wtorek, 30 kwietnia 2013

Joanna Papuzińska "Krasnoludki-Pucybutki"

Autor: Joanna Papuzińska
Tytuł: Krasnoludki-Pucybutki
Ilustrowała: Elżbieta Krygowska-Butlewska
Wydawnictwo: Milla
Rok wydania: 2011
Stron: 36
Wiek dziecka: 4-8 lat

Zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa.

Kto odpowiada za czyste, lśniące buty stające w przedpokoju? Skąd się wzięły krasnoludki? Czy krasnoludki istnieją naprawdę?

Zaskoczeniem było dla mnie odkrycie jakieś trzy lata temu, że autorzy wierszy z mojego dzieciństwa jeszcze żyją! Oczywiście, życzę im jak najlepiej :), ale to szok po tylku latach odkryć, że nie tylko żyją, ale jeszcze na dodatek PISZĄ. I piszą nadal bardzo fajne rzeczy dla dzieci.
Tutaj akurat książeczka napisana prozą, nad której kupnem wahałam się 3 lata temu. Wybór padł jednak wtedy na większą pozycję Pani Joanny Papuzińskiej "Rozwesołki" - zbiór wierszyków - które okazały się rewelacyjne. Ale o tym może innym razem.

Książeczka wypożyczona z naszej gminnej biblioteki za parę lat będzie białym krukiem, bo uwaga uwaga, zawiera dedykcje zarówno od autorki, jak i ilustratorki!


 







 

Historyjka jest krótka, lecz trzymająca w napięciu: pewnego dnia, zapracowany tata orientuje się, że to nie on odpowiada za czyszczenie butów, które każdego ranka stoją błyszczące przy wyjściu. Zaskakującą rodziców sytuację rozwiązuje rodzeństwo - Antoś, który przyznaje się do tego, że wpuścił krasnoludki do domu, i Oleńka, która postanawia przyłapać krasnoludki na gorącym uczynku. A nie jest to łatwe zadanie. Czy jej się to uda, tego nie zdradzę.

Pozycja jest bogata zarówno w obrazki, jak i ilustrowaną treść. Bardzo dobrze się czyta takie opowiadanie, w którym grafika podąża za narracją (wielkie litery wyrażające zdziwienie czy okrzyki). A rysunki stanowią świetną zabawę dla dzieci - "poszukajcie gdzie ukryły się krasnoludki" można zapytać pociechy i razem z nimi wyszukać na obrazku pochowane Pucybutki.
Widziałam w oczach moich synków, że są bardzo zaaferowani istnieniem takich postaci. Ciekawe, czy uwierzyli w ich istnienie?

Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego "Odnajdź w sobie dziecko".

sobota, 27 kwietnia 2013

Biedne dziecko

W pracy pojawiła się kartka, że można przynosić trwałą żywność w związku ze zbiórką na cele charytatywne. Ponieważ były tam również wymienione "odżywki dla niemowląt" przypomniało mi się, że w schowku leży kilka nieotwartych opakowań kaszek mleczno-ryżowych, którymi jeszcze jakiś czas temu zagęszczalismy Małemu O. "meko" przed snem. Ustaliłam z koleżanką, która ma synka zjadającego jeszcze taki posiłek, że jeśli ich data trwałości będzie wystarczająco odległa, zaniosę je do punktu zbierania (a jeśli nie, podaruję je Jej).
Wyciągnęłam kaszki, ale widział to ich niedoszły zjadacz, więc Mu tłumaczę, że zabiorę je do pracy dla biednych dzieci.
- Ja tet jetem biedny - usłyszałam w odpowiedzi.
- A dlaczego Olusiu?
- Bo jutlo ty jedet do placy.

No i jak tu takiego nie kochać?

Maria Kownacka "Plastusiowy pamiętnik"


Autor: Maria Kownacka
Tytuł: "Plastusiowy pamiętnik"
Ilustrował: Zbigniew Rychlicki
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: Warszawa 1988 wydanie 8, (1966)
Stron: 176
Wiek: 6-8 lat
Lektura szkolna: I klasa

Nie wiem, czy "Plastusiowy pamiętnik" nadal jest szkolną lekturą dla dzieci w klasach pierwszych.
My wypożyczyliśmy tę ksiażkę z gminnej biblioteki, żeby starszy synek mógł się zapoznać z plastelinowym ludkiem, który patronuje jednej z grup starszaków w Jego przedszkolu. A dzięki lekturze tej pozycji mogę potwierdzić tezę propagowaną w kampanii "Cała Polska czyta dzieciom", iż czytając na głos dzieciom, można wybierać książki, które zasadniczo przeznaczone są dla nieco starszych grup wiekowych. Dzięki lekturze na głos dziecko zrozumie taką treść. Mój prawie 6-latek świetnie się bawił przy słuchaniu przygód Plastusia, gumy-myszki, ołówka, pióra i ich właścicielki - Tosi. I oczywiście, jakże by inaczej, podobna plastelinowa figurka znalazła się od razu, również w Jego piórniku.

