środa, 28 lutego 2018

Jeszcze o Kaszubach

Autor: Grzegorz J. Schramke
Tytuł: "W wieczornej mgle. Niesamowite opowieści z Kaszub ze słownika Sychty. W wieczórny  dôce. Niestwòrzoné pòwiôstczi z Kaszëbsczi ze Słowôrza Zëchtë".
Ilustracje: Tomasz Górecki
Wydawnictwo: REGION - Bernardinum
Miejsce i rok wydania: Gdynia - Pelpin 2004. Wydanie I.
Liczba stron: 160





Ja to taka podatna jestem. Na zauroczenia, zachwyty, fascynacje. Nie żyję stapając twardo po ziemi, racjonalnie i punktualnie (w znaczeniu zaplanowane co do minuty, godziny, dnia itp.) - raczej bujam w obłokach, ulegam porywom wiatru, zasypuje mnie piasek na plaży oraz kurz w domu... ;-)
Kiedy więc coś mnie chwyci za serce, daję się poprowadzić by zobaczyć co tam mają dla duszy.
Fascynacje Kaszubami przeżywam już któryś rok z rzędu. To niejednoznaczne historycznie arcyciekawe ludzkie dzieje, to kultura materialna, współczesnie kultywowana wrodzona gospodarność i wierne podtrzymywanie tradycji. Przyszedł też czas na język i przekazy słowne i pisane.
"W wieczornej mgle" to publikacja oparta ma pracy magisterskiej zatytułowanej W kręgu bogów, demonów, magii i przygód niezwykłych. Wierzenia w "Słowniku gwar kaszubskich" Bernarda Sychty. Ksiądz dr Bernard Sychta, który żył w latach 1907-1982 jest postacią niezwykłą dla kultury Kaszubów - dramaturg, poeta, prozaik, autor publikacji naukowych, leksykograf i leksykolog, folklorysta, etnograf, autor grafik i obrazów. Był niezwykle pracowity i zafascynowała mnie jego osoba przez dewizę życiową, którą było "Nie marnować nigdy czasu", czym wypełniał słowa rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Pelpinie biskupa Konstantego Dominika, który mówił: "Księża, nie bądźcie nigdy bezczynni, ale starajcie się wykorzystać każdy wolny czas".
Spodobał mi się bardzo sposób w jaki dr Sychta zdobywał nowe wiadomości:
Otóż rozmowę z reguły zaczynał od pytania o nazwę biedronki: "Jakże tu ù waju mówią na tegò môłégò bączka, co to mô czerwioné skrzidełka, a na tëch skrzidełkach taczé kropeczczi jak główka òd szpilczi i pòwiôdô, jako to je gòdzëna". (str. 15)
Swoich rozmówców obłaskawiał i ośmielał śmiechem poprzez sporządzone naprędce ich karykatury. Tym samym sposobem pozbywał się "mędrków i gadułów".


Kiedy czytałam kaszubskie legendy nie miałam dużego problemu z ich zrozumieniem. Kłopoty mogą się pojawić, kiedy się języka kaszubskiego słucha. Jak nie przymierzając mój mąż, który zapytał tubylca w Kartuzach o drogę. Starszy pan udzielił odpowiedzi, i co z tego, skoro człowiek z Wielkopolski nie zrozumiał go ni w ząb. Kaszubski ma dość specyficzną melodkę, z którą zetknęłam się po raz pierwszy ponad 25 lat temu na dworcu w Wejherowie. Epilog tej anegdoty był taki, że stwierdziłam, iż człowiek mówi od tyłu... ;-)


Przeczytawszy te legendy i bajki można się dowiedzieć jak to się stało, że Kaszuby są takie piękne, co Kaszubi wiedzą o tym, dlaczego Żydzi nie jedzą mięsa wieprzowego i poznać wiele innych pięknych, poetyckich opowieści, w których częstym bohaterem jest diabeł, czarownica, guślarz i Bóg. 


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

poniedziałek, 26 lutego 2018

Do szkoły i nie tylko - ćwiczenia z przyrody

Autorzy: Anne-Flore Durand, Antonin Faure
Tytuł: '"Ćwiczenia z przyrody Deyrolle 1"
Tłumaczenie z języka francuskiego: Michal Goreń
Wydawnictwo: Wytwórnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2016. Wydanie pierwsze
Liczba stron: 52





Lubię ładnie wydane książki.
Lubię staranne i ciekawe publikacje, które ucieszą oko i dadzą strawę umysłowi, więc nabyłam "Ćwiczenia z przyrody Deyrolle". Oprócz tego, że składają się z 21 dość starych (sądząc po sposobie przedstawienia i zakresie informacji) tablic, są cennym źródłem wiedzy i okazją do zabawy dla dzieci dzięki rebusom, krzyżówkom,  labiryntom, wykreślankom i naklejkom. Deyrolle to wydawnictwo, które powstało w latach trzydziestych XIX wieku (1831) i nadal prowadzi działalność edukacyjną - WARTO ZAJRZEĆ TU  [KLIK] (wielka szkoda, że tylko po francusku).


