sobota, 31 maja 2014

Barbara Kosmowska "Samotni.pl"

Autor: Barbara Kosmowska
Tytuł: "Samotni.pl"
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 232
Wiek: od 12 lat



Tak sobie myślę, że w stosunku do twórczości Barbary Kosmowskiej nie mogę być obiektywna. Bo jak być obiektywnym wobec tego, kogo się uwielbia, na którego każdą książkę czeka się z utęsknieniem, a gdy tylko jakaś się pokaże od razu staje się moją własnością?
Moim zdaniem Kosmowska świetnie radzi sobie z każdym współczesnym tematem, czy to poświęconym emigracji zarobkowej z Ukrainy, czy polskich eurosierot.

Z tym drugim problemem mierzy się w "Samotnych.pl".
Przyznam się, że gdy przeczytałam parę lat temu w gazecie o dzieciach i młodzieży opuszczonej przez emigrujacych zarobkowo rodziców, to byłam zbulwersowana. W ciągu tych kilku lat poznałam i usłyszłam o podobnych historiach wśród kręgu znajomych. Myślę, że problem istniał już wiele wiele lat temu, tylko w znacznie mniejszej skali, bo wyjazdy zagraniczne nie były wówczas dostępne tak jak teraz -nieomal na wyciągnięcie ręki.

Ale scenariusze były podobne. Dzieci zostawione z babcią, pół biedy kiedy babcia była jeszcze w stanie opiekować się wnukami, gorzej kiedy to wnuki musiały wziąć na siebie ciężar troski o schorowaną starszą osobę.
W świat Kosmowskej wchodzi się bardzo łatwo. Łatwo się zaprzyjaźnić z jej bohaterami, akcja toczy się bez zbędnych wątków pobocznych. Mamy tu świat złożony właściwie z samych opuszczonych dzieci - klasa, którą ma Zosia (prowadząca narrację) chyba w większości składa się z takich przypadków. Ale bardzo różnych, czasem bardzo tragicznych.

Ale ten świat to mimo wszystko trochę bajka. Tylko właściwie dlaczego nie miałby być bajką?
Dlaczego nie dać samotnym młodym ludziom nadziei na lepsze jutro, na spotkanie dorosłych, którzy będą o nich walczyli, którzy zatroszczą się o nich?
Czemu nie dać dojrzewającym dziewczynom opowieści, w której spotkają swojego tajemniczego rycerza ratującego im życie? Przecież takie przypadki się zdarzają. Przecież świat składa się również z takich uważnych obserwatorów, czułych i zatroskanych losem innych osób, które są w stanie podać rękę potrzebującym...
To świat niosący nadzieję, leczący z kompleksów, świat w którym istnieje prawdziwa przyjaźń, gdzie jest miejsce na szczerą rozmowę.

Może są lepiej piszący autorzy, ale świat Kosmowskiej daje ukojenie i przywraca wiarę w ludzi.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko"  na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo;


- "W 200 książek dookoła świata" na blogu "Zapiski spod poduszki" Edyty.




czwartek, 29 maja 2014

A rose is a rose is a rose





Zdjęcie zrobione pod drzwiami mego "greckiego" zamku. Dodałam tylko ramkę.
Cytat stąd [klik].

Dedykuję je wszystkim zaglądającym i odwiedzającym tę stronę :)
Dziękuję Wam za obecność i słowa, które tu zostawiacie.

