środa, 30 stycznia 2013

Co to są kukułki?

Wracamy z Większym K. z  przedszkola.
- Mamusiu, a wiesz, że pani Beatka ma taką kartkę ze stajenką, na której są gwiazdki takie kukułki?
Hmmm, myślę myślę, zastanawiam się, w końcu pytam:
- Co kochanie?
- No tak wygladają jak Chudy i Jessie w dawnym filmie*...
- A, kukiełki!


* z bajki "Toy story 2"

wtorek, 29 stycznia 2013

Koncert życzeń, takie odgrzewane kotlety

Zanim zapadną decyzje jeszcze post, który napisałam 2 tygodnie temu. Być może już dziś przed południem coś będzie wiadomo, ale może dopiero za 2 -3 tygodnie? Who knows.

Wbrew oczekiwaniom, albo i też zgodnie z nimi, w piątek (18) jednak mieliśmy udział w koncercie życzeń.
Teoria spiskowa mówiła, że albo będzie ten koncert - znaczy się władza nie wie co robić - albo i nie będzie, mimo zapowiedzi - znaczy się władza przemyślała koncepcje hierarchii poziomo-pionowej i "morda w kubeł".
Koncert był, Ja się wypowiedziało co by chciało robić, usłyszało że ma rozmawiać bezpośrednio z Najwyższą Władzą... troche mię to zdziwiło, ale co, w końcu języka ma. To rozmawiało.
Władza przyjęła informację, lakonicznie, opatrzywszy dwoma czy trzema Tak, podziękowała za informacje.
Hmmm, Najlepszy Kolega świadkiem był tejże rozmowy, bo w wyniku molestowania trasę trochę nadłożyłam i niedaleko domu jego Go zostawiłam.
Wniosek był taki, że chyba się czegoś mocniejszego będę musiała napić. Co też uczyniłam, wychyliwszy kieliszek Montepulciano D'Abruzzo, wieczorem.
Sytuacja się troszku skomplikowała, bo w środę 16 jedna z koleżanek pierdalęła papierami i odchodzi z końcem marca.

Zanim życie, głównie zawodowe, potwierdziło moje przypuszczenia, miałam o sobie zdanie, że łatwo umiem przystosować się do zmieniających się warunków.  W zasadzie jak dotąd zawsze robilam co mi kazali, czasem zapytali o zdanie, ale decyzja nie była zgodna z tym, co ja bym chciała robić. I mimo wszystko było dobrze.
Więc i tym razem powiem: "Co będzie, to będzie". I sru.

niedziela, 27 stycznia 2013

Śnieg w Australii

Większy K. ogląda Auta 2, scena kiedy szpiegowski pociąg Stevenson, przejeżdża przez ośnieżone krajobrazy.
- A czemu tu jest zima, przecież nie było?
Ja, nie zawsze w pełni przytomna oglądając ich kultowe bajki, pytam skąd dokąd jadą.
- Z Francji do Włoch.
- Po drodze z Francji do Włoch są góry Alpy, gdzie zawsze jest śnieg, zimą i latem. To są najwyższe góry w Europie i znajdują się we Francji, Włoszech, Austrii, Szwajcarii.
- Ale przepraszam bardzo, Większy K z poważną miną, ja nie widziałem w Australii śniegu.

Śnieżną mamy zimę, ale jakoś taką ponurą. Wyjątkowo mało jest dni kiedy widać świecące słońce.
A tak mogłoby być pięknie: skrzący się śnieg, biało wokoło, słoneczko, mróz...

Bajki-grajki: Tomek i Przyjaciele, Co słychać na wsi, 1,2,3 -liczysz ty!

Chciałam dziś przedstawić trzy książki grające, które Karolki wyłuskały w piatek ze swojej biblioteczki.