W zasadzie "Plastusiowy Pamiętnik" to dwie książki: właściwy "Plastusiowy pamiętnik" i "Przygody Plastusia". Miło było po latach przypomnieć sobie jego perypetie szkolne (po takim czasie okazuje się, że najbardziej w pamięć zapadła mi przygoda z kleksem w zeszycie, ale to chyba bardziej zasługa ekranizacji "Plastusiowego pamiętnika" oglądanej w dzieciństwie).
"Przygody Plastusia", właściwie w ogóle mi nieznane, to opowiadania przybliżające dzieje ludka, kiedy przez przypadek zostaje na wsi, u Hani, kuzynki Tosi. Początkowo wzbudzały niepokój u mojego słuchacza ("czy Plastuś się odnajdzie, czy wróci do domu"), ale historyjki nie są długie, i po krótkim czasie Plastuś ponownie odnajduje się w rękach Hani, a na końcu, Tosi.
Dzięki jego opowiadaniom dzieci mogą poznać takie obyczaje, które już chyba bardzo rzadko można spotkać na wsiach, jeśli w ogóle jeszcze istnieją (mowa o zapustach). Jak sięgnę pamiecią wstecz, to przypominam sobie, że jako mała dziewczynka będąc u babci wystraszyłam się podobnych przebierańców.
"Przygody Plastusia" to też obraz życia budzącej się po zimie przyrody, przedstawienie zależności między różnymi gatunkami zwierząt. Dziecko w wieku 5-6 lat znajdzie tu odpowiedź jak zdobywa pożywienie żaba, jak bocian karmi swoje dzieci, jak wygląda dudek ("każdy dudek ma swój czubek").

Plastuś mówi rymem, co jest bardzo sympatyczne, łatwo wpada w kolejne tarapaty, ale ma też bardzo duży dystans do siebie i traktuje swoje perypetie z dużym przymrużeniem oka. To nadal ciekawa lektura, ale archaiczny już język i styl narracji daje się nieco odczuć. 

Przeczytane w ramach wyzwania "Odnajdź w sobie dziecko".

Najdłuższy weekend nowoczesnej Europy

Parafazując tytuł starego, oj bardzo, serialu, rozpoczął się najdłuższy weekend nowoczesnej Europy.

Co uświadomił mi Większy K myjąc wieczorem zęby. Zauważył, że nie było dziś w przedszkolu jednego z kolegów z grupy i zapytał "Dlaczego?".
Jak widać, mama powinna znać odpowiedzi na WSZYSTKIE pytania, ale Mu to z jednej strony wybiłam z głowy mówiąc "Nie wiem, skąd mogę wiedzieć". Za chwilę jednak, po połączeniu się synaps, mój aparat mowy niekonsekwentnie dodał "pewnie pojechał już na długi weekend", po czym policzyliśmy ile to dni, osobiście Większy będzie cieszył się wolnością.
Wyszło, że dziewięć.
Ufff, ale laba.


Dla Niego, bo ja jeszcze w poniedziałek i wtorek zmierzam do firmy karmicielki, w której na początku tego tygodnia przydzielono nam nowe obowiązki.
Dzięki temu, jak słusznie zauważył Mój Najlepszy Kolega:

 Na naszej Syberii wschodzi nowe słońce. Kiedyś pchaliśmy taczkę przed sobą i było ciężko. A teraz ciągniemy dodatkowo za sobą wóz z dyszlem.


W drodze powrotnej z przedszkola wybraliśmy się z Większym K. na mały, obiecany już jakiś czas temu rekonesans w miejsce naszych dawnych wycieczek, czyli do Lasku Marcelińskiego.
 

Nie jest to nowojorski Central Park, jak u Stardust, ale też ma swój urok ;)
(No i jesienią można tam zbierać grzyby!)

Niektórzy uważają, że to zbyt niebezpieczne miejsce dla matek z dziećmi.
Ale ja galopowałam tam już z Większym K. w wózku, by na leśnej drodze usadzonej szyszkami wytrzęsło Go tak, że w końcu zasypiał. Taka z Niego była sztuka. Potem wspólnie zawoziliśmy tam Małego O., który z kolei zasypiał bez ekstrawstrząsów. Trzeba było tylko odmierzyć odpowiednio czas, by zdążyć między karmieniami, bo inaczej wracaliśmy "na sygnale".

