sobota, 29 czerwca 2013

O morwie

Hura, hura, hura!

Dziś rano zanim obudziły się moje dwa Karolki skończylam pierwszą górną firankę do kuchni. Po przygodach z zagubieniem szydełka, poszukiwaniach, zakupie nowego (jak się okazało nie w tym rozmiarze) i odnalezieniu, prawie po roku dłubaniny...

Zdjęcia ze spaceru środowego. Po dwóch dniach ciągłego deszczu musiałam Ich, znaczy się Karolków, wywietrzyć.


Po lewej stronie tej drogi rosną sobie trzy morwy. Stwierdziłam, że opowiem Karolkom jak to Ich mama, dzieckiem będąc, jadła owoce morw.
Te są białe, a ja jadłam jeszcze czerwono-fioletowe. Żeby chłopaków zachęcić powiedziałam, że smakują jak banany, na co Mały O. dodał, że "donda jak tuskawka". I udało się ich namówić na spróbowanie.
Początkowo nieśmiało, ale jak wracaliśmy tą samą drogą, to już sami wołali, żeby im dać do jedzenia.

Kto teraz jeszcze je morwy....?


Okolica się zazieleniła i zarosła bardziej, niż się spodziewałam...


kocanki piaskowe, morze kocanek...


I ulubiony widok Większego K. Tym razem w letnio-deszczowej odsłonie:



Czy Wy też zauważyliście to zjawisko? W tym roku iglaki mają wyjątkowo długie przyrosty!
Mój Najlepszy Kolega potwierdził tę obserwację - w swoim ogródku stwierdził to samo.
Zauważyłam to na tej ścieżce - to przejście wyjątkowo zarosło:

A wczoraj wracając z pracy zjechałam do sklepu ogrodniczego i po zakupieniu trzech sztuk macierzanek, koniec tzw. przedogródka zaaranżowałam ziołowo: macierzanka na przemian z miętą. Zostały jeszcze 4 otwory do obsadzenia. Ale to chyba po wypłacie.

Udanego weekendu :)!

piątek, 28 czerwca 2013

Grzegorz Kasdepke "Bodzio i Pulpet"

Autor: Grzegorz Kasdepke
Tytuł: "Bodzio i Pulpet"
Ilustrował: Artur Gulewicz
Wydawnictwo i rok wydania: Nasza Księgarnia, 2012
Stron: 64
Wiek dziecka: 6-10

Oto jak rodzi się mól książkowy.
Przed wyjazdem na nasze wczesne wakacje wzięłam z księgarni Martas katalog z książkami. Dokładnie z myślą, żeby starsza pociecha sobie weń popatrzyła. I Większy K. przeglądał sobie ten katalog, a jak przejrzał, to od razu wybrał sobie kilka książek, które miałabym Mu kupić. Była wśród nich właśnie ta książka. Kiedy usłyszał, że są w niej opowiadania o tym, jak chłopcy grają w piłkę nożną (!) z ufoludkami (!!!), to już nie wiem co musiałbym zrobić, żeby tej książki nie dostał w swoje łapki...

Zatem, gdy tylko wypatrzył ją na półce w TESCO, wziął, przejrzał na kolanach (taki ma zwyczaj) i stwierdził: "Bierzemy".
Mimo, że o twórczości Pana Grzegorza Kasdepke wiele czytałam, nic Jego do tej pory nie przeczytałam. Okazja się nadarzyła.

Opowiastki ze szkolnego życia dwóch tytułowych przyjaciół, z których jeden ma niezwykłą skłonność do spotykania ufoludków. Widzi ich niemal wszędzie, bez względu na okoliczności i panujące warunki pogodowe -  wśród padającego deszczu, sypiącego śniegu, na szkolnym koncercie, przy śmietniku na ich osiedlu Chomiczówka.

Parę razy musiałam zatrzymać się czytając opowiadania moim Synkom, bo zanim wypowiedziałam głośno słowa, zdążyłam je w myślach przeczytać i wybuchnęłam śmiechem :)

Czyta się je świetnie, ale wiekowo dostosowane są raczej dla nieco starszych dzieci, mniej więcej od 6 lat, choć i tak poziom abstrakcji i wyobraźni Bodzia jest dość wysoki. Ale powiem szczerze: szkolna rzeczywistość i pomysłowość uczniów przerasta czasem możliwości naszej dorosłej wyobraźni.  Zastanawiam się zatem, czy autor czerpał z własnych doświadczeń szkolnych? Bardzo to możliwe, bo czytając miałam wrażenie, że takich Bodziów i Pulpetów spotkałam kiedyś w swoim życiu chodząc jeszcze do szkoły...

Książka została wydana w serii zatytułowanej "Seria z ufoludem". Do tej pory, oprócz powyższej, wyszła w niej jeszcze jedna książka, też autorstwa Grzegorza Kasdepke. Jak się domyślacie, starszy nie odpuści... W końcu ufoludki i kosmos oraz piłka nożna to jedne z większych fascynacji dorastających mężczyzn, prawda? W każdym bądź razie moich tak.

Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego "Odnajdź sobie dziecko".

czwartek, 27 czerwca 2013

... w tak pięknych okolicznościach przyrody...*

* tytuł posta pochodzi z filmu "Rejs"

Od rana świeci słoneczko. Ale zimno jak w Skandynawii (tylko 10 Celsjuszów... brrr).

Ale mnie nie zimno, rozgrzał mnie Mój Osobisty Małżonek, z którym nie mogłam się dogadać czy wychodzi z domu i czy Ciocia N. będzie o szóstej jak zwykle.
Odpowiadał dziwnymi i nicniewyjaśniającymi półsłówkami "Co" "Kiedy?" " Chyba"
Nosz w modre jeża!
Widział się z Nią wczoraj przez 2 godziny i nie wie nic! A wieczorem na moje hasło "Jutro Natalia ma rano badania" półprzytomnie stęknął "Aaaa".
Zabić takiego z miejsca.

