czwartek, 30 października 2014

Zagadka tej samej podróży czyli kolejowe absurdy czy błąd paralaksy?

Już myślałam, że trzeba będzie odeprzeć analogowy* atak argumentów Babci U. przemawiających za wyższością zakupu biletu w kasie nad zakupem biletu przez internet, ale.......

Zastanowiła mnie BARDZO informacja przekazana ustnie** przez siedzącą naprzeciwko mnie przy stole mą rodzicielkę:
- Dlaczego jak TY kupujesz bilet to płacisz więcej?

(phhhh, pffff, hę???)

- Jak więcej?! Płacę 25,80...

Babcia U. ruszyła od stołu i zniknęła za ścianą. Słychać było jak szuka czegoś w torebce. Za chwilę pojawiła się z powrotem przy stole. W ręce trzymała okładkę, z której wyciagnęła stary bilet sprzed dwóch tygodni, dokumentujący przejazd kolejami w naszym kierunku.

Istotnie, na niewielkiej kartce papieru, na tej samej trasie, lecz w kierunku wschód-zachód widniała zupełnie inna kwota: 23 z groszami.
Zamurowało mnie.
Dokładnie obejrzałam dokument podróży pod światło, spojrzałam jeszcze raz niedowierzającymi oczami na trasę, kiedy nagle...

... przypomniało mi się coś...

Ostatnio zastanawiałam się, ile kilometrów podane jest na bilecie. Od kiedy opuściliśmy Poznań okrągła liczba 130 (129) zwiększyła się. Sprawdziłam więc i wyszło, że jest 162.

Podążając za tą myślą odnalazłam długość trasy na bilecie zakupionym w kasie przez Dziadka I.

HA! Bingo!!!

Było o TRZY (3) kilometry mniej!

Oto namacalny dowód na zakrzywienie przestrzeni na trasie Koło - Szamotuły (lub odwrotnie):


I co Wy na to?

P.S. Drugą sprawą jest sposób kalkulacji ceny za kilometr. Tutaj 3 km 2 PLN. Gdyby ten przelicznik przyjąć do dalszych obliczeń, cena biletu powinna wynosić około 106 złotych...



* analogowy - wymiana usta-uszy a nie sms-sms lub e-mail vs. smartfon
** tak tu wałkuję tradycyjne kanały komunikacji bo ponoć coraz mniej osób ze sobą rozmawia, a wymiana myśli odbywa się coraz częściej poprzez portale społecznościowe i aplikacje mobilne ;)


 

poniedziałek, 27 października 2014

Bohaterka Domu

Mianowałam się bohaterką domu.
Minioną sobotę poświęciłam na uporządkowanie garderoby, która przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy.
Właściwie, to porządek miałam zrobić już tydzień wcześniej, ale nieoczekiwanie plany pokrzyżowała mi powódź łazienki.
Ponieważ odwadniałam podłogi i szufladę  (tu uwaga informacja dla ewentualnie zainteresowanych - szuflada niestety już nie weszła w korpus więc na urodzinki zafundowałam sobie prezenciek z nowej ;P ) toteż nie zdołałam już zrobić kipiszy niewielkiego pomieszczenia noszącego dumną nazwę "garderoba".

Ten weekend przezornie nie włączałam pralki żeby mnie woda nie kusiła...

A garderoba była w takim stanie, że żeby coś tam zostawić należało otworzyć drzwi, wrzucić ową rzecz a drzwi szybko zamkąć, żeby nie zdążyło wypaść.
Teraz jest nawet wejście.

Przy okazji znalazłam drugą rękawiczkę, o której myślałam że wysłałam ją do Łodzi wiosną zeszłego roku robiąc zwrot rzeczy zakupionych w internetowym sklepie...