Większy K. odwiedził "swoje drzewo", które dwa lata temu namiętnie okupował:





Nawdychałam się olejków eterycznych i ukoiłam uszy błogą ciszą.

Okazało się, że wokół wyrósł i wyrasta nowy las.
Po jego słusznym wzroście, daję mu góra dwa lata. Na pewno go nie było, jak byliśmy tam ostatni raz.
 
Piękny jest, prawda? (zdjęcie chyba troszkę niewyraźne)


Chciałam załączyć archiwalne zdjęcie Większego K. z tego samego miejsca, ale okazuje się, że strona EmpikFoto, gdzie założyłam sobie onegdaj galerie, właśnie ma przerwę techniczną. No to fotka będzie później.
I dobranoc.

środa, 24 kwietnia 2013

Smoczekgate

Wieczór, który minął, zakończył się małą aferą.

Nigdzie nie mogłam znaleźć smoka do butli z mlekiem, jaką pije jeszcze Mały O. (na marginesie: trzeba będzie Go "odstawić").
W końcu zrezygnowana, otworzyłam opakowanie ze smoczkami i wyciągnęłam nowego gumowego potwora.
Flacha z "mesiem", zwanym też "mekiem", wylądowała w paszczy. Ale próbowałam dalej dojść, co mogło się stać ze starą końcówką.
Na to odezwał się Większy K.:
- Bo ja to muszę powiedzieć.
- Ciocia w ogóle o nas nie dba. - Stwierdził autorytarnie.
Zapaliło mi się czerwone światełko, więc zapytałam:
- Dlaczego tak mówisz, że o Was nie dba? Coś się stało?
- Bo ona gubi NASZE smoczki.

No to odpadłam.


sobota, 20 kwietnia 2013

Świat według świnki

"Świnka Peppa. W wesołym miasteczku" **


Autor: Neville Astley, Mark Baker
Tłumaczenie: Monika Kiersnowska
Wydawca: Mrredia Service Zawada sp. z o.o.
Obrazki pochodzą z bajki animowanej pod tym samym tutułem
Stron: 24
Wiek: 3-6 lat

Muszę koniecznie uwiecznić tę najświeższą miłość Karolków!
Nie da się tego ukryć - to najlepsza lektura do czytania podczas wykonywania inhalacji z nebulizatora!

Świnka Peppa znana jest małoletnim ogladączom kanału MiniMini (i innych kanałów, też). Początkowo, a było to już kilka lat temu, nie bardzo wiedziałam, co dzieci mogą widzieć w takim brzydactwie. Może budzić niechęć i takiego typu pytania.

Ale im dalej w las, tym więcej drzew i głębsza znajomość z rodziną świnek może przerodzić się w całkiem sympatyczny związek. Pozornie proste historyjki mają nieco głębszy wydźwięk, szczególnie w relacjach między mamą świnką a tatą świnką, czy ogólnie damsko-męskich. Często uśmiecham się czytając książeczki z Peppą Karolkom, np. w sytuacji, kiedy tata świnka naprawiając mamie komputer metodą  "wyłącz-włącz" stwierdza: "Jestem ekspertem od komputerów" * lub kiedy mama świnka słysząc "Kobiety kiepsko strzelają" pyta: "Słucham?!" i trafia strzałą z łuku w sam środek tarczy **.

Świnki mają całkiem ludzkie twarze ;) Tata boi się wysokości na karuzeli w wesołym miasteczku, a chcąc wbić gwóźdź w ścianę, robi w niej dziurę na wylot***. Dziadkowie świnek są oczywiście zakochani bezgranicznie we wnukach i pozwalają im na więcej niż rodzice.




**"W wesołym miasteczku" - rodzina świnek spędza czas na zabawach w wesołym miasteczku - tata z George'em, a mama z Peppą. Mężczyźni wolą "sporty ekstremalne" typu wysoka zjeżdżalnia lub ogromna karuzela, tymczasem panie zdobywają kolejne nagrody-misie obalając stereotyp słabej kobiety.
(tylko dla wyzwolonych świnek ;))

"Wóz strażacki" - tata świnka wraz z kolegami gra w piłkę nożną i wywołuje pożar. Spokojnie - tylko na grillu. Pożar przyjeżdżają ugasić mamusie, które akurat mają ćwiczenia p-poż.

"Lekcja tańca" - Peppa marzy, by zostać baletnicą, więc rodzice wysyłają ją na lekcje baletu u pani gazeli. Pani gazela jest nauczycielką, która uczyła również mamę i tatę świnkę, i okazuje się, że rodzice Peppy kiedyś nieźle sobie radzili w balecie.