Tomek i Przyjaciele "Pojedź razem z Tomkiem" Play-a-Sound
Tłumaczenie: Barbara Górecka
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania: 2009
Stron: 11
Wiek dziecka: 2-8

Pierwsza z nich, zainteresuje fanów Tomka - ciuchci, znanej z serii bajek, czasopism i książeczek.
Podejrzewam, że aktualne pokolenie maluchów prędzej czy później zetknie się z Tomkiem, Kubą, Gabrysiem, Tobikiem i innymi ciuchciami, i w większym lub mniejszym stopniu ulegnie fascynacji tymi postaciami i ich przygodami. U moich pociech, trwa to od mniej więcej od 4 lat - po starszym synku zainteresowanie odziedziczył młodszy. Myślę, że ta książka wybitnie nadaje się na prezent, ponieważ oprócz opowiadania, zawiera przyciski i kierownicę, które po naciśnięciu wydają dźwięki, a nawet wygrywają melodyjki, w tym motyw główny z bajki. Z tego względu jest atrakcyjna, lecz cena jej też nie była niska.

Bajeczka opowiada krótką historię o pracowitym dniu Tomka: Tomek odbiera z portu przesyłkę dla Grubego Zawiadowcy, w drodze powrotnej spotyka swoich Użytecznych Przyjaciół - Jeremiasza samolot, Piotrka, Kubę, Emilkę, Rózię. Fabuła nie jest tutaj akurat najmocniejszą stroną książki, ale mały czytelnik znajduje wplecione w treść obrazki. Takie same obrazki dziecko odnajdzie na panelu sterującym znajdującym się poniżej kartek. Przyciskając przycisk-obrazek czytanie urozmaicają dźwięki dobrane do treści opowiadania - słyszymy ruszającą ciuchcię, kapiącą wodę, parę wylatującą z komina i cztery melodyjki - również tę znaną z początku i końca animowanej bajki.


Co słychać na wsi
Tłumaczenie i adaptacja: Agata Bernat
Wydawnicwto: Reader's Digest
Rok wydania: 2009
Ilustracje: Jill Muller
Stron: 10
Wiek dziecka: 3+
Zdjęcie ze strony.

oraz druga pozycja


1,2,3 - liczysz ty!
Tłumaczenie i adaptacja: Agata i Zuzanna Bernat
Wydawnictwo: Reader's Digest
Rok wydania: 2009
Ilustracje: Jill Muller
Stron: 10
Wiek dziecka: 3+
Zdjęcie pochodzi z tej strony.
 
Na początek kilka słów wstępu. Swój romans z firmą Reader's Digest zakończyłam chyba 2 lata temu, po około 3 czy 4 latach znajomości. Te dwie pozycje są efektem tego romansu, aczkolwiek chciałam uprzedzić ewentualnych czytelników, że nie zapłaciłam za nie ceny widocznej na oficjalnej stronie wydawnictwa. Musiałabym poszperać w rachunkach (które trzymam), ale myślę że cena za komplet oscylowała między 40 a 60 złotych. Bo uznałam, że tyle to jeszcze za dwie grające książki mogę zapłacić ;)

Kupiłam je z myślą o starszym synku mając nadzieję, że będzie się dobrze bawił oglądając je.
I się nie pomyliłam.
Obie książki zawierają rymowanki o zwierzątkach, a na każdej stronie jest wycięte miejsce na włożenie figurki zwierzątka, o którym czytamy.  Po przyciśnięciu figurki wydobywa się dźwięk. W książce pierwszej odzywa się zwierzę (krowa, konik, owca, świnka, owieczka), natomiast w drugiej - piesek/kotek szczeka/miauczy tyle razy, ile piesków/kotków mamy w rymowance.
Po przejściu na ostatnią stronę książeczek i włożeniu ostatniej figurki, spod której wydobywa się głos włącza się wesoła melodyjka. Te melodyjki dostarczają nam dużo uciechy, do tego stopnia, że opracowaliśmy sposób jak je włączyć nie oglądając książki od początku do końca.
Sposób jest prosty, trzeba wcisnąć wszystkie figurki ułożone na swoich miejscach w dowolnej kolejności.