"Franklin i komputer", "Franklin i złoty interes"

Autor: Paulette Bourgeois, Brenda Clark
Tytuł: "Franklin i komputer"
Ilustracje: Paulette Bourgeois, Brenda Clark - na podstawie filmu animowanego
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Wydawnictwo: Debit
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 32
Wiek dziecka: od 0 do 7 lat



Autor: Paulette Bourgeois, Brenda Clark
Tytuł: "Franklin i złoty interes"
Ilustracje:  Paulette Bourgeois, Brenda Clark - na podstawie filmu animowanego
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Wydawnictwo: Debit
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 32
Wiek dziecka: od 0 do 7 lat



Wiem, że Franklin zaskarbił nie tylko naszą sympatię. Nie mieliśmy okazji oglądać regularnie filmów animowanych z jego udziałem, ale znajomość nadrabiamy teraz wypożyczając z biblioteki dostępne pozycje książkowe. Bywa też, że przy okazji specjalnych zakupów spowodowanych okazjami rodzinnymi czy promocjami w sklepach, coś się zawsze znajdzie do dorzucenia do wirtualnego koszyka.

Tym drugim sposobem znalazł się u nas pierwszy z tytułów. W ramach antykomputerowej edukacji młodego pokolenia oto historyjka o tym, jak zamiłowanie do gier komputerowych prowadzi do izolacji od otoczenia... Akcja pierwszej z bajek jest doprowadzona do dość drastycznego momentu, kiedy Franklin przesiaduje u przyjaciela bobra w domu i gra na jego komputerze i po raz kolejny nie dotrzymuje obietnicy danej misiowi, że pogra z nim w piłkę. Po jakimś czasie okazuje się, że w tym samym czasie bóbr bawi się w najlepsze z misiem w budowanie tamy... Podsumowanie sytuacji uzależnienia i fascynacji komputerem ujęte jest w bardzo dobitne słowa bobra, który mówi żówiowi, że zależy mu na grze na komputerze, a nie na przyjaciołach.

Zauważyłam, że przygody Franklina pokazują czasami całkiem zaawansowane etapy "zakręcenia się" bohaterów w jakiejś nie zawsze pozytywnej sprawie. Jak tu -  żółwik traci kontakt z otaczającą go rzeczywistością, nie myśli o niczym innym, jak tylko o graniu na komputerze u bobra. Tymczasem okazuje się, że prawdziwe życie i zabawa z przyjaciółmi na świeżym powietrzu są o wiele ciekawsze.

Podobnie sprawa ma się ze "złotym interesem". Spełnienie zachcianki Franklina w postaci Zestawu dla Superdetektywa może nastąpić po pomalowaniu płota. Tata obiecuje Franklinowi, że zapłaci mu za pracę i tym sposobem da mu brakujące pieniądze na zabawkę. I na taką umowę żółwik się zgadza, ale po drodze, w zamian za ciasteczka angażuje do pracy bobra i lisa, a żeby je zdobyć musi pozmywać naczynia i prosi o pomoc misia ... i dopieramy do momentu, kiedy czujemy, że to się musi skończyć jakąś katastrofą... Na szczęście koledzy kończą malowanie płotu razem z Franklinem (ufff, i tu ulga że żółwik wrócił do pracy, którą miał wykonać), udaje im się to zrobić na czas, tak aby zdążyć do sklepu i kupić zestaw do zabawy. A tu czeka ich niespodzianka. Jest promocja i za zarobione pieniądze Franklin może kupić nie jeden, ale dwa zestawy do zabawy - brawo Franklinie, że pomyślałeś o kolegach!

Takie zestawienie zachowań spotkanych w treści bajki z sytuacjami wziętymi z realnego życia jest bardzo fascynujące w świecie dzieci. Ale próba konfrontacji ze światem dorosłych wypadła na korzyść bajeczki :))
Kiedy wołałam moich synków by pomogli mi podlewać rośliny to wtedy szybciej skończę pracę i będę mogła im towarzyszyć na huśtawkach, nie było reakcji... Ale kilka dni później kiedy układali puzzle i kolejnym etapem miało być huśtanie, młodszy rzucił hasło starszemu "Pomóż uładać to szybciej skończymy" i zadziałało.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo;

- "W 200 książek dookoła świata" na blogu Edyty "Zapiski spod poduszki", kraj autora - Kanada.

