środa, 31 grudnia 2014

Roald Dahl "Fantastyczny Pan Lis"

Autor: Roald Dahl
Tytuł: "Fantastyczny Pan Lis"
Ilustracje pochodzą z filmu animowanego wytwórni Twentieth Century Fox Film Corporation (2009)
Tłumaczył: Jerzy Łoziński
Wydawnictwo: Zysk i S-ka Wydawnictwo
Miejsce i rok wydania: Poznań 2009
Liczba stron: 32
Wiek dziecka: 6 - 12 lat



Na Roalda Dahla naprowadził mnie Pharlap, a książkę znalazł pod tegoroczną choinką syn młodszy (pięciolatek), chociaż kupując ją myślałam o starszym. Dla "równowagi zawartości" paczki włożyłam ją jednak młodszemu. I to nie był najlepszy pomysł, bo Małemu O. nie spodobała się. Nie spodobała mu się okładka i nie spodobała mu się bogata w ilustracje zawartość. Ale całkowicie go rozumiałam, bo czerwona okładka z bardzo naturalistycznymi wizerunkami zwierząt, ciemne kadry, brzydcy panowie nie są zachęcające dla dziecka. Oddałam ją więc starszemu, ale przyznam, że jeśli kupuję książki dzieciom, to tak naprawdę robię prezent sobie. Wybieram to, co wpadnie mi w oko, to co dzieciom się spodoba, ale czuję się trochę jakbym to ja te książki dostawała.
Mimo "spalonego" przy pierwszym podejściu obaj panowie wysłuchali opowiadania z uwagą. Mamy też już za sobą powtórne czytania, czyli jest to pozycja, którą można zainteresować dzieci.

Tytułowy fantastyczny Pan Lis jest ojcem dzieci i mężem Pani Lisicy. Życiem lisa są polowania na zawartość kurników wyjątkowo antypatycznych farmerów, Boggisa, Bunce'a i Beana. Niestety, któregoś dnia ludzie wypowiadają wojnę Panu Lisowi. Najpierw przy użyciu łopat, potem koparek, a kiedy to nie zdaje egzaminu, zamierzają wziąć go głodem. Pan Lis, jest jednak fantastycznym zwierzęciem, tym epitetem określa go żona co, przyznam, jest bardzo budującym uczuciowo antropomorfizmem. Nie daje się łatwo pokonać. Postanawia przekopać tunele do każdego z kurników oraz spiżarni swoich ludzkich wrogów i urządza życie po królewsku nie tylko sobie. Na to warto zwrócić uwagę w jego postępowaniu, gdyż pomaga również wszystkim pokrzywdzonym przez swoje wcześniejsze postępowanie zwierzętom, które napotkał na drodze.

Jest w tej opowieści o fantastycznym Panu Lisie niezwykły świat solidarnych, rodzinnych i etycznie postępujących zwierząt przeciwstawiony bezdusznemu i nieludzkiemu światu... ludzi.
"Przecież to wszystko... to jest kradzież. Trudno to inaczej nazwać", zauważa Pan Borsuk.
"Czy znasz na całym świecie kogoś, kto nie sięgnąłby po kilka kur czy kaczek, gdy jego dzieci przymierają głodem? - odpowiada Pan Lis.
(I tu jego podejście przypomina mi głównego bohatera "Nędzników" Jeana Valjeana; takie mam literackie skojarzenia.)

Po podglądnięciu strony FilmWeb podejrzewam zaś mocno, że to co udalo mi się zdobyć to okrojona wersja oryginalnego dzieła Dahla, ale wierzcie mi nie jest łatwo trafić na cokolwiek tego autora.

Historia jest niezwykła, polecam ją gorąco, a ja ze swojej strony postaram się poszukać wersji pełnej i zobaczyć film.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- Magdalenardo "Gra w kolory" i "Odnajdź w sobie dziecko" na blogu "Moje czytanie"
oraz
- Edyty "W 200 książek dookoła świata" na blogu "Zapiski spod poduszki".
 

