troszkę zawiłej strony, ale coś mi się zdaje, że taka konstrukcja narracji to częsty zabieg autora, bowiem zaczęliśmy w weekend czytać "Afrykę Kazika" i tu też historia zaczyna się od spotkania z dziadkiem. Początek i zarazem koniec tej opowieści sięga 1960 roku, w którym to dziadek-uczestnik wydarzeń oprowadza wnuczkę po zoo w Edynburgu, gdzie jeszcze mieszka niedźwiedź Wojtek. I tak toczy się dalej ciepła opowieść, miejscami zabawna i prześmieszna, miejscami dotykająca wojennych blizn. Napisana jest łatwym, przyswajalnym dla dzieci językiem i zilustrowana kolorowymi obrazkami oraz historycznymi zdjęciami przedstawiającymi misia. Dla dorosłych, którzy chcą zgłębić temat, na końcu znajduje się bogata bibliografia.

Książki autorstwa Pana Łukasza Wierzbickiego - wszystkie jakie napisał - zostały wpisane na listę lektur "Złotej Listy Fundacji ABCXXI Cała Polska Czyta Dzieciom". I bardzo słusznie.
Credo pisarza "Prawdziwe historie bywają dużo ciekawsze, niż te wymyślone..." jest ze wszech miar godne upowszechnienia wraz z opowieściami, które spisał dla dzieci. A jeśli jeszcze okazuje się, że bohaterami niezwykłych przygód są Polacy... ?
Nie mamy się czego wstydzić. Mamy z czego być dumni. Warto by dzieci poznały prawdziwe historie, a przy tym kawałek dziejów. "W Dziadku i niedźwiadku" mamy lekcję historii.

Nam udało się poznać Pana Łukasza Wierzbickiego w ten weekend na Targowych Spotkaniach z Książką dla Dzieci i Młodzieży w Poznaniu. Jest przemiły, i z tego co wiem, chętnie bierze udział w spotkaniach z dziećmi zorganizowanych przez szkoły.



Honorowy patronat nad książką objęła żona generała Władysława Andersa Pani Kapitan Irena Anders, pozostałymi patronami są: Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Wojska Polskego, Poznańskie Spotkania Targowe Książka dla Dzieci i Młodzieży, oraz liczne miejskie zoo: w Gdańsku, Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu.

Przeczytajcie o Wojtku koniecznie!

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

 u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie"
 
oraz
 
- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki".


 

piątek, 20 marca 2015

O przyjaźni prawdziwej

Autor: Zofia Stanecka
Tytuł: "Basia i przedszkole"
Ilustracje: Marianna Oklejak
Wydawnictwo: Egmont
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2011. Wydanie drugie.
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4 -7 lat



Autor: Małgorzata Gintowt
Tytuł: "Garbus"
Ilustracje: Jakub Haremza
Wydawnictwo: Mila
Miejsce i rok wydania: Poznań 2011. Wydanie pierwsze
Liczba stron: 48
Wiek dziecka: 4 -7 lat


 

Obie książeczki mimo, że ich główni bohaterowie pochodzą z zupełnie odmiennych światów, mają jedną rzecz wspólną - temat przyjaźni. Jak poznać kto jest prawdziwym przyjacielem? Takie pytania może są trywialne dla dorosłych, ale dzieci, które dopiero poznają zasady rządzące otoczeniem mogą mieć problem z właściwym rozpoznaniem prawdziwej wartości znajomości.
Przygody Basi i małego autka, o których chcę tu napisać, skierowane są do małych dzieci, ale zawierają prawdy ogólne, aktualne również w dorosłym życiu.