Autozamek na memłonie - nocne beł-koty ;)

Wygląda na to, że bez autoreklamy nie ma przyszłości. W związku z tym zawiadamiam, iż do sobotniej północy trwa karnawał głosowania na wpisy w międzyblogowej zabawie powstałej z zawołania Fidrygauki. I że to już 6 wprawka (a moja piąta), na którą można głosować.


Apeluję zatem do wiernych i niewiernych czytelników tego bloga o oddanie głosa czytaj klika, na mój wpis [tu onże]. Procedura jest nieco skomplikowana, ale żeby ją uprościć podam w skrócie co należy zrobić.


Wpis jest długi więc żeby nie tracić czasu - NIE CZYTAĆ GO, tylko należy OD RAZU przejść na jego koniec i kliknąć miejsce, w którym jest napisane [klik].


Tych, którzy już tam kliknęli proszę o powrót.


Zostaniecie przekierowani na blog Fidrygauki, o subtelnie szeleszczącej nazwie SZEPTY W METRZE, gdzie na końcu posta znajduje się ankieta do głosowania. Ale żeby nie było lekko - ukryta pod angielskobrzmiącym (click!).
Lub też, dla bardziej cierpliwych jest link http, który sobie można skopiować, otworzyć wolne okienko, wpisać i wyszukać...


No. To jak już się ukaże ankieta głosujemy.

Izabelki to ja. Należy zaznaczyć kropeczkę przed tym pseudonimem i następnie wcisnąć myszką, vote now.


Trochę rozmyślałam nad swoimi ostatnimi agitacjami na facebuku, ale taka jestem dziwna, że proszę żebyście głosowali na obce wpisy. Znowu mam takie objawy - tym razem zakochałam się w Ove, tzn. w Jego wpisie ;) Przeczytajcie sami co napisał.


Ale zagłosujcie na mnie.


Albo na Ove.


Albo na mnie?


Proszę WAS o głosy, ponieważ pracuję w takim miejscu, gdzie 3000 komputerów jest pod jednym  numerem IP. Sprawdziłam na kompie koleżanki i kolegi. Sromota Panie tego.


Więcej znajomych, którym mogę zaufać że nie wydadzą mnie iż bloguję nie mam, a rodzina nic nie wie.
No i dobrze bo czasem nasmaruję też coś na nią, a po co ma się obrazić, prawda?  ;)


No to buziaczek i dobranoc.


A jutro dostaniecie ode mnie różę.

środa, 28 maja 2014

Eva Eriksson "Mela na rowerze"

Autor: Eva Eriksson
Tytuł: "Mela na rowerze"
Ilustracje: Eva Eriksson
Tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk
Wydawnictwo: Zakamarki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2009
Liczba stron: 26
Wiek dziecka: od 0 do 7 lat


Uwaga uwaga: mamy nową idolkę!!!
Jest nią Mela.
Wygląda na to, że to świnka.
Ale ma babcię o posturze psa.

Ale odłóżmy na bok szczegóły genetyczno-fizjologiczne (dzieci tego nie widzą)! Mela jest cudowna i przezabawna. Jeździ na rowerze. Bardzo dobrze jeździ na rowerze i uwielbia to robić. Ma tylko mały problem - ciągle w kogoś lub coś wjeżdża...
Ale na pomoc Meli i jej babci idzie instruktor jazdy - jedna z ofiar Meli.


Dzięki przeprowadzonemu szkoleniu, zakończonemu wspólnym deserem w restauracji, Mela jeździ teraz lepiej od babci. A babcia dowiaduje się, że nigdy nie jest za późno, aby wziąć lekcje nauki jazdy samochodem.

Autorką całości tej ilustrowanej książeczki jest Eva Eriksson, szwedzka ilustrtorka, o niej tu  [klik], a tu z kolei info w języku duńskim [klik], a tu trochę więcej o jej książkach.  To osoba utytułowana i nagrodzona wielokrotnie cennymi nagrodami wręczanymi za twórczość dla dzieci.

