niedziela, 31 maja 2015

Renata Dziurdzikowska i Wojciech Eichelberger rozmawiają

Autor: Renata Dziurdzikowska, Wojciech Eichelberger
Tytuł: "Siedem boskich pomyłek"
Projekt okładki i ilustracje: Wojciech Kołyszko
Wydawnictwo: Wydawnictwo Do
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2000
Liczba stron: 88



Ta niepozorna książeczka zawiera rozmowy, które wcześniej ukazały się w czasopiśmie "Zwierciadło". Renata Dziurdzikowska rozmawia z Wojciechem Eichelbergerem o siedmiu grzechach głównych patrząc na nie ze współczesnej perspektywy. 
Eichelberger zadedykował tę książkę swojemu mistrzowi zen Soen Sa Nimowi, a w rozmowach często przeplatają się przypowieści wyjęte z życia Chrystusa ze spojrzeniem Buddy.
Takie ponadreligijne spojrzenie na "pomyłki Boga" powoduje, że widzimy ludzką niedoskonałość niezdeterminowaną religią. Widzę też (mając za sobą tę [KLIK] lekturę), że buddyzm o wiele bardziej traktuje człowieka, jego życie i śmierć całościowo, nie w oderwaniu od poprzednich i przyszłych pokoleń, i w ścisłym związku z przyrodą. Chrześcijaństwo mocno rozdzieliło ciało od duszy i człowieka od przyrody.

W lekturze znaleźć można też wiele odwołań do naszych relacji z dziećmi oraz do tego, jak traktowana jest kobiecość (to tak w nawiązaniu do świąt, jednego które było, i drugiego, które w kalendarzu mamy jutro).

Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, obżarstwo, gniew, lenistwo - hasła zestawione razem brzmią bardzo staroświecko, niemal biblijnie. Tymczasem okazuje się, że w nowoczesnym świecie nabierają one nowego znaczenia. Czasem bardzo zastanawiającego i myślę, że warto posłuchać co mówią na ten temat Pani Renata i Pan Eichelberger.

(Wszystkie wyróżnienia w cytowanych fragmentach pochodzą ode mnie).

Pycha
"Każdy z nas, nawet jeśli niczego nie dostał, gdy sięgnie głęboko w siebie, odkryje, że ma bardzo dużo do dania. Jest takie miejsce w nas, które nazywa się sercem i można z niego czerpać do woli. Im więcej się z niego daje, tym więcej jest do dania."
"Żeby stać się zdolnym do pomagania innym, trzeba najpierw pozbyć się złudzeń, szczególnie tych na własny temat."
"Wiele pychy i związanej z nią przemocy pojawia się w naszych relacjach z dziećmi. To, co dzieje się między rodzicami a dziećmi, często niczym nie różni się od fali w wojsku. Starsi i silniejsi poniżają i biją młodszych, czyniąc ich swoimi ofiarami. Poniżane dzieci, gdy dorosną, w swojej iluzji bycia lepszymi od innych przenoszą falę nienawiści i pogardy na słabszych od siebie i na swoje dzieci." 
"RENATA: Czy jest lekarstwo na pychę?
WOJTEK: Wystarczy pójść na cmentarz. Najlepszym lekarstwem na pychę jest świadomość nieuchronności śmierci."

Chciwość
"Jeśli, będąc dziećmi, czujemy się kochani i szanowani, wtedy na zawsze wiemy, że jesteśmy wartością samą w sobie, niezależną od tego, ile mamy i co osiągnęliśmy."
 "Wszystkie nieszczęścia na tym świecie biorą się stąd, że ludzie nie potrafią usiedzieć na miejscu. Więcej może dla nas znaczyć jedna głęboka rozmowa z kimś, kto cały czas jest blisko, niż poznanie setek nowych osob na krańcach świata. Łyk wody może zaspokoić pragnienie lepiej niż najbardziej wyrafinowane napoje i trunki. Sekret nasycenia tkwi bowiem w jakości i głębokości przeżywania każdej chwili naszego życia, a nie w liczbie zaliczonych podróży, posiadanych przyjaciół i rzeczy."
"Jeśli postanowimy, że wszyscy powinniśmy mieć wszystko, w końcu się pozabijamy i zniszczymy planetę, która nas żywi, poi i pozwala oddychać. Dlatego najwytrwalej z chciwością walczą ekolodzy, nawołując ludzi do samoograniczania się. (...) Chciwość wyklucza troskę i szacunek. Po co się troszczyć o to, co mamy, skoro i tak chcemy sobie kupić nowe."
"RENATA: Jeśli mnie na coś nie stać, czy mam powiedzieć sobie spokojnie: Nie muszę tego mieć, to nie jest mi potrzebne do szczęścia?
WOJTEK: Można świadomie rezygnować nie tylko z tego, na co nas nie stać, ale także z tego, na co nas stać. Powiedzenie sobie "wystarczy" daje wspaniałe poczucie wolności."
"Zainteresować się tym, o co w życiu chodzi, po co rodzimy się na tym świecie i kim w istocie jesteśmy. Dopóki nie zabierzemy się za te pytania, które w głębi serca nurtują każdego z nas, niepokój nas nie opuści. Chciowść pozostanie chybioną odpowiedzią na nasze egzystencjalne i duchowe wygłodzenie."
Nieczystość

