piątek, 31 maja 2013

Spa dla dzika i wydma Lubiatowska

Czwartek, 30.05.2013 r.

Dzień zapowiadał się pięknie - słonecznie i gorąco od samego rana. Ale nie mogliśmy się zdecydować, w którą stronę ruszyć. Po wczorajszej wyprawie na Rozewie pierwotne plany Karolków miały zawieźć nas do latarni Stilo. Ostatecznie jednak z uwagi na święto i niepewność co do tego czy latarnia będzie otwarta dla zwiedzających, poszliśmy na spacer trasą, której jeszcze w tym roku nie obraliśmy.

Po drodze mijamy domek jak z bajki:


Bardzo mi się podoba jego prostota i kompozycja barw. Pierwszy raz widziałm go w 2008 roku i od razu wpadł mi w oko. I być może moja podświadomość szukała takiego domu, gdy przeglądałam projekty budowlane, bo teraz jak na niego patrzę to widzę, że nasz domek (odległy o ponad 300 kilometrów stąd) jest do niego całkiem podobny... No prawie ;)

Bezpośrednio na plaży dziś mogły wytrzymać tylko morsy, lub pingwiny w polarach. Polarów ze sobą nie zabraliśmy więc zwialiśmy czym prędzej stamtąd, ale za to nasza droga powrotna wydłużyła się o odcinek trasy rowerowej. A tu po drodze niepodzianka! Już we wtorek Ciocia chciała pokazać Większemu K. gdzie w lesie kąpią się dziki. Nie udało się. Ale dziś nagle na drodze zauważyłam wyraźne tropy dzika. I po chwili babcia U. wypatrzyła leśne spa:


To miejsce nazywa się babrzysko, tutaj kąpią się dziki.

Zdjęcie nie oddaje pełni widoku, ponieważ świeciło ostre słońce, a "łaźnia" wykopana była w białym piasku.
Wszystko lśniło, a bałam się podejść bliżej - w końcu to miejsce należy do dzikiego stworzenia.
Wokół czuć było wyraźny zapach zwierza. Wujek mówi, że w styczniu, kiedy dziki mają chuczkę w takim miejscu jak to, nie można wytrzymać taki unosi się zapach.

Dalej spotkaliśmy jeszcze jedno spa, bardziej polankowe i nieco wystylizowane na wschodną nutę ;):

Proszę zwrócić uwagi na te minimalistyczne kępki traw

Mały O. był pod wrażeniem opowieści, że tutaj kąpią się dziki i Jemu zachciało się zażyć kąpieli. W tym miejscu. Ale mu to szybko wybiliśmy z głowy.

Po drodze minęliśmy jeszcze taki pomnik przyrody:


I całe połacie jagodowych zagajników:



Bilans dzisiejszego dnia jest taki, że Mały O. stracił swoje "kablio" - wystrzeliła mu przednia opona.

A nawiązując lekko do tematu przewodniego, we

wtorek, 28.05.2013 r.

byliśmy zobaczyć wydmę Lubiatowską. Tyle lat, ile tu przyjeżdżamy, tyle razy mieliśmy się tam wybrać. W końcu nastąpiła ta chwila:


Trochę zboczyliśmy z trasy na wydmę, żeby zobaczyć wieżę pożarową

Wokół roślinność górska - kosodrzewina sypiąca pyłkiem przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru.




W końcu docieramy. Nie są to takie wydmy jak w Łebie. Ale też robią wrażenie. Ten obszar ma 350 ha, ruchome piaski w Łebie - 500 ha.




 Skrótem przez las dochodzimy do plaży:


Jak przyjedzie Tata Obe, to Go tu też przyprowadzimy. Drogę już znamy.



czwartek, 30 maja 2013

Co można zjeść, a co powąchać

Wędrówki sprzyjają rozmyślaniom.
Patrzę, przyglądam się, wącham, wdycham.

Przez cały czas chodzi mi po głowie przepis na apetycznego omleta z bluszczykiem kurdybankiem, który podała na swoim blogu prowincjapelnamarzen pisarka, Pani Katarzyna Enerlich: http://prowincjapelnamarzen.blog.pl/2013/05/21/o-bluszczyku-kurdybanku-opowiesc/.
Ciekawi mnie bardzo jak smakuje.