Jaka miła niespodzianka :-D ;)

 

piątek, 24 października 2014

Stefania Szuchowa "Przygoda z małpką"

Autor: Stefania Szuchowa
Tytuł: "Przygoda z małpką"
Ilustrowała: Janina Krzemińska
Wydawnictwo: Muza S.A.
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2014
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: 4-7 lat

Książka wydana w serii "Muzeum Książki Dziecięcej" 
 

Tak to zwykle ze mną bywa, że książki w ilościach hurtowych (głównie w celu sprezentowania komuś) kupuję w internetowych księgarniach, ale od czasu do czasu daję się zwabić na książkę leżącą na półce i mimo, że mam poczucie przepłacania, rozgrzeszam się myślą, że kupuję tylko 1-2 egzemplarze a nie stos.

Takim sposobem wpadła mi w ręce ta pozycja, w której zauroczyła mnie okładka a zatrzymała myśl, że być może trafię tu na cenne "starodawne" (czytaj: wartościowe) wskazówki skierowane do dzieci jak się nie zgubić, ewentualnie jak się odnaleźć, gdy się straci opiekuna z oczu.
I choć znalazłam tylko częściową odpowiedź na interesujący mnie temat, a dlaczego o tym dalej, to książka rozbroiła mnie swoją czarującą staroświeckością i niedzisiejszą rzeczywistością jaka jest w niej przedstawiona.

Po pierwsze: ilustracje rodem z lat sześćdziesiątych. Te płaszczyki w kształcie litery A i kołnierze, buciki i pantofelki na dziecięcych nóżkach, zaplecione i zawinięte warkocze upięte kokardami nad uszami... Kłaniają się czasy kiedy dzisiejsi dziadkowie mieli tyle lat co ich wnuki teraz - oto rysunki samochodów na ulicy: tu rozpoznaję wśród nich kształt autobusa marki Jelcz zwanego "ogórkiem", a tam milicjant wypisz wymaluj jak z "Nie lubię poniedziałku".
Nie jestem ekspertem w dziedzinie rysunku i grafiki, ale widać od razu, że powstały około połowy XX wieku - można poznać to po kresce, kolorystyce i plakatowej grafice. Wrażenie potęguje bardzo staranne wydanie książki, ze sztywnymi kartkami papieru w kremowym kolorze.

A realia? - jakże bardzo odbiegają od tego z czym dzisiaj mamy do czynienia. Siostra Alinka, uczennica szkoły, ale trudno odgadnąć w jakim jest dokładnie wieku, zabiera czteroletniego Dudusia na wycieczkę pociągiem do niedalekiego lasu. Duduś traci z oczu siostrę w trakcie powrotu do domu, wysiada nie na tej stacji i chcąc ją odszukać wychodzi na ulicę. Wydaje mu się, że widzi siostrę w odjeżdżającym autobusie więc zaczyna za nim biec.

Czytając to opowiadanie młodszemu czułam jak powoli włosy stają mi dęba a na rękach dostaję gęsiej skórki... Nie jestem nadopiekuńczą matką, ale nieprzystawalność tej historii do czasów współczesnych jest bardzo uderzająca. Pokolenia moje i starsze pamiętają jeszcze czasy, kiedy ulicami przejeżdżało kilka samochodów na godzinę, kiedy można było wypuścić się samemu na drugi koniec miasta, bo nie szło się ruchliwymi ulicami lecz niezabudowanymi obszarami, a często przez łąki i wzdłuż pól mieszkających tu gospodarzy. To se ne vrati.

Morał opowiadania jest prosty - dobrze jest nauczyć dziecko jak się nazywa i gdzie mieszka.
A czytając je maluchom można poopowiadać jak było kiedyś, a jak jest dzisiaj w mieście, na ulicach, na dworcu.

Cieszę się, że Wydawnictwo Muza postanowiło udostępnić współczesnym dzieciom "Przygodę z małpką" bo to ciepła, ciekawa i pięknie zilustrowana historyjka.