"RENATA: W takim razie w jaki sposób popełniamy grzech nieczystości?
WOJTEK: Traktując własne ciało i ciała innych istot tak, jakby były przedmiotami. Błąd tkwi w umyśle, a nie w ciele."
"Pożądanie jest formą chciwości. Redukuje ludzi do rangi przedmiotów, które chcemy posiąść na własność. Pozbawia nas i innych tego, co najcenniejsze, a więc wolności, godności i miłości."
"Pożądanie skierowane w naszą stronę intuicyjnie odczuwamy jako coś niewłaściwego, uwłaczającego naszej wolności i godności, a także przeczuwanej prawdzie o istocie międzyludzkiej więzi. Nie chcemy być posiadani i zniewalani, bo nie czujemy się przedmiotami, bo to nas zawstydza i obraża. Chcemy kochać i być kochani, przeżywać i budzić zachwyt. To nie jest zakazane. Mało tego - jest naszym naturalnym, oczywistym sposobem istnienia." 
"W sprawach ciała i seksu panuje powszechna hipokryzja. Dorośli robią, co im się żywnie podoba, a biedne dzieci są prześladowane za to, że interesują się swoim ciałem i ciałami innych dzieci. W ten sposób jeszcze bardziej pogłębia się wszechobecne w naszej kulturze oddzielenie od ciała. Jeśli dziecko nadmiernie wciąga się w autoerotyzm, znaczy to, że od najbliższych dostaje za mało miłości, wolności, bezpieczństwa i komfortu. Szuka więc tego w kontakcie z własnym ciałem, próbując dać sobie ciepło, bliskość i przyjemość, których powinno doświadczać w objęciach najbliższych. Karanie dzieci za autoerotyzm jest podwójnym złem - nie dość, że jako rodzice nie bierzemy odpowiedzilności za naszą niezdolność do fizycznej bliskości z dzieckiem, jeszcze na dodatek obciążamy je winą za to, że próbuje sobie z tym dziedzictwem jakoś poradzić."
"Archetypowa kobieta jest bardziej niż mężczyzna seksualna, zmysłowa i popędowa. Dzięki temu daje i podtrzymuje życie. Dzięki niej ten świat jeszcze jakoś wygląda. Kwiaty, drzewa, zwierzęta i ludzie nie zniknęli z powierzchni ziemi. Choć przez Boga stworzona - z pochwą, z macicą, z miesiączką, z piersiami zdolnymi wykarmić dziecko - przez mężczyzn została obwołana nieczystą i niekompletną. Adam poczuł się kimś lepszym, mianował siebie boskim namiestnikiem powołanym do tego, by zbawiać Ewę. To szaleństwo i dziecinada. Obwołując się abitrami w sprawie kobiecej nieczystości, mężczyźni unikają zajęcia się własną nieczystością i pokręceniem."
"W niektórych kulturach przedchrześcijańskich zaszczytny atrybut dziewictwa przypisywano kobiecie zrealizowanej, kobiecie która nie potrzebowała męża, aby określać i potwierdzać swoją tożsamość. Taka kobieta nie była ani wrogiem mężczyzan, ani ich ofiarą. Niczego od mężczyzn nie potrzebowała i dzięki temu mogła ich prawdziwie kochać. To czy miała błonę dziewiczą czy nie, było bez znaczenia. W takim rozumieniu dziewictwo nie jest bowiem stanem ciała, lecz stanem ducha i umysłu, świadectwem i wyrazem zrozumienia Prawdy."
Zazdrość
"Zazdrość zatruwa nas, gdy nie potrafimy lubić i szanować siebie, a tym samym nie jesteśmy w stanie kochać i szanować drugiego człowieka. Uczucia i przywiązanie innych wydają się nam wtedy absolutnie niezbędne, aby potwierdzać naszą wartość. Wpadamy w uciążliwe, klaustrofobiczne uzależnienia od kolejnych partnerów, które niesłusznie nazywamy miłością."
 '"Nasz spokój i spełnienie zależą nie od innych, lecz wyłącznie od głębokości oraz trwałości naszego wglądu w istotę życia, w istotę nas samych."
"RENATA: Bardzo trudno zrozumieć, dlaczego inni są piękni, zdrowi i bogaci, a my nie. Jak to wytłumaczyć?
WOJTEK: Chrześcijanie wierzą, że Bóg decyduje o tym, jaki jest ludzki los, i bez względu na to, jak bardzo wydaje się on trudny, pozostaje boskim darem, który ma się przyczynić do duchowego rozwoju człowieka. To bardzo piękna i ważna myśl. Rodzi się jednak pytanie, dlaczego jednych nie spotyka nic złego, a innym Bóg nie oszczędza żadnego cierpienia. Nie wszyscy potrafimy się z tym pogodzić, zwłaszcza gdy wydaje się nam, że mamy do dyspozycji jedno życie. (...) Wielu z nas traktuje Boga jak urzędnika, podejrzewając go o złośliwość, nieprawiedliwość albo niechlujstwo. Wnosimy więc podania o zmianę decyzji, odrobinę litości albo wręcz próbujemy przekupstwa.
Warto wiedzieć, że istnieje inny sposób rozumienia zasady tego, co nam się w życiu przydarza, który pozwala uniknąć powyższych komplikacji. Wedyjska, a potem buddyjska koncepcja karmy zakłada całkowitą odpowiedzialność człowieka za jego losy. Odpowiedzialność, która w dodatku rozkłada się na wiele istnień, wiele żywotów. Zgodnie z tą koncepcją to, w jakiej sytuacji się odradzamy i czego doświadczamy w tym życiu, zależy od przyczyn, które sami stworzyliśmy w czasie poprzednich pobytów na tym świecie.
RENATA: Chrześcijaństwo w gruncie rzeczy podchodzi do tego podobnie. To przecież błąd pierwszych rodziców spowodował wszystkie następne błędy. A więc sami stworzyliśmy swój los, Bóg nie miał z tym nic wspólnego.
WOJTEK: To prawda. Ale niewielu z nas w pełni korzysta z tego przesłania. (...) Prawo karmy brzmi bardzo prosto: nie ma skutku bez przyczyny i nie ma przyczyny, która nie przyniosłaby skutku. (...) Dletego, gdy spotyka nas coś trudnego, zanim zaczniemy wnosić prośby i skargi do kogokolwiek, zastanówmy się lepiej, jak w tej sytuacji zadziało prawo przyczyny i skutku i na czym polega nasza odpowiedzialność."
"Nie powinniśmy mówić o dobrej lub złej karmie, dobrym lub złym losie. Los jest zawsze dobry, bywa tylko łatwy lub trudny."
"Dlatego tak wielu z nas doświadcza zbawiennego przypływu refleksji nad życiem dopiero wtedy, gdy zaczyna chorować lub gdy doświadcza tak zwanego nieszczęścia. Zgodnie z powiedzeniem: Gdy Bóg nie może się doczekać, by ktoś zmądrzał, zsyła na niego chorobę."
Obżarstwo
"Siła przekazu mediów bywa rzeczywiście przerażająca. Potrafią one niemal w mgnieniu oka zniszczyć wielowiekowa tradycję, a nawet dobry przekaz wychowaczy. Na jednej z wysp, bodjże w archipelagu malezyjskim, gdzie dopiero od ośmu lat jest telewizja, zauważono, że wśród miejscowych dziewcząt - dużych, rozłożystych, radosnych i pięknych - pojawiły się pierwsze w historii wyspy przypadki anoreksji. Aspirując do pozbawionych życia reklamowych wzorców piękności, dziewczyny próbują głodzeniem się przezwyciężyć swoje dobre kulturowe i genetyczne dziedzictwo. Nie wiedzą, że kobiety z reklam to sztuczne twory męskiej wyobraźni, których rodzicami są okrucieństwo, głód, chirurgia plastyczna i technika komputerowa. W gruncie rzeczy te kobiety są cierpiącymi i nieszczęśliwymi istotami. Objadanie się i głodzenie to dwie strony tego samgeo medalu. Jedno i drugie spowodowane są przez brak samooakceptacji oraz nieuświadomioną autoagresję."
"Jedząc, doświadczamy zanikania granicy pomiędzy "wewnątrz" i "na zewnątrz". Gdzieś na polach rosną zboża, ryby pływają w oceanie, drzewa w sadach rodzą owoce. Wszystko to pojawia się na naszym stole - pełne energii słońca, księżyca, deszczu, ziemi i gwiazd, a także troski i pracy ludzi, którzy posiali, wyhodowali, zebrali. Bierzemy jedzenie do ust, przeżuwamy, połykamy, a ono dzięki alchemii trawienia oddaje nam skumulowaną w nim energię życia, energię wszechświata i przekształca się w nasze ciało."
"RENATA: Często zachowujemy się tak, jakby jedynym celem naszego życia było jedzenie.
WOJTEK: Może dlatego, że popadliśmy w pychę i arogancję. Stało się tak, bo nie ma już nikogo, kto by zjadał nas, nikogo, kto by polował na ludzi. (...) Pewien angielski lord wywołał niesamowite zamieszanie, gdy w testamencie zapisał swoje ciało psom z miejskiego schroniska. Wybuchł zażarty spór prawo-teologiczny, co począć z taką ostatnią wolą. W końcu sytuację uratował weterynarz, który stwierdził, ża ciało starego lorda mogłoby psom zaszkodzić. Psów nikt nie pytał o zdanie.
RENATA: Jak to się ma do naszego obżarstwa?
WOJTEK: Wydaje mi się, że temu lordowi chodziło o to, byśmy trochę oprzytomnieli i przestali się czuć upoważnieni do pożerania wszystkiego i wszystkich. Byśmy spostrzegli, że nasze ciała nie różnią się od ciał innych stworzeń i całej substancji Wszechświata. Że nie ma powodu, aby stanowiły przedmiot bałwochwalczej czci".

