sobota, 31 października 2015

"Stoliczku, nakryj się!"

Tekst: Grzegorz Kasdepke
Tytuł: "Stoliczku, nakryj się!"
Zilustrował: Paweł Pawlak
Wydawnictwo: Agora S.A.
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2006
Liczba stron: 40
Wiek dziecka: od 5 do 8 lat


O jak zawodna jest ludzka pamięć! Zupełnie nie pamiętałam, że w baśni braci Grimm o zaczarowanym stoliczku znajduje się też fragment o osiołku, któremu... spod ogona wypadały złote monety oraz słynne kije-samobije. A to wszystko jest w tej historii!


Spotkałam się z opinią, w której utwory braci Grimm są uznawane za niezbyt odpowiednie dla dzieci: zawierają drastyczne sceny, niepotrzebnie grają na złych emocjach i uczuciach (dla dzieci rodzice powinni być ostoją bezpieczeństwa i bezwarunkowej miłości; tu nawiązuję do "Jasia i Małgosi"). Może dlatego z mojej dziecięcej pamięci zostały wyparte te elementy baśni, które zaskakują mnie nawet jako osobę dorosłą?

W oczach dzieci podmiana zaczarowanego osiołka na osiołka, który nie wykazuje magicznych zdolności w rejonach ogona jest zabawna. Dorosły będzie się zastanawiać czy nie mamy tu do czynienia z zaszyfrowanym przekazem...

Chyba lepiej czytać takie historie jako dziecko o czystym, nieskażonym doświadczeniem umyśle. :-)

Wpis bierze udział w wyzwaniach:

- "Gra w kolory II" i "Odnajdź w sobie dziecko III" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie".




czwartek, 29 października 2015

Hej, Jędrek!

Tekst: Rafał Skarżycki
Tytuł: "Przepraszam, czy tu borują?"
Rysunki: Tomasz Lew Leśniak
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
Liczba stron: 224
Wiek dziecka: od 8 do 12 lat

Seria "Hej, Jędrek!"


Jędrka poznałam, przepraszam bardzo, poznaliśmy dzięki Momarcie.
Jako pierwszy przeczytał przygody Większy K. Strasznie mnie ciekawiło co jest w tej książce.

Pół godziny pod drzwiami przedszkolnej sali w oczekiwaniu na koniec zajęć Małego O. plus towarzystwo w trakcie kolacji wystarczyło na pochłonięcie tej ekscytującej historii. Jędrek ma dziesięć lat, dwóch najlepszych kumpli Witka i Grubego, starszą siostrę, psa, całkiem zwyczajnych rodziców i wpada na trop afery złodziejskiej, w której łupem pada kilka tysięcy diamentów. Śledztwo prowadzi jego mama, która jest zresztą dość kultową postacią w tej fabule. Jędrek często powtarza jej powiedzonka i sentencje co jest bardzo budujące, jeśli spojrzeć na to z punktu widzenia rodziciela. ;-)
Spot nieoczekiwanych zdarzeń powoduje, że w szkolnym gabinecie stomatologicznym (ja się pytam gdzie w tych czasach takie są?) pojawia się nowa, młoda, powabna dentystka, która w błyskwicznym tempie robi przegląd uzębienia kolejnym klasom i funduje każdemu z uczniów średnio po 3 plomby.
Tylko u Jędrka i Karoli, z którą dotąd Jędrek nie znajdował wspólnoty myśli i przekonań (głównie tych dotyczących szkoły i nauki), budzi to duże podejrzenie. Niczym Moulder i Scully z Archiwum X knują szczwany plan angażując do niego Grubego i Witka, i kładąc szkolną egzystencję Jędrka na ostatecznej szali rozgrywek. Tu nawiązanie do ostatniego komentarza Magdy, czego można dowiedzieć się z książek dla dzieci i młodzieży. Otóż poznać można jakie są konsekwencje zawieszenia w prawach ucznia... Nie życzę tego nikomu.