Potem mi przeszło, bo jak zobaczyłam ludków jadących przede mną spacerkiem na trasie pozwalającej wycisnąć legalnie 100km/h to mi ciśnienie spadło, bo widać jak na dłoni było, że wystarczy, żeby zaświeciło słońce, a już jeżdzą autolanserzy, którzy chyba się "pokazują, że mają".
Matkobossko!

Wczoraj w Radiu ostrzegali, że jeśli ktoś nie ma kategorii "B-Deszcz", to niech nie używa samochodu.
A dziś sytuacja się odwróciła.

Ale za to plusik z deszczu jest taki, że mam posadzone przywiezione od Cioci znad morza roślinki rabatowe.
Dwa tygodnie czekały, w tym czasie szpadlem własnoręcznie i przy pomocy OM chwasty wyrugowałam a teraz....  teraz czekam na piękne efekty pracy :D

Bodziszek kantabryjski,

[zdjęcie pochodzi z tej strony]

i rogownica

[zdjęcie pobrałam stąd]

posadzone na przemian.

I jeszcze zostało trochę miejsca... coś bym tam musiała dosadzić :)

Ach, i jeszcze wczoraj pod wieczór jak przesłało padać, wyciągnęłam Karolki na spacer do "ich lasku". Nie byli tam dawno... ho ho, nie pamiętam już kiedy, na pewno przed wyjazdem. W kwietniu, maju? Ładnie tam wszystko urosło.

wtorek, 25 czerwca 2013

Ciągle pada...

Ciągle pada! Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby,
Mokre niebo się opuszcza coraz niżej,
żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie. A ja?
A ja chodzę desperacko i na przekór wszystkim moknę,
Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople,
patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie, to nic.

Ciągle pada! Ludzie biegną, bo się bardzo boją deszczu,
Stoją w bramie, ledwie się w tej bramie mieszcząc,
ludzie skaczą przez kałuże na swej drodze. A ja?
A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc,
Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą,
ze złożonym parasolem idę pieszo, o tak!

Ciągle pada, alejkami już strumienie wody płyną,
Jakaś para się okryła peleryną,
przyglądając się jak mokną bzy w ogrodzie. A ja?
A ja chodzę w strugach wody, ale z czołem podniesionym,
Żadna siła mnie nie zmusza i nie goni,
idę niby zwiastun burzy z kwiatkiem w dłoni, o tak.

Ciągle pada, nagle ogniem otworzyły się niebiosa,
Potem zaczął deszcz ulewny siać z ukosa,
liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A ja?
A ja chodzę i niestraszna mi wichura ni ulewa,
Ani piorun, który trafił obok drzewa,
słucham wiatru, który wciąż inaczej śpiewa.


Ciągle pada, nagle ogniem otworzyły się niebiosa,
Potem zaczął deszcz ulewny siać z ukosa,
liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A ja?
A ja chodzę i niestraszna mi wichura ni ulewa,
Ani piorun, który trafił obok drzewa,
słucham wiatru, który wciąż inaczej śpiewa. A ja?
A ja chodzę desperacko i na przekór wszystkim moknę,
Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople,
patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie, to nic.


Czerwone Gitary "Ciągle pada"

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Kto nie ryzykuje, ten nie traci

W sobotę rano wstępując w progi Zaprzyjaźnionej Fryzjerki stwierdziłam, że w końcu zaryzykuję i wysłałam odpowiedź twierdzącą przystępując do końkursu, iżże wygram 35 000 złotych jak wyślę sms-a. "A tam, zaryzykuję" pomyślałam i wysłałam. W odpowiedzi dostałam pytanie czy Berlin czy Bonn jest stolicą Niemiec, a że wiedza ta nie była jakąś tajemną, na koniec przyszło powiadomienie, że mam potwierdzić odbiór kwoty. Potwierdziłam.
Szybko dostałam odpowiedź zwrotną z podziękowaniem za udział i informacją, że 3  stycznia 2014 roku  dostanę ostateczne pytanie w konkursie..... Hehehe.....

No a dziś z rana znowu bezczelnie mi wysłali sms-a czy chcę 35 000 PLN. Orzeszkuwłoski!
Tak chcę - dajcie mi szybko, bo nie wytrzymam.



Chciałam też przy okazji ostrzec użytkowników internetu przed spontanicznym płaceniem kary za oglądanie nieobyczajanych czy też obyczajnych stron.
Tydzień temu o podobnym zdarzeniu rozmawialiśmy w pracy - Mojemu Najlepszemu Koledze nagle na ekranie wyskoczyło Jego własne zdjęcie przed komputerem (z zasłoniętymi czarnym prostokącikiem oczami), i informacją, że natychmiast ma zapłacić karę, bo namierzyła Go Komenda Policji.
No i co się przydarzyło memu Małżowi ? Identycznie to samo ;) -  w środku nocy z piątku na sobotę przylatuje do mnie i budzi spanikowanym głosem, że mam iść na dół, bo Komenda Policji się odezwała. Zeszłam na dół. No tak, wszystko jasne.

Z kujawsko-pomorskiego, ale bez zdjęcia - widocznie wirus nie aktywował kamery internetowej w kompie, i z informacją, że jak nie zapłaci, to za 72 h zacznie go ścigać wymiar sprawiedliwości. Kwota do wyboru (ohoho, łaskawcy).
Strona zablokowała widok na komputerze, ale za pomocą Ctrl+Alt+Del weszłam do ekranu wylogowywania i po prostu kliknęłam Lock.

Za chwilę sprawdziliśmy czy komp można normalnie otworzyć - można było. No to emocji dość - spać.
Koledze syn podłączył drugi komputer i włączył program antywirusowy. Drugiego kompa nie mamy. Niech się z nim upora sieciowy antywirus...


piątek, 21 czerwca 2013

Powspominajmy... nasze blize cz.1

Za pasem wakacje.
Tymczasem powspominam nasze, które już się skończyły. Chodzi o te bardziej wyjazdowe, oczywiście.
Tak było, ale się czasowo do opublikowania nie zmieściło.

Środa, 29.05.2013 r.