I jak to z książkami grajkami bywa - dają radość do momentu, kiedy bateryjki jeszcze dychają... ;)

piątek, 25 stycznia 2013

Za dużo naraz

W ciągu 24 godzin dowiadujesz się, że dziecko ma kolejne zapalenie oskrzeli (ostatnie - 2 miesiące temu), po drodze wysypuje się samochód (konkretnie alternator) i musisz brać urlop na żądanie (w końcu nie tak źle, nadarza się okazja żeby trochę dom oprzątnać), wieczorem przychodzi sms od niegdysiejszej psiapsióły, że wspólna koleżanka straciła dziecko 10 dni przed terminem, rano dzwoni kumpela i prosi o grupę wsparcia dla znajomej, która ma 4 letnie dziecko i od 2 miesięcy pluje krwią a szpitale nie przejmują się sytuacją, potem dzwoni mama i mówi, że właśnie wyczytała w gazecie o możliwości składania podań do NFZ-tu o miejsce w sanatorium dla dzieci z problemami oskrzelowo-laryngologicznymi (rzekomo 3 miesiące po złożeniu wniosku, dziecko ma miejsce na turnusie) i że koniecznie powinnaś spróbować to załatwić. Mózg powoli zaczyna się kurczyć i czuję, że nieszczęścia całego świata to dziś moja specjalność. Prozaicznie - nawet umycie podłogi mopem staje się wyczynem ponad możliwości fizyczno-emocjonalne.

środa, 16 stycznia 2013

Taki sen... taka realita

Obudziłam się zmęczona, bo śniło mi się, że biegłam do pracy. Dystans oceniam na 5 kilometrów. Tak wyczynowo biegłam, nie martwiąc się że się spóźnię. I ten sen nie pozwolił mi się niestety wyspać.
Po wtóre, podświadomość też nie pozwoliła na nocny relaks, bo Większy K. zaczął wczoraj kaszleć, a ponieważ rodzaj tego kaszlu otrzymał kategorię " Brzydki ->umawiamy się do lekarza" więc od rana kulka w łeb.

Pingwiny atakują

Z pewnym takim opóźnieniem zapoznaliśmy się z hitem „Wyginam śmiało ciało”.
Opóźnienie jest duże, ale stare przysłowie pszczół mówi lepiej późno niż wcale.
I to nie jest wcale tak, że ja tego hita nie znałam w ogóle. Znany mi był, ale tylko ze słyszenia jaki to on jest niesamowity i z opowiadań, jak cudze dzieci na niego reagują, w czasach kiedy własnych jeszcze nie miałam.
Mogę teraz „naocznie" obserwować jak na niego reagują Karolki. Mały O. robi wielkie oczy i ma banana na twarzy, a Większy K. próbuje naśladować choreografię.
A wszystko dzięki temu, że wygrzebałam w nieocenionym Netto płytę DVD z bajką. Jak ona się tam ostała po świątecznych wyorywaniach nie mam pojęcia. Ale żeśmy ją nabyli. I teraz namiętnie odtwarzamy, co ja piszę, od razu ją odtworzyliśmy. Bo jak dotąd niespełnionym marzeniem małżonka i moim było obejrzenie pierwszej części Madagaskaru. Jak pokazała się część nr 2, to niestety w wypożyczalni obeszliśmy się smakiem po pustym miejscu na półce, a od dwójki nie chcieliśmy rozpoczynać oglądania.
Efektem ubocznym jest odnowiona miłość do pingwinów.
Pingwiny zawitały wiosną, zniknęły dużo wcześniej niż wygaszenie emisji telewizji analogowej, ale witamy je ponownie!
Już pojawiły się w budowlach z klocków Lego, rozmowach między latoroślami, oczekuję że może starszy będzie chciał się przebrać za pingwina na balik karnawałowy w przedszkolu, albo nastąpi gwałtowna zmiana planów co chce dostać na urodziny.
No to sobie potańczmy. W końcu jest karnawał!

czwartek, 10 stycznia 2013

Martin Eden...