***"Rodzinna fotografia" - mama świnka prosi tatę o zawieszenie najnowszego zdjęcia Peppy i George'a, a sama wyjeżdża coś załatwić. To nie takie proste wbić gwóźdź w ścianę, jak się okazuje. Na szczęście zanim mama wróci, tata i dzieci zdążą doprowadzić dom do porządku.

"Czerwone buciki" - Peppa gubi buty i wyrusza z mamą do sklepu obuwniczego, by kupić nowe. Wybór pada na śliczną parę czerwonych bucików, które wzbudzają podziw u taty i braciszka. Peppa nie może się z nimi rozstać do tego stopnia, że nawet w nich śpi. W końcu jednak zwycięża rozsądek, tym bardziej że wszyscy z radością taplają się w kałuży błota, a ona... stoi obok.

****"Wiosenne porządki" - małe świnki i rodzice wyruszają swoim autkiem aby wywieźć na wysypisko posegregowane śmieci - makulaturę, puszki i butelki. Niestety, przez pomyłkę pani królik, która tam pracuje, zamierza odstawić auto świnek na gratowisko.

*"Możemy zagrać?" - mama świnka pracuje w domu na komputerze, ale Peppa i George chcą zagrać w swoją ulubioną grę komputerową. Przeszkadzają mamie i powodują awarię komputera, który na szczęście naprawia tata świnka.



Pani gazela vel Madame Gazela (przedszkolanka, nauczycielka) to obok pani królik bardzo ciekawa postać. Wiekowo, jako wychowawczyni rodziców Peppy, może być zbliżona do węgla i wodoru ;)
Natomiast o pani królik ostatnio tata Karolków wyraził się, że "to taka Irena Kwiatkowska z Czterdziestolatka - kobieta pracująca, co żadnej pracy się nie boi." Można ją spotkać jako kierowcę autobusu, na gratowisku jako operatorkę dźwigu lub jako sprzedawczynię w sklepie obuwniczym.

A poza tym, to opowiadania o zwykłym życiu maluchów, ich pomysłach i zabawach, które w bardzo sympatyczny sposób przybliżają różne poważne sprawy, np. segregowanie śmieci ****.  Można zauważyć, że tata świnka czyta gazety, a mama książki. Najbardziej jednak godne uwagi jest to, że świnki praktycznie ciągle się uśmiechają, nie przejmują się błahostkami, a pełnia szczęścia wyraża się w gromkim śmiechu po przewróceniu na plecy. Gdyby ludzie tak potrafili...

Książeczki ukazują się w dwóch seriach "Książeczki z półeczki" oraz "Zabawy w wielkie sprawy", mniej więcej co dwa miesiące.

 
Czytane, aż "do zdracia (szczególnie "W wesołym miasteczku"), a opisane w ramach wyzwania czytelniczego "Odnajdź w sobie dziecko".




poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Władczy Mały O.

O temperamencie i charakterku Małego O. trochę już tu było.

Tym razem zdarzenia z zeszłego tygodnia.
Stał w kuchni za Ciocią, która smażyła jego ulubione "totlety".
- Mają byt temne. Lozumiano?!

Obudził się rano, pokręcił głową (kręci na boki od urodzenia, to taki Jego sposób na zaśnięcie, ale jak Go wczoraj zapytałam czemu kręci głową "Bo lubię"), uśmiechnał się do Cioci i zaczął:
- Chocham Tebie. Jesteś taka słodka. Zjem Cie.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Pochwała nicnierobienia

Otóż sobota przeleciała pięknie przez palce, nie zaowocowawszy niczym szczególnym.

Wróć: nastąpiła wymiana jesiennych wrzosów i wrzośców na kwiatki-bratki.
Po raz pierwszy "zainwestowałam" w te miniaturowe. Karolki dzielnie asystowały w kopaniu ziemi rodzimej do wiaderka. Podziękowałam w sklepie za ofertę kupna worka ziemi kwiatowej. Co będę wozić drzewo do lasu, przecie ziemi mam w koło, że hohoho. A że to piasek? Bratki chyba nie są wymagające, tak myślę, nie sprawdzałam ;)
Na koniec nasadzenia młodzi podlali, a Mały O., by uwieńczyć dzieło, wrzucił konewkę na dach garażu.

Tylko jakiś extramocny podmuch wiatru może ją wydmuchać na ziemię. Wczoraj trochę powiewało, ale za słabo. Z okna łazienki jej nie siegnę, nawet kijem od szczotki. Wyłazić na dach nie będę.  Z dołu nie da się.
Niech ma młody nauczkę. (A prosiłam Go, żeby tego nie robił. Skubany.)