Faktycznie jest to powszechnie spotykana roślinka. Na Kaszubach też ją można wypatrzeć, chociaż z drugiej strony, przed zakwitnięciem łatwo pomylić ją z przetacznikiem perskim.

Bluszczyk wygląda tak:

Fioletowe kwiatki i bardziej okrągłe listki to bluszczyk kurdybanek
Natomiast przetacznik ma kwiatki niebieskie, a listki ostro zakończone [zdjęcie pochodzi z tej strony]:
  
To popularny, mocno korzeniący się chwaścior, a tamto roślina lecznicza

W lasach tutejszych, zwanych borami bażynowym (nazwa kojarzy mi się z Jozinem z Bazin, ktoś pamięta jeszcze ten fenomen? ;) moża napotkać fiołka leśnego (bezwonny):



Pełno jest zawiązującej owoce borówki czernicy, potocznie nazywanej czarną jagodą, aż nie wiem gdzie pstryknąć fotkę, bo tyle tego wokół. Ale w tym roku będzie jej mniej, za to owoce będą większe. Jest jeszcze inna jadalna borówka czerwona, czyli brusznica; tego "stworzenia" też tutaj pełniusieńko. Dopiero kwitnie.

Kwitną też leśne poziomki:



Chodząc z nosem w runie leśnym nie można pominąć użyczającej swego imienia tutejszym lasom, bażyny czarnej. Jak się okazuje po zasięgnięciu języka, jest to relikt polodowcowy. Niestety jest mało fotogeniczna o tej porze roku, ale też jakby zauważam jej mniej niż w ostatnich latach. Jak tylko wypatrzę jakiś ładny egzemplarz to zrobię jej zdjęcie.
Nota bene też ponoć jadalna (aczkolwiek są doniesienia o tym, że jednak niejadalna). W każdym bądź razie, nie ma informacji, że trująca.

Całość tej flory wyzwala wokół niezpomniany zapach. Dla tego zapachu, którego jedna nuta siedzi mi w głowie od 23 lat, przyjeżdżam tutaj by włóczyć się i ciągam ze sobą te biedne Karolki. Ale dzieci dzielnie to wytrzymują, mam nadzieję że zaszczepię w nich bakcyla pieszych wędrówek.

Z jadalnych okazów wytropiliśmy w sobotę "coś większego":

kapryśna ta racica, ma iść na południe a skręca ciągle na zachód;
to wygląda na trop dzika
A na koniec crème de la crème. Nomen omen.
Nie wiem jak potraktować te okazy, czy jako przystawkę czy deser.

Niech no tylko popada deszcz, lub ma się na deszcz, to na poboczach robi się czarno. Szczyt wysypu przypadł również na sobotę, ale wtedy szłam i tylko się gapiłam. Szukałam coraz większych egzemplarzy. Najdorodniejsze mozna przyrównać rozmiarami do cienkich parówek (przepraszam za porównanie).
Najgorsze jest to, że jest to bardzo żarłoczna fauna i potrafi, mówiąc obcesowo, wpierdolić wszystko. Mam obawy o to, co Dziadkowie zastaną na swojej działce jak wrócą w niedzielę, bo w jednym roku liczyli już straty spowodowane brakiem sztucznej regulacji tego okaza.
Proponuję, aby w ramach rekompensaty za zmniejszenie eksportu winniczka, o którym przeczytałam w lokalnej gazecie
"Wg danych GUS, od 2004 r. do 2012 r. eksport ślimaków spadł z 500 ton do 175 ton rocznie." (Dziennik Bałtycki z 24.05.2013 r.) 
wysyłać do miłośników mięczaków to stworzenie - voilà:


Szczególnie w podzięce za to, co prezentują w hamerykańskich subwayach [do przeczytania tu].