Swoją recenzją, Zakurzona przypomniała mi o moich pierwszych fascynacjach i książkach, które uważałam za przełomowe w swoim życiu. Taką książką był „Martin Eden” Jacka Londona. Przeczytana jako lektura, dla mnie nie była lekturą. Była książką, która zmieniła moje życie.
Przypomniałam to sobie teraz, po tylu tylu latach…. a przysięgnę, że gdyby ktoś zapytał mnie jeszcze 2 tygodnie temu, jaką książkę uważam za ważną w swoim życiu nie pamiętałabym o niej.
Czuję i widzę, że stoję w pewnym przełomowym dla siebie momencie jeśli chodzi o życie zawodowe.
Zmiany, które dzieją się obok, na które nie mam wpływu i te, na które mam wpływ mówią mi: „Decyduj co chcesz robić.”
Jeszcze przed świętami był sygnał, że będzie można starać się wspiąć wyżej. Z pełnym błogosławieństwem szefa. Ale przedświąteczny pośpiech, zamęt, stres, napięcie powodował że podświadomie mówiłam sobie ”Zastanowisz się jak już zwolnisz, spokojnie”.
I co – zwolnione życie – od razu dało odpowiedź: „Nie, dziękuję. To nie dla mnie. Nie jestem zainteresowana. Mam swoich Karolków do zarządzania, po co mi jeszcze taka praca? Tutaj ledwo daję radę, co dopiero tam.”
A teraz zabierają mi lwią część pracy, którą wykonywałam od czasu urodzenia Większego K. – prawie 5 lat. Polubiłam tę działkę. Ale szef ma taką wizję. A mój bezpośredni mówi „Zastanówcie się co chcecie robić”. No to przepraszam, kto tu rządzi : „Leon, czy jego dzieci?”.
A jeszcze w połowie grudnia była szansa na faktyczny rozwój, ale drzwi zamknięto mi przed nosem mówiąc TYLKO WARSZAWA.
I co ma wspólnego Martin Eden z tym wszystkim? To, że brzydzi mnie już to ciągłe staranie się o to, by było dobrze, zgodnie z prawem, bez szkody dla człowieka, bo przychodzi taki moment gdy widzisz, że tam gdzie powinien być ład i wizja, nie ma nic. Pustka. Zero wartości.
Skaczę w otchłań.

Mały chłopiec

Jeszcze parę lat temu informacja o tym, że w supermarketach można kupić książki wywoływała odruch niedowierzania i salwę śmiechu.
Ale czas płynie i obecnie każdy szanujacy się hiper czy supermarket ma chociażby regał z książkami i prasą kolorową, tudzież codzienną.
I właśnie w takim supermarkecie, w poniedziałek, starszy synek (l. 5,5) "wykopał" z półki książeczkę z serii, o której myśleliśmy, że już się skończyła.
Mowa o serii „Mały chłopiec” wydawnictwa Olesiejuk, a synek znalazł wydane w 2011 r. "Sanie Świętego Mikołaja".

W „Saniach” znajdziemy bohaterów poprzednich książeczek: Artura, Mariusza, Marka i (synek znalazł tu niekonsekwencję tłumacza) Piotrusia, który powinien być Tadkiem J
Jest to krótka rymowana historyjka o tym, jak Święty Mikołaj przygotowuje się do świąt. Skrzaty co roku wykonują przegląd sań, tym razem dorabiają Mikołajowi silniki odrzutowe(!) i skrzydła, co wywołało wielką radość u obu małych słuchaczy i oglądaczy. Obrazki są bardzo kolorowe, potrafią pobudzić wyobraźnię maluchów i skłonić do pytań: dlaczego jedna paczka wyleciała z sań?, co się stało potem, czy Mikołaj wraca do swojej siedziby po resztę prezentów? Czy prezenty dla wszystkich dzieci na świecie zabiera od razu?
Każda seria kończy się krótkimi pytaniami odwołującymi się do treści, na które będzie potrafiło odpowiedzieć raczej nieco starsze dziecko, lub też mniejszy, lecz mocno skupiony na treści słuchacz. Książki pozostaną w naszej biblioteczce na dłużej, ponieważ myślę, że świetnie posłużą starszemu do nauki czytania.