Wycieczka do latarni Rozewie.
Pierwszy raz wylądowaliśmy na przylądku w drodze powrotnej w zeszłym roku. Teraz Karolki chciały pochwalić się dziadkom swoją drugą zdobytą latarnią.
Mały O. to tego stopnia polubił oglądanie jej na stronie zdjęć panoramicznych, że w marcu wycmokał limit transferu danych w moim mobilnym internecie. Na pytanie "Co chcesz oglądać?", padała odpowiedź "Łowewie".
Niestety nie zaryzykowaliśmy zejścia na dół do morza. Praktycznie każdego dnia padał deszcz, zejście jest bardzo strome i obawiałam się, żeby nasza ekipa nie pojechała w dół na siedzeniach.

Wokół pełno było mało- i prawie pełnolatów. Widać, że sezon na wycieczki szkolne rozpoczął się na dobre.

Agenci Olo Bolo i Dede w akcji

stara laterna
Na tym zdjęciu, z lewej strony widać tablicę, która pojawiła się w tym roku. Zawiera ćwiczenia przeznaczone dla włóczykijów, uppsss przepraszam, turystów z kijkami do nordwalkingu, trekkingu, whatever zwał.

Na naszy wsi i w okolycach też się pojawiały znaki przeznaczone dla włóczykijów. Miał być dowód fotograficzny, ale go nie ma. Otóż na drzewach, kamieniach i murach obok ogólnie znanych startym PTTK-owcm oznaczeń w postaci kolorowych pasów lub rowerów, zjawiły się obrazki ludków z kijkami.

bliżej końca naszego pobytu sołtys wyciachał te gałęzie i ucywilizował  nieco wieś
Piątek, 31.05.2013 r.

Wyprawa na latarnię Stilo.

W zeszłym roku zaliczyliśmy Stilo chyba 3 razy. Ostatnia wizyta wymuszona była przez nieszczęśliwe zdarzenie, ponieważ Mały O. zbił Większemu  K. kulę śnieżną z wizerunkiem latarni. No i Dziadek wspaniałomyślnie odpalił następnego dnia wóz i pojechaliśmy li tylko po pamiątkę.

W tym roku prowadzącą, z uwagi na pozostające w dziadkowym krwiobiegu promile, byłam ja. Prowadzenie było podwójnym wyzwaniem - po pierwsze primo: Dziadek nie jest łagodnym nauczycielem nauki jazdy, a po drugie primo: przesiadając się z naszej dieslowej królewny do benzynowej czerwonej armii, z o niebo lżej działającymi sprzęgłami, gazami i hamulcami, czułam się jakbym ślizgała się po galaretce...
No i ten srogo patrzący Dziadzia....
Tylko do wnuków ma cierpliwość ;)

Droga powrotna wygladała już lepiej, biegi przerzucałam nieomal we właściwych momentach, a Dziadek nawet pod sklepem w pobliskiej bardziej cywilizowanej wsi zapropnował, że już może poprowadzić. Na co ja ambitnie: "Jeśli jeszcze macie do mnie cierpliwość to ja poprowadzę"...

tak wygląda latarnia Stilo w miniaturze - na parkingu przed wejściem na trasę prowadzącą przez las do latarni
Dzięki temu drogowskazowi nabraliśmy w zeszłym roku ochoty na odwiedzenie Jastrzębiej Góry i Rozewia. Tylko 38 km.
 
                        
A w tym roku?
Hel 73 km, albo Czołpino - to w drugą stronę, za Łebę. Decyzja należała do Taty Karolków.

Tymczasem przeszliśmy jeszcze do morza, gdzie na stoją ruiny starego buczka - budowli, która kiedyś sygnałem dźwiękowym ostrzegała statki podczas mgły.

A taki widok jest z góry:

na ziemi zostali Ci co się bali ;)


nad samym morzem było pierońsko zimno


Miłego weekendu i nieco chłodu, chociażby w szklance życzę :D

czwartek, 20 czerwca 2013

Janosch "Ach, jak cudowna jest Panama"

Autor: Janosch
Tytuł: "Ach, jak cudowna jest Panama"
Ilustracje: Janosch
Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Miejsce i rok wydania: Kraków, 2003, wydanie I
Liczba stron: 50
Wiek dziecka: 0+


Udało się! Trafiliśmy w bibliotece na kolejną książkę z przygodami Misia i Tygryska. "Ach, jak cudowna jest Panama" to chronologicznie pierwsze przygody bohaterów Janoscha. Jest to opowieść o tym, jak Miś z Tygryskiem wędrowali do Panamy.
Przyjaciele, z których pierwszy jest silny jak tygrys, a drugi jest silny jak niedźwiedź, żyli sobie w domku nad rzeczką, mieli własną łódkę, jeden łowił ryby a drugi zbierał w lesie grzyby, i żyło im się wspaniale, aż do dnia, kiedy Miś wyłowił z rzeczki skrzynkę. Na skrzynce widniał napis "Panama", a ponieważ pachniała bananami rozbudziła w obu bohaterach pragnienie podróży do tejże Panamy:
" Bo wiesz - mówił (Tygrysek - przypis mój) - w Panamie wszystko jest o wiele ładniejsze. Bo Panama, jak długa i szeroka pachnie bananami. Panama to kraj naszych marzeń".
Z desek po skrzynce zbili drogowskaz wskazujący wymarzony kierunek, wbili go w ziemię i ruszyli. Ale ponieważ nie wiedzieli dokładnie, gdzie owa Panama jest, pytali po drodze różne zwierzątka tak, iż w końcu wrócili do miejsca skąd wyszli.
Na ich szczęście, od głodowej śmierci zostali wybawieni przez Zająca i Jeża, którzy zaprosili Misia i Tygryska do swojego domku. Tam posadzili gości na mięciutkiej kanapie i słuchali opowieści o Panamie. Kanapa ta wzbudziła zachwyt u Tygryska, który zamarzył, aby jak tylko dotrą do Panamy, kupić taką samą, a wtedy będą mieli n a p r a w d ę wszystko. W końcu po długiej podróży natrafili na Wronę, dzięki której zobaczyli z drzewa, na które się wspięli, przepiękny widok na okolicę. Przepłynęli rzeczkę i ... dotarli do Panamy!
Jak się można domyślić, natrafili na ich własny drogowskaz. Wkrótce Mis z Tygryskiem doszli do domku, który stał opuszczony i zniszczony przez wiatr i deszcze, a drzewa i krzewy wokół urosły tak, że nie poznali gdzie naprawdę są. Odnowili domek, kupili sobie mięciutką kanapę i wszystko wyglądało j e s z c z e  piękniej.

