sobota, 28 czerwca 2014

"Kaczki za wodą"

Jutro wracam ciopągiem z urlopu.
Przypomnę sobie stare dobre czasy, kiedy pakowałam się z plecakiem, namiotem, materacem i śpiworem, Tato odwoził mnie na pociąg, na godzinę 4 - 5 rano do pobliskiej miejscowości na linii kolejowej Śląsk-Gdynia i jechaaaałam. O 16:00 z groszami byłam na wsi, na przystanku, i drałowałam pieszkom pół godzinki do lasu, by rozbić namiot przy obozie harcerskim.

Teraz będą mi towarzyszyć torba z rzeczami, łaptok i torebka. Muszę wracać, tak wyszło, i wyszło na to, że jeszcze tak spier... urlopu nie miałam...
Za tydzień przyjedziemy z Tatą Obe po dzieci i razem z Dziadkami wrócimy najpierw do nas, a następnego dnia Dziadkowie zabiorą Karolki do siebie.
Wydałam już kilka instrukcji obsługi swoich pociech, co jest sytuacją dość komiczną, bo Babcia U. praktycznie pomogła mi wychowywać młodych od oseska do przedszkolaka....
Ale dziecka rosną a wyzwania się zmieniają.

Wczoraj, zamiast trwać na posterunku i wyczekiwać przyjazdu Dziadków, co byłoby równoznaczne z gaszeniem co i rusz wybuchających awantur oraz graniem non stop w piłę, poszliśmy w trasę, zielonym szlakiem dla włóczykijów (5,6 km) nad Jezioro Kopalińskie. Tyle lat tu przyjeżdżam, ale tam jeszcze nie byłam.
Leśne jeziorko, malowniczo położone, zamieszkane jest przez kaczki; łabędzie ponoć też są, ale ich nie widzieliśmy. Na szczęście udało mi się przekonać dzieci, żeby pojechać dalej, i że droga, jaką mamy do przebycia, jest krótsza niż ta, którą już przebyliśmy (chociaż sama w to nie bardzo wierzyłam). Ale faktycznie tak było! I całe szczęście, bo warto było tam dotrzeć.



grążele żółte i grzybienie białe
Trasa prowadzi wokół jeziora i w trakcie marszu widać po roślinach w lesie, że jezioro zarasta i zmniejsza się.

Wkrótce, jak na zawołanie pojawiły się kaczki, nakarmione przez Karolki bułką.


Kaczuchy fajnie pomrukiwały, radochy z karmienia było dużo. Samce, wypatrzyłam dwóch, patrolowały teren i kontrolowały sytuację z daleka.



Doszło nawet do awantury między ptactwem. Pogoniło się po wodzie, aż poleciały pióra!


Takie towarzystwo roślin, jak się okazuje, jest charakterystyczne właśnie dla zarastających ekosystemów, zasobnych w składniki chemiczne.


Na koniec przeszliśmy fragment lasu porośniętego paprociami, i już było widać znajome zabudowania należące do wsi.


Karolki odsadziły do przodu - były na rowerach - a ja zaczęłam wsłuchiwać się w jakieś ptasie odgłosy. Początkowo myślałam, że to żuraw - w tej okolicy w zeszłym roku spotkaliśmy jednego. Ale szłam drogą rozglądając się i w końcu zorientowałam się, że głosy dochodzą z góry. Wysoko, na gałęziach sosny siedziały dwa ciemne (widziane z daleka) ptaki wielkości, hmmm, kota? Były dość sporych rozmiarów, tak oceniam je z odległości, z której je widziałam.

Gdyby takie ptaszyska fruwały nad łąką porwałyby krowę ;)

Wróciliśmy drogę przez wieś, oglądając jeszcze po drodze pisklęta kaczek.

Przy okazji lekcja edukacji ekologicznej - jak zachowywać się w lesie. Wbrew pozorom, bardzo potrzebna, bo ludzkie stworzenia w młodym wieku, traktują czasem las jak stadion i boisko. Jak wypuszczeni z klatki w zoo... ;)

W następnym odcinku - napotkane odmiany róż.