 Gniew
"Od dziecka wszyscy wokół nas tego uczą, atakując i używając nas na różne sposoby, przymuszając, oszukując i wykorzystując. Poświęcamy prawie całą naszą energię, by jakoś w naszej twierdzy przetrwać. Jednych wpuszczać innych nie, bronić się, zdobywać, niszczyć, negocjować, lizac rany, a jednocześnie nie oszaleć z samoności. Cała ludzka społeczność jest skomplikowanym systemem samotnych oddzielonych twierdz, strzelających wokół pociskami gniewu." 
 "Poczucie wartości i bezpieczeństwa na poziomie psychologicznym bierze się z doświadczenia bycia w dzieciństwie bezwarunkowo zaakceptowanym przynajmniej przez jedną emocjonalnie ważną dla nas osobę. Ponieważ coraz rzadziej się nam to przydarza, twierdz bronionych strasznym gniewem szybko przybywa".
"Nasza niechęć do samych siebie jest powszechna, choć często zupełnie nieuświadamiana. Objawia się między innymi uzależnieniami, które systematycznie wyniszczają nasze ciało i duszę. Objadamy się albo głodzimy,  katujemy się nadmiernym wysiłkiem albo lenistwem i bezruchem, zatruwamy nikotyną, alkoholem, narkotykami".
"RENATA:  Niechęć do wysiłku fizycznego może być przejawem gniewu na siebie?
WOJTEK: Autoagresja maskuje się jeszcze lepiej. Na przykład przybiera postać pseudotroski. Mnóstwo czasu i energii poświęcamy na dbanie o siebie. Pilnujemy diety, ćwiczymy, biegamy, fundujemy sobie codzienne masaże i zabiegi upiększające. Ciało jest nieustannie poddawane twardej dyscyplinie. Całe nasze życie zamienia się w rygorystycznie realizowany program zdrowotno-profilaktyczny. Traktujemy siebie, w tym także nasze ciało, w sposób, w jaki byliśmy traktowani przez otoczenie w dzieciństwie. Na przykład rodzice o nas nie dbali, bardzo dużo wymagali i byli wiecznie niezadowoleni, więc chcemy dać sobie to, czego nie dostaliśmy w dzieciństwie, i postanawiamy zatroszczyć się o siebie. Nigdy nie zaznawszy troski, nie rozumiemy jednak, na czym ona polega. W efekcie nasza dbałość o wygląd i troska o siebie przeobrażają się w to, od czego chcieliśmy uciec, w podszyte niechęcią i dezaprobatą bycie zmienianym na siłę."