I dorosły i dziecko będzie się dobrze bawić kiedy dostanie w ręce tę książkę. Zgłębiając i studiując obrazki na planszach mamy też obok dużo informacji nawiązujących do współczesności: czego symbolem w Wielkiej Brytanii są maki, dlaczego zimą dobrze jest dokarmiać ptaki, jak wykonać karmnik z pudełka kartonowego po mleku (soku), jak przyrządzić konfirurę z moreli, a jak tapenadę, co sądzić o GMO i wiele innych pomysłów na wykorzystanie bezużytecznej wiedzy (z punktu widzenia mało zainteresowanego przyrodą/biologią ucznia) do życiowych spraw.
Pamiętam, że takie tablice w szkole wzbudzały moje niegasnące zainteresowanie. Czasem to była niby tylko systematyka, ale za każdym razem przyciągały mój wzrok i skłaniały do wpatrywania, wypatrywania i zapatrzenia...


Rok temu ukazała się druga część "Ćwiczeń". Nie są to tanie książki. I choć w internetowych księgarniach można je nabyć prawie o połowę taniej, i tak nie jest to mało. Ale warte są swojej ceny. A właśnie odkryłam, że jest dostępna kolorowanka oparta na tablicach Deyrolle  - oprócz obrazków do kolorowania zawiera również plansze. (!)


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 17 lutego 2018

Anna Świrszczyńska "Jak myszy zjadły Popiela"

Autor: Anna Świrszczynska
Tytuł: "Z dawnej Polski. Jak myszy zjadły Popiela"
Ilustrowal: Marek E. Pietrzak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Miejsce i rok wydania: Kraków-Wrocław 1986
Liczba stron: 22




Dzieci w szkole w klasach nauczania początkowego poznają dość dużo polskich legend, o czym przekonuję się stale mając dwóch synów podążających za sobą szkolną ścieżką w odstępie dwóch lat. Jednakowoż są to odmienne ścieżki, czytaj: wg. prowadzą do innego wyboru lektur.
Przyszła też w swoim czasie pora na legendę o Popielu. Tu mogłam zabłysnąć książką pochodzącą z dzieciństwa mojego i Brata. Może nieatrakcyjna wizualnie, ale wierna tradycyjnemu przekazowi. Bez śmichów-chichów, na poważnie. Napisana wierszem nieregularnym, przeciętnie 6-9 zgłoskowym.


Powróciwszy lekurą do Mysiej Wieży zastanawiałam się nawet ostatnio czy byłam w Kruszwicy. Chyba tak. Ale pamięć już szwankuje mi nieco i oprócz tego, że Popiel i myszy, to nihuhu fabuły szczegółowo nie kojarzyłam.

Miałam więc całkiem miłą zabawę czytając legendę. No i niestety, przy której stwierdziłam ze smutkiem, że nawet w legendach sięgających najstarszych polskich czasów pobrzmiewają pewne antagonizmy narodowe i sąsiedzkie. Już zatem zanim więc zakrzewiono chrześcijaństwo a lud modlił się pod świętymi dębami do bogów i Swarożyca, miał możność poczuć na własnej skórze, jak to polityka i władza

A żona jego, niemieckich krajów córa,
dumna jest i ponura.
Suknie swe srebrem haftuje
i zioła dziwne gotuje,
i skarny w komorze liczy,
i na służebne swe krzyczy.


w połączeniu ze skrzywionym charakterem i złą naturą księcia Popiela, bo

... sroga w Popielu dusza,  
poddanych los go nie wzrusza.

daje im się bezpośrednio we znaki rabunkową gospodarką i niechcianymi kontyngentami dla władzy w postaci owiec, miodu, cennych futer, porywaniem dzieci i młodzieży.

Lud umęczony modli się zatem, by któryś z dwunastu zacnych stryjów objął panowanie. Modły dochodzą do despoty, który za namową równie złej i przewrotnej małżonki zaprasza stryjów na ugodową ucztę, podczas której wszystkich truje... Sprawiedliwość i zemsta przychodzą rychło w postaci myszy.