Po Saniach młodszy (l. 3) kazał sobie przynieść i poczytać:
„Traktor Tadka”

Tadek przed sezonem musi sprawdzić, czy jego traktor jest sprawny. Pamięta, aby zawieźć wodę dla krów, które stoją na łące i „świeci na nie gorące słońce”. Jesienią orze pole, a wieczorem („Czemu jest jasno, to nie wieczór” „Wieczór, ale to się dzieje latem a latem na wieczór jest jeszcze jasno”) jedzie swoim budzącym podziw traktorem do miasta na imprezę J

„Wóz strażacki Jacka”

Strażacy zawsze budzili podziw i zainteresowanie u chłopców. Tym razem większe zainteresowanie wzbudził pies Jacka, który miał dziwną minę (i tu u młodszego na buzi pojawia się identyczna, z pytaniem „Czemu?”). Jacek ratuje dziewczynę z płonącego domu, dostaje gromkie brawa i, jak to strażak, wraca dalej skromnie do swej pracy.

„Łódź Jurka”

Jurek, którego „łódź jest wspaniała, ani za duża ani za mała” wypływa w morze w towarzystwie swojego kota Bobika, aby łowić ryby „Pyr pyr pyr jest na pokładzie Jurek z kotem. Pyr pyr pyr wyrusza w morze zaraz potem”. Dziś Jurek złowił największą rybę ze wszystkich swoich kolegów „czym kolegów swoich wzbudził podziw”.

„Autobus Mariusza”

To opowiadanko starszy synek wyuczył się na pamięć już 2 lata temu. Niezawodny autobus Mariusza wyrusza z zajezdni co dzień rano, a po drodze poznajemy stałych pasażerów autobusu: tatę z synkiem Kubą, który jedzie do szkoły. Niestety na drodze spotyka ich niemiła niespodzianka (i tu może nastąpić szczegółowa analiza zdarzenia przez maluchy, kto kogo stuknął, co się komu zbiło, jaki jest korek, kto stoi w korku, czy też ma stłuczony pojazd?). Chłopiec boi się spóźnić do szkoły, ale zaraz ruszają dalej i wszystko dobrze się kończy.

To tylko cztery tytuły serii, która jest dość obszerna. Nasze egzemplarze pochodzą z 2008 roku. Książeczki są wydane na grubych kartkach i mają zaokrąglone rogi, dzięki temu nawet maluszek, który weźmie je do rączki nie zrobi sobie krzywdy. Każda ma po 12 stron.


A dziś rano starsza pociecha zapytała, czy moglibyśmy znów podjechać „do tego sklepu co przedwczoraj w nim byliśmy”, bo chciałby zobaczyć, czy nie ma innych książeczek, których jeszcze nie mamy. Okazało się bowiem, że na ostatniej stronie „Sań Świętego Mikołaja”, na której pokazane są okładki pozostałych książek z tej serii, znaleźli z młodszym nowe, których jeszcze nie mają!

Wyzwanie: "Odnajdź w sobie dziecko"

sobota, 5 stycznia 2013

Perystaltyka, czyli tym razem dużo o kupie

No tak, trochę (?) przegięłam we wprowadzaniu w życie mego ulubionego stwierdzenia "Lepiej się pochorować, niż miałoby się zmarnować" (to bodajże ze "Śmierci dziecioroba").

