czwartek, 30 czerwca 2016

P. Rosiak na wakacjach

Informacja dla znajomych P.Rosiaka: nie szukajcie nowych przygód Waszego ulubieńca w książce pod takim tytułem. Będzie mowa bowiem o następujących publikacjach:

Autor: Barbara Catchpole
Tytuł: "P. Rosiak swata mamę"
Przełożył: Patryk Gołębiowski
Ilustracje: metaphrog
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013
Liczba stron: 52
Wiek dziecka: 7 - 12 lat


Autor: Barbara Catchpole
Tytuł: "P.Rosiak i tort"
Przełożył: Patryk Gołębiowski
Ilustracje: metaphrog
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
Liczba stron: 52
Wiek dziecka: 7- 12 lat


Te dwie pozornie niełączące się treścią historie mają wspólny mianownik. I nie jest nim postać głównego bohatera.

W pierwszej z nich, Piotr Rosiak chcąc zadbać o dobre samopoczucie swej mamy, z pomocą najlepszego przyjaciela Leona zabiera się za poszukiwanie męskiego towarzystwa dla rodzicielki. Korzystając z konta e-mailowego jednej z sióstr Leona umawiają mamę P.Rosiaka na randkę. Idą na całość, bo wychodząc z założenia, iż na umówioną randkę przeważnie któryś z kandydatów nie dociera, zapraszają do domu jednocześnie dwóch absztyfikantów.
Docierają obaj, z pewnym opóźnieniem, za to równocześnie, czym wywołują panikę w oczach Prosiaka i perspektywę kolejnej poważniej rozmowy z mamą.

Echo konsekwencji zaaranżowanych dla mamy randek, widzimy w drugiej z wymienionych historii.
Mama P.Rosiaka postanawia zrehabilitować się za brak przyjęcia urodzinowego i tortu, i występuje z propozycją, by urządzić mu urodziny właśnie w tej chwili, nie patrząc na kalendarz. Prosiak wysyła do ojca, który od opuszczenia rodziny przebywa w Hiszpanii, informację o tym, że będdzie impreza urodzinowa i zaprasza do odwiedzin. Dalsza akcja kręci się wokół synowskiego oczekiwania na przyjazd ojca. Robert, aktualny przyjaciel matki, dwoi się i troi by uatrakcyjnić imprezę Rosiaka. A tytułowy tort, jak można było przewidzieć, nie dożywa nawet do godziny otwarcia imprezy.
Końcowa scenka, kiedy matka traktuje kijem bejsbolowym urodzinowy prezent przysłany przez ojca jest brawurowa. Ale syn i tak ma nadzieję, że brak ojca to tylko efekt spóźnienia się na samolot...

Przyznaję, że jestem fanką P.Rosiaka, zaś po zapoznaniu się z historią "P.Rosiak i tort" doszłam wreszcie do tego, skąd starszy syn wziął określenie "dziwoląg", którym częstuje młodszego brata. Starszy się wypiera, że to z tej książki, ale ja swoje wiem... ;-)

P.S. I lubię go za takie rodzynki natury pedagogicznej, które można wyłuskać z treści:
"Mama Leona ufa swojemu "młodzianowi ". Powtórzę to, co mówiłem kiedyś - nie ma pojęcia, jak wychowywać chłopców. Ona mu ufa - ale ubaw!"
:-)))))


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory II" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie ",
- "Dziecinnie... " na blogu Basi Pelc "Kręci-Nęci",
- "W 200 książek dookoła świata".



Gӧsta Knutsson "Przygody Filonka Bezogonka"

Autor: Gӧsta Knutsson
Tytuł: "Przygody Filonka Bezogonka"
Przełożył: Zygmunt Łanowski
Ilustrowała: Jawdwiga Abramowicz
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1998
Liczba stron: 96
Wiek dziecka: od 6 do 10 lat

Lektura szkolna dla uczniów II klasy szkoły podstawowej



Okazuje się, że takie jak ta, stare, starusieńkie lektury szkolne mam jednak za sobą. Dopiero mając przed oczami niektóre fragmenty tej historii mogłam sobie uświadomić, że już to kiedyś czytałam. Albo mi czytano. Proszę... A przekonana byłam, że to będzie mój pierwszy raz.