Lektura tej niesamowitej książki zbiegła się w czasie z dniami, kiedy Karolki ujeżdżały swoje rowery. Mały O. osiągnął nawet etap wyższego wtajemniczenia i zaczął jeździć samodzielnie na dwóch kółkach. "Trochę wiedzy na temat techniki jazdy nigdy nikomu nie zaszkodziła", stwierdziłam i wzięłam książkę z półki w bibliotece.

Efekty: szukamy drugiej wymienionej na okładce książki "Mela na zakupach". Ciekawa jestem baaaardzo, jak radzi sobie w sklepie... :)




Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko" u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie";


- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu " Zapiski spod poduszki" - kraj autora: znowu Szwecja ;)


piątek, 23 maja 2014

Zamek na łonie czyli o szlacheckich korzeniach naszego pochodzenia

Wpływ sytuacji geopolitycznej na uwarunkowania socjologiczno-fizjologiczne

Jako pokolenie Polaków, które żyje w rzeczywistości po II wojnie światowej, nie mamy pochodzenia szlacheckiego. Z nielicznych niepopularnych szerszej opracowań współczesnych mądrych ludzi, wynika iż skoro warstwa inteligencji żyjąca między I a II wojną światową została w Polsce wytrzebiona, w większości z nas w żyłach płynie mniej szlachetna, chłopska krew.
W 1939 roku, z jednej strony Wielki Czerwony Brat wyciągnął wszystkich na wschód i w lasach uśmiercił lub też zesłał na jeszcze dalszy wschód, gdzie kazał żyć i umierać w nieludzkich warunkach, zaś z drugiej strony nadeszła fala brunatnego terroru i totalitaryzmu, która doprowadziła do podobnych efektów.
Zatem, u większości społeczeństwa, płynie pospolita-czerwona, a nie błękitna posoka.

Aktualne kierunki rozwojowe

Wbrew pozorom, czy może jednak wykazując atawizm wobec odziedziczonej z genami natury, społeczeństwo (czy raczej, enigmatycznie określana przez niektórych warstwa średnia, ale średnia wykształceniem, zarobkami, czy czym? że pozwolę sobie zadać pytanie) chce się wybić ponad przeciętność i tak nieprzeciętnie drogiego i niekoniecznie dla wszystkich dostępnego M2, M3 lub M4.
Stąd dość powszechny (aczkolwiek nie u wszystkich zaobserwowany) trąd, by posiadać własną: zagrodę, chatę, domek, dworek, pałacyk najlepiej nad jeziorem lub pod lasem....na łonie natury...
Głos rozsądku, że z lasu zacznie się schodzić zaciekawiona nową fauną zwierzyna (lisy, dziki, hehe - kuny) i oswajać nowoprzybyłych mieszkańców, zaś znad jeziora latem nadlecą hordy świeżo wylęgniętych komarów i komarzyc chcących upić naszej krwi... (a może jednak coś w niej płynie wartościowego?) tutaj nie ma prawa być słyszany. Marzenia o życiu blisko łona wygrywają.
Co za tym idzie, coraz mniej tej dzikiej przyrody pozostaje, gdyż zachłanny ludź osiada na każdej nieosiadłej cząstce ziemi i przekształca ją wedle własnego widzimisię niszcząc to, do czego sam tęskił (nieprzekształconej natury). Zabudowywane (w ekstremalnych przypadkach - nielegalnie w granicach pasa nadbrzeżnego) tereny przyległe do jeziora, zamczyska wystawione w środku cennego przyrodniczo terenu leśnego...
Ukryte warcholstwo pokazuje tym samym swe okrutne oblicza: materialne i duchowe. W drugim przypadku tych, którzy pozostali przy tym co im do życia wystarcza nazywa się pejoratywnie "blokersami". Choć właściwie, in sensu stricto pozostają oni współczesną warstwą mieszczan takich, których stać też na wyjazdy turystyczne za granicę/lub nie, ale którzy mają dostęp na wyciągnięcie ręki do bieżącej oferty kulturalnej, naukowej i ... handlowej (w zależności od tradycji regionu kraju przeważa któraś z wymienionych).