Starszy synek nie mógł zrozumieć, że bohaterowie nie poznali swojego starego domku: "Czy Miś i Tygrysek poznali swój dom?" - wielokrotnie zadawał to pytanie. Młodszego z kolei zafascynowała powtarzająca się fraza "Teraz już nie musimy się bać niczego".

Taka to opowieść o przyjaźni, która podąża za przyjacielem, by realizować marzenia niekoniecznie swoje własne, lecz osoby nam bliskiej.

A czy to ważne, że Miś z Tygryskiem tak naprawdę nie dotarli do Panamy?

Na to pytanie odpowiedzi udziela autor pisząc, że niekoniecznie. Ważne jest to, że gdyby nie wyruszyli z miejsca, nigdy nie poznaliby Lisa, Wrony, Zajaca, Jeża, i nigdy nie dowiedzieliby się, jak przytulna może być taka śliczna, mięciutka, pluszowa kanapa.

Prawda, że podróże kształcą?

Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego " Odnajdź w sobie dziecko".

wtorek, 18 czerwca 2013

Piżamka piłkarska

Większy K. już w trakcie trasy powrotnej znad morza prowadził zakonspirowane telefoniczne rozmowy z  Babcią U. Zamarzyło Mu się posiadanie koszulki w barwach narodowych z nazwiskiem "Lewandowski". Do tego spodenki. Cały ubiegły tydzień pytał Babcię, czy pamięta.
Babcia oczywiście pamięta świetnie, a ponieważ wiadomym było, że w swoim mieście tego nie dostanie, więc Mama Karolków w sobotę rano przeguglała internet i znalazła to, czego dziecię potrzebuje. Mały O. gra jako Błaszczykowski więc też dostanie swój "garnitur".

A dziś rano w samochodzie Większy K. dał czadu. Jedziemy, wspominam Mu, że "Babcia wysłała paczkę" i dotrze w tym tygodniu, a on na to:
- Ale żeby to nie była jakaś piżamka!
(Mama Karolków w myślach: hahaha piżamka, skąd Mu to do głowy przyszło?)
Głośno:
- Jaka piżamka? O czym Ty mówisz?
- Ma nie być piżamka, tylko strój wyjściowy.
- To znaczy do grania w piłkę? - wolałam się upewnić, że nie chodzi Mu o jakiś wyjściowy strój na spotkanie z Ministrem i Prezydentem.
- Tak.

I tak to już niedługo pod naszym domostwem rozegra swój lokalny mecz kadra polska w obsadzie Lewandowski-Błaszczykowski.

No i od września trza będzie zgłosić OBU na treningi "Reksia" w przedszkolu...


poniedziałek, 17 czerwca 2013

O wyższości książek z lat 70-tych, czyli "Chatka bajek" z ilustracjami Ewy Salamon

Autor: Elżbieta Ostrowska
Tytuł: "Chatka bajek"
Ilustrowała: Ewa Salamon
Wydawnictwo, miejsce i rok wydania: Glob, Szczecin 1985, wydanie pierwsze
Stron: 20
Wiek dziecka: 3+

Po omacku wyciągnęłam z półki książeczkę; wyciągnęłam ją z tej części regału, gdzie poustawiałam książeczki ze swojego dzieciństwa.
Rzut okiem na obrazki - dobry wybór.
Tak naprawdę to po części za namową Magdy, a po części na skutek nagłego odkrycia posiadania niezwykłych książek w księgozbiorze własnym.


Udało mi się trafić na kolejnego klasyka polskiej dziecięcej ilustracji, Panią Ewę Salamon. Bardzo rozpoznawalna.
I tu przypomina mi się artykuł w Wyborczej (Gazeta Wyborcza, 1-2 czerwca 2013, nr 126, str.13, Milena Rachid Chehab "Gdy oczy są jajami na twardo"), który czytałam będąc nad morzem. Dotyczył on współczesnych książek dla dzieci. Okazuje się, o czym nie mogłam wiedzieć będąc dzieckiem, że moje pokolenie urodzone w latach 60 i 70-tych miało naprawdę szczęście do literatury dziecięcej. W ówczesnych czasach, każde poważające się wydawnictwo miało dyrektora artystycznego, a każda książka musiała uzyskać aprobatę specjalnej komisji. Cały ten system czuwał nad jakością książek i dzięki temu, cytuję:
"Polskie dziecko skazane było więc na obcowanie ze sztuką najwyższej próby (ilustracje Szancera, Wilkonia, Butenki czy Stannego). Gdy rynek się uwolnił, w latach 90. zalała go szmira, nad którą nie dało się zapanować.
Pomogła dopiero moda na vintage."
Książeczka "Chatka bajek" jest świadkiem swoich czasów. To już nie lata 70, tylko rok 1985 - wydana na brzydkim papierze, gdzieniegdzie druk obrazków "rozszedł się" i widać je podwójnie. Aż chwilę musiałam się zastanowić, czy jeśli włożę specjalne okulary zobaczę obrazek w trójwymiarze... Chyba nie, chociaż kto wie? Może plastycy odkryli już wtedy to zjawisko?
W każdym bądź razie pamiętam z dzieciństwa (już tego późnego, zahaczającego o stan wojenny) takie zepsute ilustracje. Pojawiały się dość często w książkach i czasopismach. Teraz byłoby to pewnie nie do pomyślenia.

"Chata bajek" nie jest długa - to wierszowane zagadki, w których dzieci przebierają się i inscenizują znane bajki. Zadaniem małego czytelnika jest odgadnąć o jaką bajeczkę chodzi. Na szczęście na końcu jest rozwiązanie (z jedną bajką miałam problem).