No to dobry nocy życzę  :D

środa, 29 maja 2013

"Misie u doktora" oraz "Pan Tygrys"


Autor: Ramona Nadobnik
Tytuł: " Misie u doktora"
Ilustracje: Hanna Wojtczak
Wydawnictwo: Krzesiek
Rok wydania: 2007
Stron: 12
Wiek dziecka: 3-6 lat

Po miesiącu czytania wieczór w wieczór Mały O. recytuje z pamięci dłuższe fragmenty tej bajki.
To rymowana opowiastka o trzech misiach, co się pewnego razu przeziębiły, "bo się zbyt zimnej coli napiły". Nie chciały jednak leżeć w łóżeczkach, więc mama zabrała je do leśnej przychodni. Przestraszone wizją zastrzyków w końcu grzecznie położyły się i "w mig wyzdrowiały".
Na książeczkę trafiłam kilka lat temu w, jak się można domyślać, nietypowym miejscu, bo malutkim osiedlowym sklepiku drogeryjno-papierniczym.
Sympatyczna, ilustrowana kolorowymi, przyjemnymi dla maluchów obrazkami, może pomóc oswoić lęk przed lekarzem. Występuje w niej gromadka leśnych zwierząt: pani dzikowa z dziećmi, świetlik co nie świeci, kózka i sarenka oraz, oczywiście, doktor borsuk. 
Ma mały format i sztywne strony więc nawet czytana wielokrotnie, nie ulegnie szybkiemu zniszczeniu.  


Podobnie jak druga pozycja zabrana na wakacje według klucza: "czytana co dzień, więc jej nie może nagle zabraknąć":

Autor: Ludwik Jerzy Kern
Tytuł: Pan Tygrys
Ilustracje: Anna Xawery Zyndwalewicz
Wydawnictwo: Wilga
Rok wydania: 2008
Stron: 12
Wiek dziecka: 3- 6 lat

Książeczka z serii: "Klasyka polska".

Wierszyk o leżącym na hamaku Panu Tygrysie, którego próbują obudzić po kolei różne ptaki: wróbel, czyżyk, jemiołuszka, kos, szczygieł, a na końcu dzięcioł.
I gdy ten ostatni "wściekły i zły" łupnął dziobem z całej siły w tygrysa, okazało się, że to nadmuchiwany Pan Tygrys.
Ten wierszyk z kolei przypadł do gustu starszemu synkowi.

Dużym walorem tej książeczki są bogate w szczegóły obrazki, które wiernie przedstawiają wymienione wyżej ptaki. W serii "Klasyka polska" lub "Klasyka światowa" wydawnictwa Wilga można znaleźć bardzo ciekawe pozycje do czytania dzieciom. Sztywne strony i kolorowe rysunki są bardzo dla nich przyjazne i pozwalają w przystępny sposob zapoznać się z dziełami z dzieciństwa rodziców, a nawet dziadków.

A to fragmenty motta z ostatniej strony:
"Zadbajmy o to, aby nasze dzieci znały polską literaturę"
i
"Czytajmy dzieciom! Dzięki temu staną się lepszymi ludźmi".
Chyba nie może być lepszej rekomendacji do czytania :D


Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego "Odnajdź w sobie dziecko".

wtorek, 28 maja 2013

Janosch " Idziemy po skarb"

Autor: Janosch
Tytuł: " Idziemy po skarb"
Ilustracje: Janosch
Tłumaczenie: Emilia Bielicka
Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Rok wydania: 1979; Kraków 2003, wydanie I
Stron: 48
Wiek: 0+


O książeczkach Janoscha czytałam już dosyć dawno, jak tylko okazało się, że zostanę mamą i w moje ręce zaczęły trafiać czasopisma skierowane do przyszłych lub świeżo zaistniałych mam. Były to same pozytwyne opinie. Kilka tytułów tego autora znajduje się na Złotej liście książek Fundacji ABCXXI "Cała Polska czyta dzieciom", jako polecane dzieciom do lat czterech. Ja poszłam dalej w ustaleniu kategorii wiekowej - myślę, że tak jak w przypadku Kubusia Puchatka, radość z czytania przygód Misia i Tygryska będą mieli nawet dorośli!

Odwiedzajac zatem naszą gminną bibiotekę, postanowiłam w końcu sprawdzić na czym polega fenomen Janoscha. I z ręką na sercu obiecuję, że w czasie następnej wizyty poszukam innych książeczek jego autorstwa.