Na przeszkodzie by być zupełnie zaskoczoną uplecioną intrygą stanęła mi znajomość jednej z ksiąg "Biura dektekywistycznego Lassego i Mai", ale i tak świetnie się bawiłam czytając tę książkę - uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Akcja rozwija się brawurowo.

Na półce leży i czeka na mnie druga część przygód Jędrka (przeczytana przez Większego), a w zapowiedziach widziałam już trzecią.
"Przepraszam, czy tu borują?" zabrała do czytania w pociągu Babcia. :-) Ciekawa jestem jej wrażeń.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko III" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo

- "W 200 książek dookoła świata - Edycja II -2015 r." na blogu "Zapiski spod poduszki" Edyty.











piątek, 23 października 2015

Na wojskowo

Przedostatnia wizyta z gminnej bibiotece zaowocowała niezwykłą zgodnością tematyczną między książkami wybranymi przez Karolkowych braci.
Mały O. wyłuskał to:


Autor: Anna Podgórska
Tytuł: "Co słychać... W wojsku"
Ilustrował: Artur Nowicki
Wydawnictwo: Aksjomat
Miejsce i rok wydania: Kraków 2007
Liczba stron: 12
Wiek dziecka: 3-6 lat
Seria: "Co słychać..."

To twardokartonowa książeczka dla mniejszych dzieci, ale nie przypuszczam aby wśród 2-3 latków istnieli tacy fascynaci wojskowości... No chyba, że zainteresowanie odziedziczyli po tatusiu, dziadku tudzież innym wujku. Mój nieomal sześciolatek zamiłowanie do czołgów nabył podczas namiętnego oglądania "Czterech pancernych i psa".
Trzeba przyznać, że jak na bardzo niewielką formę temat wojska przedstawiony jest tu dość wyczerpująco. Maluchy poznają pojęcie poligonu i rodzaje pojazdów wojskowych. Zapoznają się z formacjami wojskowymi - siłami powietrznymi, wojskami lądowymi, marynarką wojenną. Poznają dzięki niej symbole wojskowe, jak słynną lotniczą szachownicę oraz najbardziej znane samoloty wojskowe, czyli MIGa-29 i F-16.

Z kolei Większy wyciągnął z półki tę oto książkę:

Autor: Ian Harvey
Tytuł: "Niesamowite przekroje. Czołgi"
Przekład i adaptacja: Tomasz Makowski
Ilustracje: Richard Chasemore
Wydawnictwo: Wiedza i Życie
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1997
Liczba stron: 37
Wiek dziecka: od 8 do 12 lat
Seria: "Niesamowite przekroje"


I dzięki temu Matka Karolków doznała oświecenia. Trzy dekady w nieświadomości pozostawała myśląc, że miejsce dla Gustlika znajdowało się w czołgu obok Grigorija i Janka.
Dopiero zobaczywszy ten oto przekrój:


przekrój bardzo detaliczny, ten sam obrazek co na okładce, ale dopiero TU zrozumiałam...

doszło do jej mózgownicy, że to fizycznie nie byłoby możliwe, aby Gustlik ładował odłamkowe z poziomu podwozia. No bo jak niby dostawałyby się one potem do lufy, hę?
Oto, do czego czasem przydają się dzieci.
Do poznania prawdy o świecie. ;-)

Poza tym ta książka daje świetny przegląd modeli i przekrojów czołgów od czasów I wojny światowej - Renault FT-17, Konigstiger, Churchil, Sherman i, przepraszam za epitet, "nasz" swojski T-34. A na końcu książki mamy przegląd czołgów i pojazdow "dziwolągów". To bardzo ciekawa i pouczająca lektura zarówno dla małych mężczyzn, jak i tych już wyrośniętych chłopców.