sobota, 27 grudnia 2014

Święta u Pancernych

 
U Pancernych święta minęły pracowicie, w pełnym rynsztunku, w ciągłej gotowości, z załadowanym "odłamkowym".
Wiem wiem, temat nie tak podniecający jak ostatnie wyznania Czarnego(w)Pieprza, ale co tu dużo mówić... Podnieta na miarę możliwości.
Pancerni, w osobach Janek i Grigorij, ochrzcili mnie Marysią; tymczasowo - na czas Wigilii i nieobecności w czasie świąt - pozwolili rozczłonkować Rudego, ale dziś 27 grudnia roku pańskiego 2014 Rudy 102, który ma z boku napis i "orł" już zdążył przebyć dwie rzeki. Właśnie "możemy jesć obiad na cołgu" odparł Grigorij.
W roli wąsatego czarniawego Gruzina występuje Mały O., który powozi czołgiem przy użyciu dwóch inhalatorów oraz aerozolu do gardła.
Wiadomo, czołg nie ma kierownicy.
Lidka (dziś rano byłam Lidką) wydała rozkaz, by w razie gdyby zauważyli czarnego kota nie strzelali do niego bo to polski kot, Miluś.
Sypialnię od rana zajęli Niemcy.

Tyle z pola boju.

Fascynacja najmłodszego pokolenia filmem z naszego dzieciństwa jest absolutna. Na trasie, w drodze do wujostwa i kuzynek (a moich bratanic) zaliczyli w czwartek 12 zestrzelonych czołgów.

Zastanawiam się tylko, czy ich późniejsze przekonania będą równie tolerancyjne jak moje. Wszyscy Niemcy, których poznałam od momenu wyjazdu na kurs angielskiego do miasta na B. w GB oraz potem na międzynarodowych konferencjach, poprzez ostatnie zawodowe kontakty, w czasie których naszym wspólnym celem było pokonanie "ekstrawymysłów" polskiego urzędu, zawsze byli bardzo sympatyczni, mili, ciepli i kulturalni. Z jedną Niemką umówiłyśmy się nawet i odwiedziła mnie w Polsce. Było to w czasach kiedy po raz pierwszy byłam szatynką, wówczas krótkoobciętą.
Podejście Niemców do traumatycznej historii własnej jest dla mnie źródłem dalszych fascynacji i nowych odkryć. Cenię Niemców jako naród i lubię jako ludzi.

Młodszy pancerny dostał od Gwiazdora (ach te poznańskie przekonania!) strój reprezentacji polskiej Błaszczykowskiego. Od razu wypatrzył, że nie ma tego czegoś" na koszulce.
- To znaczek sponsora.
- Ale jak pójdę grać na boisko, to wszyscy będą się ze mnie śmiać, że nie mam konsora.

I co tu takiemu odpowiedzieć na to, że nie ma konsora?

A w związku z militarnymi fascynacjami stwierdził dzisiaj:
- Od królika (!) zażyczę sobie strój pancernych.

Wzwiązku z tym apel starszego szeregowego magazyniera (czyli mua): "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" - proszę o sygnał.
Mimo słonecznego południa siedzieli w pokoju w kurtkach zimowych -  to są ich mundury.

Ten Gwiazdor, to w przypadku Większego K. nie spisał się wyjątkowo. Pogwiazdorzył ;-) Syn liczył na opakowania paczek kart piłkarzami z Ligi Mistrzów a tu figa...
Co prawda od rana zakłada na piżamę strój Lewandowskiego w barwach Bayernu, czyta wieczorami sobie sam (!) "Małe trolle i dużą powódź" i namiętnie gra w planszówkę, którą wywieźli od mego Brata, ale poczucie niespełnienia i niezrealizowania marzeń chyba pozostało...
Nie wiem czy w ogóle zauważył, że dostał fajną książkę o piłce nożnej...
I jeszcze jedną... Bo, że dostał "Tajemnicę pociągu", to wie.

Gwiazdor pakując prezenty na sanie zaprzężone w zdyszanego i spoconego renifera naliczył 22 książki. Rekord świata, mówię Wam.
Sama nie znalazłam żadnej, ale wiem że pocztą przyjdą do mnie dwie z wydawnictwa Lambook, które udało mi się wygrać popuściwszy wodze fantazji o dźwiękach i kolorach Orientu. Smaków nie zawojowałam, ale książka którą wskazałam jako ewentualną nagrodę, swoją historią walnęła mnie jak obuchem w głowę. Mam swoje takie fascynacje sprzed 25 lat, historia  średniowiecznej Hiszpanii, Toledo, i jak widzę gdzieś takie konotacje dostaję gęsiej skórki...