A jakiej kary można spodziewać się we współczesnych czasach?


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 10 lutego 2018

Kabanos czyli parówka

Jazda samochodem to dla mnie chleb codzienny.
Wyższy level wtajemniczenia w moim przypadku to tankowanie na stacji.
Tankowałam auto parę razy samodzielnie (bez obecności małża).
O scence podobnej jak ta, słyszłam kiedyś z ust MNK, który (zważywszy na temperament) był chyba raczej tym drugim w kolejce.. :-)))
Proszę bardzo: w ostatnim tygodniu miałam humor na wielokrotne odtwarzanie tego skeczu:





środa, 7 lutego 2018

O tym jak matka Karolków zorzę polarną oglądała

A było to tak.


Matka Karolków zdążyła zasnąć. Około północy obudził ją ojciec Karolków.
- Chodź, chodź coś zobaczysz.
- Coo tam...
- Chodź.
Zaprowadził matkę do okna. Na północno-wschodnim niebie błyszczała pomarańczowo-różowa zorza. Ostatnio Mały O. opowiadał dużo o tym zjawisku, ponieważ słyszał o tym na lekcjach w szkole, szukali razem w internecie informacji czy zorzę można oglądać w Polsce.
Ale Mały O. spał już od dawna głębokim snem, więc nie było z kim skonsultować tego co widziała. Na prawie bezchmurnym niebie widać było pojedyncze, rozświetlone chmury. Światło promieniowało i zmieniało natężenie.
- To chyba zorza...
- Zorza.
- Albo coś się pali. - Stwierdziła trzeźwo matka. - Ale chyba pół R. musiałoby się palić, żeby był taki widok.
Matka odszukała w telefonie stronę jaką wówczas odnalazła, sprawdziła rokowania, poziom w promieniowania i inne parametry.
Stała przy oknie i obserwowała zjawisko przez niemal godzinę. Myślała o swojej dobrej znajomej, której marzeniem jest zobaczyć taką zorzę: czy też to widziała? W końcu położyła się na łóżku ale tak, by widzieć niebo za oknem. Natężenie światła nieco spadło. Po jakimś czasie matka zasnęła.


Rano podwożąc ojca wspólnie stwierdzili, że jeśli tak samo będzie i tej nocy, to obudzą dzieci, ubiorą się i wyjdą z domu - choćby tylko na górkę i najwyższy punkt na osiedlu - byleby zobaczyć horyzont. Matka skręciła na drogę prowadzącą prosto do ekspresówki. Na zegarze wybiła już siódma i jako pierwszą wiadomość w radiu usłyszała o nocnym wybuchu gazociągu w Murowanej Goślinie.
W linii prostej to 18 kilometrów.


Tak to było...





poniedziałek, 5 lutego 2018

Jest Pani wyjątkowa!


"Jest Pani wyjątkowa".
Co zrobić by usłyszeć te słowa od wysokiego, przystojnego, obcego mężczyzny?!


Trzeba swoje przeżyć...


Dobrze wypuśćmy powierza z tego balona egocentyzmu i doprecyzujmy. Powiedział to mój ulubiony lekarz-okulista. Ulubiony od 2 miesięcy, a dokładnie od momentu, kiedy zdiagnozował u mnie "epidemiczne zapalenie spojówek".
Otóż umówmy się również, że pomimo, że wysoki (lubię wyciągać szyję i poćwiczyć platysmę, wiecie ćwiczenia antyzmarszczkowe), przystojny (no, w typie który może się podobać, tak myślę),  to kluczowym określeniem dla powodzenia i rozwoju naszej dalszej znajomości było: KOMPETENTNY.
Słowo-klucz, słowo-wytrych, słowo-pieszczota na mą starganą chorobą duszę i "zdemolowane" oczy.


Lekarz ów stał się moim ulubionym (jednym z kilku, niewielu) specjalistów od listopada ubiegłego roku. Wtedy to (jak może niektóre/rzy) z Was wiedzą: publiczna służba zdrowia poczęstowała mnie "wirusowym zapaleniem spojówek".


Spotkanie pierwsze.
Miało miejsce po dwóch tygodniach męczarni, kiedy prawe oko wyglądało tak, że tylko w miejscu tęczówki i źrenicy trzymało się gałki a wokół znajdowała się galaretowata masa. Lewe od tygodnia traktowane profilaktycznie też było kiepściutkie.
Zapisałam się na wizytę tydzień wcześniej (wyjątkowo sprawdzając w sieci komentarze o panu doktorze). Zarejestrowałam się przez internet i potwierdziłam, że przybyłam w komputerze, nie u pani-rejestratorki, więc przekroczywszy drzwi gabinetu zostałam poproszona o wylegitymowanie się dowodem:
- Umówmy się, że to Pani - usłyszałam po dzień dobry.
- Mam nadzieję, że po wszystkim będę tak z powrotem wyglądać - zagrałam va banque.