Jak wytrzymać z dziećmi na wakacjach ;)

Przed rozpoczęciem urlopu miałam bardzo poważne obawy i byłam czasami na skraju załamania myśląc, czy dam radę wytrzymać, wróć: czy wytrzymają z nami nasi gospodarze. Karolki lat 7 i 4,5 to już nie te same dzieci co rok temu. Niestety.
W celach adaptacyjnych synowie przeszli kurs jedzenia nożem i widelcem, edukację przystołową ustawioną na nieodchodzenie od mebla podczas jedzenia, wyeliminowanie przytulasów międzyposiłkowych i innych zazwyczaj denerwujących "ozdobników", których grzecznym i stanowczym zakazem nie udaje się im wybić z głowy.
Normalnie nie słuchają, nie słuchają, nie słuchają i nie słyszą, nie słyszą, nie słyszą co się do nich mówi.

Po tygodniu pobytu, z którego początkową część spędziłam na walce mającej na celu dalsze cywilizowanie własnych dzieci, nie raz przelatywało mi po głowie "odpuść sobie", "uspokój się, po co krzyczysz? To nic nie daje".
Dzisiaj (a pisałam to w czwartek 26.06.) uświadomiłam sobie, że trudne okoliczności przyrody o wiele intensywniej wyzwalają we mnie spokój i wyrozumiałość niż zwykła codzienna walka o niekopanie piły w kwiaty, niewjeżdżanie rowerami w klomby, niekłócenie się który z nich jest Neymarem, tudzież ustalenie przyczyny wojny i wprowadzanie rozejmu między zaczepiającego Większego K. i momentalnie młócącego w odpowiedzi pięściami Małego O.
Wniosek jest jeden - powinnam spędzać urlop na Mount Everest - byłaby idealna atmosfera i spokój.

Otóż (czwartkowy) południowy powrót z lasu miał miejsce w lejącym deszczu (spokojnie matki czytające - w gumiakach i pelerynach p-deszcz.). Karolki były na rowerach i kiedy Mały O. spasował w połowie drogi i zaczął płakać, nie chcąc jechać dalej, trzeba go było uspokoić góralkiem, a rower poprowadzić obok... I w tym wszystkim ja - opanowana, spokojna, wyrozumiała i pełna troski. A deszcz lał się po twarzy z kaptura. Zwyzywałam tylko jedego durnego w samochodzie, bo musiał mnie ochlapać.

W drodze do lasu była taka atmosfera i nic nie zapowiadało tego deszczu:



pachnąca sianem łąka
Pół godziny później były jagody w lesie i zaczynało kropić. Kiedy zaczęło mocniej padać, podjęłam decyzję o odwrocie - w strugach deszczu widzieliśmy brodzącego po łące bociana - to takie małe atrakcje dla zdobywców tego świata...




Natrafiliśmy na wyjątkowo bogate jagodowe zagłębie, które w tym roku jakoś nie obrodziły i nie wszędzie można je znaleźć.

Po tygodniowej przeprawie są wnioski - jedyne remedium na spokój, utemperowanie i posłuszeństwo u Karolków to gra z nimi w piłę. W lesie, na łące, na świeżo skoszonym boisku, na plaży, everywhere everytime, od rana do wieczora.
pssssssssssssssssss przebita piła? Wio do sklepu we wsi po nową. Byłam już Hondurasem, i Hiszpanią.
Stroje mówią o moich przeciwnikach wszystko.

Oto fotorelacja z czwartkowego meczu.


strzela Błaszczu, broni Casillas
A po drodze na ten mecz, takie cudo na krawężniku siedziało:



Czy ktoś wie co to?
Wczoraj dojechali Dziadkowie.

A mój urlop kończy się jutro :(

czwartek, 26 czerwca 2014

Antoine de Saint-Exupéry "Ziemia, planeta ludzi"

Autor: Antoine de Saint-Exupéry
Tytuł: "Ziemia, planeta ludzi"
Przełożyli: Wiera i Zbigniew Bieńkowscy
Wydawnictwo: Arkanum
Miejsce i rok wydania: Bygdoszcz 1992
Liczba strona: 128

Lektura szkolna do II klasy gimnazjum


Pamiętam tę książkę jako źródło cytatów wynotowywanych w chropowatym zeszycie w trzylinie.
Bo to bardzo mądra, refleksyjna i bogata lektura. Takie trzeba podsuwać młodym ludziom u progu dorosłości. Ale dojrzały człowiek też znajdzie w niej fragmenty, które otwierają na nowo drzwi dla duszy, wprowadzają świeży powiew myśli, przewietrzają zakurzone codziennością spojrzenie na świat, innych ludzi, ożywiają przygniecione monotonną lub wyczerpującą pracą porzucone marzenia, zapomnianą wartość życia i odsuwaną w najdalszy zakątek świadomości perspektywę śmierci.