W kwestiach rękodzielniczych doniosę na siebie tylko, że zaczęty w zeszłym roku szal dla starszej bratanicy powędrował do Niej w ramach prezentu. Moja nieoceniona Fryzjerka podarowała mi podczas ostatniego spotkania kilka własnoręcznie zrobionych fioletowych kwiatuszków (i białych) i dzieło skończone!

Tak wyglądał szal- komin dziewczęcy:
widać, że różowy z fioletowymi kwiatkami?
a na odwrocie, wersja z białymi

Rozpoczęłam tym samym szal dla Niej (czytaj: Fryzjerki), bo bardzo przypadł Jej do gustu wzór. Zapowiedziałam termin realizacji na za rok, ale wiadomo, wolę oddać przedterminowo niż termin przekroczyć. Liczę na to, że do kolejnego farbowania odrostów dzieło będzie skończone ;-)


Jak widać święta minęły w miłej i pokojowej atmosferze.




 

piątek, 26 grudnia 2014

Świętujcie

Na pozostałe świąteczne chwile
nadziei, co rozjaśnia oblicza,
miłości, co napełnia serca
i wiary, która prostuje kręte drogi życia
życzę Wam Kochani
z całego serca.

wtorek, 23 grudnia 2014

Komu zimę, komu szal, komu...?

Czas pogania nieubłaganie. Za dwa dni Wigilia, ups notka nieskończona wczoraj - to już jutro. Ostatnie dwa tygodnie w pracy to była niezła bieganina. Zakończyła się piątkową ... biegunką ;-)
W ciągu godziny od opuszczenia służbowej wigilii kurcgalopkiem* gnałam w kierunku toalety. Trochę była daleko, oj tak, ale dobrze że w ogóle tam była..., a ze mną/za mną gonił Mały O. odebrany punktualnie ("Mamo, byłaś bardzo punktualna") z przedszkola. Jak tu dziecku wytłumaczyć, że mamę boli brzuch i MUSI koniecznie jak najszybciej do toalety??? No lecieliśmy, jak szybko się dało... Mały prawie ciągnięty za szalik.


Od tego momentu zastanawiałam się co mogło mi zaszkodzić, nota bene MNK również kolacja odbiła się echem w muszli, ale on chyba zdążył dotrzeć do domu... Co ciekawe restauracja, przemilczę jej nazwę, miała tego dnia całe piętro zaludnione służbowymi imprezami. A gdy wychodziłam o 15:15 również i pierwsza kondygnacja świętowała na służbowo...



Ale co to my tutaj mieliśmy...? Mieliśmy ogłosić wyniki Rozgrzewajki. Są, są, a jakże, nieco spóźnione, za co przepraszam, ale niedziela zeszła nam na ubieraniu choinki, dzięki czemu tło losowania mogło być już odświętne.
Dziękuję serdecznie wszystkim którzy się zgłosili, i tym którzy się nie zgłosili też, bo ja też wyznaję zasadę, że jak mnie coś nie interesuje, to nie wchodzę ;-). Po co podbijać licznik i zmniejszać szanse innych, prawda?
Miło mi powitać w szeregach Karolkowych obserwatorów i słuchaczy nowe osoby!


Uwaga - oto wyniki.


Karolki wylosowały....


Sylwię Bombę.

Serdeczne gratulacje!

Zresztą, żeby zwiększyć ich zainteresowanie losowaniem (od niedzieli znowu są czterema pancernymi i nic a nic ich nie interesuje...) sami wypisywali kartki z imionami. Sylwia wzbudziła duży entuzjazm, z racji skojarzenia z ulubionymi postaciami.
Obawiałam się przed rozpoczęciem losowania, że na jednym nie skończy, i miałam niucha.


Kolejny los wyłonił Schronienie, a następny qwerty. Te dwie vicemiss otrzymają breloczki, które im się spodobały. I tu również prośba o namiary.

jakość zdjęcia równa się jakości odczytu w wykonaniu Małego O.

Proszę Was o adresy pocztowe na e-maila:(idudzinskaantkowiak@gmail.com)


Wczoraj ugotowałam czerwoną kapustę z wiśniami (którą zamiast dosłodzić posypałam z rozmachem solą, ale jest dobrze...) i upiekłam piernik. Dzisiaj pora na grzybową i sos do karpia. A co z resztą? Resztę dostarczą współbiesiadnicy.

Najmniej mnie bawi to, że prezenty jeszcze w kartonach od kurierów leżą...