Filonek, miły główny bohater "Przygód", stracił swój ogonek za sprawą szczura będąc malutkim kotkiem. Ale mimo, że prawie od urodzenia pozbawiony jest swego największego kociego atrybutu, jest dzielnym, ufnym i niezwykłym zwierzątkiem. Nielubiany przez koty, wyśmiewany przez inne zwierzęta właśnie z powodu braku ogona, ma wyjątkowe szczęście do ludzi.
Kiedy przypadkiem dostaje się do samochodu i dociera do miasta, wydaje sie, że to zdarzenie zakończy raz na zawsze nieprzyjemności, jakie napotyka Filonek ze strony innych zwierząt.
Trafia do domy Brigitty i tam jest otoczony miłością. Ale poza ciepłym i dobrym domem w mieście żyją inne koty, które są zazdrosne o powodzenie Filonka, i właściwie ciągle myślą, jak tu uprzykrzyć mu życie, dopiec i wyśmiać biednego bezogonowca.

Na "Przygody Filonka Bezogonka" składa się kilkanaście krótkich opowiastek, dzięki którym poznać można dawne (książka została napisana pod koniec lat trzydziestych XX wieku) świąteczne zwyczaje szwedzkie. Mimo dość odległych czasów, kiedy Gӧsta Knutsson napisał "Przygody", nie wyczuwa się w nich ani trochę przestrzałego klimatu. Narracja skupia się na przeżyciach i przygodach zwierzątka, nie zaś na detalach życia codziennego.

Myślę, że w dalszym ciągu książeczka powinna podobać się dzieciom, szczególnie tym, które są silnie związane ze zwierzętami-pupilami, lub marzą o posiadaniu takiego.

Jako pocieszenie dla siebie mam wiadomość, że oprócz tej pozycji, na której kartach do życia został powołany Filonek, jest jeszcze kilka innych książeczek, które szwedzki pisarz poświęcił sympatycznemu kociakowi.




Wpis bierze udział w następujących wyzwaniach:
- "Gra w kolory II" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",
- "W 200 książek dookoła świata",
- "Dziecinnie... " na blogu Basi Pelc "Kręci -Neci",
- "Celuj w zdanie" na blogu Sylwii P. "Tu się czyta!".

wtorek, 21 czerwca 2016

Ursula K. Le Guin "Jesteśmy snem "

Autor: Ursula K. Le Guin
Tytuł: "Jesteśmy snem"
Przełożyła: Agnieszka Sylwanowicz
Wydawnictwo: Phantom Press International
Miejsce i rok wydania: Gdańsk 1991. Wydanie I
Liczba stron: 224


Niespodziewanie dla siebie samej sięgnęłam po dzieło autorki, którą uznałam swego czasu za literaturowego guru  w dziedzinie science-fiction (obok Stanisława Lema, oczywiście).
Ursula Le Guin. Nie czytałam i nie czytam (jeszcze, pewnie nadgonię to z dziećmi) fantasy. Kiedy mój dobry kolega z klasy, po kolejnych sprawdzianach z języka polskiego opowiadał mi o braciach Strugackich, ja jakimś cudem natrafiłam na Le Guin.
I to w zasadzie był cały mój kontakt z tym gatunkiem.
I teraz, po latach...?

To niezwykłe opowiadanie. Pozostawia człowieka z rozpaloną głową, analizującego słowa i zdarzenia pomimo zamknięcia ostatniej strony.
Jak wizjonerska, a jednocześnie czuła na przejawy współczesności była (jest) twórczość tej amerykańskiej pisarki, można się przekonać kiedy spojrzymy w stopkę redakcyjną. "Jesteśmy snem" opublikowano po raz pierwszy w 1971 roku. Mamy zaś rok 2002, za oknami krajobraz poatomowy, klimatyczne globalne ocieplenie święci swój triumf i coraz bardziej daje się we znaki, wokół męczące przeludnienie, a urzędnicza kontrola - niczym Wielki Brat z "Roku 1984" - ma czujne oko na przepisywane leki i ilości realizowanych recept.