Żeby nie było, że konfabuluję ;)
Trochę powyrywałam chwaściorów wokół obejścia, żeby nie było, że mi wszystko jedno jak wokół domu wygląda, bo nie jest mi wszystko jedno. Ale ponieważ kobietą kruchą jestem, zamierzam nią być oraz zostać, wieczorem wydałam zarządzenie do Taty Obe, aby pozbył się uciążliwych chwastów sprzed siatki. W tym roku nie przystąpimy do prac ogro-dzeniowo-dniczych, więc niech chociaż od drogi nie zasłania nas las lebiodowo-piołunowy.

A mam jeszcze do wystawienia przy ulicy takie rekwizyty:
Zakupione tu.

Bo po przemyśleniu sprawy, nadmiar finansowy (któren już był nam spłynął w związku z szybkim rozliczeniem się z organami oraz wypłacony przez "karmicielkę" w związku z "sezonem grypy i innych zachorowań") skonsumowany zostanie na wykończenie wnętrza casy. Tak, bym mogła się nacieszyć efektem poniekąd końcowym, zanim Karolki ją doszczętnie zdemolują, co systematycznie następuje :(

Nie ugotowałam obiadu na niedzielę, nie posprzątałam świeżowylęgnietych kotów pod łóżkami.
Ale to dobry objaw ;), bo jak 6.5 roku temu "wzięło mnie" na sprzątanie balkonu, to okazało się po kilku dniach, że w ciąży jestem. To był taki, opisywany gdzieniegdzie, objaw przygotowywania gniazda.

Poszliśmy za to jeszcze na spacer pod wieczór. I tu z kolei, posmęciłam sobie w myślach widząc jak pociechy biegają niczym jelonki i zajączki na wypasie.
Nie wiem jak to będzie za 30 lat (czy będę miała za co spłacić zaciagnięty na budowę kredyt), ale cieszę się jak głupia widząc ich biegających po łąkach. Widzę siebie jak biegałam po łąkach i lasach u mojej świętej pamięci Babci. Te miejsca są moją ojczyzną duchową :P

O tej porze roku, jak stopniał śnieg, gdy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny, natychmiast biegłam zobaczyć czy jest mój raj.
W prawo przez drewnianą furtkę, potem mijałam po prawej stronie ule wśród drzew akacji i dzikich gruszek, z lewej opadający pagórek, biegiem obok wielkiego krzaka leszczyny, za nim drugi nieco mniejszy, potem w dół obok dwóch wysokich brzóz. I dalej przez piaszczystą drogę, zakręt w lewo i ..... wstrzymywałam oddech.... są czy nie ma?
Między polami była droga po dwóch stronach zarośnięta krzakami i drzewami, droga trochę podmokła i na lepszej ziemi bo czarnej (gdzieś tam w dali są dzikie stawy). I na tej drodze wśród opadniętych jesienią liści, krzaków i zazieleniającej dopiero trawy był DYWAN  Z ZAWILCÓW.
Biały raj na ziemi. Ciągnący się przez 100 (?) metrów.

Chciałabym tam wrócić. Parę lat temu poszłyśmy tam z moją Mamą, ale droga nie wyglądała jak dawniej. Zawilców było tylko trochę. Tak teraz sobie myślę, że muszę Mamie zadać pytanie, czy Ona też tak.

Zastanawiam się, czy gdzieś tu w naszej okolicy znajdę coś podobnego. Zagajniki są, podmokłe tereny też. Może, może?
Dla niewtajemniczonych - to NIE SĄ zawilce

Ale pełno tych roślinek pojawiło się między sosenkami. Wyglądają uroczo - drobniutkie są.

Te mokradła są niedaleko  - po drugiej stronie drogi prowadzącej w kierunku wsi



No to do roboty :D
I:
udanej niedzieli oraz dobrego nadchodzącego tygodnia.

sobota, 13 kwietnia 2013

Zimno, dziękuję!

"Słowo się rzekło, trzeba go dotrzymać".

Dziękuję Zimno za te kilka ostatnich postów w marcu [tu i tu i jeszcze tu].
Co prawda Jej Silny jest bodajże o rok młodszy (2008?) od Większego K., ale to bardzo podnoszące na duchu, kiedy wiesz, że są jeszcze gdzieś inne dzieci, które reagują podobnie do Twego potomka.
Wszędzie bowiem się słyszy: "taaaak, płakał(a) kika dni (tygodni), ale w końcu przestał(a) i było dobrze".

A co, kiedy ciągle nie jest dobrze, ja się pytam.