środa, 17 grudnia 2014

Gadające zwierzęta część II - zwierzyniec Brzechwy i wytwórni Hanna Barbera

Autor: Jan Brzechwa
Tytuł: "Koziołeczek"
Ilustracje: Artur Rajch
Wydawnictwo: Wilga
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 12
Wiek dziecka: od 0 lat



Ten wierszyk może nie jest tak znany jak inne wiersze Jana Brzechwy, ale kiedy otworzyłam książeczkę i przeczytałam Małemu O. pierwszą zwrotkę "byłam w domu". Powróciły wspomnienia z własnego dzieciństwa.

Tata kozioł wysyła synka "do miasteczka po bułeczki i ciasteczka". Koziołek jest jeszcze mały, więc kiedy po drodze napotyka najpierw stonogę, która ma sto nóg, a potem chustkę z czterema rogami (!)  zmyka szybko z powrotem do domu. A tu, czeka na niego ojciec i zaczyna się łajanie:

"Taki tchórz! Taki tchórz!
Ledwo wyszedł, wrócił już!
Ładne rzeczy! Ładne rzeczy!
A koziołek tylko beczy:..."

Wierszyk ociera się, jak dla mnie, lekko o "czarną pedagogikę", ale ...
Jeśli chodzi o to, czy podoba się dzieciom, to odpowiem że tak, bo łatwo wpada w ucho i po jednorazowym przeczytaniu nawet maluch (zakładając tylko, że ma ochotę mówić nie martwiąc się czy jest rozumiany) będzie powtarzał zacytowany fragment.


A teraz powrót to przeszłości...

Bajka na podstawie animowanego filmu wytwórni Hanna-Barbera
Tytuł: "Yogi i śmietnikowy potwór"
Przełożyła: Katarzyna Barczyńska
Wydawnictwo: Egmont Polska
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: od 5 do 12 lat


Należę do pokolenia wychowanego na przygodach Misia Yogi i Bubu, psa Huckelberry, Jaskiniowców, oraz uwaga uwaga na Muppet show, którego piękną premierę mieliśmy w miniony weekend w telewizji. Obejrzeliśmy Muppety całą rodziną, było epicko, że się tak starodawnie wyrażę... Po filmie nastąpiła seria pytań i odpowiedzi Większego K., który wyraził szczere oburzenie tym, że on się nie wychował na Muppet Show! Serio. Zaimponował mi młodzieniec...

A to druga z książeczek wybranych przez dzieci w bibliotece. Misiu Yogi oraz jego mały przyjaciel Bubu wraz ze strażnikiem Smith'em wprowadzają porządki w parku Yellowstone. Sezon turystycznych odwiedzin w pełni lecz okazuje się, że nie wszyscy goście potrafią zachować się na łonie natury i zostawiają po sobie beztroski bałagan. Yogi wpada na pomysł, by postraszyć krnąbrną rodzinkę obecnością "śmietnikowego potwora".  Sukces - murowany, a efekty uboczne - przekomiczne.

Dla dzieci jest to przy okazji nauka lub przypomnienie konieczności utrzymania porządku w lesie.

A tu - moje trzy grosze - myślałam, że znalazłam w książeczce błąd:

park nazywa się Yellowstone, ale w bajce jest to Jellystone
 
Prawdziwy park w rzeczywistości nazywa się Yellowstone i jest najstarszym parkiem narodowym na świecie - więcej informacji TU. Ale w bajce wcale nie musi tak być, skoro misie gadają do ludzi.
 
To bardzo miłe uczucie zapoznawać własne dzieci z bajkami i historyjkami ze swojego dzieciństwa. A jeszcze milsze, gdy też im się podobają.
 
 
 
Recenzja bierze udział w wyzwaniach Magdalenardo "Gra w kolory" (grudzień - czerwony) i "Odnajdź w sobie dziecko".
 
 


poniedziałek, 8 grudnia 2014

"Angry Birds. Superśmieszne żarciki"

Tytuł: "Angry Birds. Superśmieszne żarciki"
Tekst polski: Marcin Przewoźniak
Wydawnictwo: Publikat
Miejsce i rok wydania: Poznań 2014
Liczba stron: 192
Wiek dziecka: od 8 lat



Szalonemu młodemu wielbicielowi Wściekłych Ptaków na Mikołajki (lub z innej nadarzającej się okazji) polecam serdecznie kupno tej książki.
Zawiera setki kawałów ze świnią lub ptakiem w roli głównej, jak np taki:
- Gdzie się leczą świnie?
- W Polędwicy Zdroju.