Dla tych, którzy zdążyli już zapomnieć "o czym to było" słówko. Antoine de Saint-Exupéry zebrał w tym dziele swoje wspomnienia, przygody, refleksje z czasów kiedy pracował jako pilot samolotu pocztowego w Afryce i w Ameryce Południowej.
Mimo, że od opublikownia tego zbioru opowieści upłynęło już 75 lat, pozostaje on nadal niezwykle aktualnym dziełem - apelem do ludzkości o uznanie i szacunek dla niej samej. Pomimo wielu przemian i zdarzeń jakie nastąpiły i mały miejsce  na świecie, przemyślenia de Saint-Exupery są zadziwiająco świeże i, co trzeba niestety stwierdzić, ten swoisty niezwykły testament nadal nie został wykonany... Moim osobistym zdaniem, pozostaje nadal, czy wręcz coraz bardziej aktualnym, wezwaniem.

Co bowiem możemy myśleć czytając te słowa?
"Z każdym nowym krokiem na drodze postępu oddalamy się coraz bardziej od przyzwyczajeń dopiero co nabytych, jesteśmy naprawdę emigrantami, którzy jeszcze nie założyli sobie ojczyzny. Jesteśmy wszyscy młodymi barbarzyńcami, których jeszcze olśniewają nowe zabawki."
"Ziemia więcej mówi nam o nas niż wszystkie książki. Bo stawia nam opór. Mierząc się z przeszkodą człowiek poznaje siebie".
"Wymagania i wyrzeczenia, które narzuca praca zawodowa, przeobrażają i wzbogacają świat".
 "Ziemia, planeta ludzi" to magiczny, budzący podziw, zdumienie, trwogę i zachwyt zapis tych chwil życia, które autor spędził jako pilot. To opis wspaniałych postaci kolegów i ich doświadczeń, przykłady z własnego życia autora, kiedy musiał pokonywać granice własnego człowieczeństwa, czy to błądząc w chmurach, czy gubiąc się i szukając drogi powrotu na pustyni. Czytając to dzieło mamy  przed oczami plastyczne obrazy rozgwieżdżonego nieba nad afrykańską pustynią, kiedy człowiek czuje, że świat to on, kiedy każdy jego oddech jest w stanie poruszyć gwiezdne konstelacje, a jednocześnie towarzyszy temu świadomość własnej małości, obrazy i wspomnienia z dzieciństwa oraz postaci ukochanych osób. Są tu pokazane uczucia pełni szczęścia przy niedostatku dóbr, ale w otoczeniu najlepszych kolegów.

Trudno tu mi będzie nie podzielić się cytatami z tej przejmującej, powodującej chwilami gęsią skórkę,  niesłychanie osobistej i uczuciowej lektury. Z tego dziennika relacji z uważnego wsłuchiwania się w siebie i drobiazgowego pełnego mądrości analizowania zjawisk przyrodniczych (koniecznie trzeba przeczytać fragment o tym jak pustynny lis - fenek zdobywa codziennie pokarm).