Nadmienione wyżej widzimisię owo dobitnie daje do myślenia, iż jednak pozostałości krwi rycerskiej, szlacheckiej, królewskiej, starożytnoromańskiej w nas płyną. Płyną i rozlewają przed naszymi oczyma fantastyczne wizje wymarzonych nieruchomości, dla celów niniejszej pracy zwanych zamkami.
Przyjrzyjmy się tym budowlom i towarzyszącemu im otoczeniu bliżej.

Charakterystyka wybranych modeli architektonicznych

Otóż zamek taki czy siaki, z balkonem (czy bez), z gankiem (czy nie), z kolumienkami sztuk 1, 2, czy 4, poniewóż z trudem zdobyty, zbudowany, zakupiony powinien być szczelnie otoczony i odseparowany. W najlepszym wypadku powinna być tam fosa! Ale nie da się jej wykopać, gdyż bruk (o czym więcej dalej) nie pozwala. Zatem woda nie rzeźbi po deszczu meandrów na piasku... A trzewik damski nie uwala się regularnie od błota. Czysto, schludnie, higienicznie (no chyba, że koty od sąsiada przełażą...)

Na poniżej wymienione zróżnicowanie modelowe wpływają głównie charakterystyczne elementy tzw. obejścia i styl architektury krajobrazu.

Model włoski
Towarzyszy mu ogród w stylu Via Appia. Obsadzony północnymi odpowiednikami cyprysów - tujami. Stoją wokół ogrodzenia jak terakotowa armia i strzegą dostępu oka sąsiada zza płota. Płota. Otóż tu go nie ujrzymy. Są tu panele drzewniane i betonowe, niczem Colosseum wyrastające, gdyż każdy kto w pocie czoła pracuje i wypoczywa rości sobie prawo do intymności. Zatem ścisła izolacja.

Model grecki
Stale w budowie. Wystające pręty świadczące o niezakończonym etapie inwestycji. Biały beton, niebieskie niebo, wyschnięty krajobraz, kamienie, piasek, kocanki i rura od wody na ogród. Tudzież słupki ostrzegające o przewodach elektrycznych wkopanych w glebę. Grecki luz i hiszpańska mañana.

Model anglosaski
Rzadko spotykany. Charakterystyczny element niemile widziany w umysłach właścicieli posesji to brak bramy wjazdowej. Wysokość płota do pasa. Winorośl, kwiaty sezonowe, łąka i trochę bałaganu z tyłu, ale obraz korzystny w odbiorze. Niedościgły element modelu to trawnik pielęgnowany przez minimum 200 lat.

Model swojski
Kute przęsła, brama, podmurówka z klinkieru, na podwórku polbruk, pozbruk lub inna kostka. Jak najmniej liściastych nasadzeń, bo kto to będzie jesienią sprzątał i grabił (oj, wygodnictwo i lenistwo wyłazi zza kontusza!). Trawa, iglaki, zaś sporadycznie - użytkowe rośliny jadalne.

Najczęściej spotyka się modele mieszane włosko-swojskie, często greckie, model anglosaski jak już wspomniano, dość nietypowy w tym obszarze geograficznym.

Propozycje rozwiązania problemu

Stopień 1 - rozwiązania najprostsze i niezaawansowane technologicznie - wyburzyć, rozebrać, wyrwać z korzeniami. Szanse powodzenia - kiepskie.

Stopień 2 - rozwiązania zaawansowane czasowo - zmiana mentalności.  Szanse powodzenia - ocena niemożliwa.

Podsumowanie

Traktując dosłownie angielskie "my home is my castle" zamykamy widoki na przenikające się, przerastające zielenią sąsiadujące ogrody i obszary. Nie stawiajmy, nie grodźmy, nie wkopujmy. Niech żyje swobodna zieleń, niech runą mury izolacji!