Recenzja bierze udział w wyzwaniu Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko" na blogu "Moje czytanie".




 

niedziela, 19 października 2014

Jak ciężka jest praca piekarza?

Autor: Ralf Butschkow
Tytuł: "Mam przyjaciela piekarza"
Ilustrował: Ralf Butschkow
Tłumaczył: Bolesław Ludwiczak
Wydawnictwo: Media Rodzina
Miejsce i rok wydania: Poznań 2014
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: od 3 lat

Książka z serii "Mądra mysz".


A już się wydawało, że nic nowego z serii "Mam przyjaciela..." nas nie zaskoczy.
A tymczasem... jest! "Mam przyjaciela piekarza" to tegoroczna propozycja dla miłośników Mądrej Myszy.
Wszystkie znane dorosłym fakty z pracy piekarza są objaśnione dzieciom w tej książeczce. To, że piekarze zaczynają pracę bardzo wcześnie rano, kiedy wszyscy jeszcze śpią; jak wyrabia się ciasto na dużą ilość pieczywa a jak powstają i wypieka się bułki lub też w jaki sposób produkuje się płatki owsiane (o, tego to nawet ja nie wiedziałam).
Bardzo popularne zrobiło się ostatnio własnoręczne pieczenie chleba, ale myślę że gros osób nadal kupuje chleb gotowy, sprzedawany w piekarniach. I tak jak postaci z obrazka w tej książce też mam często problem na jaki rodzaj chleba się zdecydować...
Przyjaciel piekarz o imieniu Tomek pokazuje również pracę cukierników, spod ręki których wychodzą słodkie wypieki - torty, drożdżówki, ciasta. Na koniec opowiadania udajemy się z nim na targ, na którym jest stoisko z pieczywem.
A dla bardziej ambitnych na końcu książeczki znajduje się przepis na bułeczki z rodzynkami!

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko" (szczegóły na blogu MOJE CZYTANIE)




oraz
w wyzwaniu Edyty "W 200 książek dookoła świata" (więcej informacji na blogu "Zapiski spod poduszki").

 

sobota, 18 października 2014

List z pola boju...


... piszę do Ciebie list z pola boju, piszę do Ciebie chociaż nie mogę..."
tak śpiewała kiedyś jedna z moich ulubionych polskich kapel.

Jak sobie zorganizować deszczowe jesienne popołudnie???

Ale proszę bardzo: recepta ze stuprocentową odpłatnością, to puścić wodę do umywalki bez odpływu i zapomnieć.

Tym sposobem MAM wybebeszoną szufladę spod umywalki, która nabrała wody, że ho ho przed zatonięciem, a mokrą zawartość tejże w umywalce jeszcze... Szufladę, która niestety napuchła, i nie idzie jej wetknąć z powrotem do jamy, zacierając tym samym skrupulatnie ślady przestępstwa...
Na moją korzyść (?) działa fakt, że szuflada jest na takich ekstra prowadnicach zatrzaskowych, waży chyba z 70 kilo (ma długość 120 cm), i za cholerę nie chce dać się wepchnąć. Kto miał do czynienia z takimi prowadnicami, ten wie - wyższa szkoła jazdy bez trzymanki.

Woda, co przeciekła przez umywalkę, zdążyła wypłynąć tylko lekko poza łazienkę. Nie spływała jeszcze strumieniami po schodach w dół.
Dzięki o Opatrzności!

Niestety, sufit nad stołem w jadalni nosi ślady przecieków.
Jedząc pospiesznie obiad przekonywałam dzieci, że nie będzie ani śladu po powodzi, bo woda była czysta.
Ale przeciwko mnie działa Większy K., który widząc co się stało, już chciał dzwonić do ojca. Odwiodłam go od tego, ale teraz orzekł, że powie tacie jak tata wróci.
Muszę go czymś przekonać, żeby mnie nie wkopywał...
...
A właśnie (!) oglądałam ofertę ubezpieczenia, bo zaniedługo trzeba odnowić polisę na dom...
Ale jak tu się ubezpieczyć od własnej głupoty. Czy OC wystarczy?