Wpis bierze udział w następujących wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko III" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo,


- "W 200 książek dookoła świata - Edycja II - 2015 r." na blogu "Zapiski spod poduszki Edyty.














czwartek, 22 października 2015

Heeeej siuup!

Miała tu być recenzja książek dla małoletnich fanów wyrzutni rakietowych i granatników, ale mi się zdjęcia nie chcą załączyć, więc korzystam z czasu antenowego (w tv meczyk...) i... dewolaj.


Chyba dość częstym tematem zdrowotnym, podejmowanym na tutejszym blogasku są zęby.
Tym razem o moich będzie. Chociaż może nie tylko...? Kto zainteresowany, niech się rozsiądzie, łyknie meliski z wiśnią na ukojenie i podtrzymanie nastroju, albo wzmocni się kawą.


Otóż Szanowni Państwo różne są przypadki.
Zacznę od siebie.

Ponad dwa tygodnie temu poczułam, że mam zęby (nie żebym ich nie miała...) Poczułam takie dziwne ćmienie w lewym dole szczęki. Wrażenie towarzyszyło mi coś około tygodnia i ustało. Przez tydzień był spokój.
Niestety, zaczęło się ponownie odzywać wraz z początkiem zeszłego tygodnia, więc trzeba było  wziąć się w karby i umówić się do lekarza.
Na pytanie "Co się dzieje", udzieliłam dość mętnego wyjaśnienia cytując wyżej wymienioną historię.
"Ząb obumiera", usłyszałam.

Nooo, tego mi było trzeba!
Wróciła pamięć sprzed dwóch lat kiedy leczyłam sobie kanałowo prawą górną czwóreczkę.  Ta czwóreczka, to jest gwiazda mojego uzębiena, gdyż co roku lecimy strzelić sobie rentgena. Koniecznie i bez zbędnych grymasów. (Dla porówania ostatnie oficjalne zdjęcie mej facjaty pochodzi sprzed urodzenia Większego, a ta dama proszę, już ma trzy zdjęcia!)

Lekarza onego byłam odwiedzić w zeszły czwartek.
Ostukał mi podejrzane o sabotaż zęby (były takie dwa).
Niestety, niestety! nic nie stwierdził.
Niedobrze. Sprawdził odpowiedź na zimno - była. Sprawdził reakcję zębów z drugiej strony - taka sama.
Cóż zatem było czynić? Na me namowy by jednak coś rozwiercić zaczął historie opowiadać. Przytoczył perypetie jednego ze swoich pacjentów, któremu bezskutecznie przeleczył kilka zębów, czym dorobił się jego dezercji z posady stałego klienta, gdyż ból nie ustawał. I po 2 latach okazało się, że winna była ósemka.
Zatem pan Doktór sięgnął po dentystyczną haczkę, lustereczko i zagłębił się po lewej stronie mej szczęki.
Odnalazł tam ku swemu szczęściu ósemkę (po prawej nie mam takiego okaza). Haczkę zwaną fachowo zgłębnikiem zagłębił w najdalszym egzemplarzu, coś chrupnęło, coś tam poszarpał...
I bingo!

Okazało się, że to ten ostatni (zapomniany ;-)) ząb, tzw. mądrości, to sprawca moich tajemnych ćmień.

Nie wyglądał on (ząb) najlepiej, a pan dochtór stwierdził, że z uwagi na to, że ma baaaardzo utrudniony do niego dostęp, proponuje WYRWANIE.
O, TEGO MI BYŁO TRZEBA!
Sprawnie ustaliliśmy harmonogram dalszych działań: ONE) rtg, TWO) kalendarz księżycowy (nie przy pełni!) i SRU) rwanko!
Muszę jeszcze z małżem ustalić, że wskazana jest jego obecność i transport, gdyż poniewóż ulotka mówi, że po znieczuleniu "Nie należy prowadzić pojazdów i obsługiwać urządzeń mechanicznych w  ruchu".