Idzie, idzie bajka w świat
w czarodziejskiej szacie.
Przyjrzyjcie się dobrze -
może ją poznacie?...

Wierszykom towarzyszą ilustracje Ewy Salamon. Szczególnie charakterystyczne są Jej postaci dzieci - rozwiane wstążki we włosach, pyzate buzie, często piegowate, fryzury czesane wiatrem, sute spódniczki u dziewczynek... Czy już przypominacie sobie te rysunki?



(Muszę sprawdzić czy nie mam czegoś bardziej obszernego. O, już wiem mam: "O poranku" Klementyny Sołonowicz-Olbrychskiej, zbieżność nazwisk nieprzypadkowa.)

Przeczytane w ramach wyzwania "Odnajdź w sobie dziecko".

niedziela, 16 czerwca 2013

Kobiety i kwiaty

Wczesne popołudnie. U sąsiadów słychać gwar i stukanie sztućców - chrzciny.
Głos mamy "Mamunia nauczy Cię. Zobaczysz, będziesz chodzić wśród kwiatków".
Sąsiedzi mają dwie córeczki - jedna z nich, to ta buszująca w zbożu z Karolkami.
Córka. Jakie odmienne myśli przychodzą na przyszłość.

A czego może nauczyć matka synów. Dzisiaj Większy K. dostał słowo na niedzielę odnośnie kłamania.
"Pamiętaj, najmniejsze kłamstwo wyjdzie na jaw. A im dłużej się czeka, tym kłamstwo robi się większe."
Chciałabym ich nauczyć uczciwości.
Może to naiwne. Może słabe. Może ustawia zawsze na końcu kolejki. Ale ja w to wierzę.



Całe szczęście, że Tata Obe spełnił wczoraj moją nieśmiałą prośbę by przejechał broną kawałek przed siatką. Nota bene, prosiłam Go o to już dużo wcześniej, jeszcze jak chwasty kiełkowały.... Dzisiaj zrobił się nam mały parking na drodze i trochę mi mniej wstyd za chwasty, które jeszcze tam zostały. Nic nie wiedziałam o sąsiedzkiej uroczystości.
Ale czy to ja mam się wstydzić za to?
Od poniedziałku na tyle na ile pozwolił mi czas, bo na siły swoje nie zważałam, ze szpadlem w ręku kopałam wyrośnięte piołuny, babkę rozrośniętą do średnicy piłki nożnej, fioletowo kwitnącą wykę, wiesiołka (to te tajemnicze czerwieniejące na przedwiośniu listki), skrzyp, rzodkiew świrzepa, i  ha, znalazłam go - bniec biały - najwięcej tego - o mocnych korzeniach (i tu ciekawostka - to roślina zapylana przez motyle nocne, ćmy).
Wczoraj nie mogłam się w łóżku poruszyć jak ległam.
Jak w końcu zrobię porządek to będę najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.
I najbardziej steraną ;)


sobota, 15 czerwca 2013

Seria Mądra mysz: Maszyny i pojazdy. Plac budowy

Autor: Monika Wittmann
Tytuł: "Maszyny i pojazdy. Plac budowy"
Tłumaczenie: Bolesław Ludwiczak
Ilustracje: Alexander Steffensmeier
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2012
Stron: 24
Wiek dziecka: 3+

Zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa.

Bohaterem tej książeczki jest przedszkolak Łukasz, który jest świadkiem budowy nowego budynku mieszkalnego. Na plac budowy przyjeżdzają najróżniejsze maszyny budowlane: koparka gąsienicowa, dźwig, żuraw, koparko-ładowarka, betoniarka.
Nie dość, że poznajemy maszyny towarzyszące każdej budowie, to jeszcze mamy przykład kolejnych jej etapów, poprzez przygotowanie nowej drogi z pomocą asfalciarki (fachowo zwanej tutaj: rozściełaczem masy bitumicznej), a kończąc na zagospodarowaniu pobliskiego terenu na plac zabaw dla dzieci i nasadzeniu wokół zieleni. Mowa jest też o recyklingu materiałów budowlanych, który ma miejsce wtedy, kiedy przetwarza się stare niepotrzebne budynki, a powstały z nich gruz wykorzystuje na podbudowę nowych ulic. Dziecko pozna z czego powstaje beton i dlaczego trzeba go polewać wodą oraz jak wygląda zaplecze budowy.

To nowa seria książeczek z cyklu "Mądra mysz". Tym razem gratka dla małych mężczyzn, którzy od najmłodszych lat (praktycznie gdy tylko potrafią usiąść w wózku i mają możliwość obserwowania czegoś więcej niż chmury na niebie i liście drzew) bacznie przygladają się każdej maszynie i urządzeniu na budowie. Oj nie da się tego ukryć!

To bardzo wartościowa seria książeczek dla dzieci. Niewielkim kosztem (około 7 zł) dajemy dziecku dostęp do świata dorosłych, który nie jest przedstawiony w infantylny sposób. Fachowe nazewnictwo, szczegółowe opisy i towarzyszące im obrazki, ale wszystko przedstawione w przystępny sposób. Po prostu niemiecka jakość (seria "Mądra mysz" to tłumaczenie niemieckiej serii "Lesemaus").

Przeczytane w ramach wyzwania czytelniczego Madalenardo " Odnajdź w sobie dziecko". 

piątek, 14 czerwca 2013

If I was

Kocham tę piosenkę - lata osiemdziesiąte, Lista Przebojów Programu III, wieczory przy radiu...


 
Dziś rano w Radiu Merkury; nigdy wcześniej nie widziałam tego teledysku.

środa, 12 czerwca 2013

Powroty

"Wytrwałości w pracy po powrocie z urlopu" - takie życzenia dostałam od kolegi, któremu wczoraj odpisywałam w służbowej sprawie...
Oj tak.