I rady w stylu "może jakby tata Go odprowadzał" też są nie do zrealizowania, bo Tata zostaje 25 km za nami i doprawdy, to wystarczy.

Bo może to się wydać dziwne i niezrozumiałe, ale wierzcie mi, że odprowadzając Większego K. do przedszkola nie widzę innych podobnie reagujących dzieci. Chyba, że maluszki (trzylatki). Ale jak tu porównać 3-latka, który dopiero co zaczął swoją przygodę z przedszkolem z 5-latkiem, który do przedszkola uczęszcza drugi rok? No nie da się.
Może czytając ostatnie wpisy Zimno zwróciłam większą uwagę na zachowanie Większego K. w domu?
i chyba wychodzi na to, że to trochę takie aktorskie zagrania (???) Mam na myśli, tam w przedszkolu. Tylko te załzawione oczy nie dają mi spokoju.



W blogowym świecie nie obracam się długo, ale moja-nie moja matematyczna teoria równoległych linii (czytaj: światów) potwierdza się każdego niemalże dnia "czasu blogspot".
Tylko dwie równoległe nigdy się nie spotkają.
Jeśli mają jakiś punkt wspólny, prędzej czy później ich drogi się przetną.
Na lekcjach geometrii w szkole trudno to zrozumieć ;)

piątek, 12 kwietnia 2013

Rządy Leona I

Ułożylam dziś rano w łazience będąc "hymn pochwalny" na cześć mej firmy karmicielki ;) A właściwie na cześć ludzi w niej pracujących.
Mieliśmy mieć dziś wyjaśnioną sytuację kto co? kogo czego? komu czemu? kogo co? itp itd.,
tymczasem znowu za bardzo nie wiadomo co.
Nie wiadomo co TU, bo co TAM to ustalone.

Zatem wracając do myśli pierwszej mej z poranka: cieszę się, że w firmie są jeszcze ludzie, którzy mają oczy i umysły szeroko otwarte.
Pojawiła się była bowiem na stołówce półka z książkami, które można przynieść i wymienić. Właśnie rankiem dziś zaniosłam drugi z posiadanych egzemplarzy książki o filmie, który namiętnie oglądałam 7 lat temu. Zwolniło się tym samym 3 cm przestrzeni na półce. Co uważam za niezły rezultat ;)

Przy okazji, pochwalę się też swoim, historycznym już udziałem w inicjatywie, aby miejsce dokąd kobieta wraca po urodzeniu potomstwa, stało się bardziej przyjazne tymże matkom.
Wywalczyłam (choć to za duże słowo, bo wystarczył jeden e-mail do odpowiedniej osoby), aby przy istniejącej wówczas jeszcze przychodni, udostępniono matkom karmiącym pokój, co by tam w spokoju mogły pozbyć się ciążącego oraz bolesnego balastu z karmiących piersi. W takich, "że tak powiem", ludzkich warunkach, a nie w toalecie. Sic!
Niestety kilka lat później przychodnia została zlikwidowana. Przybytek firmy przyjaznej matce, również.
Jednocześnie zlikwidowane zostało kilka innych niewątpliwych przywilejów dotyczących ochrony zdrowia: okresowe badania w gabinecie ginekologicznym z wymazem, badanie USG tarczycy (znam kilka przypadków, które dzięki tamtejszemu badaniu w porę zaczęły się leczyć), jak również badania krwi.

Chwalę się, ale tylko dlatego, żeby zaistniło to tu i teraz i eternally, tak by za kilka, czy kilkanaście lat nie okazało się, że inicjatorem był Leon albo inna Zdzicha. Świadkiem byłam bowiem wczoraj, jak to moje własne koleżanki uśmierciły naszego dyrektora około 3 lata wcześniej, niż to faktycznie nastąpiło.
Ponieważ lubię zostawiać sobie pamiątki po wartościowych osobach odgrzebałam zaraz wydrukowanego mejla, w którym "nieżyjący" dyrektor pochwalił mnie za dobry raport dwa lata po swojej rzekomej śmierci.

Wkuły mnie bardzo. I zaraz miałam na to porównanie, jak to ponad pół wieku temu władza najpierw mówiła (obiecywała, groziła), a potem ogranizowała rzeczywistość, żeby słowa miały pokrycie w faktach.
Ale do tego trzeba trochę poczytać. I trochę szerzej widzieć fakty.
Bo władza (w tym również stanowisko) nie oznacza nieomylności.

środa, 10 kwietnia 2013

Body painting w wykonaniu Karolków

Jak to jest? Idziesz do łazienki (będąc w pracy), bo już dłużej wytrzymać się nie da.