Ciekawie mogłaby tu wypaść propozycja przeprowadzenia badań ankietowych mających na celu stwierdzenie zależności między częstością (lub liczbą) wyjazdów zagranicznych (w domyśle: kontaktów z innymi cywilizacjami) a stopniem izolacji od najbliższego nam otoczenia.
Podziwiamy własne lub znajomych pamiątkowe, albo znalezione w internetach barwne fotografie zagranicznych pejzaży: greckie pelargonie i bugenwille, włoskie cytryny, francuską lawendę, angielskie kamienne murki śródłąkowe i porośnięte domy. Podczas zwiedzania okolic zaglądamy nieomal do okien by zobaczyć jak "Oni Tam" żyją. I wzdychamy, że tak pięknie. Ale sami co? Nie potrafimy.

Czy naprawdę mamy tak wiele do ukrycia? I czy naprawdę sąsiada interesuje aż tak bardzo co się u nas dzieje? Mnie - w ogóle.

Notka biograficzna

Opinie i domysły powstałe po przeczytaniu powyższego wpisu są własnością umysłów, w których się zagnieździły. Dla uciechy czytających podam, że aktualnie mój zamek i ogród jest częściowo w fazie modelu greckiego ;P



To była finka z kominka nr 6 inspirowana tematem podanym przez Skorpiona w Rosole:


Badania ankietowe dotyczące popularności wpisów na ww. temat nastąpią w terminie od 25 do 31 maja br.

Dziękuję za poświęconą uwagę.

GŁOSOWAĆ MOŻNA TU [KLIK].

 

czwartek, 22 maja 2014

Odliczanie

- Jutro piątek i sobota! - rano dwa razy podkreślił Mały O.

- Taak, sobota i niedziela...

- Niedziela jest ostra.

- Ostra? A dlaczego?

- Bo w kalendarzu jest na czerwono.







wtorek, 20 maja 2014

Przedszkole fajne jest

O czym głośno przekonywał starszego brata młodszy.
Ponieważ takie osobiste wyznanie, o tak pozytywnym wyrazie zdziwiło mnie bardzo na plus, "pociągnęłam temat" i zapytałam prosto w oczy z wysokości metra dwadzieścia:

- A dlaczego jest fajne?

- Bo jest chlebek z masełkiem.


poniedziałek, 19 maja 2014

Ile sekund zajmuje grzeczność?

Miotam się pomiędzy napisaniem recenzji książeczek, które ostatnio czytaliśmy z Karolkami a daniem kopasa w dupasa ignorantom na drogach.

Chyba pierwszeństwo uzyska moja frustracja, czy może raczej oburzenie na to, co widzę zza kierownicy samochodu.
Tym bardziej jednak, że to co mam do napisania burzy moje mózgowie od dwóch tygodni. Wówczas to, jadąc rano z dziećmi w kierunku stolicy Wielkopolski miałam takie przeżycia, że wszedłszy do pracy rzuciłam: "Ludzie wożą ze sobą śmierć".

Trudno mi zebrać myśli po kolei, sami pewnie mieliście nie raz takie doświadczenia na drodze. Moje wrogie (tak) nastawienie spotęgowało się kiedy w środku tygodnia (te dwa tygodnie temu) zmierzałam na kolejny zabieg usunięcia znamienia. Stanęłam sobie grzecznie w kolejce do zielonego światła, spojrzałam w bok na lewy pas przede mną, i zrobiło mi się zimno. W samochodzie nauki jazdy ujrzałam, przyczepioną do tylnej szyby, czy może do zagłówka, rozdziawioną blado-szarą twarz. Coś pomiędzy krzykiem Muncha a maską śmierci na bal przebierańców. [o coś mniej więcej takiego]
Zrobiło mi się niedobrze. Co to ma być!? Durne to. - skwitowałam w myślach.