Oto garść z nich.
"Doskonałość osiąga się nie wtedy, kiedy nie można już nic dodać, ale kiedy nie można nic odjąć."
"Szczyty pomysłowości graniczą z jej brakiem."
"Cudowność domu polega nie na tym, że zapewnia schronienie, ogrzewa czy daje poczucie posiadania! Ale na tym, że powoli gromadzi w nas zasoby słodyczy. Że składa w głębinach serca tajemnicze złoża, z których wytryskują jak wody źródlane - sny..."
De Saint-Exupéry pisze o związkach i przemijaniu:
"Albowiem nic i nigdy nie zastąpi straconego towarzysza. Nie można stworzyć sobie starych przyjaźni. Nie ma ceny skarb tylu wpomnień, tylu trudnych godzin przeżytych razem, tylu waśni, pojednań, porywów serca. Takie przyjaźnie nie są do odtworzenia. Sadząc dąb, daremnie cieszylibyśmy się nadzieją, że niebawem listowie jego użyczy nam cienia.
Takie jest prawo życia. Najpierw bogaciliśmy się, latami zadrzewiając przestrzeń życia, ale nastają inne lata, kiedy czas niszczy naszą pracę i wyrywa drzewa z korzeniami. Towarzysze nasi, jeden po drugim, odbierają nam swój cień. I do żałoby naszej wciska się ukryty żal, że się starzejemy."
"Wielkość każdego zawodu polega może przede wszystkim na tym, że łączy ludzi: istnieje tylko jeden luksus prawdziwy - luksus związków ludzkich."
"Pracując dla samych dóbr materialnych budujemy sobie więzienie. Zamykamy się samotni ze złotem rozsypującym się w palcach, które nie daje nam nic, dla czego warto byłoby żyć."
O wrażliwości, odpowiedzialności za innych i pełni życia:
"Być człowiekiem to właśnie być odpowiedzialnym. To znać uczucie wstydu w obliczu nędzy, nawet tej nędzy, której nie jesteśmy winni. To odczuwać dumę ze zwycięstwa odniesionego przez kolegów. To czuć, kładąc cegłę, że się bierze udział w budowaniu świata."
"Dopiero wtedy oddychamy, kiedy jesteśmy związani z naszymi braćmi wspólnym celem znajdującym się poza nami, a doświadczenie uczy, że kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, ale patrzeć razem w tym samym kierunku. Kolegami są tylko ci, którzy związani jedną liną wspinają się na ten sam szczyt. W przeciwnym razie, dlaczego w epoce komfortu doznawalibyśmy takiej pełni radości dzieląc się resztkami pożywienia na pustyni? (...)
Może właśnie dlatego dzisiejszy świat zaczyna trzeszczeć wokół nas. Każdy oddaje serce tej religii, która mu obiecuje pełnię człowieczeństwa. Wszyscy różnymi, zaprzeczającymi sobie słowami wyrażamy te same porywy. Dzielą nas metody, owoce naszych rozumowań, ale nie cele: cele są jednakowe."
"Logika potrafi dowieść wszystkiego."
"Prawda nie jest tym, czego można dowieść, ale tym, co upraszcza."
"Po co dyskutować nad ideologiami. Jeśli wszystkie dadzą się dowieść, wszystkie także przeciwstawiają się sobie, a z takich dyskusji rodzi się zwątpienie o zbawieniu człowieka. A przecież człowiek wszędzie, rozejrzyjmy się wokół, ma te same potrzeby. Chcemy być wyzwoleni."
Czyż niesłusznie jest to nadal ważny manifest człowieczeństwa i apel do ludzkości:
"Dlaczego mamy się nienawidzić? Zespala nas solidarność, niesie ta sama planeta, jesteśmy załogą tego samego statku. Jeśli niema w tym nic złego, że się cywilizacje sobie przeciwstawiają, bo od tego zależą nowe sytezy, to jest w tym potworność, że się nawzajem pożerają.
Skoro aby nas wyzwolić, wystarczy dopomóc nam w uświadomieniu sobie celu łączącego jednych z drugimi, szukajmy go tam tylko, gdzie on łączy wszystkich."
"Kiedy trawi nas ten sam głód, który pod pękającymi szrapnelami gnał owych żołnierzy hiszpańskich na lekcję botaniki, Mermoza nad południowy Atlantyk, a poetę do poematu, czujemy, że stworzenie świata nie jest jeszcze zakończone, że musimy jeszcze zdobyć świadomość siebie i świata. Musimy poprzez ciemności przerzucać kładki. Tylko ci o tym nie wiedzą, którzy obojętność, ową formę egoizmu, biorą za mądrość. Ale wszystko zadaje kłam tej mądrości! Koledzy, koledzy moi, biorę was na świadków: kiedy czuliśmy się szczęśliwi?"
"Tylko Duch, jeśli tchnie na glinę, może stworzyć Człowieka."
?

Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:

- "Gra w kolory" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo (czerwiec - kolor fioletowy);


- "Odnajdź w sobie dziecko" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo;


- "W 200 książek dookoła świata" na blogu "Zapiski spod poduszki" Edyty (kraj autora - Francja).

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Pogoda dla ?

Pogoda nas nie rozpieszcza. Dzisiaj wyciągnęłam Karolki na spacerek (tak gdzieś z pięć kilometrów), uzbrojemi co prawda w płaszcze przeciwdeszczowe, ale niech ktoś mi powie czemu tym małym wędrowcom nie założyłam gumiaków???
Na plaży pustki, równy ale drobny deszcz w plecy, zachodni wiatr przesypujący ziarna piasku i my.

Byli jacyś desperaci - za parawanem, pod parasolem, na materacu, pod śpiworem, ale czemu to miało służyć, nie wiem...




W dupki dostaliśmy na ostatnich 300 metrach przed domem, rozpadało się na dobre i wróciliśmy jak zmokłe kury...

Z tego wszystkiego, to najciekawsze są moje obserwacje dotyczące starych odmian róż, które spotykamy w przeddomowych ogródkach, mniej lub bardziej zaniedbanych. Dzisiaj natrafiłam na taką odmianę:







A dzień żegnał się z nami takim zachodem słońca (widok z okna pokoju):



Jutro też ma padać. Ble ;P

niedziela, 22 czerwca 2014

Coś się kończy, a coś zaczyna

Od czwartkowego wieczora jesteśmy na wakacjach, w naszym starym miejscu, które przez rok zmieniło się. Trochę też na gorsze, bo zniknął plac zabaw dla dzieci... Ponoć ma się wybudować nowy, ale czy do tego czasu stary nie mógł sobie pofunkcjonować nadal???

Wybrzeże i morze przywitało nas słońcem, mimo że po drodze momentami lało jak z cebra, a chmury wisiały tak nisko, że przejeżdżając w okolicach Miastka miałam wrażenie, że obraliśmy kurs samolotem....

Tak było na powitaniu z morzem:



Pysiaki zadowolone:



"Możesz do mnie mówić Misiaczku?"


I tylko niebo chmurne, morze pachnące,  a światło takie jakieś jak za dawnych lat...



I pomyśleć, że dzień wcześniej Większy K. miał uroczyste zakończenie przedszkola...
Pamiętam pierwsze pobudki. Robiąc miejsce na karcie w aparacie, by móc nagrać występy z ostatniego dnia, przekopiowałam zdjęcia i filmy z ... pasowania na przedszkolaka. Cztery lata minęły niczym kilka chwil...

Mój mały absolwent :)



A tu bracia. Wakacje przed nami:


"Stay on target" ;))))

Udanej niedzieli dla wszystkich :)))

środa, 18 czerwca 2014

Butki

Dzisiaj Większy K. kończy  przedszkole więc mama musiała podarować sobie pół godziny snu i wstała o piątej, żeby wyprasować to i owo i wyszykować się na popołudnie.
Wyjęła z garderoby czerwone sandałki na wysokim obcasie.
Te wzbudziły bardzo duże zainteresowanie Małego O., który przyjrzawszy im się dokładnie, powiedział:
- Też chcę takie.
A po chwili stwierdził:
- Duży palec ci wychodzi.

:))))

wtorek, 17 czerwca 2014

Życiowa

Zapragnęło mi się ostatnimi czasy urozmiacić nasze poranne podróże w kierunku przedszkola.
Młodzi od dłuższego czasu namiętnie słuchają ostatniej płyty Luxtorpedy i na trasie od startu to mety puszczam im tylko piosenki z płyty (hehe) o długaśnym tytule: "A morał tej historii mógłby być taki, mimo że cukrowe, to jednak buraki".

Na przykład  taką o misiach z bajkowego świata:




Od słowa do słowa, krytykując Messiego, który reklamuje chipsy doszliśmy do zalet gumy do żucia. Dałam jedną starszemu z instrukcją obsługi, ale zaraz odezwał się Mały O. Ponieważ Większy K. miał problem z żuciem gumy w ilości 1:1, młodszy dostał ode mnie mniej niż połówkę, tak mi się ułamała.