Po zżarciu przedświątecznego (!) spaghetti z sosem cierpię już trzeci dzień. Ale ze mnie głupia pipa!
Najgorzej było w środę po południu. Myślałam, że umrę. Na bół glowy pomogła tabletka, ale mdliło mnie okrutnie.

Czwartek nie był lepszy, w pracy zaczęłam się leczyć pepsi ("pepsi piją lepsi" ;)), ale niestety było light. Oprócz niemiłego wrażenia, że piję jakeś brązowe pomyje (niech żyje cukier!), efekt był mizerny. Po drodze do domu kupiłam jeszcze w aptece stary dobry węgiel.  Jednakowoż ;) moje cierpienia usunęła na bok troska o Małego O., który przechodząc na etap nocnika zaczął mieć zaparcia i skarży się na bolącą pupę. Masowanie brzuszka, okłady z termoforu... Co tam ja, kiedy dziecko cierpi.

Zanim zrobił kupę, dwa razy zdążyłam go przebrać bo się biedny zsiusiał. Chyba ze strachu przed bólem zaczął wstrzymywać nawet sikanie. Po Kupie Pierwszej, dojechał w końcu Tata Obe, który podał mi krople żołądkowe. Dosłownie. Chwilowe wrażenie grzania w żołądku. Zero poprawy.

Decyzja - biorę setę z pieprzem.
Wzięłam na dwa razy, z niejakim obrzydzeniem i konstatując "Nie nadaję się na alkoholika".
Ale lepsze to, niż ulubione lekarstwo Mojej Mamy, denaturat.

Tata Obe przygotował termofor po raz drugi i leżeliśmy z Malym O. jeden na drugim, a na wierzchu hipcio - termofor. Myjąc pupę po KP , przepraszam za dosłowność, namierzyłam że "tam" jeszcze czeka następna.
Wkrótce do majteczek wyszła Kupa Druga.
Hurra!
Od nowa: mycie pupy, majtki, spodenki.
...wóda jakby działa...
"O, ma przód spodni z tyłu", eee jakie to ma znaczenie....?

Obserwacje międzyblogowe niezbicie potwierdzają fakt, że nie-całkiem-zdrowa-matka nie ma łatwo, nawet jeśli Zdrowy Ojciec jest obok :P ;)

Dookoła Koła - retrospekcje

Po świętach wyemigrowliśmy do mojego rodzinnego miasta. W poświąteczną niedzielę odwiedziliśmy szopkę u Braciszków w klasztorze (parę zdjęć szopek z innych kościołów mojego miasta, tutaj).

W klasztorze, odkąd pamiętam, zawsze była największa ruchoma szopka. Większy K. początkowo z entuzjazmem biegał pod tą budowlą, wrzucał monety kłaniającemu się aniołkowi, ale wkrótce Jego cierpliwość się skończyła. I egzamin zaczęła zdawać nasza cierpliwość...

Mały O. w tym czasie zwiedzał z Dziadkiem działkę na drugim końcu miasta i obserwował "tutki".
Po krótkim okresie, kiedy latem chętnie spędzał czas na mszy, nastąpił u Niego "odwrót od wartości religijnych" i nie próbuję go ciągnąć w niedzielę do kościoła, bo może się to skończyć spacerowaniem
wokół, a pogoda akurat nie zawsze sprzyja takim spacerom, niestety.

Pobyt w moim rodzinnym mieście zawsze podsuwa mi wspomnienia z czasów szkoły.
Obserwuję zmieniające się miasto i szukam siebie z tamtych lat.