Spoglądasz w lustro, od kilku dni to robisz, jakby nie było, tym razem lewy rękaw koszulki podwinięty i.... szok.

Na łokciu masz wymalowany czerwony placek wielkości truskawki plus dwie czarne kreski.

Ja pierdziuuu! Kiedy "Oni" mi to wymalowali?!? Jak spałam czy co?

To laser, wykonawca - zdaje się Mały O., ale kiedy to dzieło powstało, nie mam bladego pojęcia.
Mogę strzelać z łokcia, hehehe.

Będę musiała to zmyć "umytkiem". Jak nic.

Podzieliłam się swym odkryciem z Moim Najlepszym Kolegą. Zaczął się zastanawiać co mam wymalowane na innych częściach ciała. Na szczęście nago nie śpię, więc podejrzewam, że nic.

Dla pewności jednak obejrzę się dziś wieczorem dokładnie...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Wiosenne śnienie

Namierzyłam winnego długiej zimy.
Jest nim sąsiad dwie ulice wcześniej! Wieczorem przed samiuśkim Popielcem świecił lampkami na ogrodowej choince!
Winnego należy znaleźć oraz przykładnie ukarać... jaką by mu tu karę wymyślić? Hmmmm

Śniło mi się dzisiaj, że gotowałam strawę dla mojego rycerza. Rycerz siedział już na koniu, a ja dałam mu czułego mocnego całusa w czoło. I chyba pognał na wyprawę. Nie wiem, bo mi się film urwał, na skutek obudzenia się Większego K. Gotowane było coś na kształt gęstej zupy. Wyglądało smakowicie i pożywnie.
Ale uczucie "mania" swojego rycerza -  niepowtarzalne :)

Z realnego życia witamy psie kupy!
Odtajał śnieg i nieuchronnie odsłonił naszą jakże przykrą rzeczywistość.
Użyję mocnego słowa - N I E N A W I D Z Ę takiej śmierdzącej wiosny.
W sobotę na spacerze w ostatniej chwili uratowałam Małego O. przed wzięciem do rączki "kamyczka".
Taką ma dziecię skłonność, że zbiera na spacerze kamyczki i patyczki. I pomyliłby się bardzo!

Tak dla równowagi emocjonalnej kilka pięknych zdjęć ze spacerów sobotniego i niedzielnego.
Połyskujące na mchu kryształki...

Sosny niedługo już zakwitną!




Spoglądając na wschód widać jakąś cywilizację...


czwartek, 4 kwietnia 2013

Święta, święta i po świętach

Wczoraj zanim wyprowadziłam moje zasmarkane kaszlaki na południowy spacer, wypatrzyliśmy dwa lecące bociany! Idzie wiosna, jak nic. Jeszcze dwa tygodnie śniegu (z tego co mówią synoptycy) i chyba będzie...
W związku z aurą, przeanalizowałam sytuację i wyjazd nad morze, jeszcze do potwierdzenia z Gospodarzami, przesuwam raczej na przełom maja i czerwca. W zeszłym roku zawitaliśmy tam wyjątkowo wcześnie, bo przed weekendem majowym. Ale w tym roku, w końcu kwietnia to morze chyba będzie jeszcze zamarznięte ;)
Dwa dni temu sprawdziłam jeszcze u Zaufanego Pana Doktora stan Karolków (czyt. Kaszlaków). Na szczęście nie mają żadnych zapaleń oskrzeli, a ja wzięłam jeszcze na te kilka dni zwolnienie, żeby podleczyć siebie. Niestety, potwierdziła się taka prawda, że zaniedbania się mszczą i zemściły się na mnie okrutnie. Tuż przed świętami: gorączka, ogólne rozbicie i męczący suchy kaszel. I leżenie w łóżku.
To tak na koniec dwóch tygodni opiekowania się najpierw Większym K. a potem mężem.
W środę po wizycie u lekarza odwołałam święta ;)
To dziadkowie przyjechali do nas. Wizytę urodzinową u kuzyna Karolków też odwołałam. W piątek i sobotę chłopaki jeszcze zaczęli gorączkować. Dla mnie to było drugie dno psychiczne.
Ale jak to od każdego dna, od tego też już się odbiliśmy.

Pozostały na dnie głowy rady Babci U. co do wystroju wnętrz.
Ale tu, mój minimalizm stoi w drastycznej opozycji do walorów estetycznych. I co ja na to mogę?