Dojechaliśmy do przedszkola a gumy wylądowały w koszu na śmieci. Ale schodząc po schodach Mały O. zagadnął "Mamo, lubię życie".
"Que?" pomyślałam, "Co on mówi?"
"Lubię życie", powtórzył. Przycisnęłam jednak małego hedonistę i okazało się o co mu chodzi. Usiedliśmy pod salą i zapytałam raz jeszcze.
- No to powiedz mi co lubisz?
- Lubię gumę życiową.

Co wkrótce?

Wkrótce urlop. Już bardzo wkrótce :)))))




Tradycyjnie nad morzem....

niedziela, 15 czerwca 2014

Costa do Sauipe

Jest popyt na wspomnienia :)
Zatem prezentuję okolice i atrakcje Costa do Sauipe, kompleksu hotelowego, w którym przyszło nam spędzić trzy czy cztery noce.

Między budynkami były stawki, mostki, baseny.


A w bliskiej okolicy, chyba nawet w obszarze kompleksu znajdowało się minimiasteczko dla turystów, z restauracjami, sklepami (odzież, jubiler, pamiątki), pocztą i małym ryneczkiem, z fajną południową atmosferą:


Ale ciekawsze rzeczy działy się na plaży.
Na przykład połów rybki.



A rybka wyglądała tak:


Troszkę jak mały rekin, ale to chyba na pewno nie był rekin. Pan chętnie zapozował i zaprezentował jedną ze zdobyczy :D

Albo naprawa sieci.








Młodzieńcy kąpali się jedząc pomarańczopodobe owoce.
Więc i ja zanurzyłam rufę ;)


Jeśli chodzi o wspomnienia kulinarne, to pamiętam, że nie było zwykłej tj. czarnej herbaty. Kawa owszem, ale zamiast niej do wyboru były herbaty ziołowe lub z innych krzewów. No i banany - bardzo krótkie, a o naszych "europejskich" długich usłyszeliśmy, że to są banany pastewne.

No to smaczengo niedzielnego śniadania i udanego dnia!
Ja dziś jadę zrobić się na bóstwo - na głowie :)))


piątek, 13 czerwca 2014

Po mojemu ... Brazylia

No to przez najbliższy miesiąc będzie toczyła się walka o pilota i dostęp do telewizora, czym się zresztą wcale mocno nie przejmuję bo tv nie oglądam. Martwi mnie tylko konieczność negocjacji ze starszym, który już wczoraj uparł był się jak mały osiołek, że będzie oglądał mecz otwarcia rozpoczynający się o godzinie 22:00.... uff
W końcu skapitulował.
1:0 dla mnie :D

Przy okazji transmisji słysząc w tle szumiącej wody z kranu komentatorów w studiu telewizyjnym, że mają problemy z sygnałem z Brazylii, no i w związku z tym nie pokazują nic, tylko gadają co im tam ślina na język przyniesie, zachodziłam w głowę, jak to możliwe, że oficjalny partner Miszczosf Świata w Piłke Nożnom i Jedyny Legalny Transmitant może sobie pozwolić na to żeby Nietransmitować.
WTF?
Pokazali kawałki zielonej Dżenifer Lopezowej, która miała nogi do samego pasa, fajnie wyglądała i zastanawiałam się jak jej się trzyma dekolt.

No ale mecz to chyba pokażą? - myślałam.
Dziwne - tu mają roblemy, a tam nie. Ktoś widział, czy były przerwy na łączach podczas meczu?

Więc żeby nie było, że nic nie widziałam odkopałam ze stosów kopert, kilka z nieuporzadkowaną albumowo zawartością, i powspominałam, jak komentatorzy sportowi najlepsze lata polskiego footbolu... wróć! ... swoich podróży.

Odnoszę wrażenie oglądając początek studia mundialowego, że na animowanym filmie reklamujacym mś jest ten widok. Albo z innego ujęcia, które mam na zdjęciu, na którym kościół jest z lewej strony.
To Salvador, pierwsza stolica Brazylii, w której aktualnie Holendrzy spuszczają manto Hiszpanom (4:1). To chyba odwet za czasy kolonializmu ;)


11 lat temu, dogadałam się z sympatycznymi mieszkańcami, którzy namawiali na zakup kolejnego sznura korali, że skoro ja Polonia i Lato, Boniek, to oni Pele i Ronaldo. W Brazylii mówi się po portugalsku, ale w hiszpańskim można się dogadać. Pożegnaliśmy się szerokimi uśmiechami :D

Plaża w okolicach Bahia, wczesny poranek, około szóstej rano.