Basia ma ciężki dzień. A ciężki dzień dla przeszkolaka to taki, kiedy nie chce się rano wstawać, zamiast słonecznej pogody leje, a na obiad dają szpinak, brrrr... W grupie Basi jest dziewczynka, która zachowuje się "dziwnie", nie boi się samotnej zabawy (choć pewnie to przeżywa na swój sposób), nuci sobie pod nosem piosenki, jest na uboczu od grupek innych przedszkolaków. Ale owego feralnego dnia, kiedy Basi nie udają się rysunki, pomaga jej poskromić złość i zniecierpliwienie, i okazuje sympatię. Po południu dziewczynki bawią się wspólnie na przedszkolnym ogródku szykując błotne kotlety i skaczą do kałuży trzymając się za ręce. Okazuje się, że Anielka, którą Basia też uważała za dziwną, staje się jej najlepszą przyjaciółką.

Druga z książek, "Garbus",  z racji głównych bohaterów, którymi są auta, bardziej skierowana jest do chłopców. Tytułowy Garbus jest popychadłem wśród swoich znajomych, hondy Elity i mercedesa Brawurka. Jest nawet dużo gorzej, bo "przyjaciele" odwracają się od niego zupełnie w momencie, kiedy staje się pośmiewiskiem dla innych eleganckich aut na wyścigu. Zdruzgotany Garbus ucieka z tego miejsca i ulega bardzo poważnemu wypadkowi, podczas którego traci pamięć. Potrzaskane auto znajduje mechanik Leon, który z miłością i pieczołowicie odremontowuje Garbusa. Po odzyskaniu postaci samochodzik dostaje też nową tożsamość, zostaje się Rajdkiem, i wspólnie z nowymi znajomymi, fordem Szrotkiem i mazdą Klekotką, pomaga Leonowi w jego pracy.
Wszystko układa się w spokoju i harmonii do dnia, kiedy Leon dostaje zaproszenie na Wielki Wyścig Czempionów w Wahaczu Dolnym, w którym ma uczestniczyć Rajdek, bowiem autko zdobyło już sławę jako superszybki samochód. Tutaj Rajdek odzyskuje pamięć i bezpardonowo rozprawia się ze swoimi starymi "przyjaciółmi" i ich samolubnymi znajomymi.

 Prawdziwą przyjaźń i zrozumienie można znaleźć także wśród osób na pozór dziwnie wyglądających. "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu" mówi cytat z "Małego Księcia", nie oceniajmy innych po wyglądzie. Tego uczyć należy od najmłodszych lat...


Egzemplarz "Garbusa" mamy ozdobiony autografem autora ilustracji, Pana Jakuba Haremzy, który za zilustrowanie tej książki został nagrodzony wyróżnieniem przyznanym przez Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach w konkursie "Książka Dobrze Zaprojektowana - zacznijmy od dzieci - 2010".


O "Basi" już kiedyś pisałam. To świetna seria nie tylko dla dzieci. Basia to mądra dziewczynka, która ma swój charakterek. Utwierdzam się w tym przekonaniu z każdą nową historyjką opowiedzianą przez jej literacką mamę.


Recenzje biorą udział w wyzwaniach "Odnajdź w sobie dziecko - odsłona III" i "Gra w kolory" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie". 

   











 

sobota, 14 marca 2015

Piąteczek - luzeczek...

Piątek, 13 marca; imieniny: Krystyny, Bożeny. Wszystkiego najlepszego.




6:30  Obudzili się - Tata Obe, Większy K. Mały O. I ja wołaniem "...mamooo mleeekaaaaa..."


6:35 Grzeję mleko w kuchni. Jest błogo, myślę sobie z uśmiechem na ustach.  Piąteczek, wczoraj po wizycie z Małym O. u lekarza wzięłam opiekę na kaszlące podejrzanie dziecko. Zapowiada się całkiem miły dzień. W domku, spokój....mmmm... Przy okazji zaparzyłam sobie kawę.


6:45 Większy K. mierzy temperaturę. Wczoraj miał wieczorem 37.


6:50 Tata Obe wyjechał do pracy. Zanim ruszył zapytał czy Większy pójdzie dziś do szkoły. "Wolałabym żeby został w domu, stan podgorączkowy wczoraj, nie wiadomo co się z tego wylęgnie...".  - "Mógłby iść..."


6:55 Termometr wskazuje 37,7. Nie jest dobrze. Podejmuję decyzję o odpaleniu kompa i sprawdzeniu wizyt u Pana Doktora.