Ta część przygód Misia i Tygryska opowiada historię ich wielkiej wyprawy w poszukiwaniu "największego skarbu na ziemi". Ponieważ nie mają nic do jedzenia, w ich przekonaniu największym szczęściem byłoby bogactwo. Snują marzenia o tym, co sprawiliby sobie za pieniądze gdyby je posiadali: najulubieńszą potrawę Tygryska pstrągi duszone w maśle z koperkiem i migdałami, kremówki, łódź dla Misia, ogrodową huśtawkę dla Tygryska, i wiele innych rzeczy. Następnego dnia sprzedają zebrane przez Tygryska w lesie grzyby i kupują nową linę, nową łopatę, dwa kubełki i idą wykopywać skarb.
Ale okazuje się, że pod ziemią go nie ma. Nie udaje się im też złapać butelki z kartką w środku, na której jest mapa z zaznaczonym skarbem. Nie znajdują skarbu na drugim brzegu rzeki. Za to napotykają szaloną Kurę, która mówi im, że pieniądze leżą na ulicy (tak twierdzi jej gospodarz). Tam natafiają na osła podróżnika Majorkę, z którym zabierają się w daleką podróż za morze.
Kiedy i po poszukiwaniach podwodnych ich łapki pozostają uste, nagle ogarnia ich ogromna tęsknota za domem:
"Ojej, świat stał się nagle taki pusty i morze takie zimne i głębokie. A domek nad rzeką taki daleki..."
Na szczęście przez morze pomaga im przedostać się z powrotem wielki Żuraw, a następnie wracają na pieszo niosąc jeden drugiego na plecach:

To najmilszy i najczulszy fragment tej bajki, esencja przyjaźni (miłości), a jednocześnie całkiem zabawny. Skorzystałam z pomysłu zwierzątek, kiedy wracając z długiego spaceru znad morza młodszy synek nie miał już siły iść - rzuciłam hasło "Wezmę Cię na barana jak Miś Tygryska" i dał się ponieść, chociaż wcześniej nie lubił i bał się tego.

I wtedy, nieoczekiwanie, po nocy spędzonej pod gołym niebem, okazuje się, że spali pod drzewem obsypanym złotymi jabłkami. Zbierają jabłka, zanoszą je do miasta do banku, gdzie bardzo uprzejmy urzędnik przelicza je i wypłaca im pieniądze. Niestety szczęście nie trwa długo, bowiem po drodze natrafiają na wysłannika króla, który podstępem, legitymując się istniejącym prawem, zabiera im trzykrotnie połowę posiadanych pieniędzy. Miś i Tygrysek nie mogą dogadać się czyj udział zabrał wysłannik i wdają się w bójkę. W nocy zbój Łaps-caps kradnie im pozostałe pieniądze, więc do domu wracają biedni niosąc siebie nawzajem.
"Ach, Tygrysku życie jest naprawdę wspaniałe! - mówił Miś, kiedy Tygrysek niósł go na barana".
W końcu docierają do domu i przygarniają do siebie szczęśliwego Kreta, który skrył się u nich podczas deszczu. I wtedy czują, że są naprawdę szczęśliwi, kiedy jedzą kalafior z kartoflami, masełkiem i odrobiną soli.

Przygody Misia i Tygryska pokazują czym naprawdę jest przyjaźń, pozwalają dziecku odróżnić dobro od zła (starszy synek kilka razy pytał czy wysłannik króla postępował dobrze).

Opowieść o przygodach Misia i Tygryska z pewnością nie czytałaby się tak świetnie, gdyby nie tłumaczenie Pani Emilii Bielickiej. Wspaniale oddaje klimat wydarzeń i charaktery postaci.

Odnoszę też wrażenie, że prostotą przekazu i głębią przedstawianych treści przypomina "Małego Księcia".
A jak Wy myślicie?


Przeczytane w ramach wyzwania "Odnajdź w sobie dziecko".

poniedziałek, 27 maja 2013

Kleszcze, czyli za pan brat z przyrodą

Niskolatające, rozsadzające bębenki hukiem silników F16 ustąpiły na niebie miejsce bocianom, których szum skrzydeł niemal można usłyszeć.

Nie wyobrażam sobie swojego pobytu na zatłoczonych plażach w pełni lata, z całym zapleczem gastronomicznym w postaci budek z lodami, frytkami i smażoną rybką. Wolę tę pustkę, wyjący wiatr, kapryśne słońce i całą szeroką plażę tylko dla mnie. Wiem, że to skończy się już za dwa lata, jak Większy K. pójdzie do szkoły. Czyli za rok ostatnie wakacje nad morzem w takim "nieludzkim" terminie (maj, czerwiec). Szkoda...
Chociaż patrząc na to, co młodzi wyprawiali dziś na plaży przy zachodzie słońca, cieszę się na każdą myśl o tym, że będą mogli skakać przez fale i brodzić w wodzie, aż do upadłego. Dosłownie.