środa, 3 kwietnia 2013

Renata Piątkowska "Opowiadania dla przedszkolaków"

Autor: Renata Piątkowska
Tytuł: Opowiadania dla przedszkolaków
Ilustracje: Iwona Cała
Wydawnictwo: Bis (2003)
Rok wydania: 2010 - wydanie III
Stron: 104
Wiek: 3-7 lat

Zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa [tu].
Kto pamięta jeszcze stary Dworzec Centralny w Warszawie?
Eeeee, chyba za szybko zadaję to pytanie....
Jego atmosfera pozostała jeszcze w tej części podziemi, które prowadzą w stronę hotelu Mariott.
Pytam, bo po imponującym remoncie najbardziej mi żal księgarni na wprost peronu 3. Tam najczęściej zaglądało się tuż przed odjazdem pociągu i kupowało książeczki dla pociech czekających na powrót mamy czy taty z Warszawy. Kiedy przedostatni raz tam byłam, część dworca była już wyremontowana, ale miałam cichą nadzieję, że po skończeniu  remontu księgarnia tu wróci. Widać było, ze ma coraz mniejszą ofertę książek i zbiera się do odejścia. A gdy zakupiwszy parę pozycji w Empiku trafiłam do niej w ostatnich minutach przed zejściem na peron, okazało się, że przepłaciłam :(
Ta książka została zakupiona "w czasach, kiedy taksówkarze opowiadali o planach wyburzenia części naziemnej dworca" :)

"Opowiadania dla przedszkolaków" to zbiór opowiastek, których narratorem jest przedszkolak Tomek. Tomek ma starszą siostrę, Agnieszkę, która maluje paznokcie, ale ukrywa rachunki za telefon pod szafą i jeździ na wakacje razem z rodzicami, co by wskazywało na wiek niekoniecznie dojrzały.
Tomkiem głównie opiekuje się mama, która jest lekarzem i pracuje w szpitalu oraz mieszkająca z rodziną babcia. Tato pracuje dużo i długo, ale też pojawia się w opowiadaniach chłopca. Prawie każde z nich rozpoczyna się słowami "Jak ja nie lubię..." lub "Jak ja lubię..."
Do ulubionych opowiastek Większego K. należą: "Smoki rurowe", "Zły dzień", "Złość". Wymienię tylko te trzy tytuły, bo jak synek rozchorował się dwa i pół tygodnia temu i położyłam go do łóżka, to przeczytaliśmy wszystko, od deski do deski! A właściwie przypomnieliśmy sobie te opowiadania po dość długiej przerwie.

Chyba wszyscy, nawet dorośli, spotkali się ze smokami rurowymi. Dają o sobie znać nieprzyjemnym gulgotaniem i pomrukami, kiedy wypuszcza się wodę z wanny po kąpieli. Tomek próbuje oswoić je po którejś z kąpieli zakończonej pożarciem przez smoka jego klocków lego. Jak to zrobić?
Ha!, a może smok jest głodny i dlatego jest taki straszny? A gdyby tak nakarmić go mlekiem, dżemem truskawkowym i parówkami?
"Dżem wkładałem łyżeczką, ale najgorzej było z parówkami. Właśnie próbowałem wcisnąć jedną z nich do rury, gdy do łazienki weszła babcia."
No tak, dorośli nigdy nie zrozumieją dzieci!

Zły dzień Tomka jest wtedy, gdy rano budzi się w złym humorze (oj, takie dni też się przedszkolakom zdarzają!), pada deszcz, mama pogania, na mleku jest kożuch, a na obiad zupa jarzynowa. Czy to nie przypomina Wam Waszego dzieciństwa? Tym razem zły dzień Tomka to także zły dzień jego rodziców, bo popsuł im się samochód. Chcą się go jak najszybciej pozbyć. I taką rozmowę mamy i taty podsłuchuje Tomek myśląc, że mówią o nim. Czym się kończy ta pomyłka?
"- To znaczy, że nie mówiliście o mnie?! Naprawdę?! I będziemy mieli nowe auto?! Hura! - wykrzyknąłem. - A jakie auto podobałoby Ci się najbardziej? - zapytał tata, który właśnie wszedł do pokoju. - Duże! Czerwone! Najlepiej koparka - rozmarzyłem się."
"Opowiadania dla przedszkolaków" to pierwsza z trzech książek przedstawiających historyjki z życia Tomka. Dwie kolejne to" Opowiadania z piaskownicy" i "Piegowate opowiadania". Te niedługie historie pełne humoru i przedstawiające świat widziany oczami chłopca, niosą ze sobą duży ładunek terapeutyczny, przybliżają emocje małych osób w wieku przedszkolnym, oswajają ich strachy, złe nastroje, ale uczą też co zrobić, gdy przypadkiem w sklepie zniknie z oczu mama.

Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego "Odnajdź z sobie dziecko".


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...