Tak więc rzuciłam porządki w swej znienawidzonej szafie w sypialni (to jedno z tych wyposażeń, które zostały pokazowo spierdolone przez f(l)achowca). Zdążyłam tylko przykręcić prowadnicę kosza, (co ja mam z tymi prowadnicami?) bo się była wyłuszczyła ze śruby od ciężaru mej bielizny i wymyłam kurze spod (cokolwiek to znaczy ;)). Tyle zdążyłam. Cóż, teraz mam dwa fronty działań wojennych.
I inspekcję Jego Miłomściwości, Księciunia na horyzoncie...

Osiem ręczników - w tym sześć kąpielowych, rzuconych na odsiecz biednej łazience już się chechła w pralce. Będą schnąć na suszarce koło telewizora. Tego mąż nie zauważy. Ale zawaloną umywalkę

 
i wypatroszoną szufladę


alien - ewidentnie nie chce współpracować
owszem.
 

Może zamknąć łazienkę i udać, że nie mogę znaleźć klucza?

Spocznij! - idę zobaczyć na dół jak się mają zacieki.

 

poniedziałek, 13 października 2014

O jesieni bardzo kobieco

Autor: Agnieszka Osiecka
Tytuł: "Zaszumiało jesienią"
Ilustrowała: Zofia Góralczyk
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza RSW "Prasa-Książka-Ruch"
Miejsce i rok wydania: Gdańsk 1984
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: od 7 do 12 lat

Seria "Z Wiewiórką"


 
Czy ten wiersz powinien być wydany w serii dla dzieci, zastanawiam się po jego przeczytaniu. Wyznam jednocześnie, że nie pamiętam abym sięgnęła do niego w dzieciństwie. Szara okładka, szare obrazki - to wystarczyło, aby odstręczyć dziecko w czasach wszelkiego niedoboru od zaglądnięcia i zgłębienia zawartości.
W czasach wielkiego nadmiaru okazuje się jednak, że bardzo trudno znaleźć literaturę przeznaczoną dla dzieci, która byłaby szara już na pierwszy rzut oka. Nie wiem, czy to faktycznie reprezentatywne odczucie, ale ja miałam problem by znaleźć coś dziecięcego do wyzwania Magdy na październik, w którym na okładce ma królować kolor szary lub siwy. Nic ze współczesnych wydań skierowanych do dzieci, które mamy nie pasowało. W końcu poszłam po rozum do głowy tzn. padłam na kolana i wyłuskałam z końca regału moje stare dziecięce książeczki.

Wspomniane już czasy wielkiego niedoboru, a zarazem cenzury, charakteryzowały się tym, że bardzo starannnie dokonywano wyboru tego, z czym małoletni mieli się zetknąć (pisałam o tym kiedyś - KLIK).
Patrząc z takiej perspektywy wydanie wiersza Osieckiej w ówczesnej serii dziecięcej nie może być zaskoczeniem.
Ale ten utwór nie jest jednoznacznie dziecięcy. Młodszy synek wysłuchał go - nic nie rzekł.
Ja jednak czytając go na głos czułam jego wieloznaczność, niedopowiedzenia i dorosły sentymentalizm. Jest w nim tęsknota za uczuciem i wspólnymi chwilami, która nasila się wraz z nastaniem jesieni.

Ilustracje z krasnoludkiem jakby celują w czytelnika dziecięcego, ale... czy na pewno? Są tak wielowarstwowe, że warto im się przyjrzeć uważniej. Opowiadają i dopowiadają drugą treść.


Chociaż nie chce się wierzyć -
to od Ciebie zależy,
ile będzie jesieni w tym roku...
 