Dziadkowie przywieźli nam w wiaderku słońce! Wreszcie. A na wieczór zrobiło się cudnie: jeszcze tak cicho, ciepło i bezwietrznie nie było.

Wyprawa na zachód słońca:


Niech nikogo nie zmyli ta statyczna postawa...

Prawie pełne zanurzenie ;)


Nie bardzo wiedziałam na czym się bardziej skupić: na słońcu czy na brojących Karolkach ;)




No to dawaj!!!
 
O, a tutaj udało mi się uchwycić formującą się falę
A po chwili cała imprezka zakończyła się widowiskowym dupersznytem do wody w wykonaniu Małego O.

Młodego za frak, Babcia U. odwiązała z szyi swój szal, który został włożony pod mokre majty, mama po raz kolejny przełożyła swoje skarpetki rozmiar 41 na stopę nr 28 i wio (na szczęście samochodem) do domu.

Dla porównania, tak wyglądało morze dzień wcześniej (25.05):


Jak usłyszałam rano w lokalnym radiu, że nad morzem porywy wiatru dochodzą do 80 km/h, to na spacer wybraliśmy się do drugiej wsi zobaczyć armatę:


Ale po południu ciekawość zwyciężyła, tym bardziej że pod domem słychać było morze, do którego jest 3 kilometry!
Otóż mimo, że morze szalało, dało się spokojnie chodzić po plaży, gdyż wiatr nie był taki zimny, jak na lądzie. Jest to doprawdy zadziwiające, jak nieprzewidywalna może być tutaj pogoda (chociaż przyznam się, że dla mnie już nie, bo przyzwyczaiłam się, że to co jest na lądzie, ma się nijak do tego, co nad samym morzem).

A o kleszczach?
No właśnie wydłubałam sobie dziś po południu jednego z pachwiny (w ciemno). Dobrze, że nie znalazłam nic u dzieci.
Tylko zastanawiam się skąd on się wziął, bo opity nie był ...
Spod kościoła?



sobota, 25 maja 2013

Jedziemy w górę mapy *)

*) Tytuł posta zapożyczony z tekstu utworu Luxtorpedy "Autystyczny"

Czwartek, 23.05.2013

Od wtorku wieczora jesteśmy na górze mapy. Wakacje.

Zeszłoroczny chwyt, aby zastąpić wielkiego grubego polara zajmującego niemal całą torbę podróżną, kurtką z podpinką (model wiatroszczelny, wodoodporny acz oddychający) został powielony. Tym razem poszłam dalej w ograniczaniu swoich potrzeb odzieżowych i po przyjeździe zorientowałam się, że ani ja, ani Tata Obe nie mamy w torbie hmm ... piżam ...
Jakoś przeżyję te kilka dni, do momentu kiedy dobiją do nas dziadkowie, bo zamówienie na dostarczenie już złożyłam.
Trochę gorzej, że zapowiadają zimno, a dziś (czwartek), w przeciwieństwie do środy, kiedy można było się na golasa opalać, na plaży piździło nieprzeciętnie.

Tylko wychyliliśmy nosa, morze aż huczało (23.05)
Tymczasem nasze zasoby odzieżowe są takie tego, na przeciętną pogodę. No cóż, niech się młodzi hartują.

Na marginesie, Tata już wrócił do dom, więc ciężar opiekuńczo-wychowawczy znów spoczywa na mnie. Nihil novi.

Tymczasem edukacja przyrodnicza idzie pełną parą. W środę na zielonej koszulce Większego K. przysiadł taki oto motylek:
Przeczytawszy naszą ostatnią lekturę z wyzwania "Odnajdź w sobie dziecko", trwa baczna obserwacja motyli i ich ubarwienia. Okazało się na spacerze, że niedawno w przedszkolu Większy K. miał zajęcia o motylach (i ptakach) i wymienił tyle nazw, że aż mi szczęka opadła...

W lesie kwitną sosny, więc wszystko wokół przypudrowane jest żółtym pyłkiem:



A na spacerach trzeba uważać, bo już wylazły gady:
Groźne to, czy niegroźne, ktoś wie? Na wszelki wypadek omijamy z daleka.