W parku przy szkole, w miejscu gdzie siedziałam na ławce z koleżanką i rozmawiałyśmy obserwując chłopaków grających w kosza, znajduje się wejście do hali sportowej im. Agaty Mróz-Olszewskiej.
Pamiętam tę rozmowę bo dotyczyła chłopaków, hehehe.  Dużo miałyśmy wówczas z Moniką pomysłów na to, jak zwrócić na siebie uwagę u płci przeciwnej. Oj dużo, i nie zawsze mądrych, ale jak sobie je przypomnę to przynajmniej mogę się szeroko uśmiechąć :D
Boisko zostało zagospodarowane od A do Z. Jest boiskiem boisk.
A operatorem kamery w filmie "Nad życie" o Agacie Mróz jest kolega, który wówczas grał na tym boisku. Taki zbieg okoliczności...

Tam, gdzie w czasie wuefu w podstawówce zostawiałyśmy teczki, stały dwa rzędy młodych topól. Teraz nie ma tego miejsca. Nie ma żadnego drzewa - jest parking dla pobliskich sklepów. A z tych topól strząsałam na siebie krople deszczu...
Próbuję sobie przypomnieć gdzie było miejsce startu na 600 metrów. Czy to było na wysokości skoczni, czy pseudoszaletów? Nie pamiętam.
Dzięki temu, że pod koniec pierwszej klasy liceum zaczęłam biegać codziennie po 3 kilometry, moje wyniki na dystansie 600 i 60 metrów, z których miałyśmy sprawdziany na ocenę, uległy poprawie (na dłuższym miałam piątkę, a na tym którszym cztery z plusem).
Zyskałam lepszą wydolność organizmu. Jak grałam w kosza, to czułam jak po pewnym czasie przechodzę na wyższy pułap oddechowy - czułam wyraźnie jak łapię tzw. drugi oddech. I mogłam dalej ganiać :D Bardzo lubiłam koszykówkę (w przeciwieństwie do siatkówki), jeździłam nawet na treningi, ale nie należałam to tych najwięcej rzucających do kosza. Byłam ustawiana na obronie i grałam z mocnym postanowieniem "nie dać pograć atakującym" - stosowałam tzw. krótkie krycie. W trzeciej klasie liceum nasza klasa wygrała nawet rozgrywki koszykówki dziewcząt.

Miasto bardzo się zmieniło przez te dwadzieścia kilka lat od kiedy wyjechałam z niego na studia do Poznania, co by się miało nie zmienić?

Ale widok nieba, promienie słońca, światło i nastrój, jaki panuje około ósmej rano w mroźny świąteczno-noworoczny poranek patrząc przez okno z trzeciego piętra, JEST TEN SAM.

czwartek, 3 stycznia 2013

Chinka feti

Rok 2012 zakończyliśmy sukcesem, a jakże!, wychowawczym :)

Przy współpracy z Dziadkami, po starannie zaplanowanej intrydze, Mały O. zaczął załatwiać się na nocniku.
Uff.
Mając dla porówania starsze dziecko człowiek cieszy jak druga pociecha wykazuje nieco lepsze wyniki. Nie wiem czemu, ale tak jest. Większy K. zaczął samodzielne sikanie latem, po skończeniu trzech lat. Pomógł nam wtedy pobyt nad morzem i pies Gospodarzy, który wyczuwał brudną pieluchę, i gonił Większego...
Mały O. okazał się równie zdolny.
Co więcej, od 2-3 tygodni, widać u Niego wielkie postępy w mówieniu. Mówi wolniej, jak słusznie zauważyła Babcia U., ale mówi praktycznie wszystko.

Więc w święta "chinka feti".
A prezenty przynosi Mikojam.


wtorek, 1 stycznia 2013

Najcichszy dzień w roku

Pierwszy stycznia do południa to najcichy dzień roku.
Ta cisza jest niesamowita. Nic nie jedzie ulicą, nie ma ludzi, wymarłe pejzaże. Cisza jak makiem zasiał.
Jest pięknie. Refleksyjnie.

Z dzisiejszego I czytania dedykuję wszystkim na nowy rok piękne słowa błogosławieństwa z Księgi Liczb:

„Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy pokojem”.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...