Zrobił mi KOMPLET badań. Wypisał receptę na kolejny lek w kroplach i przeciwirusowy żel do ślep.
- To jest najdroższy lek, który Pani stosuje.
- Tak wiem. To już drugie opakowanie. Jak trzeba będzie to wezmę i kolejne (dla księgowych: tubeczka 5 g 69 zł polskich).
Uwaga: zapytał czy nikt w pracy lub w domu nie uległ zarażeniu.


Na szczęście od samego początku stosowałam wyjątkowy reżim higieniczny (nie przymierzając jak przy owsikach). Codziennie świeża piżama, codzienne pranie poszewek, reczników i pieluszek, które podkładłam sobie pod głowę i pod twarz na poduszkę. W międzyczasie (leczenie trwało 3 tygosdnie) Zużyłam całe opakowanie wacików higienicznych (100 szt.?) i napoczęłam nowe.


Na szczęście nikogo wokół nie zaraziłam.
Tydzień później, na wymaganą kontrolę, niestety nie upolowałam wizyty do Pana Doktora. Udało mi się zarejestrować do zupełnie innego specjalisty. Dobrze, że nie zdążyłam jeszcze wyjść z budynku i cofnęłam się spod drzwi bo: nie dostałam recepty, a do kolejnej kontroli nie wystarczyłoby mi leku. Tego leku.


Ostatnia kontrola była już po powrocie do pracy.
Badanie wyszło idealnie. Żadnych śladów po chorobie, ale dostałam zalecenie by jeszcze przez tydzień stosować krople z przeciwzapalnym składnikiem (steryd).
Na dowidzenia zadałam kluczowe pytanie:
- Panie doktorze, czy mogę już się malować?
- Tak oczywiście, ale musi Pani pozbyć się wszystkich kosmetyków, które pani używała.
- yhm
- Nie oczekuję od kobiet rzeczy niemożliwych.




I spotkanie trzecie.
Tuż przed świętami zauważyłam, że patrząc na komputer rozmazuje mi się obraz. Objaw minął po pierwszym tygodniu stycznia, ale ponieważ wizyta była zaklepana stwierdziłam, że jednak pójdę. Z oczami nie ma żartów. Prawda?


Pan Doktor rozpoznał mnie. Wyspowiadałam się z grzechów i grzeszków przy traktowaniu oczu swych. Głupoty i braku pamięci.
Ponownie zrobił mi komplet badań. Poświecił mocnym światłem.
 - Przepraszam, ale jestem teraz oślepiona - wydukałam przy badaniu drugiego oka.
- Wolę określenie: olśniona.
- Ehe - zarżałam mało subtelnie.
Na koniec wykonał pomiar ciśnienia. Ulala - komputerowo! Bo pamiętałam badanie za pomocą odważników (!) nakładanych na gałkę oczną z czasów około międzyciążowych.  Boższ co za średniowiecze!


I co. Wyszło, że wirusa nie ma, ale zostały jego niesfagocytowane pozostałości. Problemy z widzeniem mogą pojawiać się podczas osłabienia organizmu. Leczenie może potrwać nawet rok. Efekty i skuteczność trudno przewidzieć.
- Taka sytuacja trafia się raz na pięćdziesiąt przypadków.
- Jest pani wyjątkowa.
- Phhh (jajako przykład 5% populacji kobiet urodziłam w wyznaczonym terminie pierwszego potomka, dla mnie nie pierwszyzna być wyjątkową ;-) - pomyślałam...)
- Co w medycynie wcale dobrym nie jest.
- To wiem - pomyślałam.
Trzeba przeżyć.


Ciekawe co ma dla mnie Pan Doktor na następną wizytę kontrolną. To już za tydzień.


;-)))




P.S.
Przy tej okazji dziękuję Margarithes za dobre słowo i Moni Skorpion za wsparcie duchowe oraz merytoryczne wyjaśnienie istoty replikacji wirusów, co przyczyniło się do podtrzymania mnie na duchu, że kiedyś (kiedyś - cholernie długo to trwało) to "gówno się wyczerpie i zginie" ;-)

taki jesienno-zimowy kwiatek











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...