Tak, że widzicie, niezbadane są wyroki stomatologów. Ale ja się zawsze słucham fachowców, więc mam wrażenie, że pan doktor chyba w życiu nie spotkał tak napalonej na wyrywanie ósemki pacjentki jak ja...

Nie wiem jakie znieczulenie dostanę. Może N2O zwane gazem rozweselającym?

Takie miał mieć ostatnio Mały O., ale się rozmyślił, i przez pół godziny błagałyśmy go z Panią stomatolog by pozwolił sobie w ogóle coś zrobić.
Nie wiem po kim to dziecko takie nieufne jest?

Bo chyba nie po mamusi ;-P

To ten tego, rwanie przede mną. Czymcie kciuki i wogle ;-)





wtorek, 20 października 2015

Orzechy włoskie

Mały O.  przyniósł z przedszkola orzecha włoskiego.
Próbował rozłupać go nożem. Na szczęście sięgnął po narzędzie w mojej obecności, więc poszukałam w szufladzie dziadka do orzechów i pokazałam jak to się robi.
Prawie mu się udało, ale musiałam dokończyć dzieła. I kiedy łupina rozpadła się na kawałeczki, zobaczył jak wygląda środek:
- A ja myślałem, że w środku jest flaga włoska.




**********************************************


W pakiecie z orzechem przyniósł też wirusa.
Choć w zasadzie tej "atrakcji" wyczekiwałam w pogotowiu z miską pod łóżkiem już od nocy z piątku na sobotę. Pierwszy sygnał dał wtedy Większy K.
Okazuje się jednak, że nie mamy ekskluzywnej mutacji. Rezerwuar znajduje się również w placówce. Dzisiaj zatem świętujemy Mamine urodzinki w domciu. Taka sytuacja. ;-)







czwartek, 15 października 2015

Była sobie jesień

W związku z aktualnymi warunkami pogodowymi mam ochotę wrócić do tej jesieni, która towarzyszyła nam jeszcze w zeszłym tygodniu.


Taka była sobie jesień złota i słoneczna...
I rozkwitała swym pięknem.
Postanowiliśmy zatem z Małym O. popstrykać trochę zdjęć na mojej ulubionej jesiennej ulicy.
Co się okazało strzałem w dziesiątkę, gdyż za dni parę nadeszły przymrozki i co?
I szlag trafił piękność liści, drzew i krzewów.
Najbardziej spektakularne "odejście" zrobił nam winobluszcz, który rozpina i panoszy się na siatce.
W piatek po południu miałam jeszcze myśl by utrwalić palące czerwienie. A tu już w sobotę na płocie nie było nic...
:-P

Tak było.



Pod przedszkolem:





I w nowym miejscu, które również czaruje szpalerem żółtych jesionów.


Mały O. szalał na widok liści.








Liście, wszędzie żółte liście :-)
Nad głowami liście.

tu  wskazówka, gdyby ktoś chciał odwiedzić to miejsce za rok :-)


 Pod nogami liście.




A tu w starym miejscu, które odwiedziłam dwa lata temu [KLIK]:




I skarby zbierane przez - i dla Małego O., który pozazdrościł Większemu pracy domowej i stworzył w swoim zeszycie dużo większą kolekcję rysunków jesiennych liści (ma tam dąb, klon, jesion, lipę, kasztanowca).


Jesień to pora czarodziejska.





Pada.
Ciekawe, czy pojawią się grzyby.









poniedziałek, 12 października 2015

Marina Lewycka "Zarys dziejów traktora po ukraińsku"

Autor: Marina Lewycka
Tytuł: "Zarys dziejów traktora po ukraińsku"
Z angielskiego przełożyła: Anna Jęczmyk
Wydawnictwo: Albatros
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2006
Liczba stron: 336

Seria π

Wydawać by się mogło, że mamy przed sobą techniczną wykładnię o wkładzie ukraińskiej myśli technologicznej w rozwój rolnictwa. I jest to trochę mylne przypuszczenie, ale tytuł nie wziął się z księżyca i ma swoje uzasadnienie w fabule.