Czy nas wiatrem zawieje,
czy zabierze nadzieje
i roztopi w zbyt wczesnym półmroku?


Na stronie ze stopką wydawniczą znajduje się informacja, że jest to piosenka z muzyką Franciszki Leszczyńskiej. Nie udało mi się znaleźć tej wersji, ale znalazłam inną, w rytmie optymistycznej samby:





Czy dla dzieci czy dla dorosłych utwór jest piękny.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach Magdalenardo:

- "Gra w kolory"
i
- "Odnajdź w sobie dziecko".



sobota, 11 października 2014

Bunt służby czyli "Niektórym rodzicom podoba się uczenie chłopców, że winni po sobie sprzątać, a nie czekać aż zrobią to za nich dziewczynki*"

No to się doigrali!!!

Przygotowane, umyte aczkolwiek nieoskubane z gałązek białe winogrono wylądowało wieczorem w miseczce. Adresat tejże przekąski nie zdążył jednakże skubnąć ani kuleczki z grona.
W nocy, gdy przebudziwszy się z drzemki, starała się ocknąć, słyszała dochodzące z dołu odgłosy filmowych dialogów. "Aha, ogląda film".

Tymczasem wczesnym rankiem po zapaleniu jednego z mniej agresywnie oświetlających zmrok kinkietów, wskazujących jednocześnie drogę prosto do kuchni, świeży i wypoczęty a zatem ostry jak sokół wzrok znalazł na środku stołu TO.
Oooooo....
Nieeeeeeee

Pusta miska stojąca przed miejscem u stołu przeznaczonym dla  głowy rodu. A wokół niej rozskubane szypułki.
Centralnie POZA naczyniem - na obrusie tak pieczołowicie prasowanym przez panią domu w zeszłoniedzielny poranek - oskubana, naga, zeschnięta gałązka winorośli.
Aaaaaaa!!!!!

"No tośście się doigrali".

Tym razem nie było przygotowanego śniadania dla ojca i pierwszego w kolejności dziedzica, którzy spożywali posiłek przyrządzony lub podgotowany dla ułatwienia i przyspieszenia działań przed ich wyjściem z domu.
Miska, skubańce i gałąź zostały jako corpus delicti tam, gdzie powitały pierwszego domownika.

I tak, w ciągu dnia przeróżne myśli nachodziły. "Ciekawe czy posprzątają?" "Jak nie posprząta to zastanie TO na poduszce w łóżku".
Natchnione przemyślenia o pozostawianiu przez chłopców bałaganu aby sprzątały go dziewczynki skwitowane zostały trzeźwym pytaniem: "A co jeśli w rodzinie nie ma dziewczynek???"

Po dziesięciogodzinnej nieobecności i powrocie do domu cóż może czekać na nas?

TA SAMA GAŁĄZKA NIETKNIĘTA I MISKA ZE SKUBAŃCAMI WOKÓŁ.

Obiad przygotowany dla dwojga, znalazł miejsce na stole bez przemieszczania tych dowodów feudalizmu na stole.

Smutne pozostałości po winnym krzewie doczekały nienaruszonym stanie do godziny powrotu ojca i głowy rodziny.
Głowa rodziny sprawiała wrażenie, że znajdują się w niej ino pestki. Pusty wzrok i męczeńskie spojrzenie.

Onieee, służba nie będzie dalej sprzątać.
Wypowiada Wam wojnę!