Tuż przed naszym wyjazdem miałam obawę, że w domu przywitamy jaszczurkę, która wcisnęła się w szczeliny między rurkami instalacyjnymi w garażu, gdy próbowałam ją przegonić (tędy jesienią dostała się mysza pierwsza i mysza druga). Na szczęście następnego dnia (w dniu wyjazdu) Tata Obe miał ją okazję wynieść, ale epizod ten ubarwił opisem worka zjedzonych kartofli i informacją o jaszczurze, który zdążył z niej wyrosnąć przez noc. Jednak prawdziwe dzikie stwory nie mają zwyczaju buszować w szufladach między rodzynkami sułtańskimi a rękawami do pieczenia ;)

Udało mi się też wypatrzeć ziółko wymienione w moich perwersjach żywieniowych u Pseudoświni:
Althaea officinalis, czyli prawoślaz lekarski z korzenia robi się macerat - składnik syropu "prawosławnego"

Piątek, 24.05.2013

Słoneczny czwartek zakończył się burzą z deszczem.

Ale za to ustał wiatr więc tym razem w trasę nad morze Karolki wybrały się na rowerach. Żeby ulżyć matce przewodniczce ;) obrana trasa jest asfaltowa i prowadzi do byłej jednostki wojsk rakietowych, która została rozwiązana i przeniesiona w inne części Kaszub w 2003 roku.
W tej chwili po jednostce nie pozostał już kamień na kamieniu, bo 3 lata temu byliśmy świadkami wyburzania stojących tam budynków.




Piękny teren położony głęboko w lesie dostała w dzierżawę Pani Anna Dymna dla celów fundacji "Mimo wszystko". Ale niestety, niepełnosprawnym los nie sprzyja. Pani Anna musiała wstrzymać inwestycję. W zeszłym roku tematem numer jeden na tym końcu świata był bowiem pomysł pobudowania elektrowni atomowej. Nie w leżącym nie tak znowu daleko Żarnowcu, lecz tu - w przepięknym lesie, z naturalną 350 hektarową przemieszczającą się wydmą, na podmokłych terenach, z których wiele wiele lat temu domostwa wyniosły się o około pół kilometra w głąb lądu, bo morze jednak nie dało żyć. Czyli znowu przykład nieprzemyślanej dogłębnie inwestycji.

Jak bardzo jest to trudny teren mam okazję przekonać się właśnie w tym roku, bowiem po obfitych kwietniowych deszczach i burzach w weekend poprzedzający przyjazd Karolków, nasi Gospodarze nie mogą uporać się z nachodzącą do piwnicy wodą. Poziom wód gruntowych jest taki wysoki, że pompa, która odpowiada za odprowadzenie wody z gruntu wokół domu, nie daje rady.
Widać to też w lesie. Woda stoi tam, gdzie nigdy, jak przyjeżdżamy tu od 5 lat, jej nie widzieliśmy:





Po dotarciu do jednostki, Karolki zrobiły sobie odpoczynek, spałaszowały po wafelku, popiły ciepłym soczkiem i przed dalszą drogą na plażę, zrobiły pokaz umiejętności rowerowych na byłym placu apelowym:



Uśmiech dla fotoreporterów
 A po dotarciu na plażę, oczywiście narada wojenna i rysowanie planów sytuacyjnych oraz map:



Tutaj jesteśmy. Jaką drogą wracamy: plażą czy przez las?
 Większy K. nie dał rady pedałować po piasku, więc wróciliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy.


W czasie tej 3,5 godzinnej wyprawy mama Karolków odebrała cztery telefony. Wyjątkowo gadatliwa wyprawa ;)

A tymczasem przyroda...

Ale o tym w następnym odcinku sprawozdania.



czwartek, 23 maja 2013

Czesław Janczarski " Niezwykła przygoda kapitana Łukasza w państwie motyli"

Autor: Czesław Janczarski
Tytuł: "Niezwykła przygoda kapitana Łukasza w państwie motyli"
Okładkę i ilustracje projektował: Józef Wilkoń
Wydawca: Wydawnictwo Łódzkie
Miejsce i rok wydania: Łódź 1976; wydanie drugie, Łódź 1983
Stron: 64
Wiek: 6-10 lat