Co się może wydarzyć gdy osiemdziesięcioletni owdowiały ojciec zakocha się na zabój w trzydziestoletniej ukraińskiej imigrantce z synem? On widzi w niej piękny biust, młode jędrne ciało i swoje podbudowane męskie ego. A ona w nim źródło, w jej mniemaniu, dużych pieniędzy, które w sprytny sposób można ze staruszka wyciągnąć.

Na drodze do bezgranicznego szczęścia obu stają jednak jego dorosłe córki - jedna ulubienica zmarłej matki i druga, młodsza, oczko w głowie tatusia. Ale ich zwarta w obliczu zagrożenia (dla córek intencje młodej Ukrainki są jasne jak słońce) postawa nie jest osiągnięta łatwo. Są między nimi ukryte żale, niedopowiedzenia, pretensje i wzajemne oskarżenia oraz, czasem, zwykła złośliwość.

Ojciec jest zapatrzony w kobietę jak w ikonę, córki widzą postępujący upadek domu tak świetnie prowadzonego onegdaj przez ich matkę, podupadanie ojca na zdrowiu co w efekcie prowadzi najpierw do pościgu by wybić ojcu z głowy zawarcie małżeństwa, zaś później do wyścigu z adwokatem żony, o to, kto zbierze lepsze argumenty i wyniesie z domu namacalne dowody na to, że małżeństwo było fikcją...

Pewnie w tym momencie część z czytelników zrezygnuje z lektury machając ręką na sprawę, ale fabuła nie jest denerwująca, a ojciec nie zbudza irytacji swoją bezmierną naiwnością.
Po intensywnych, wielokrotnych perswazjach i przekonywanich popartych rachunkami za samochody, nową kuchenkę i mandaty zaczyna współpracować z córkami i zaczyna się robić gorąco.

Dostajemy w tle psychologiczną rozprawę między siostrami, które współdziałając w słusznej sprawie dowiadują się o sobie rzeczy, o których nie miały pojęcia. Wpojone przekonanie o tym, że ta druga była bardziej faworyzowana przemija ustępując miejsca zrozumieniu rodzinnych tajemnic i tragedii.

Czytając "Zarys dziejów traktora po ukraińsku" dostajemy się w przeróżne światy, których obrazy autorka zaczerpnęła z własnego życiorysu: Ukrainy i Związku Sowieckiego z czasów II wojny światowej, wspomnień z obozów jenieckich na terenie Niemiec, środowiska powojennej ukraińskiej emigracji w Anglii, naukowego świata rolniczej technologii, świata psychologicznych meandrów między rodzeństwem i specyficznych niuansów towarzyskich i emocjonalnych tkwiących w rosyjskiej duszy. I to jest w tej książce najlepsze ;-)

Wpis bierze udział w wyzwaniach:

-  "W 200 książek dookoła świata - edycja II - 2015" na blogu Edyty "Zapiski spod poduszki";


- "Rosyjsko mi!" na blogu Basi Pelc "Czytelnia";


- "Celuj w zdanie" na blogu Sylwii P. "Tu się czyta!"



środa, 7 października 2015

O strategicznej cienkości i dlaczego Ina ma rację

Międzygórze. Jest to modrzewiowy dworek myśliwski wzniesiony w 1858 r. przez Mariannę Orańską.
Zdjęcie pochodzi z wakacji. O Mariannie chcę się dowiedzieć więcej...