"RENATA: Jak więc nauczyć się obserwowania i przekraczania negatywnych emocji?
WOTJEK: Na początek trzeba dostrzec, że w ogóle istnieje tu jakiś problem. A przynajmniej mieć przeczucie, że cierpienie, jakie generujemy w sobie i wokół siebie przeżywając tak wiele negatywnych uczuć, nie może być naszym naturalnym, przyrodzonym sposobem istnienia. Jeśli takie przeczucie się w nas pojawi, będziemy w stanie przyjąć założenie, że wszystkie negatywne emocje powstają na skutek egocentrycznej, błędnej interpretacji świata, czyli utraty kontaktu z rzeczywistością. (...) Kiedy to założenie stanie się fundamentem naszej wiary w możliwość powrotu do naturalnego rajskiego stanu umysłu, w możliwość urzeczywistnienia naszej prawdziwej natury, wtedy w sposób naturalny będziemy chcieli powstrzymywać się od działań podpowiadanych przez te emocje."

Lenistwo
"Lenistwo duchowe polega na tym, że nie zadajemy sobie ważnych pytań, do niczego wewnętrznie nie dążymy, nie mamy żadnych wątpliwości."
"RENATA: Skąd mamy wiedzieć, że popadamy w duchowe lenistwo?
WOJTEK: Łapią nas lęki o piątej nad ranem, z trudem zasypiamy, niechętnie patrzymy sobie w oczy w lustrze, jesteśmy agresywni i złośliwi, serce boi się pokochać, a ciało choruje z przeciążenia albo z zaniedbania. Aby nie ulec duchowemu lenistwu, trzeba zaryzykować sytuację, w jakiej znajduje się człowiek idący posłusznie w zwartym tłumie gdy nagle wypada mu z ręki drogocenna moneta - jedyny skarb, jaki posiada. Co wtedy robi ów człowiek? Nie zważając na nic, rzuca się z determinacją na ziemię, szuka wszędzie, chodzi na czworaka, pod prąd napierającego tłumu, podnosi ludziom nogi, z całych sił walczy o swój skarb. (...) Zrozumienie, że zgubiliśmy coś dla nas najcenniejszego i rozpoczęcie poszukiwań to moment, w którym zrywamy z duchowym lenistwem."
"To smutne, że najwięcej korzyści materialnych przynosi tworzenie produktów, bez których można się z powodzeniem obejść, a nawet dobrze byłoby ich unikać. Natomiast praca naprawdę ważna, decydująca o jakości życia ludzi, związana z edukacją, medycyną, sztuką, kulturą, ochroną środowiska jest często opłacana beznadziejnie. Świadczy to niezbicie o ciężkiej chorobie naszego świata i naszego systemu wartości."
"Nie popełnieć błędu lenistwa, znaczy każdego dnia, w każdej chwili wybierać drogę trudniejszą i nieznaną. Każdego dnia pytać i poszukiwać, nie usypiać, być czujnym, obecnym."




Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- Magdalenardo "Gra w kolory" oraz

- Sylwii P. "Celuj w zdanie" (hasło na maj: "kuchenne szaleństwo").

 


 

sobota, 30 maja 2015

Małe radości



  • Jak widok z okna dzisiaj rano:

  • Jak sałata, która wysiana (w zeszły piątek, co jest zbyt późno pewnie), podlewana, kilkakrotnie "przebiegnięta" przez moich piłkarzy wzeszła sobie pewnej nocy:


  • Jak juka, która stoi na straży wejścia trzeci rok i w końcu wypuściła pędy kwiatowe!

 
 
Zuch dziewczyna: od strony "reprezentacyjnej", czyli od drogi, ma dwa pędy.

  • Jak bukiet tulipanów, sfotografowany tuż przed wydaniem pierwszego ostatniego tchnienia:


Stół w końcu dostał nowe okrycie... Obrus wykopany gdzieś w second handzie przez Mamę. Miałam nawet pomysł by uszyć z niego sukienkę, ale spełnia swą rolę od jakiegoś czasu i raczej go nie przerobię. Bardzo go lubię.

własnoręczne wykonanie takiego obrusiku wypełniłoby mi pewnie czas oczekiwania na emeryturę...

Aktualnie na stole króluje bukiet wyhodowanych odmian kwiatów. Te odmiany wzbudzają zachwyt i zdziwienie naszych kochanych sąsiadek. Dlaczego nigdzie indziej takie nie kwitną?


Ten widok mógłby pozostać taki jaki jest. Tyle mi do szczęścia wystarczy.

I taka pełnia jak dzisiaj rano:

 
choć szersza perspektywa nie jest już tak zachęcająca...
 
 
No ale to za tą pryzmą mam łąkę, z której mogę sobie ułożyć bukiet do wazonu:
 
 
 





lubię szkło
To takie drobiazgi, dzięki którym dało się przeżyć ten tydzień. U mnie z anginą a u Małego O. z kolejnym zapaleniem migdałków (po miesiącu).

Oby następny tydzień był lepszy, czego wszystkim serdecznie życzę :)))


 

"Poczytaj mi mamo"

Z historycznej serii "Poczytaj mi mamo" dzisiaj dwie książeczki, między którymi różnica w roku wydania wynosi tylko 4 lata. Ale te cztery lata to niemal lata świetlne w historii Polski. Mama ostatnio wspominała jak przynosiła nam, bratu i mnie, książeczki które z trudem zdobywała. Nikt nas nigdy nie nakłaniał do czytania. I nawet jeśli tych książeczek  tak naprawdę jeszcze sami nie czytaliśmy, bo nie potrafiliśmy, to lubiliśmy je przeglądać. Pierwsza z dwóch, które chcę przedstawić została wydana w kwietniu 1981 roku a cena na tylnej stronie wynosi 6 zł. Drugą wydano dokładnie w tym samym miesiącu, ale w 1985 roku i kosztowała... 20 zł.
Zatem chronologicznie:

Autor: Hanna Łochocka
Tytuł: "Wyładunek z przeszkodami"
Ilustrowała: Danuta Przymanowska-Boniuk
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1981. Wydanie czwarte.
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4- 8 lat

 
Wesoła rymowana historyjka o tym, jak egzotyczne zwierzęta płynęły statkiem do zoo bardzo przypomina mi wiersz Janusza Minkiewicza "Bagaż", który rozpoczyna się tak:

Pewna dama krzyknęła:
- Tragarz!
Proszę mi oddać na bagaż:
Zielone pudełko,
Plecione krzesełko,
Pluszową kanapkę,
Akwarium i klatkę,
I stolik, i skrzynkę,
I malusieńką psinkę.

Gdy weszli na peron dworcowy,
On wręczył jej kwit bagażowy:
Na zielone pudełko,
Na plecione krzesełko,
Na pluszową kanapkę,
Na akwarium, na klatkę,
Na stolik, na skrzynkę,
I na malusieńką psinkę.