George Orr, całkiem przeciętny obywatel mieszkanie Portland odkrywa w sobie niezwykłą umiejętność - potrafi wyśnić przyszłość. Gorzej, podczas fazy snu kiedy normalny człowiek ma marzenia senne, on ZMIENIA rzeczywistość. Jest świadomy tego, co się dzieje wokół niego, ponieważ jako jedyny ma pamięć poprzedniej sytuacji, i po nieskutecznych próbach pozbawiania się snu i tych właśnie snów zwanych efektywnymi, zgłasza się na konsultację do psychologa, doktora Habera.
Za pomocą hipnozy oraz eksperymetalnego urządzenia rejestrującego pracę mózgu lekarz próbuje pomóc pacjentowi, ale szybko orientuje się, że trafił na przypadek, który może mu zrealizować własne marzenia.
Jest tu też miłość, właściwie jej zalążek - prawniczka Heather Lelache, do której Orr zgłasza się z wątpliwościami w jakim kierunku idą seanse z profesorem. Poznają się, dogaduja, w którejś z kolejnych rzeczywistości są nawet małżeństwem. I gdy ruszają by uratować świat od zagłady tracą siebie.

Postaci znikają i pojawiają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Cywilizacja upada i podnosi się na nowo w innej formie, różnice rasowe znikają (jak może wyglądać kolor skóry bezrasowej ludzkości, kto zgadnie?) i na nowo powracają. Do tego sterowane/wywoływane w hipnozie sny są projekcją przeciętnych ludzkich uprzedzeń i obaw,  np. wobec obcych cywilizacji. Pokój i wygaszenie wszelkich konfliktów na Ziemi skutkuje czym? - Pojawieniem się kosmitów (którzy gadają z łokcia, co jest nawet komiczne). Temperatura wydarzeń dochodzi do niebezpiecznego wrzenia - zaczyna się dziać coraz gorzej, światu grozi totalna zagłada, gdyż wojna przenosi się w kosmos, ale na szczęście są starzy dobrzy Beatlesi, których "With a little help from my friend" staje się mottem napędzającym rozwój akcji w końcowych rozdziałach. Zaskakujące i z lekka dekadenckie posunięcie.

Ta książka pozostawia po sobie poczucie spokoju: jak to dobrze, że nie mamy wokół siebie ludzi o takich umiejętnościach. Co nie znaczy, że podczas tych kilkudziesięciu lat jakie mam jest dane przeżyć, nie odnosimy wrażenia, że żyjemy w takiej ciągle zmieniającej się scenerii i wśród dynamicznych zdarzeń, kiedy mniej lub bardziej nieistotny wypadek zmienia koleje losów niemal całej ludzkości.
Co dzień budzimy się do świata,  który nie przeszedł Załamania czy Zarazy wybijającej większość populacji.
Co nie znaczy, że swym codziennym bytem tego nie powodujemy...

EDIT:
W tym miejscu miał być cytat. Ale blogger stwarzał mi problemy i nie zapisał go w poście.
Oto on:
"W jednym z wierszy T.S. Eliota jest ptak, który mówi, że ludzkość nie może znieść zbyt wiele rzeczywistości, ale ten ptak się myli. Człowiek może wytrzymać cały ciężar wszechświata przez osiemdziesiąt lat. Ale nie może znieść nierzeczywistości."

Oniryczna filozofia.

Polecam.

Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "W 200 książek dookoła świata"
-"Celuj w zdanie" na blogu Sylwii P. "Tu się czyta!"


wtorek, 14 czerwca 2016

Trzy (?) samce na klamce

Tytuł zaczerpnęłam z jakieś epokowej publikacji, tudzież dzieła skierowanego do młodzieży lat osiemdziesiątych.

Jak to jest być jedyną samicą w gronie samców, trudno i długo by opowiadać. Kategoria grona - specyficzna.