7:00 Niemożliwe, ale na 8:00 jest wolny termin! Rezerwuję i natychmiast wydaję polecenie do ubierania się. Z naszego miejsca zamieszkania należy liczyć godzinę na dojazd.
Ostatecznie jeśli nawet wyjedziemy 7:15 powinniśmy zdążyć.


7:15 Dzieci ubrane. Piżamę zamieniłam na wczorajszy strój, z włosów upiętych w koka wyjęłam spinki i założyłam opaskę. Makijaż - zero. Spoglądam jeszcze tęsknym wzrokiem na kubek z niedopitą kawą...


7:17 Wyjeżdżamy. Liczę się z faktem, że w piątek przed ósmą może być w centrum gorąco. Zastanawiam się nad tym, którą obrać trasę. Wybieram tą, co zwykle.


8:01 Jesteśmy pod gabinetem. Zdążyliśmy, ufff.


9:05 Jesteśmy z powrotem.


10:00 Od kaszlu Małego O. boli mnie już głowa. Non stop kaszle. Paszcza mu się nie zamyka.


12:00 Głowa pęka od kaszlu Małego.


Około południa   Uświadomiłam sobie, że jutro nie jest 21 marca, tylko 14 więc Targi Książki, na które bardzo chciałam się wybrać jednak nie przejdą mi koło nosa...


Wieczór     Głowa mnie łupie od całodniowego kaszlu w wykonaniu Małego. Liczę, że jutro będzie już cisza bo miał już tak ze dwa razy kiedyś...























piątek, 13 marca 2015

Barbara Kosmowska "Gorzko"

Autor: Barbara Kosmowska
Tytuł: "Gorzko"
Wydawnictwo: W.A.B.
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2014. Wydanie pierwsze.
Liczba stron: 352

Seria "Z miotłą"

"Pani Kosmowska dała czadu" stwierdziłam do Mamy, kiedy odjeżdżałam z rodzinnego domu prawie ukończywszy czytanie najnowszej książki mej ulubionej pisarki.
Tu od razu muszę zastrzec, że nie przepadam za emfatycznymi określeniami, ale jak tu krótko i dobitnie określić to, z czym miało się do czynienia?
Bardzo bałam się tej lektury od momentu kiedy zobaczyłam pierwsze słowa u Zuzanki. Bałam się bardzo, bo co jeszcze może być gorszego od zakończenia "Ukrainki"? Otóż może być. Mogą być trzy zakończenia.

Przebrnęłam jednak przez "Gorzko" i stwierdzam, że mimo wszystko nie mam uwag do tego jak się kończy. Tak ma być. W obliczu tego, co spotkało studenckie przyjaciółki głównej bohaterki Teresy, jej los nie wydaje się odosobniony. Inny epilog byłby dla mnie niewiarygodny. Życie jest scearzystą nieprzewidywalnym a szczęście i marzenia mają swoją cenę. O ile jednak sekret i dalsze losy Lucyny były dla mnie do odgadnięcia już w trakcie lektury, o tyle Lidka jest największą zagadką w tej powieści.

Czytając "Gorzko" patrzyłam na bohaterki przez pryzmat własnego doświadczenia - dziewczyny z małej miejscowości, która dostała się na studia do dużego miasta. Nie jest to miara absolutna, zaznaczam jednak, gdyż czasowo różni nas dokładnie dekada, w czasie której zaszła całkowita zmiana gospodarczo-ustrojowa. Z tego względu, w "Gorzko" znaleźć można ślady tamtych czasów, o których wielu z nas ma albo mgliste pojęcie, albo wspomina je jak za mgłą.
Ale nie o czasach chciałam tu napisać, tylko o bagażu jaki każdy z sobą zabiera w taką podróż. Z pewnością łatwiej jest osobom, które do takiej przeprowadzki nie muszą się szykować i jej odbywać. Ci zaś, którzy nieuchronnie mają ją przed sobą, muszą uważać co z sobą zabierają. I co zostawiają w swym małym, starym świecie. Bagaż doświadczeń może być zbyt ciężki. A Miasto nie potrzebuje takich, którzy jedną nogą zostają w Miasteczku...

