Autor: Simon Beckett
Tytuł: "Chemia śmierci"
Przekład: Jan Kraśko
Wydawnictwo: Amber
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2011. Wydanie VI.
Liczba stron: 384
Gdyby nie to, że trzeba było rodzinie i gościom przygotować śniadanie, obiad, kolację, a pomimo chwilowej niepogody było co robić w domu i poza nim, przepadłabym z tą lekturą dokumentnie. A tak zajęła mi dwa dni. Nie mogłam się od niej oderwać i dawałam sobie po łapach, gdy tylko zaczynałam kartkować dalszą część.
Ale też przeleżała, czekając na swoją kolej, rok. Bo tak dawno pożyczył mi ją MNK wraz ze "Sztywniakiem", oraz wytycznymi co do kolejności czytania.
Nigdy nie byłam pasjonatką thrillerów literackich, ale filmów z tego gatunku, owszem. Uwielbiałam swego czasu pobać się przed spaniem. Im straszniejsza fabuła, tym bardziej chciałam ja pooglądać na wieczór.
"Chemia śmierci" to pierwszy z thrillerów z trzydziestokilkuletnim lekarzem Davidem Hunterem w roli głównej. Uciekając przed przykrymi wspomnieniami osobistymi oraz porzucając zawód atropologa sądowego kieruje swoje kroki na angielską prowincję do pomocy jako lekarz rodzinny w Manham.
To wyśmienita uczta czytelnicza łącząca ornitologiczne skojarzenia z drobiazgową analizą "alchemii wspak" i polowaniem na sprawcę, którym praktycznie zdaje się być każdy z mieszkańców miasteczka. Atmosfera upalnego lata, pościechu w tropieniu sprawcy i napięcie z powodu pozornie powolnej analizy poszlak oraz wzrastająca wzajemna niechęć do siebie wśród sąsiadów podsycana umiejętnie przez antypatycznego, nieomal demonicznego pastora (którego wciągamy na listę podejrzanych), zdenerwowanie spowodowane podswiadomym dążeniem do tego, by zdążyć przed kolejnym zabójstwem, to wszystko udziela się czytelnikowi.
Miałam skojarzenia trochę z "Milczeniem owiec" a trochę z "Siedem" (hehe, na tym etapie skończyła się moja znajomość z filmografią)...
I początkowe zdziwienie, iż tylko trzydzieści kilka lat a takie doświadczenie zawodowe (z opowieści kolegi dawałam lekarzowi około sześćdziesiątki). Ale chwila zastanowienia i wniosek: wszystko się zgadza to najlepszy wiek na to by być świetnym rozchwytywanym w swoim fachu specjalistą. Też nim byłam ;) :P
Jeśli przepadnę bez wieści to znaczy, że czytam następne części.
Wciąga jak narkotyk.
Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:
- "Czytamy polecane książki" u Marty Kor na blogu "MK czytuje" (książka polecona przez kolegę);
- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki" (kraj autora - Wielka Brytania)
Tytuł: "Chemia śmierci"
Przekład: Jan Kraśko
Wydawnictwo: Amber
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2011. Wydanie VI.
Liczba stron: 384
Gdyby nie to, że trzeba było rodzinie i gościom przygotować śniadanie, obiad, kolację, a pomimo chwilowej niepogody było co robić w domu i poza nim, przepadłabym z tą lekturą dokumentnie. A tak zajęła mi dwa dni. Nie mogłam się od niej oderwać i dawałam sobie po łapach, gdy tylko zaczynałam kartkować dalszą część.
Ale też przeleżała, czekając na swoją kolej, rok. Bo tak dawno pożyczył mi ją MNK wraz ze "Sztywniakiem", oraz wytycznymi co do kolejności czytania.
Nigdy nie byłam pasjonatką thrillerów literackich, ale filmów z tego gatunku, owszem. Uwielbiałam swego czasu pobać się przed spaniem. Im straszniejsza fabuła, tym bardziej chciałam ja pooglądać na wieczór.
"Chemia śmierci" to pierwszy z thrillerów z trzydziestokilkuletnim lekarzem Davidem Hunterem w roli głównej. Uciekając przed przykrymi wspomnieniami osobistymi oraz porzucając zawód atropologa sądowego kieruje swoje kroki na angielską prowincję do pomocy jako lekarz rodzinny w Manham.
To wyśmienita uczta czytelnicza łącząca ornitologiczne skojarzenia z drobiazgową analizą "alchemii wspak" i polowaniem na sprawcę, którym praktycznie zdaje się być każdy z mieszkańców miasteczka. Atmosfera upalnego lata, pościechu w tropieniu sprawcy i napięcie z powodu pozornie powolnej analizy poszlak oraz wzrastająca wzajemna niechęć do siebie wśród sąsiadów podsycana umiejętnie przez antypatycznego, nieomal demonicznego pastora (którego wciągamy na listę podejrzanych), zdenerwowanie spowodowane podswiadomym dążeniem do tego, by zdążyć przed kolejnym zabójstwem, to wszystko udziela się czytelnikowi.
Miałam skojarzenia trochę z "Milczeniem owiec" a trochę z "Siedem" (hehe, na tym etapie skończyła się moja znajomość z filmografią)...
I początkowe zdziwienie, iż tylko trzydzieści kilka lat a takie doświadczenie zawodowe (z opowieści kolegi dawałam lekarzowi około sześćdziesiątki). Ale chwila zastanowienia i wniosek: wszystko się zgadza to najlepszy wiek na to by być świetnym rozchwytywanym w swoim fachu specjalistą. Też nim byłam ;) :P
Jeśli przepadnę bez wieści to znaczy, że czytam następne części.
Wciąga jak narkotyk.
Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:
- "Czytamy polecane książki" u Marty Kor na blogu "MK czytuje" (książka polecona przez kolegę);
- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki" (kraj autora - Wielka Brytania)
NIeobecnośc usprawiedliwiona!
OdpowiedzUsuńP.S.
(otworzyłam kolejny słoik, teraz borówki. JEZU! SŁODKI JEZU!! mmm)
Ty łakomczuchu! :-D ;-)
UsuńIzabell.... normalnie mnie zafascynowałaś. Świetnie napisałaś o tej ksiáżce! Zazdroszę Ci tego czytania! Ja, niestety muszę chyba poczekać na kolejná zimę...
OdpowiedzUsuńAmishhh ;) dziękuję bardzo również Tobie za pochwałę. Normalnie czuję jak mi się pióro wyostrza ;) Wiesz, czytałam jak chłopaki jeszcze spali, a w dodatku przy obecności dziadków korzystałam rano na maxa z "wolnego", ale za to "koty" mają się dobrze pod łóżkiem ;))) hehe
UsuńSuper napisane! Ja jakoś już nie lubię się bać, szczególnie zbyt realistycznie, dorastam, czy jak? :P Zaintrygowałaś mnie ta książką :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję :)) Czyta się super. Polecam!
UsuńTam jest ornitologia w tle? No, jeśli to Anglia i prowincja, to dziwnym nie jest :) zajrzę.
OdpowiedzUsuńAch, racja, anglofilka :) Jestem bardzo ciekawa Twojego zdania!
Usuń