Tymczasem rano zawożąc Większego K. mieliśmy małą "powtórkę z rozrywki". Z powodu budowy ronda zmieniliśmy trasę na tą sprzed dwóch lat i jeździmy przez Kiekrz. Ale po drodze też mamy las, w Krzyżownikach. I mieliśmy okazję przepuścić panią dzikową z gromadką dzieci.
Trzy, czy czery dorosłe dziki, przeprowadzały osiem warchlaków przez jezdnię na drugą stronę lasu.
Mój Najlepszy Kolega  jak tylko podzieliłam się z Nim tą emocjonujacą wiadomością, podniósł mi ciśnienie opowiadaniem jak to Jego znajomy zatrąbił na drodze nie wiedząc o tym, że zza krzakow zaraz wyjdzie dzik. A ten wziął na szable oponę o podniósł samochód.
Dziękujemy bardzo...

Sobotni powrót był pełen wrażeń. Pojechaliśmy na Hel. Widzieliśmy foki, latarnię, cypel, piękne widoki od na zatokę od strony Pucka - mnóstwo wrażeń.

Jakby tego było mało, na obwodnucy Piły, na wysokości fabryki żarówek, tuż przed przejazdem kolejowym, pod samochód wpadła nam nieduża sarna. Szamotała się pod podwoziem, płacząc i kopiąc jakieś 15-20 minut. W końcu wydostała się i uciekła do lasu. Mąż zadzwonił na policję bo w czasie jak była pod samochodem nie mogliśmy ruszyć ani do przodu ani do tyłu... Co tu robić?
MNK twierdzi, że zwierzę uciekło w szoku, ale i tak prawdopodobnie zdechło z powodu obrażeń.
Całkiem możliwe.

Ale ja mam następujące pytanie: dlaczego zamiast ustawiać durne fotoradary po wsiach, gdzie domostwa mieszczą się wzdłuż głównej drogi na odcinku niecałego kilometra, nasi decydnci nie wydadzą pieniedzy na siatki oddzielające teren leśny od dróg?!  W końcu tu też chodzi o bezpieczeństwo na drogach.

Pogłowie fotoradarów na trasie Słupsk-Miastko-Szczecinek przewyższa w godzinach wieczornych liczebność żywych dusz widocznych w tychże wsiach. Dokładnie liczyłam.

Kochana policja niech czuwa nad bezpieczeństwem podróżnych i przyjeżdza na wezwanie, skoro już nie musi pilnować ograniczeń prędkości. Ciekawe jak długo byśmy czekali na radiowóz, gdyby zwierzę nie uciekło, a samochód miałby jakieś usterki... Nie daj Bóg!



A taką naklejkę widziałam wracając z pracy - nic dodać nic ująć:

piątek, 7 czerwca 2013

Uciekaj moje serce...

W ostatnie dni wakacji  wydeptujemy ścieżki wydeptane i jeszcze nieznane.

Środa, 5.06.2013 r.

Nasza ostatnia inspiracja wycieczkowa to gra memo, którą Mały O. dostał w Dzień Dziecka podczas zakupów we wsi - stolicy gminy. Co w niej takiego niezwykłego? Na obrazkach zbieranych do pary znajdują się różne rodzaje czekolad E. Wedel... Już trzy rodzaje zjedliśmy w ramach eksperymentu (jagodowo-poziomkową, mleczną i gorzką-wiśniową). Przebitka cenowa jest pewnie niezła - za tabliczkę płacimy 4,20. Dobra nie będziemy takie centusie, raz się żyje. Co mam czekać aż kupię w Tesco i zjem po drodze stojąc w korku? To nie to samo co kosteczka (jedna druga trzecia...) wchłonięta na wyczerpującej na trasie znad morza w przemokniętych butach.
A wartość kaloryczna takiej przekaski spada do zera :)

Tymczasem obeszliśmy lokalny zabytkowy zespół dworsko-pałacowy z XiX wieku  budynkami gospodarskimi i parkiem. W parku pomniki przyrody - cis i bluszcz.
Aktualnie w pałac jest siedzibą Obwodu Ochrony Wybrzeża, który toczy od lat nierówną walkę z żywiołem morskim o ocalenie plaży.




Tabliczka na jesionie - zabytkiem przyrody jest bluszcz, taki jak ten:



W tych okolicach ostatnio spotkaliśmy ślady dzika. Tym razem nocą odwiedziła gospodarstwo sarna:


jesiony... (nieodłącznie myślę - Dżem...)




I drzewo Jana Serce:





czwartek, 6 czerwca 2013

Rozważania o przyszłości, czyli Drogi Panie Lewandowski

Większy K., który po wakacjach zacznie przedszkolną zerówkę, od pewnego czasu twierdzi, że nie chce iść do szkoły. W niedzielę zadał mi pytanie, czy wszyscy muszą się uczyć. Odpowiedziałam Mu, że najpierw dzieci chodzą do szkoly, a potem więksi i dorośli wybierają dalszą szkołę, ale nie muszą się uczyć dłużej, jeśli nie chcą.
Jak tu przekonać sześciolatka, że szkoła i wykształcenie otwiera nowe horyzonty wiedzy, daje lepsze perspektywy pracy?
Spoko, spoko nie mówię do Niego takim słownictwem ;)

Podczas "burzowego spaceru", czyli przez dwie bite godziny "przeprowadzałam wywiad" z Większym K. Był Robertem Lewandowskim, i idąc w jedną stronę na plażę, a potem z powrotem odgrywaliśmy scenkę dziennikarz-piłkarz (widział w sobotę wieczorem wywiad u Kuby Wojewódzkiego).
Tak jak myślałam - jest święcie przekonany, że piłkarzem zostaje się bez wysiłku, bez konieczności kończenia odpowiednich szkół i w ogóle, bez większych starań. A od września chce żeby Go zapisać do Akademii Reksia (szkółka piłkarska w przedszkolu).
Więc zanim zaczęliśmy drugą serię wywiadów zrobiłam Mu małe pranie mózgu i opowiedziałam o piłkarzach z biednych krajów Ameryki Południowej, którzy po zdobyciu sławy oraz pieniędzy odkrywają kim naprawdę są (analfabetami) i czego im brakuje (skończonych szkół).
Oczywiście od razu dyskusja pogłębiła się w kwestii, czy Polska jest biednym czy bogatym krajem (On to lubi takie porównania...)