Czasem samce wokół zachowują się dziwnie. Na szczęście, objaśnienia tego behawioryzmu daje nam rzeczywistość. Na przykład taka.
Tuż po zakończeniu rozgrywek ekstraklasy, czyli najwyższej ligi polskiej piłki kopanej, odbyła się na antenie którejś z płatnych telewizji czy platform telewizyjnych gala. Miałam okazję rzucić wzrokiem na to, co się dzieje na ekranie. Na gali owej wręczenia nagrody dostąpił pewien piłkarz, który wywołany do mikrofonu zagadnięty został w następujący sposób:

- Słyszeliśmy, że masz kilka* psów rasy rotwailer. I żona jest zazdrosna, bo spędzasz z nimi więcej czasu niż z nią.
- Yhm.
- Ponoć chodzisz całymi dniami w koło po pokoju?
- Tak, zgadza się. Wyczytałem gdzieś, że w taki sposób zachowuje się samiec alfa. Pokazuje, kto jest najważniejszy w domu. W ten sposób wychowuję swoje psy.


HA!
 ...
Oto mam w domu dwóch samców alfa! 

Jeden to Mały O., który potrafi krążyć wokół stołu przez kilka minut i nie reaguje przyzywany do porządku.
Drugi to Tata Małego O. Bywa, że równie bezcelowo, bezsensownie, irytująco chodzi w te i wewte zamiast usiąść na d.... I podnosi mi ciśnienie!

CBDU**


* psy, czy psa... jeden pies. Chodzi o sens, nie o szczegóły.
** co było do udowodnienia


poniedziałek, 13 czerwca 2016

Mój tata

Dialog sprzed około dwóch miesięcy, ale nadal żywy. Właśnie może nieźle wpasować się w nadchodzący Dzień Ojca.
Tak "licytują się" sześciolatki.

- A mój tata jest alkoholikiem!
- A mój szefem kuchni.
- W Lidlu!



sobota, 4 czerwca 2016

Potencjał

Ostatni przedłużony weekend spędziłam w pewnej odległości od komputera. Odczuwam od jakiegoś czasu brak chęci do odpalania sprzętu po godzinach urzędowania. Stoi to zresztą w pewnej sprzeczności z... hmm... z chęcią napisania fajnej notki o tym, co przeczytałam, podzielenia się zgryźliwymi uwagami na tematy kultury i bezpieczeństwa jazdy na polskich drogach i skeczami na tematy ogrodowo-pedagogiczne. Może faktycznie dobrze, że nie piszę bo kto by wytrzymał taką mieszankę...?

Ale właściwie jestem u siebie, więc wolno mi, c'nie?

Zatem będzie o potencjale.
Według cioteczki Wiki "Potencjał to pole skalarne określające pewne pole wektorowe". Im dalej zaczniemy zgłębiać wyjaśnienia i definicje zawarte tamże, tym bardziej nabieramy przekonania, że im człowiek młodszy, tym ma większy potencjał do rozumienia dziwnych zjawisk i wyuczenia abstrakcyjnych definicji opartych na wektorach i innych takich strzałkach nad literkami z greckiego alfabetu...

Jesteśmy wobec tego w domu. Konkretnie w ogrodzie.
Tymczasem...
- "Mamo!!? Ty nie wiesz co to jest potencjał??!"
- A ty wiesz?
- Wiem.
- To powiedz.
- Potencjał jest jak ktoś ma potencjał."

Proste? Jak świński ogon!

Otóż potencjał z definicji i założenia może mieć pole.
Na przykład takie, o proszę:


Na pierwszym planie potencjał czerwieni.


Oto pole się powiększa i poszerza potencjalnie kolorystyczne możliwości.
Towarzyszy:


A tu potencjał w innym ujęciu, jakby słabszy, ale za to jeszcze bogatszy. To byłyby fiolety.


Cóż.
Tak było. Oko cieszyło.
Poszliśmy na spacer do wsi po gazetę z programem na tydzień, a gdy wróciliśmy na pole naszego potencjału wkroczył pan z potencjałem elektrycznym w postaci kosy.
Dziwię mu sie, gdyż opowiadałam mu jak ja widzę ten potencjał: otóż do momentu zakwitnięcia, a potem good bye.
Ale kto facetów zrozumie. Czekała go wizyta teściowej więc musiał działać.

Moja wizja potencjału nie doczekała się efektu kończowego. A mogło być tak pięknie...
Ja wiem...
Jeszcze piękniej niż przed rokiem [klik].


P.S. Teraz mam potencjał mechaniczny w haczce.
Może się powtórzę, ale mogło być tak pięknie...




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...