W trakcie wyładunku zwierząt okazuje się, że dźwig został uszkodzony i w powietrzu zostają: "cztery rysie i zwierz zwany jeżozwierzem, tak kłujący ze strach bierze".
Na pomysł, jak wydostać się z platformy dźwigu wpadają małpki i zwierzęta przedostają się na ląd po... szyi żyrafy. Wszystkie, oprócz jednej małej świnki morskiej, po którą trzeba sprowadzić straż ogniową. Bo ta świnka, to był prawdziwy zamorski tchórz.



Autor: Witali Bianki
Tytuł: "Dziupla"
Spolszczyła: Maria Kownacka
Ilustrowała: Hanna Krajnik
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1985. Wydanie siódme.
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4- 8 lat



Autor Witalij Bianki to arcyciekawa postać, z którą miałam okazję poznać przy lekturze "Pierwszego polowania". I tym razem mamy świetną lekcję przyrody dla dzieci! Na przykładzie małej dziupli w starym próchniejącym dębie poznajemy sposób w jaki różne gatunki leśnych zwierząt zasiedlają po kolei ekosystem. Napierw dzięcioł wykuwa w drzewie dla siebie dziuplę. Po nim przybywa szpak z rodziną, a w kolejnych dwuletnich cyklach w powiększającej się dębowej dziupli zamieszkują: puszczyk, wiewiórka, kuna i pszczeli rój. Na koniec dębem i "dziuplą jak stodoła" zainteresował się niedźwiedź poszukujący miodu. I tak historia się kończy, gdyż stare drzewo nie wytrzymuje ciężaru zwierzęcia.


     "Rozpadł się dąb! Heej! Pył wzlata - policz jakie
 się gromadził lata!
      Wiórki,
          trocinki,
                piórka,
                    łupinki,
                       myszki kosteczki,
                            szyszek łuseczki,
                                kłak rudych włosków,
                                     sześć plastrów wosku
i próchna kłąb - gdy trzasnął dąb!



Recenzje biorą udział w wyzwaniach:
- Magdalenardo  "Odnajdź w sobie dziecko III" i "Gra w kolory", na blogu "Moje czytanie";
 
 
- Basi Pelc "Rosyjsko mi!" na blogu "Czytelnia";
 
- Edyty "W 200 książek dookoła świata - edycja II - 2015 r." na blogu "Zapiski spod poduszki"

.



piątek, 29 maja 2015

Dobre wiadomości

źrodło Google+


Starszy koniecznie chciał przeczytać dialog z powyższego rysunku. No i przeczytał:
- O co chodzi, mamo?
- Zaraz Ci wytłumaczę. Widzisz, w Irlandii małżeństwem może być nie tylko kobieta i mężczyzna, ale też mężczyzna z mężczyzną i kobieta z kobietą.
...
- Aleeee jajaaaaa...

poniedziałek, 25 maja 2015

a życie toczy się dalej



Tydzień temu byliśmy gośćmi na komunii w rodzinie. I z tej okazji chciałam pokazać jakie cudeńka udało mi się sprezentować. Ich autorką jest Polinka, a ja cieszyłam, że młody dostanie coś oryginalnego.






Uroczystość była skromna, tylko w gronie najbliższej rodziny. Jakoś nie czuło się przepychu, o którym tak głośno przy okazji wręczania prezentów komnuijnych. U nas tego nie było, a nawet stwierdziłam w dyskusji z gośćmi, że właściwie wpisujemy się w nowy kierunek "I Komunia św. bez prezentów"...
Bo co tu dziecku na ten prezent dać?
Przeciętne, współczesne dziecko w tym wieku ma już prawie wszystko, i rower, często i komputer, i odtwarzacz, czasem aparat fotograficzny, czasem zegarek.

Nie to co my, dzieci, które przystępowały do komunii na przełomie lat 70 i 80. To była okazja do kupna i pierwszego poważnego roweru (czerwony, Wigry 3), zegarka (prezent od babci, który do dziś noszę na przegubie), i gramofonu (teraz muzyki z płyt winylowych już się nie słucha)...

Luksusem z naszymu działem było to, że uroczystość w domu miała oprawę w postaci pani, która w kuchni przyrządzała potrawy i jej brata,  który w eleganckim przebraniu z białymi rękawiczki donosił potrawy i serwował je do stołu.



Na koniec zaś mąż, który ostatnio słucha dziwnych stacji, gdy podjeżdżaliśmy pod dom, przełączając stacje w radio natrafił na piosenkę, z której usłyszałam tylko refren. Ale to wystarczyło...

To była piosenka, którą bardzo swego czasu lubiłam.
Szłam sobie samotnie leśną ścieżką i śpiewałam pod nosem. 15 lat to piękny wiek :-D


Takie jesienie były...

Po tej piosence otwiera się na youtubie parę innych piosenek wielkich dam polskiej sceny, które uwielbiam (J. Zagdańska, G. Łobaszewska).