Na to odezwał się Mały O., który symulując jazdę na swoim czterokołowym kablio, słysząc moje słowa "zdolni chłopcy, którzy świetnie grają w piłkę", wtrącił:
"Tak jak ja?"
"Tak synku, tak jak Ty". Zawzięty jest na kopanie niesamowicie.
młody zdolny i humorzasty - nie pozwolił sobie zrobić zdjęcia jak kopie piłę;)
A wracając do starszej pociechy. Nie wiem co jest większym problemem rodzicielsko-pedagogicznym: czy wyjaśnienie spraw, do których dziecko jeszcze nie dorosło, a przypadkiem stanęło twarzą twarz z problemem, którego nie jest w stanie pojąć (o tym dalej), czy przekonanie do/wpojenie własnego popartego osobistym przykładem i doświadczeniem poglądu o tym, że jednak warto się uczyć i mieć wykształcenie?
"A jak to są geny?" zapytała Ciocia.
O, k...


Miałam naprawdę ogromny problem rok temu, będąc tutaj na wakacjach, żeby po spacerze do lasu na stary cmentarz wytłumaczyć Większemu K. czym jest śmierć i że wszyscy kiedyś umrzemy. A to byl tylko "głupi" spacer. Następnego dnia pojawiło się płaczliwe pytanie "Mamo czy ty też umrzesz?"
"A co się dzieje wtedy dzieje?"
Szłam i drżącym, łamiącym się głosem, ukrywając pojawiające się łzy, starałam się oswoić strach dziecka. Słowami jakie tylko potrafiłam znaleźć w swej głowie, i dobrać tak, aby pięciolatek zrozumiał a jednocześnie przestał się bać.
Powiedziałam Mu wtedy o duszy, która nie umiera, o zmarłych, którzy opiekują się nami z góry, o wierze w zmartwychwstanie, ale też i o tym że należy starać się przeżyć każdy dzień jak najpiękniej, bez humorów, złości, z uśmiechem.
(i tu dygresja - na blog "Chustka" trafiłam na początku paździenika, dokładnie na 20 dni przed odejściem Joanny; tłumaczenie dziecku sensu, pytania i odpowiedzi miałyśmy bardzo podobne...) 

Dużo później, już po powrocie z wakacji przypomniało mi się zdanie, jakie przeczytałam mając nieco więcej niż On lat (8-9?). Stało wyryte na cmentarzu, na który jeździliśmy na grób dziadka, który zmarł jak miałam lat 7. Dobrze pamiętam, że dawało mi ono wtedy poczucie bezpieczeństwa i spokoju:
"A kto wierzy we mnie, nie umrze lecz żyć będzie wiecznie".
Nie rozumialam wtedy tego znaczenia, ale "żyć będzie wiecznie" to były słowa, których potrzebowałam, które mnie uspokajały.

Większy K. chyba "oswoił" temat, bo od dłuższego czasu nie zadaje już pytań o ostateczność.

Ale przed nami to, co nastąpi dużo dużo szybciej.

A ja jakoś nie widzę, żeby młodemu pokoleniu wpajano "etos pracy". Żeby ci, co faktycznie osiągnęli w życiu COŚ (z punktu widzenia młodziaków, oczywiście), mówili głośno ile kosztowało ich to pracy, starań, wysiłków, nauki, etc. Jakby to przestało być istotne - tym nie interesują się już media i dziennikarze. I rosną nam takie pokolenia, co myślą, że rozumy pozjadały, świat zawojują na starcie, ale z siebie niewiele, albo prawie nic...
(to takie też zawodowe obserwacje).
   

środa, 5 czerwca 2013

Już świta


Dziadkowie zabrali ze sobą słoneczną pogodę...

W poniedziałek nad morzem była burza. Właściwie na morzu. Przez całą drogę przedpołudniowego spaceru na camping towarzyszyły nam pomruki i grzmoty, raz wyraźniejsze i głośniejsze, raz nieco bardziej odległe.
Nad morzem była bryza, zero widoczności:



Czy słońce czy deszcz nam humory dopisują

"Mamo, lekin!"
"Upolowałam" relikt polodowcowy czyli bażynę czarną (Empetrum nigrum). Tutaj z zeszłorocznymi, zaschniętymi kwiatkami:


A tu polne kwiaty i trawy - uwielbiam mieć taki bukiet w wazonie. Jest nietrwały, ale mieć łąkę na stole to cudowne uczucie.
Dlatego w projekcie ogrodu poprosiłam o zaplanowanie niekoszonej łąki. Są nawet takie specjalne mieszanki łąkowe [informacja dostępna tu], ale nawet gdyby urosło tylko to co naturalnie wyrasta, i tak byłoby pięknie (maki, niezapominajki, rumianki).


A z wtorkowej wyprawy popołudniowej okaz tutejszego storczyka:

Listera sercowata
We wtorek nad morzem przywitała nas zupełnie inna pogoda:




Wszyscyśmy tak się zapatrzyli na te fale, że... wracaliśmy z mokrymi nogami.

Najbardziej poszkodowana byłam ja, Większy K. dostał rezerwowe skarpetki Małego O., Mały O. miał buty dość nieprzemakalne. Całe szczęście nie było zimnego wiatru, a słoneczko przygrzewało.

Szkoda, że powoli kończą się nasze wakacje.





I kto ma większy cień?


Już jasno. Krótkie są te noce, ledwo zajdzie słońce a już świta. 

Kiedyś, dawno temu lubiłam zrobić sobie taki nocny maraton i nie spać w najkrótsze noce, aby usłyszeć pierwsze ptaki i zobaczyć jak jaśnieje niebo.

A teraz? Teraz będę miała problem, by zwlec się razem z młodymi ;) 

Dzień dobry!

wtorek, 4 czerwca 2013

Sennie

Długo się nie śnił.