A co mnie jeszcze oburza? -  kiedy jadąc z przedszkola do pracy, zatrzymuję się by przepuścić przechodniów, z racji godziny często są to rodzice z prowadzonymi za rękę dziećmi, a za mną stoi bus przewożący niepełnosprawne dzieci do szkół czy na zajęcia i ... trąbi na mnie.

10 sekund. Czy tyle może trwać przepuszczenie pieszego przez przejście na zwykłej ulicy?

Ludzie, gdzie się tak spieszycie!?

A czy zdarza się Wam dojechać do skrzyżowania, na którym wyłączono sygnalizację świetlną  a jedziecie drogą podprządkowaną? Jakie szanse ma się wtedy, że ktoś ustąpi grzecznie i zrezygnuje ze świętego prawa do pierwszeństwa? W zeszły piątek tak zrobiłam, zatrzymałam się na prawym pasie, a w tym czasie z lewego, po obrąbieniu przejeżdżały obok mnie samochody.
A ja stałam dalej.
I pokazywałam ręką, że ustępuję.

Wiem głupia jestem.
Ale wierzę, że kiedyś, jak nie będę w stanie przejechać przez skrzyżowanie, to też mnie ktoś przepuści.
I że nie będę stała przy przejściu z dziećmi i czekała aż ktoś RACZY się zatrzymać.

środa, 14 maja 2014

Starszy o banana i zupę

Mały O. rano, po wystartowaniu spod domu:
- A jak zjadłem zupę, banana i chleb z masłem to ile jestem starszy?
- A ja, jak wczoraj zjadałam dwa banany i kanapki to ile jestem starsza?
- Mamo, a ile ty masz lat?

Ktoś ma pomysł na przelicznik bananowoletni?

sobota, 10 maja 2014

Koszmarny Karolek a dobre wychowanie

Autor: Francesca Simon
Tytuł: "Koszmarny Karolek i wizyta królowej"
Ilustrował: Tony Ross
Wydawnictwo: Znak
Miejsce i rok wydania: Kraków. Wydanie I, 2004
Liczba stron: 88
Wiek dziecka: od 4 do ???




Za okładką wyżej przedstawionej książeczki kryją się cztery historyjki: "Koszmarny Karolek i obowiązki domowe", "Koszmarny Karolek bierze kąpiel", "Wredna Wandzia i hipnoza" oraz "Koszmarny Karolek i wizyta królowej".

Z Koszmarnym Karolkiem już się kiedyś spotkaliśmy.
Uwaga: ostrzeżenie dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji zetknąć się z bohaterem - na pierwszej stronie znajduje się informacja o autorce:

Francesca Simon jest Amerykanką, która mieszka w Londynie z mężem i synem Joszuą. Dorastała w Kalifornii, kształciła się w uniwersytetach Yale i Oxford. Pracowała jako dziennikarka, głównie zajmując się teatrem, a także pisząc o restauracjach. Teraz jest znaną pisarką dla dzieci w różnym wieku - od książeczek z obrazkami po powieści dla nastolatek.

która niech nikogo nie zmyli. Wykształcenie, i takie tam pierdoły, o niczym nie świadczą.
Przygody Koszarnego Karolka, jego brata Doskonałego Damianka i koleżeństwa, że wymienię Wredną Wandzię czy Ordynarnego Ola, należy trzymać z dala od tradycjonalistów i osób pojmujących dobre wychowanie przyszłych pokoleń jako misję. Lepiej żeby nie wiedzieli o tej serii, niech żyją w nieświadomości. Jak bowiem można pisać dla dzieci tak niewychowawcze książki???


Oto bowiem recepta jak zepsuć dziecko. Poczytać o tym, jak się uchylać od obowiązków domowych, zakombinować symulację sprzątania swojego pokoju włączając odkurzacz... Całe szczęście, że Karolek lubi się kąpać, bo byłaby to również pochwała życia w brudzie.