A może, zastanawiam się też, to niepoukładane relacje kobiece mają decydujący wpływ na to, co spotyka kolejne pokolenia? Teresa jest bystrym i przenikliwym obserwatorem stosunków między własną matką a babką. Dziwię się, że mimo inteligentnie wysuwanych wniosków sama nie potrafi do końca zerwać z tym, co ją ciągnie ku kolejnym katastrofom. Że nie umie stanowczo postawić kropki na końcu jednego akapitu i bez sentymentu, lub nawet wypierając z siebie sentyment, przejść do kolejnych rozdziałów życia. Niby potrafi odciąć się od tego co ją rani, ale w sumie okazuje się, że nie. Że ma w sobie przebaczenie, resztki sympatii, nadal tlącą się młodzieńczą miłość... Nie jest gorzką postacią i za to życie traktuje ją gorzko.

Mam też słowa podziękowania za potraktowanie postaci ojca Teresy. Wycofany do garażowych pozycji obronnych, wiecznie dłubiący w motorze, z brudzonymi od smaru rękoma... Jestem wdzięczna głównej bohaterce, że nie odstawiła na boczny tor i zlekceważyła swojego rodziciela. Jeden z bardziej wzruszających fragmentów w książce to ten, kiedy ojciec z doszorowanymi paznokciami przyjeżdża na ślub Teresy do Miasta. A jego przemiana na końcu, to majstersztyk narracji :-)

Kosmowską czytało mi się jak zwykle z przyjemnością, odnajdując smakowite kąski i celne opisy puentujące sytuacje i nastroje. Polecam gorąco!


Recenzja bierze udział w wyzwaniach "Gra w kolory" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie"

oraz "W 200 książek dookoła świata - edycja II - 2015" na blogu Edyty "Zapiski spod poduszki".


 

poniedziałek, 9 marca 2015

"Majty pony", czyli kto mi dał skrzydła

Mały O. czeka na wyznaczenie terminu przez rejonową poradnię pedagogiczno-psychologiczną. Terminu oceny dojrzałości szkolenej, gdyż jako dziecko urodzone w 2009 roku obejmuje go OBOWIĄZEK szkolny od września.
"Do wniosku należy dołączyć trzy rysunki dziecka", poinformowała mnie pani przez telefon. Pojechałam pod podany adres i złożyłam wniosek bez rysunków, gdyż "dziecko nie rysuje". Potem zadzwoniłam do Mamy i poprosiłam Ją, aby w miarę możliwości postarała się i w trakcie pobytu Małego i Większego u nich (był to drugi tydzień ferii) Mały narysował przynamniej te wymagane trzy rysunki.
Mały O. nie rysuje, ponieważ jedyne co go interesuje to zegary, rejestracje, odrysowywanie granic województwa i powiatu, spisanie (ręką Mamy) stacji pośrednich na trasie kolejowej do Dziadków itp.

Mały O. ma za to dość bogatą wyobraźnię i ostatnio (w piątek) był Rainboł Das. Kazał sobie narysować kolorową błyskawicę z chmurką, przyczepić plastrem do prawego boku bluzki i był Rainboł Das.

Poprzednio był odrzutowcem i biegał po domu z narysowanym na kartce przez Tatę silnikiem odrzutowym. Przyklejonym na plecach.

A tuż po świętach Bożego Narodzenia był Zygzakiem McQueenem. Ze spojlerem na plecach.




Jakieś pytania odnośnie gotowości szkolnej?