Ale są też kawały okazyjne:
- Co się dzieje gdy para bałwanów się zakocha?
- Przyjmują to na zimno.

- Dlaczego kura nie zdążyła na samolot?
- Bo znosiła jajko last minute.

Są kawały związane z kosmosem:

- Co Angry Birds myślą o nowej restauracji na księżycu?
- Żarcie dobre, ale kompletny brak atmosfery.

Albo kawały oparte na grze słownej:
- Kto odwozi świnie do szpitala?
- Karetka ryjonimacyjna.

- Jakie jest ulubione przyjęcie świń?
- Obiad prosiony.

Warto kupić, myślę sobie. Ten egzemplarz, który wpadł w moje ręce powędrował do dziewięciolatka. Mam nadzieję, że będzie się dobrze bawił, bo ja miałam ubaw po pachy! Ale głównie podziwiałam inwencję twórczą tłumacza.
P.S. Kawały cytowałam trochę z pamięci :-)


Recenzja bierze udział w wyzwaniach Magdalenardo:
- "Odnajdź w sobie dziecko"
- "Gra w kolory" (grudzień - czerwony).


 


 


 
 
 
 

niedziela, 7 grudnia 2014

Przed zimą i świętami rozgrzej się z nami! Candy już jest.

Na dzień dobry przepraszam za zwłokę w sprawie "słodkiego", ale wicie rozumicie, sezon nie sprzyja koncentracji na przyjemnościach... Wybitnie. Czego pewnie wszyscy są świadomi, i ci co mieli/mają małe dzieci, i dorośli, bo nie odmawiam prawa do chorowania również dorosłym.
Zdarza się, zdarza.
Ale do ad remu, jak mawiał mój ulubiony dyrektor. Korzystając z bycia w domu za dnia, zrobiłam parę zdjęć tego, czym chcę Wam tutaj podziękować za bycie i komentowanie. I tutaj dygresja autora: rekord odwiedzin padł, w październiku, kiedy pokomentowałam trochę na blogu "Drugie życie blogera" u Pharlapa. Jednego dnia było około tysiąc odsłon... Potem już się uspokoiło...

Wracam zatem do show.

Na pierwszy rzut pójdzie komin, udziergany najnowszą i najmodniejszą techniką - na grabiach albo dyszlu. Nie chciało mi się lecieć do garażu i robić demontażu nowonabyłych jesienią grabi do grabienia liści, a szpadel mam naprawdę dobry (choć Babcia twierdzi, że ciężko nim się kopie, ale ja mam więcej motogodzin na nim ;-P), więc wykorzystałam drążek do otwierania strychu...

Oto efekt: wełna zwana szenilą, nie mylić z koszenilą, która przechodzi w różne odcienie bieli, różu i ciemnego różu (kolor trudny do określenia) i jak widać na załączonym obrazku efekt końcowy jest taki -
oto przód:


Ale i łączenie wyszło mi całkiem całkiem i osobiście nosiłabym to zespolenie z przodu też, przyozdobiwszy jakimś pierdolitkiem...


Komin jest obszerny, ciepły i miły w dotyku.

Do tego kolejne rękodzieło, tym razem nie moje, gdyż ja byłam w grupie wykonującej koralikowe serca. Są to breloczki, z których możecie sobie wybrać ten, który Wam się podoba najbardziej. Breloki powstały na koncert charytatywny, na którym można je było kupić. I tak weszłam w ich posiadanie. Wszystkie podobają mi się przeokrutnie, ala ile można mieć kluczy, prawda?

Na ludowo, czytelniczo (bo sowa z zieren kawy) lub z husky (wilkami?):

 
Z Marylin i w meksykańskie czaszki:

 
I coś rozgrzewającego, ale tym razem nie do picia ;-) Tym razem zapachowo. Marokańskie zapachy do wanny (tudzież po prysznic) oraz olejek do ciała z trawą cytrynową i czymś co się nazywa kwiat frangipani. Kąpiemy się / spryskujemy i w myślach przenosimy się w ciepłe kraje...