A że koniecznie chce zapytać królową ile ma telewizorów w pałacu? Zwykła dziecięca ciekawość. A że za wszelką cenę próbuje przedostać się na pierwszą linię między kolegami przestawiającymi królowej starodawny sposób wyrabinia błota na budowę? Hmm, to nie może skończyć się dobrze. Ale królowa, trafiona strzałem z błota, kwituje to królewskim: "Wspaniale".


Wniosek: dobrze wychowanemu dawka złego zachowania nie zaszkodzi.

Czytajcie zatem Koszmarnego Karolka na zdrowie, bo śmiech to zdrowie !  :-D


Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:
- "Odnajdź w sobie dziecko" u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie" (lektura dla dzieci w wieku szkolnym);

- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki" (kraj autora: Stany Zjednoczone).





wtorek, 6 maja 2014

Uczta wyśmienita

Autor: Simon Beckett
Tytuł: "Chemia śmierci"
Przekład: Jan Kraśko
Wydawnictwo: Amber
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2011. Wydanie VI.
Liczba stron: 384



Gdyby nie to, że trzeba było rodzinie i gościom przygotować śniadanie, obiad, kolację, a pomimo chwilowej niepogody było co robić w domu i poza nim, przepadłabym z tą lekturą dokumentnie. A tak zajęła mi dwa dni. Nie mogłam się od niej oderwać i dawałam sobie po łapach, gdy tylko zaczynałam kartkować dalszą część.
Ale też przeleżała, czekając na swoją kolej, rok. Bo tak dawno pożyczył mi ją MNK wraz ze "Sztywniakiem", oraz wytycznymi co do kolejności czytania.
Nigdy nie byłam pasjonatką thrillerów literackich, ale filmów z tego gatunku, owszem. Uwielbiałam swego czasu pobać się przed spaniem. Im straszniejsza fabuła, tym bardziej chciałam ja pooglądać na wieczór.
"Chemia śmierci" to pierwszy z thrillerów z trzydziestokilkuletnim lekarzem Davidem Hunterem w roli głównej. Uciekając przed przykrymi wspomnieniami osobistymi oraz porzucając zawód atropologa sądowego kieruje swoje kroki na angielską prowincję do pomocy jako lekarz rodzinny w Manham.
To wyśmienita uczta czytelnicza łącząca ornitologiczne skojarzenia z drobiazgową analizą "alchemii wspak" i polowaniem na sprawcę, którym  praktycznie zdaje się być każdy z mieszkańców miasteczka. Atmosfera  upalnego lata, pościechu w tropieniu sprawcy i napięcie z powodu pozornie powolnej analizy poszlak oraz wzrastająca wzajemna niechęć do siebie wśród sąsiadów podsycana umiejętnie przez antypatycznego, nieomal demonicznego pastora (którego wciągamy na listę podejrzanych), zdenerwowanie spowodowane podswiadomym dążeniem do tego, by zdążyć przed kolejnym zabójstwem, to wszystko udziela się czytelnikowi.
Miałam skojarzenia trochę z "Milczeniem owiec" a trochę z "Siedem" (hehe, na tym etapie skończyła się moja znajomość z filmografią)...

I początkowe zdziwienie, iż tylko trzydzieści kilka lat a takie doświadczenie zawodowe (z opowieści kolegi dawałam lekarzowi około sześćdziesiątki). Ale chwila zastanowienia i wniosek: wszystko się zgadza to najlepszy wiek na to by być świetnym rozchwytywanym w swoim fachu specjalistą. Też nim byłam ;) :P

Jeśli przepadnę bez wieści to znaczy, że czytam następne części.
Wciąga jak narkotyk.


Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:

- "Czytamy polecane książki" u Marty Kor na blogu "MK czytuje" (książka polecona przez kolegę);



- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki" (kraj autora - Wielka Brytania)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...