W sobotnie popołudnie odbył się niewielki sabacik czarownic.
Czuję się niniejszym jak pełnowymiarowa czarownica, bo czarnego kota mam.
Miluś [KLIK], bo o niej (!) mowa, niech no tylko samochód wjedzie pod schody wyskakuje zza ogrodzenia, czeka i mrauczy. "Patrzcie, czarny już jest", oznajmuję dzieciom i potem jest dylemat, kogo pierwszego nakarmić: potomków czy kota. Kot może się wyżywić na łące, i miejmy nadzieję, że to robi polując na myszy, dzieci zaś RACZEJ nie.
Regularnie woła nas, że pora na karmienie, a jeśli nikogo nie ma na zewnątrz, to siada na widoku w oknie na tarasie. No i chodzi za mną kiedy podlewam nasadzenia. (Hmmm, fajnie mieć takiego czarnego kocia ;-) )

Przybyłe dwie CZ. przywiozły ze sobą psa marki Australian Silky Terrier. Piesek już dość wiekowy był, ale świetnie się bawił z Większym i Małym w ten sposób, że Mały wiał przed nim z krzykiem, który co jakiś czas musiałam zweryfikować pod tem kątem, czy nie jest połączony z płaczem. Pędził co sił w nogach na zjeżdżalnię, na której siedział już Większy K. i z góry pękali ze śmiechu. Na dole zaś piesio szczekał i radośnie machał ogonkiem.

No ale do rzeczy, bo my tu mieliśmy temat stategicznej cienkości rozwinąć.

Należę do ludzi którzy nie owijają w bawełnę, tylko od razu zanim gościówy zdążą torebki na kredensy odłożyć, walę prosto w oczy.
"O cienkości strategicznej miała być dzisiaj pogadanka na tym spotkaniu" - mówię.
Na co odezwała się Czarownica Starsza mówiąc, że młodsza nie ma o tym zielonego pojęcia, ponieważ dzieciata nie jest. I co tu w ogóle o strategii dyksutować, a w szczególności o cienkości?

I tym sposobem nadmuchana bańka oczekiwań prysła w jednej chwili. Cóż pozostało?

Pozostało nam degustować po kolei nalewki.
Na pierwszy rzut poszła pigwowa. Hmm, mlask mlask, wyczywamy wysoką zawartość witaminy C.
Dalej Czarownica Gospodyni zanurkowała do garażu zwanego piwnicą i zaserwowała prawego prostego - nalewka truskawkowa. Gul, gul, łagodna, mały woltaż.
I crème de la crème - likier poziomkowy.

Szkoda prosz Państwa słów: TO TRZEBA WYPIĆ!
 
INO, to jest bosssskie!

I na koniec to, czego nie warto - borówkowa. Inna szkoda: szkoda owoców, szkoda cukru, szkoda ducha (czytaj: spirytu). Wypić można, ale dupy nie urywa. ;-)

I to by było na tyle.


P.S. Strategia tylko kilkuminutowa może być, stwierdzam, bo jak umyłam podłogi, to musiałam trzy razy latać ze ścierą, żeby ślady odnóży Małego O. zetrzeć co to powstały na skutek wchodzenia z tarasu do domu.
Na tarasie miał zajęcie, bo go mopem mył.

wtorek, 6 października 2015

Miłego dnia!

Mały O. zaliczył kolejny stopień muzycznego wtajemniczenia, gdyż w sobotę był na koncercie Luxtorpedy na LuxFeście. Tym samym, z naszej rodzinki, tylko ja zostałam nie zaliczywszy kolejnej edycji festiwalu. W przyszłym roku już mi nie odpuszczą. ;-)


A tymczasem rankiem w tle gra nam z radia "Gimme all your loving" a ja tłumaczę Małemu O.:
- W tym zespole występują tacy dwaj panowie, którzy mają długie siwe brody. - I po chwili zastanowienia:
- Oni mieli takie brody już jak byli młodzi...
- A jak byli dzidziusiami?






Miłego dnia!

czwartek, 1 października 2015

Pełna koncentracja


Przed sobotnim meczem, jeszcze w łóżkach:

- Kalol, podobają Ci się ochranice?
- Yhm.
- To cemu się nie ciesys?
- Ja się koncentruję...


 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...