Zbieżność osób i zdarzeń jest przypadkowa ;)


* cytat autorstwa abp. Gądeckiego pochodzi z tej [klik] wypowiedzi

środa, 8 października 2014

Must have: Julian Tuwim " Lokomotywa i inne wesołe wierszyki dla dzieci"

Autor: Julian Tuwim
Tytuł: "Lokomotywa i inne wesołe wierszyki dla dzieci"
Ilustracje: Jan Marcin Szancer
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza G&P
Miejsce i rok wydania: Poznań 2007
Liczba stron: 48
Wiek dziecka: bez ograniczeń



Już raz kiedyś robiłam podejście, żeby napisać o TEJ WŁAŚNIE książeczce - a był to styczeń 2013 roku. Za kilkadziesiąt dni Ziemia zrobi drugi obieg wokół Słońca od tamtego czasu, a historia powraca.
Mój młodszy syn - przedszkolak - zaczął ostatnio spontanicznie recytować fragmenty "Słonia Trąbalskiego" oraz "Lokomotywy". Pociągnęłam dziecko za język i tym sposobem naszą najulubieńszą lekturą, co ja piszę - RECYTACJĄ - stały się te wiersze Tuwima.

 

Tuwim dla dzieci to jest evergreen i samograj - pozwolę sobie użyć takich słów-kluczy.  I myślę, że tak właśnie można tak nazwać te trzy wierszyki i to dokładnie w takim wydaniu.

Pamiętam ze swojego dzieciństwa tę samą okładkę, tylko format był większy - A4. Uwielbiałam znajdujące się tu ilustracje i rymy, jakże więc miałabym pozbawić swoje dzieci tej przygody i wspomnień?
A jeśli jeszcze dodać do tego zasłyszane dawno dawno temu recytacje w wykonaniu największych polskich aktorów (kto pamięta Irenę Kwiatkowską i jej "Ptasie radio"?)...
Nawet jeśli ktoś nie ma zdolności aktorskich, gdy tylko zacznie czytać dziecku te wiersze z pewnością poczuje ich rytm, obrazowość i piękno, i zostanie poniesiony przez konieczność naturalnie narzucającej się ich interpretacji.



W tej niepozornej książeczce są tylko trzy wiersze Tuwima, ale za to jakie?! Stawkę rozpoczyna i napędza "Lokomotywa", za nią ciągnący i ciągnący i nie mogący wyciągnąć "Rzepki" dziadek, babcia, wnuczek i reszta... a na końcu audycja z "Ptasiego radia", która kończy się rozróbą i interwencją służb leśnych porządkowych.



To jest książeczka, którą powinno zobaczyć każde dziecko!

A tu apel do rodziców - to książeczka którą powinno MIEĆ każde dziecko :) - cena detaliczna 8 zł.



Recenzja bierze udział w wyzwaniu Magdalenardo "Odnajdź w sobie dziecko".

 

piątek, 3 października 2014

Kolekcjonujemy - różności z życia okołoblogowego

Kolekcjonujemy.
Na przykład: kolejne zwolnienie z przedszkola spowodowane niepokojącymi objawami okołokaszlowymi Małego O.
Zanim to jednak nastąpiło, dzień wcześniej było w przedszkolu "Święto Pyry", na które przygotowałam do konkursu jesienne nakrycie głowy.

Oto moja mała rusałeczka:


Wianek zainspirowany tym [KLIK] wpisem Polinki z "Zieleni". Dziękuję Ci !!!


Zanim nadszedł weekend zaliczyliśmy "stare  śmieci" w Poznaniu i nie tylko. W deszczowe i mocno zachmurzone popołudnie trafiliśmy na ścieżki odwiedzane przez św. siostrę Faustynę Kowalską. Ale o tym innym razem.

A sobotni przedpołudniowy spacer do lasu i pałacu zaowocował takimi zbiorami:


Zasuwało szybko.

Na ostatnim wagonie szpikulec na kiełbaskę z grilla.

