Po świętach wyemigrowliśmy do mojego rodzinnego miasta. W poświąteczną niedzielę odwiedziliśmy szopkę u Braciszków w klasztorze (parę zdjęć szopek z innych kościołów mojego miasta, tutaj).
W klasztorze, odkąd pamiętam, zawsze była największa ruchoma szopka. Większy K. początkowo z entuzjazmem biegał pod tą budowlą, wrzucał monety kłaniającemu się aniołkowi, ale wkrótce Jego cierpliwość się skończyła. I egzamin zaczęła zdawać nasza cierpliwość...
Mały O. w tym czasie zwiedzał z Dziadkiem działkę na drugim końcu miasta i obserwował "tutki".
Po krótkim okresie, kiedy latem chętnie spędzał czas na mszy, nastąpił u Niego "odwrót od wartości religijnych" i nie próbuję go ciągnąć w niedzielę do kościoła, bo może się to skończyć spacerowaniem
wokół, a pogoda akurat nie zawsze sprzyja takim spacerom, niestety.
Pobyt w moim rodzinnym mieście zawsze podsuwa mi wspomnienia z czasów szkoły.
Obserwuję zmieniające się miasto i szukam siebie z tamtych lat.
W parku przy szkole, w miejscu gdzie siedziałam na ławce z koleżanką i rozmawiałyśmy obserwując chłopaków grających w kosza, znajduje się wejście do hali sportowej im. Agaty Mróz-Olszewskiej.
Pamiętam tę rozmowę bo dotyczyła chłopaków, hehehe. Dużo miałyśmy wówczas z Moniką pomysłów na to, jak zwrócić na siebie uwagę u płci przeciwnej. Oj dużo, i nie zawsze mądrych, ale jak sobie je przypomnę to przynajmniej mogę się szeroko uśmiechąć :D
Boisko zostało zagospodarowane od A do Z. Jest boiskiem boisk.
A operatorem kamery w filmie "Nad życie" o Agacie Mróz jest kolega, który wówczas grał na tym boisku. Taki zbieg okoliczności...
Tam, gdzie w czasie wuefu w podstawówce zostawiałyśmy teczki, stały dwa rzędy młodych topól. Teraz nie ma tego miejsca. Nie ma żadnego drzewa - jest parking dla pobliskich sklepów. A z tych topól strząsałam na siebie krople deszczu...
Próbuję sobie przypomnieć gdzie było miejsce startu na 600 metrów. Czy to było na wysokości skoczni, czy pseudoszaletów? Nie pamiętam.
Dzięki temu, że pod koniec pierwszej klasy liceum zaczęłam biegać codziennie po 3 kilometry, moje wyniki na dystansie 600 i 60 metrów, z których miałyśmy sprawdziany na ocenę, uległy poprawie (na dłuższym miałam piątkę, a na tym którszym cztery z plusem).
Zyskałam lepszą wydolność organizmu. Jak grałam w kosza, to czułam jak po pewnym czasie przechodzę na wyższy pułap oddechowy - czułam wyraźnie jak łapię tzw. drugi oddech. I mogłam dalej ganiać :D Bardzo lubiłam koszykówkę (w przeciwieństwie do siatkówki), jeździłam nawet na treningi, ale nie należałam to tych najwięcej rzucających do kosza. Byłam ustawiana na obronie i grałam z mocnym postanowieniem "nie dać pograć atakującym" - stosowałam tzw. krótkie krycie. W trzeciej klasie liceum nasza klasa wygrała nawet rozgrywki koszykówki dziewcząt.
Miasto bardzo się zmieniło przez te dwadzieścia kilka lat od kiedy wyjechałam z niego na studia do Poznania, co by się miało nie zmienić?
Ale widok nieba, promienie słońca, światło i nastrój, jaki panuje około ósmej rano w mroźny świąteczno-noworoczny poranek patrząc przez okno z trzeciego piętra, JEST TEN SAM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo lubię czytać komentarze, za każdym razem aż drżę z emocji: a nuż coś nowego się pojawi...
(Aczkolwkiek chamstwa nie zniese ;))