Czesława Janczarskiego nie trzeba przedstawiać nikomu, znany jest powszechnie jako twórca Misia Uszatka.  Tymczasem w domu moich Rodziców stało zupełnie inne, nierozpoznane dzieło tegoż autora.
Będąc podczas weekendu majowego u Dziadków Karolków wzięłam w końcu do ręki tę książeczkę i przeczytałam. A tyle lat stała, nieruszana, obchodzona z daleka.
Teraz czekam na odpowiedni moment, żeby przeczytać ją starszemu synkowi bo myślę, że warto.
Niesie z sobą mądre przesłanie, jest małą encyklopedią o motylach, ale przede wszystkim, czytana na początku wiosny, otwiera przed czytelnikiem barwne, działające pobudzająco na wyobraźnię i zmysły, obrazy. Wydaje mi się, że mógłby z tego powstać przepiękny film animowany.

"Niezwykła przygda kapitana Łukasza w państwie motyli" opowiada o perypetiach papierowego ludzika, wyciętego przez dziesięcioletniego Pawełka. Tytułowy bohater należy do plemienia Strachowiczów, którzy są sługami i niewolnikami w państwie Ostroczapeczków, wyciętych przez starszego brata Pawełka, Piotrusia.
Łukasz jest pierwszym udanym ludzikiem, jaki wyszedł spod nożyc młodszego z braci i dlatego prześladowcy jego współplemieńców zaproponowali mu objęcie posady kapitana straży ratuszowej. Ale jest nie tylko obdarzony papierową urodą, ale również niezwykłym rozumem. Zanim Łukasz dotrze do burmistrza z odpowiedzią, że przyjmuje propozycję (widzi bowiem w tej sytuacji okazję do ulżenia ciężkiej doli Strachowiczów), spotyka go niezwykła przygoda. Będąc papierowym ludzikiem zostaje porwany przez wiatr i zaniesiony na łąkę, na Zieloną Wyspę, pod krzak głogu, który jak się okazuje jest bramą do siedliska motyli i pilnie strzeże stale zagrożone przez wrogów motyli państwo.

Bronić sie pięknem
nikt nie potrafi.
Lecz kiedy piękno
do serca trafi,
gdy w nim zamieszka
jak w dobrym domu,
nie da już krzywdy
zrobić nikomu.
Łukasz przechodzi przez głogowy labirynt dzięki zaproszeniu Pawiego Oczka - poety i dziennikarza lokalnej gazety "Motyl".  W czasie kiedy Pawie Oczko odfruwa, by zająć się swoimi obowiązkami, Łukasz natrafia na podkop wykonany przez Turkucia Podjadka i zostaje przez niego porwany.


Powoli zapadał zmrok. W kulach dmuchawców zabłysły latarenki. Ogródek napełniał się ciepłym mlecznym światłem. Dzwonki, trącane wieczornym powiewem, zaczeły głośniej podzwaniać, a anemony wydzielały silniejszy niż w dzień aromat. (...) Lśniły w blasku latarenek barwne wstęgi i tasiemki - srebrne, żółte i czerwone. Cichy szum skrzydeł napenił ulice państwa motyli.
Leniwie tocząca się wśród wieczornych uśpionych obrazów akcja, ulega nagłemu przyspieszeniu, ponieważ Łukaszowi zostaje skradziona gazeta, w której opublikowano klucz dotarcia do państwa motyli. Gazeta trafia w niepowołane odnóża  i rozpoczyna się wyścig z czasem. Kto zwycięży - czy owady, które chcą zniszczyć państwo motyli i przegonić je zza krzaku głogu a dzięki gazecie wiedzą gdzie kryje się ich największy skarb, czy Łukasz, który otrzymuje wsparcie od szukających go współbraci?
Nie zdradzę zakończenia.

Ta książeczka jest niezwykła również z innego powodu - zawiera bowiem ilustracje Józefa Wilkonia. Gdzieś kiedyś musiałam słyszeć lub spotkać się z twórczością tego artysty, bo nazwisko brzmi jakby znajomo...
Ciocia Viki podpowiada, że jest to utytułowany plastyk, zdobywca wielu nagród, a tematem Jego ilustracji są głównie zwierzęta.

Przeczytane w ramach wyzwania "Odnajdź w sobie dziecko".