Tylko o szóstej rano można było się jeszcze trochę poopalać. Zaraz trzeba było jednak wziąć prysznic, po którym człowiek i tak dalej był spocony jak mysz.
Coś mi się na tej plaży nie zgadzało... teraz po latach obrabiając zdjęcie zrozumiałam co: wschód słońca był tam gdzie w Polsce mamy zachód. Przyzwyczajenie to dziwna rzecz...

Okolice hotelu.


W kwietniu słońce wstawało około piątej rano. Natomiast o 18:00 momentalnie zapadał zmrok. Dzień trwał prawie tyle co noc.

A po plaży chodziły różne cuda.



Mieliśmy okazję pojechać na wycieczkę do dżunglii. Była to jednak ścieżka edukacyjna, z oznaczonymi tabliczkami miejscami gdzie można zobaczyć cos ciekawego.Jak na przykład włochatego robala wielkości małej bułki...

No to jeszcze raz rzut oka na Salvador.


I dobranoc.

P.S. Może być ciekawie, jeśli Hiszpania poradzi sobie dalej już lepiej, to w 1/8 finału widzi się z Brazylią. Coś mie się widzi, że na do widzenia...



czwartek, 12 czerwca 2014

W. Markowska i A. Milska "Prządki złota"

Autor: Wanda Markowska i Anna Milska
Tytuł: "Prządki złota"
Ilustrowała: Julitta Karwowska-Wnuczak
Projekt graficzny serii: Elżbieta Gaudasińska
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1980
Liczba stron: 36
Wiek dziecka: od 8 do 12 lat



Serdecznie zapraszam na flashback :)


To książeczka z serii ze ślimakiem, którą dostałam z okazji imienien od koleżanki z przedszkola i z podwórka, opatrzona dedykacją, o którą podejrzewam Jej mamę lub starszą siostrę.
"Prządki złota" to jedna z tych książeczek, których okładkę mam ciągle przed oczami. Jest to oparta na ludowych wątkach estońskich baśń opowiadająca o trzech siostrach więzionych przez okrutną macochę, w chatce ukrytej w głębi lasu.
Siostry dzień i noc bez wytchnienia, są zmuszone prząść złotą przędzę i nie wolno im przerwać złotej nitki, gdyż wtedy przędza straci swój blask. Jak to w baśniach bywa, do chatki trafia przypadkowo książę, nić się zrywa, a macocha po powrocie karze najmłodszą siostrę więziąc ją w ciemnej komorze. Siostry pomagają najmłodszej jak mogą, ale dodatkowo ma ona po swojej stronie przylatujące ptaki, z którymi rozmawia ponieważ rozumie ich mowę. Przy pomocy kruka wiadomość o uwięzieniu najmłodszej siostry trafia do księcia, który ją ratuje. Okrutna macocha wysyła jednak za pasierbicą złe zaklęcie, które powoduje że dziewczyna spada z konia i topi się w rzece.

Pędź kłębku w dal, leć z wichrem, leć...
Na pomoc księciu przychodzi syna czarodzieja wiatrów i jego ojciec mieszkający w Finlandii.
(Baśń bardzo regionalna).

Może gdyby moja starsza pociecha odziedziczyła po swoim ojcu żeńską połowę genów to bardziej poczułaby napięcie w narracji i urok baśni - wiadomo dziewczynki bardziej są wyczulone na księżniczkowe/książęce/czarownicowe klimaty. Mnie ta baśń w dzieciństwie bardzo się podobała. Szczególnie fragment, jak książę zamieniony w raka musi wynieść z głębin rzeki swoją ukochaną zamienioną w lilię wodną i w szczypach trzyma łodyżkę kwiata...


A tak męski punkt widzenia podsumowany został pytaniem: "A dlaczego ta wełna świeciła?"
Świeciła bo była z promieni słonecznych, synku....
Proste, prawda?

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Odnajdź w sobie dziecko" na blogu "Moje czytanie"  Magdalenardo.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...