Czekała na Niego kiedy się pojawi. Krążyła wokół szkoły, po korytarzach, zaglądała długim spojrzeniem w grupki osób. Nigdzie ani śladu.
"No tak, w końcu trwają matury, nie ma czasu, uczy się, przygotowuje. Czego się spodziewałaś?"

Zamarzyło Jej się pójście z Nim do lasu. Mogliby zbierać grzyby, iść leśną drogą. To byłoby coś innego.
Ale nie ma Go. "I już Go więcej nie zobaczysz. Pewnie spotyka się z którąś z koleżanek z klasy". Tam były całkiem fajne dziewczyny, i do tego ładne.

Nie wiadomo skąd pojawił się przed Nią, uśmiechnięty. Siedziała na trawie, na podkulonych nogach, gołe kolana i część ud wystawały spod spódnicy. A On położył swoje dłonie na tych odsłoniętych nogach. Czy chciał je sobie ogrzać? Nie, nie były zimne, ale Jej ciało było takie ciepłe.


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Pan Jakimowicz może niekoniecznie, ale pan Wasik z tą piosenką bardzo...

niedziela, 2 czerwca 2013

Dzień dziecka - małego i dużego

Nasz dzień dziecka zakończył się czaderskim występem Małego O., który po calym dniu na nogach postawił na koniec na nogi pół wsi.
Ciekawa jestem co powie jutro Ciocia, bo ryki były ponadprzeciętne. A młody już jechał na oparach, oczka miał jak jednogroszówki, ale dalej chciał grać w piłę.
Byłam w pokoju jak usłyszałam płacz i podniesiony głos Babci U.
Jak się okazało, obaj bracia znowu zaplątali się nogami, z czego jeden miał za długie, a drugi za krótkie.

Próba ściągnięcia obu winowajców na pokład zakończyła się pogłębieniem wyżej wymienionego ryku, płaczem Większego K. i definitywną odmową Babci co do dalszych wspólnych wyjazdów. Sic!


Abebe talłons i Babcia U.

Większy zaczął płakać, że "wszyscy uważają, że on wszystko robi specjalnie".
O Matko z dzieckiem!

Uspokojenie trochę potrwało.
Dziadkowie jutro po śniadaniu wyjeżdżają. Niestety koniec wspólnego wakacjowania.

A i ja miałam dziś okazję poczuć się jak dziecko własnej mamy. Trochę nie na czasie zważywszy na mój "podeszły" już nieco wiek. Brrrr. To rano.

Ale pod wieczór, wracając znad morza (piękna bryza, mgła snująca się po plaży)


tam daleko grupka osób grała w piłkę



pogadałyśmy sobie troszku o książkach.


I tutaj wkleję mój tzw. "stosik" z maja, który tak nabożnie zbierałam ocierając się momentami o logistyczną formułę 1.
Ta górka to zdobycze przywiezione z weekendu majowego z Koła, nabytki biblioteczne oraz efekty szalonych zakupów.
Patrząc od dołu:
1. "Brzydkie kaczątko" i  "Wędrujący muzykanci " - z serii "Magiczna kolekcja bajek" z płytą, na której bajki czyta Maciej Stuhr (to ostatecznie zadecydowało o kupieniu) - zakupione w kiosku w Kole
2. "Czerwony kapturek" - j.w.
3. "Ali Baba i czterdziestu rozbójników" i "O rybaku i złotej rybce" - j.w.

4. Czesław Janczarski "Niezwykla przygoda kapitana Łukasza w państwie motyli" - wyciągnięte z    biblioteczki Dziadków i wywiezione ;)

5. "Tom i Jerry"
6. Mira Lobe " Babcia na jabłoni" - zamarzyło mi się przeczytać po latach jeszcze raz tę książeczkę
7. "Maksio i Dino"
8. Miniencyklopedia "Na wsi" - nr 5 do 8 wypożyczone z biblioteki

9. Katarzyna Enerlich "Prowincja pełna marzeń" - zakup poczyniony w Empiku z myślą o wyjeździe wakacyjnym (nadal w torbie).  Pierwotnie chciałam ją z biblioteki wypożyczyć, ale nie mają.
Tej pozycji towarzyszyło kilka książeczek - rysowanek, z naklejkami dla dzieci swoich i cudzych jako drobne upominki na dzień dziecka

10. "Chustka" - kupiona w księgarni Matras
11.  Virginia C. Andrews "A jeśli ciernie" - j.w. - to miała być część druga na prezent dla Mamy, ale że dostępna była tylko trzecia więc ją wzięłam, ... a następnie na drugi dzień w te pędy przez internet zamówiłam drugą... i czwartą (będą na prezenty dla Mamy z okazji urodzin)

12. Virginia C. Andrews "Płatki na wietrze" -  zamówione przez internet w księgarni Matras, z odbiorem osobistym. Czas realizacji - R E W E L A C J A (piątek zamówione, poniedziałek odebrane, a we wtorek zabrane w podróż nad morze). I o to chodziło!
13. Virginia C. Andrews "Ogród cieni" - j.w.
14. Barbara Kosmowska" Ukrainka" - j.w. (prezent dla mamy na Dzień Matki wraz z nr 12)
15. Barbara Kosmowska "Niechciana" - j.w.
16. Grzegorz Kasdepke, Barbara Kosmowska "Wielki wybuch czyli K kontra K" -  j.w. 
17. Steve Biddulph " Wychowanie chłopców" - j.w.

Oto dlaczego nie mogę kupować przez internet. Jest dużo taniej, ale jak JA robię taki zakup, to ta taniość niknie w ilości.
Czy to schorzenie ma jakąś nazwę?

Cierpi na tym tylko moja głowa, bo muszę obmyśleć miejsce dla nowych książek w mojej bibliotece.

A Moja Biblioteka (oczko w głowie, pierwsza i najważniejsza myśl przy przeprowadzce, to była myśl o regałach na książki) ma "naturalnego wroga". Mojego Kochanego Męża, który widzi w niej źródło energii i zasilania ciepła kominka. Mówi serio, ale wiem że tego nie zrobi ;)


Godzina jeszcze całkiem "lucka" - a za oknem jest "gma". Przyszła znad morza.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...