I tak jak o tej wyżej, zapomniałam, to o tej nie mogę zapomnieć...
Przepiękny głos i wspaniały tekst. Pamiętam o nich każdego dnia:


Albo inna tej wokalistki:

...całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę
więc nie dzwoń do mnie kiedy będę stara...


 Tak sobie smęcę, bo co tu robić kiedy dziecko znowu chore?

środa, 20 maja 2015

Gloss*, czyli świat według mrówki


Godzina była wczesna a domownicy jeszcze spali. Oprócz dwóch demonicznych bohaterek tej historii.
Pierwsza z nich, w wieku zaawansowanym lecz jeszcze nie podeszłym, zdążyła wstać, ubrać się, zalać rytualną kawę po turecku i czekała. Na co czekała? Na powstanie reszty członków rodziny - córki, ziecia, wnuków.
Córka, druga z kobiet, obudziwszy się nieco później bez pomocy budzika, miotała się od szafki do umywalki, porządkując odzienie, włosy, cerę, makijaż. Szło jej to jakoś topornie tego ranka. Stukając, obijając się, wykonując zbędne ruchy, skończyła dzieło i podążyła piętro niżej...

Powitała ją tryumfalna mina starszej i odłożona na bok wykładzina z dziecinnym wzorem eksponująca corpus delicti.
Była to imponująca kolekcja licznych, czarnych, drobnych ciałek niewinnych mrówek. Dokonały żywota prawdopodobnie w ciągu minionych 30 minut, a odgłosy mordu zostały zagłuszone nieskoordynowanymi dźwiękami dochodzącymi z łazienki...

Nieludzki obraz ten został opatrzony stosownym komentarzem, który sięgał swymi źródłami do zdarzeń mających miejsce w tym domu przynajmniej dwa lata wstecz.
Ale teraźniejsza mina nie zapowiadała przyjemnych wspomnień i uśmiechu na początek dnia.
Podówczas starsza z kobiet, po podobnej mrówczej jatce, wyznaczyła wykonawcę i miejsce uzupełnienia braków budowlanych, którymi owe owadzie hordy napływały niespodziewanie do wnętrza, w trudnych do przewidzenia interwałach czasowych. Najczęściej sympatyczna familia mrówek próbowała zasiedlić dom swoją marną cielesnością podczas dłuższych nieobecności ludzkich członków.

Szczególne znaczenie dla zmasowanych akcji zasiedleńczych miał brak małych, wysiadujących na wykładzinie odwłoków ludzkich małolatów. Duzi nie są w zasadzie niebezpieczni. Największy, zamiast podjąć się wyznaczonego mu zadania i wypełnić godnie swoją rolę, wystawił tylko w paru punktach na trasie przemarszu niebieskie plastikowe dyski... Kilkunastu zwiadowców nie wróciło z rozpoznania, ale jak widać akcja zasiedlania domostwa nie została odwołana. Większa ciągle powtarza, że jak się mieszka na wsi to mrówki muszą być, ale bije naszych równo. Wredne babsko.
Trudno, jest idea muszą być ofiary.

W zasadzie to odwołuję "wredne" bo w całej tej sytuacji, o której chcę opowiedzieć, wredna wstawiła się za nami: że dawno "nic tu się nie pojawiło", że "ostatni raz na święta Bożego Narodzenia"....
No to dopiero jej się dostało!!! Próbowała się bronić, ale w pewnym momencie wyglądało na to, że złożyła słowną broń.

Pakowała torbę (nota bene ta torba jak leży na siedzeniu obok kierowcy to załącza czujnik, że pasy nie są zapięte).
Ale nagle, jakby wstąpiły w nią jakieś siły. W pokoju czuć było błysk elektryczności, jakaś myśl zwarła eletrony w powietrzu i padło:
"Nię będę dyskutować, bo Ty najlepiej wiesz wszystko, znasz odpowiedzi na wszystkie pytania..."

I wyszła.


O tym, jak przyjechała do nas rodzina z zagranicy w następnym odcinku.

c.d.n.

* skrót od glossariusz; tytuł i ostatnia kwestia zainspirowane tym fragmentem:



piątek, 15 maja 2015

Daj ryjka

Autor: Roksana Jędrzejewska-Wróbel
Tytuł: "Florka. Z pamiętnika ryjówki"
Ilustracje: Jona Jung
Wydawnictwo: Bajka
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015. Wydanie 2
Liczba stron: 56
Wiek dziecka: od 5 do 8 lat



Ci, którzy oglądają programy dla dzieci znają Florkę z bajek animowanych.
Karolki też tak najpierw poznały Florkę. A to, że mamy Florkę w domu zawdzięczamy uporowi Małego O., który na Targowych Spotkaniach z Książką w Poznaniu pod koniec marca stanowczym głosem zażyczył sobie, by mu kupić obie dostępne wówczas na stoisku wydawnictwa książki. Cóż było robić? Kupna książek nie umiem dzieciom odmawiać ;-)  Jeszcze tego samego wieczora przeczytaliśmy od deski do deski jedną z nich.
Przepadliśmy w świecie tej ryjówki, mówię Wam.