Wowelem czyli czar czterech kółek

Mały O. jeździ na swoim rowerku po podjeździe, ale z uwagi na nierówności podłoża, co jakiś czas "zawisa" na wsparciu z dodatkowych kółek. Po kolejnym wypchnięciu mówię do Niego:
- No to proszę wsiadać, drzwi zamykać!
Na co Mały O.:
- Mamo, a wowel to jest kablio?

niedziela, 19 maja 2013

Chypana czy opuszczana?

Wczoraj miłościwie nam panujący Król Karol zakończył szósty rok swego panowania (a od 3,5 roku -współpanowania z Aleksandrem Wielkim).
Oczywiście tort był z motywem, a jakże, Wściekłych Ptaków. Tym razem Tata Obe po raz kolejny wczuł się w klimat i zamówił słodkie.
Większy K. doczekać nie mógł się prezentu, już wieczór przed dniem urodzin, próbował mnie podebrać, czy nie mógłby jednak tego prezentu dostać. Czekał na niego od zimy, kiedy wymyślił sobie, że chciałby dostać prom kosmiczny lego.

Mały O. jako pocieszacza dostał brakującego do kolekcji aut klekota Freda Kartona i tym sposobem byłam uczestnikiem scenki, jak to klekoty przyjechały podziwiać prom prowadzony przez Większego K.
Oczywiście konieczne było prowadzenie dialogów, toteż klekoty, w liczbie cztery, zadawały pytania promowi moimi ustami.
I na kolejne pytanie "Skąd tak umiesz latać", Większy K. udzielił  następującej odpowiedzi:
- No nauczyłem się, najpierw miałem taką "elkę" - tu skazał na dach promu - i jeździłem z pomocą.

Ciekawa jestem, gdzie latają promy z "L"-ką...?


Tort został skonsumowany z kawką, tym razem Mały O. zażyczył sobie opuszczaną. Jakiś czas temu wołał chypaną, ale tak czy siak, służy nam ekspressowy Anatol ;)
A wszyscy goście jacy przybyli niepodziewanie zostali poczęstowani kawą, którą dostaliśmy pocztą od Magdy :D
Mam nadzieję, że nam wybaczy niepicie pod książkę. Naprawdę trudno jest zgrać te dwie przyjemności.

sobota, 18 maja 2013

Buszowanie czyli dla każdego coś miłego

Chwilowo Karolki nie buszują w zbożu które, jak się okazało w czwartek rano, już się wykłosiło.
Zdjęcie z zeszłego tygodnia - w towarzystwie sąsiadki - jeszcze ich było widać.

Za trzy tygodnie to już chyba będą musieli używać peryskopu, żeby zorientować się gdzie przebywają.


Moje pakowanie na wyjazd na razie polega na kupowaniu książek do czytania.

Po długim okresie abstynencji bibliozakupowocholowej, czwartkowy pobyt w okolicach księgarni Matras został uwieńczony zakupem "Chustki" oraz trzeciej części sagi o Dollangangerach. Ponieważ tę drugą pozycję zakupiłam z myślą o mojej Mamie, której podsunęłam pierwszy tom, nie mogłam Jej potraktować okrutnie i już w zamówieniu internetowym stoją w pozycjach wyczekujących część 2 i 4.
Sama też bym nie chciała czytać nie po kolei, więc nie będę dla innych niewdzięczna. Zatem prezent na Dzień Matki też mam. Ocho!
I co się jeszcze przypadeczkiem okazało? Nasza wspólna z Mamą ulubiona autorka -Barbara Kosmowska - dwa nowe dziecka zdążyła wydać. Też zamówione. Tej autorki mamy na spółę z Mamą wszystko co napisała (o właśnie, do torby do spakowania jeszcze to czego nie przeczytałam).

W zeszłe wakacje pani Jadwiga podsunęła mi do przeczytania pasjonującą historię rodem z niedalekich okolic:
Zdjęcie pochodzi ze strony http://zamekkrokowa.pl/

i nawet recenzyję machnęłam, ino misie jakieś cuda pojawiły po publikacji:
Czytałam ją czasem do 3 nad ranem (było warto). Ale to nic: zdarzało mi się, że jednocześnie szydełkowałam. Hehehe. Po pierwsze chciałam skończyć książkę zanim wyjedziemy, po drugie zależało mi na jak najszybszym ujrzeniu efektów mojej nowej, odrestaurowanej, pasji.
Nie powiem, jest to skomplikowane, zakładając że robótka ma konkretny wzór do wydłubania.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...