Doszliśmy na miejsce, do pałacu, którą to wycieczkę zaplanowaliśmy bodajże wiosną, o a tu widać go było za drzewami.
Budynek podupadły, lata świetności przeżywał na początku XX wieku kiedy został pobudowany. Prowadzi do niego droga obsadzona kasztanowcami, leciwymi już, które radośnie zrzucały na nas swoje tegoroczne owoce... Zbieraliśmy, bo wiadomo, to pora kiedy w szkołach i przedszkolach króluje przynoszenie różnych darów jesieni. Za pałacem znajdują się pozostałości bramy, a za bramą ciekawsze rośliny: i modrzew, i mirabelka.
Pałac jest w bliskim sąsiedztwie otoczony betonowym ogrodzeniem, gdyż kiedyś mieściło się tu więzienie (więcej zdjęć z pozostałości po areszcie do obejrzenia tutaj i tutaj).
 

 
 
My obeszliśmy tylko  łatwo dostępną okolicę. Zaraz za pałacem budynki wyglądające na gospodarcze.




Powróćmy do kolekcjonowania.
Zaczynam gromadzić prezenty pod choinkę. Mały O. ma już koncie trzy listy do świętego Mikołaja. Gdy zniknął ostatni, puste miejsce po kopercie powitał tekstem: "A gdzie prezent?"

No właśnie, gdzie ten prezent Mikołaju???

Po wymuszonym pobycie w domciu, w dzień powrotu do przedszkola na szczęście czekała Małego atrakcja w postaci wizyty policjanta. Dziecko podzieliło się ze mną wrażeniami z pogadanki, z której nic nie pamietał ;):
- Widziałem zegary.
- Gdzie?
- W wiadrowozie.

Aha, a za wianek dostaliśmy wyróżnienie.

A skoro nadeszła pora na pochwały, oto moja nagroda za udział w konkursie "Zgadnij z jakiej jestem bajki" wymyślonym i pięknie zilustrowanym przez Ulę Witkowską z "Pełnego zlewu".
Pocztą przyszła taka oto niespodzianka:





Pięknie dziękuję i przepraszam, że pokazuję dopiero teraz.
Albo nie mam baterii w aparacie, albo światło nie to.
Albo brudne okna...
Pełen zlew jeszcze byłby poczekał, ale okna wołały o ratunek od dawna ;)

Książka, a właściwie znajdujący się w niej autograf, już zagrał główną rolę - na lekcji w pierwszej klasie u Większego K., kiedy dzieci miały przynieść przedmioty na literę "A".
Przyniosło tylko moje dziecko...
A książkę przeczytam teraz, przy okazji czytelniczego wyzwania "Gra w kolory" u Magdy.

Moja kolekcja powiększyła się też o podziękowanie :) Oto świeżutki nabytek ze środowego wieczora ozdobionego występami Kasi Rościńskiej, Ewy Jach i Mezo.
Od trzech lat trwa akcja "Litr paliwa zamiast piwa" (jest też strona pod tą nazwą), podczas której można zatankować na wirtualne konta podopiecznych Fundacji "Na tak" paliwo na dowozy niepełnosprawnych osób na rehabilitację.


Przy okazji zakupiłam parę gadżetów (serca i breloczki), które wykonaliśmy miesiąc wcześniej. Byłam w grupie "produkującej" serca, ale to nie moje akurat :) Będą na prezenty dla rodziny i ... na inne okazje.


 
 
Udanego słonecznego weekendu!
 
 
P.S. Zanim on się dla mnie rozpocznie, muszę jeszcze pojechać na przesłuchanie.
Czosnek i tradycyjne medykamenta nie pomagają. Budzę się z coraz bardziej czerwonymi oczami i z dnia na dzień jest coraz gorzej.
 
Ale po drodze nabędę jeszcze dwie pary grabi regulowanych i dodatkową parę zwykłych grabi i chyba jeszcze amerykańskie widły. Sezon w ogrodzie w pełni a Karolki aż rwą się do roboty... 
Trzaaa młodzieży zapewnić łatwy dostęp do parku maszynowego ;)
 
 
P.S.2. Rosiczka vel muchołówka ma się dobrze. 
Dwa tygodnie temu została nakarmiona muchą. Zaczynają jej brązowieć widelce. Chyba za rzadko dostaje jeść (?)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...