 

piątek, 6 marca 2015

Alina i Czesław Centkiewiczowie "Zaczarowana zagroda"

Autor: Alina i Czesław Centkiewiczowie
Tytuł: "Zaczarowna zagroda"
Ilustrował: Robert Jabłoński
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania:  Warszawa 2010
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4 do 9 lat

Lektura dla uczniów II klasy szkoły podstawowej
Seria:  Moje poczytajki

 jak o pingwinach to nie mogło zabraknąć takiego jednego ;-)

Oto przykład, jak prostota przekazu wygrywa i jest ponadczasowa.
"Zaczarowana zagroda" w przystępny i zabawny sposób pokazuje dzieciom kawałek egzotycznego świata.
Naukowcy ze stacji badawczej na biegunie południowym postanawiają sprawdzić zachowania pingwinów Adeli. Profesor wpada na pomysł jak oznakować zwierzęta dzięki jednemu z pingwinów, który ma charakterystyczną plamę tworzącą "krawacik". Okazuje się jednak, że pingwiny płatają figla naukowcom, ponieważ znikają nocą z przygotowanej dla nich lodowej zagrody. Zostaje w niej tylko "Elegancik". Kolejny dzień przynosi podobną sytuację, ale tym razem w zagrodzie pozostają dwa pingwiny.
Zagadka rozwiązuje się wtedy, gdy na stację dolatuje śmigłowiec z obserwatorem pogody, który zauważa z góry w jaki sposób pingwinki wydostają się poza ogrodzenie. A już naukowcy zaczęli podejrzewać, że jednak zwierzęta fruwają...
Znakowanie szczęśliwie dobiega końca i pingwiny opuszczają Antarktydę. Przez następne miesiące stacja badawca odbiera sygnały z różnych stron świata gdzie pojawiają się "jej" pingwiny, a po roku okazuje się, że wszystkie pingwiny powracają dokładnie do swoich gniazd.

Jestem zachwycona tym opowiadaniem. Napisane w przystępnej dla dzieci formie i prostym językiem, a pozwala im poznać zwyczaje zwierząt i pory roku na biegunie południowym. To świetna pomoc dydaktyczna w początkowej nauce biologii i geografii.

Biografie Aliny i Czesława Centkiewiczów (TU ze strony Wydawnictwa) są nieodłącznym znakiem czasów, w których żyli, ale szczególnie życiorys pani Aliny wydaje mi się niezwykle barwny i niespotykany jak na kobietę (była pierwszą Polką na biegunie południowym).
Ani w dzieciństwie, ani w młodości nie czytałam ich powieści. Pamiętam jednak doskonale, że miałam kiedyś w bibliotece w rękach któreś z ich dzieł. Było znacznie większe objętościowo i za każdym razem gdy wyjmowałam je z półki, zniechęcałam się do niego. Pamiętam wyraźnie, że kilka razy podchodziłam do tej książki.

Może wreszcie dorosłam do twórczości Centkiewiczów?



Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Odnajdź w sobie dziecko III" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie".

 

czwartek, 5 marca 2015

Była-by

Na korytarzu czuć było podniosłą atmosferę zakończenia kolejnego etapu edukacji. Pusto. Wszystko działo się za drzwiami sal lekcyjnych. Obok, za ścianą kończyła edukację jego klasa, a ona stała przy niedomkniętych drzwiach wśród swoich.
W pewnej chwili w szczelinie zauważyła jego twarz. Wszedł do ich sali ze swoim najlepszym kolegą i zaczął składać życzenia:
- Wszystkiego najlepszego, powodzenia w nowym świecie - usłyszała. Na twarzy miał uśmiech.
- Dziękuję, dla ciebie również, powodzenia.
Przysiadł na ławce tyłem do reszty klasy a przodem do niej. Zauważyła, że w jego długich włosach zaplątała się guma do żucia.
- Będziesz musiał to wyciąć. Inaczej się nie da.
"Ale może spróbuję to wyczesać?", pomyślała i po chwili już to robiła. Delikatnie przeciągała grzebieniem po ciemnych pasmach.

- Ładna byłaby z was para - te słowa padły z ust kolegi.
Słyszała już to wcześniej od kilku innych osób.
- Ale nie udało się - odparła.
- Nie udało... Takie słowa często psują rzeczywistość - stwierdził.

"Takie słowa, takie słowa... słowa... - mełła w myślach - byłaby... byłaby... była..."

- Racja - stwierdziła głośno.


 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...