Napisane 22 listopada 2024.
Kiedy w czasie niecałych 2 tygodni i dowiadujesz się o 5 śmierciach w otoczeniu bliskich ci osób robi się jakoś dziwnie. Bardzo dobra koleżanka z pracy pożegnała mamę, zmarł znajomy - kolega z pracy będący od kilku lat na emeryturze, zmarł wujek, partner koleżanki z biura, zmarł mniej znany ktoś, ale z pracy.
Byłam na dwóch pogrzebach. W zeszłą sobotę pojechaliśmy pod Łódź pożegnać najmłodszego brata Taty. Stypa była w Koluszkach.
Chyba jednak lepszym określeniem na nastrój tego spotkania będzie sięgnięcie do słowa konsolacja. Poczułam silne więzy krwi. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, ale tylko rodzina daje ci poczucie osadzenia w czasie, rzeczywistości w taki specyficzny, wrodzony, sposób. Przypomni Ci kim byłeś i kim się stałeś. Wokół mocno rezonuje i pulsuje energia tych samych genów.
Ciepło, dużo ciepła. Trochę wspomnień, nieco więcej "aktualizacji statusu". Po przekroczeniu pewnej granicy wieku znika dystans w relacjach pokoleniowych: z ciocią w wieku rodziców rozmawia się jak z bardzo dobrą, długo niewidzianą przyjaciółką.
I to powracające zdziwienie: kiedyś nie było komórek, telefon stacjonarny też nie każdy miał, samochód był dobrem prawie luksusowym, ale rodzina się spotykała. Czy może jednak wyolbrzymiam?
Zaraza z 2020 mocno poroniła rodzinne relacje. Rozdzieliła na święta, zniszczyła u nas regularne plany organizacji świąt (raz Wigilia tu, za rok druga strona).
Poczułam, że chcę być bliżej tych którzy mnie ukształtowali. W dobry sposób. Którym zawdzięczam to kim jestem i gdzie jestem w życiu. Tak bardziej świadomie bliżej. Nie z poczucia obowiązku, ale z potrzeby serca.