"Z pamiętnika ryjówki" to pierwsza część z opowieści z życia Florki, które spisane w zwykłym zeszycie, za namową taty, stały się obrazem świata widzianego oczami dziecka (górnolotnie to ujmując). Nic nie szkodzi że ryjówkowego. Świat ryjówki nie różni się od świata ludzkiego, proszę Państwa. Cechuje go równie nieskomplikowany język wypowiedzi, proste zasady rządzące pojmowaniem rzeczywistości, szczery entuzjazm, otwartość i prostota w wyrażaniu emocji. Jednym słowem - dziecko w pełni, stąd też dzieci (a moje na pewno) uwielbiają Florkę. Przynam się, że ja też i dlatego kibicuję jej na Facebooku :-)))

Najlepszą rekomendacją dla tych, którzy jeszcze wahają się czy zajrzeć do książek z przygodami Florki niech będą słowa z okładki, których autorem jest Joanna Olech:

"Florka to ryjówka - taka myszka z ryjkiem. Od innych znanych wam Florek bez ryjka różni ją tylko to, że jada kanapki z komerem i muchy w czekoladzie, bopoza tym jest zupełnie zwyczajnym dzieckiem. bystrym, zabawnym, trochę marzycielskim. Florka ma duży zeszyt, który dostała od tatusia. Zapisuje w tym zeszycie wszystkie niezwykle ważne sprawy - ze pak Kret, robiąc remont, "zniknął" kolory, a pluszowego kotka Rysia porwał podstępny Bałagan. Że niebo połknęło piłkę, a rodzice się kłócą i godzą. Zastanwaia się, gdzie się chowa czas, którego wciąż brakuje mamie i tacie, i gdzie jesteśmy, kiedy śpimy. Jednym słowem - ze wszystkich znanych mi gryzoni z mlecznymi zębami Florka pisze najwięcej. I najlepiej. Świetnie pasuje do grona moich ulubionych książkowych postaci."
To napisała literacka mama Pompona. Lepszej zachęty nie trzeba, tak mi się wydaje.


Recenzja bierze udział w wyzwania Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko" i "Gra w kolory".

 
 
 

sobota, 9 maja 2015

wiem wiem...

...

 nie ma mnie tu, ale cóż poradzić kiedy tyle spraw na głowie na raz, że człowiek pada na twarz.

Od miesiąca rozkopane i plac budowy wokół chaty. Sterta z nadwyżki betonu i resztek płytek twardnieje na kształt nowej góry, a tym czasem stara góra żwiru maleje.  Mam cichą nadzieję, że w przyszłym tygodniu front robót zamknie się na siatce.


Początek kwietnia zaowocował mózgościskiem spowodowanym różnymi planami zawodowymi związanymi z moją osobą a niekoniecznie związanymi z moją zgodą i rodzinnymi możliwościami logistycznymi. Szczęśliwie bez dalszych nacisków.
Aktualnie jesteśmy w środku oceny zdolności Małego O. do podjęcia nauki w szkole. Za mną rozmowa i ankieta moja, a przed Olem, Jego rozmowa i ocena.


Czego jeszcze nie wymieniłam? Aha, w środku kwietnia nagłe nocne zgłoszenie bólu ucha przez Małego i tydzień przeznaczony na leczenie zapalenia...


... i kiedy człowiek już widzi upragniony koniec....  nagle.... łubudubu srut...
Wyciąga ze skrzynki koperty, a w środku???



Wezwanie do złożenia wyjaśnień w US czyli u Brata Pita.
...pszszsz....
I: kolejne wezwanie z banku, że czegóś tam nie majom. Chociaż cztery razy zjawiałam się tam z papierami, stempelkami a nawet z całą familiom.  I nie majom...
Ręce opadają ;-)
Aha, i żeby nie było, że jest kiepsko, na to wszystko przychodzi informacja, że salon w którym zamawiałam meble został zlikwidowany, sprawy przejął inny, ale meble które powinny być pod koniec kwietnia w domu nadal pewnie rosną w lesie....



To tak, żeby człowiek nie myślał, że odpocznie sobie po tych wszystkich telefonach, przeczesywaniu  internetu w poszukiwaniu siatek, krawężników, kolów tynku, wydzwanianiu po cegły, wysłuchiwaniu utyskiwań na owe cegły oraz faunę w postaci mrówek (o tym może jeszcze napiszę, ale nie obiecuję) i innych takich niezbędnych do życia kobiet detali.
Kobiet?
Kobiet, kobiet.... bo to one są motorem wszelkich zmian w domostwie, co usłyszałam wprost od fachowca, z którym umawiałam się na wykonanie prac (rok temu): "Gdyby nie kobiety to w domu by się nic nie robiło, proszę pani. To kobiety wymyślają remonty..."
I wcale to nie była pretensja. W Jego głosie słychać było podziw.


To ten tego. Do następnego :-))) ;-)






Po głowie chodzi mi "... jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie..."
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...