W sumie wychodzi na to, że między 7 (czyli dzisiaj) a 20 grudnia (sobota, do północy) można zgłaszać chęć nabycia takiego pakietu, i oto premiera banera:



Warunki, co tam warunki, rozpowiadanie o tym, co my tu grzejemy pod ławą, mile widziane.
A mi byłoby miło dowiedzieć się za co nas lubicie :-P
Albo czego nie lubicie. Albo czego jest za mało, a czego za dużo. Nobody's perfect *- muszę sobie ostatnio powtarzać. I mam nadzieję, że o tym wiecie... Bo jak ktoś nie wie, toooooo... na pewno ma ciężkie życie, albo inni z nim... (no właśnie).
Taka realita.

No to co? No to start!
Do dzieła!


* no może z wyjątkiem Stardust, ale Jej wolno :-D

DIY - Zrób sobie ciepły komin

Ostatnio zorientowałam się, że dawno nie wyświetlił się u mnie na liście blogów wpis z The Purl Bee...
Searching searching i się znalazło. Okazało się też, że ładne rzeczy tam się pojawiły w tajemnicy przede mną, co niniejszym prezentuję.

Szal numer 1, z ekskluzywnej wełny alpaca (zastanawam się jak efekt wyszedłby z pociętych podkoszulków ;-)), ale za to prosty jak świński ogon:


Wzór i sposób wykonania dostępne są TUTAJ

  
Że prosty, niech dodatkowo zaświadczy ten rysunek poglądowy:
 
 
 I szal numer 2:
bardziej zdobiony, z równie cennej wełny z merynosów, a wzór dla bardziej wtajemniczonych w sztukę "sztrykowania", do których ja się nie zaliczam, niestety.
Wszystko dlatego, że nie mam na to za bardzo czasu...
Może, może... w czasie między świętami a nowym rokiem poświęcę parę chwil na rozpracowanie tego wzoru:

 
Wzór dostępny na stronie The Purl Bee w TYM miejscu.




Tymczasem... :-)

sobota, 6 grudnia 2014

Zamach na Mikołaja

- Mamo, czy to prawda, że to rodzice robią prezenty, a nie Mikołaj? Tak powiedziała pani od religii.
- ..... Co powiedziała???
- Że to rodzice robią prezenty.

Widziałam tę panią dziesięć kroków wcześniej. O słodki Mikołaju!

- Nie wiem, zapytaj tatę.
(a mi daj chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią):
- No coś Ty! Pani od religii powinna dostać w pupę. Ja nic na ten temat nie wiem.
- No właśnie! Przecież wczoraj w wiadomościach pokazywali, że właśnie przyleciał Mikołaj....

Ufff. Tradycja została ocalona, a pani od religii powinna przejść testy psychologiczne.

Wieczorem, kiedy ja rozparcelowywałam Mikołajkowy prezent dla sąsiadek Karolków, chłopacy w przejęciu biegali od pokoju do pokoju i od łazienki do pokojów. Poustawiali sobie budziki na "dwunastą w nocy", żeby się obudzić i zobaczyć Mikołaja, a co chwilę słyszałam wzajemne nawoływanie o sprawdzenie w oknie czy nic nie widać...

Mały O. w ciągu ostatnich dwóch tygodni napisał chyba z cztery listy z rysunkiem ferrari. Gwoli ścisłości, to maltretował po kolei napotkane ofiary o rysunki, bo ciągle coś nie pasowało. W wyczyszczonych wczoraj wieczorem butach zostawił ostatni rysunek... ferrari. Kiedy zobaczył zawartość torby trzeba było mu przypomnieć, co sam kilka dni temu opowiadał:
- Przeczyta list, zajrzy do worka i zobaczy co tam ma...

Dostał sterowaną ... koparkę.

A ja informuję Szanowne Państwo, że w najbliższym czasie pojawi się wpis z Karolkowym candy. W zeszłym roku była to typowa rozgrzewajka...
W tym roku co? Zobaczymy, na pewno będzie trochę rękodzieła, czekam tylko na dobre światło, żeby trzasnąć fotkę.

See you later aligator!

 

środa, 3 grudnia 2014

Od przybytku...

W weekend świętowaliśmy urodziny Małego O., który skończył lat 5. Torty jadłam od wtorku, a bo to Katarzyny w pracy, a to mąż przywiózł na spróbę "czekadowy" z wiśniami, a w sobotę z Dziadkami kolejny, a w niedzielą z wujostwem to co zostało... Na słodko skromnie było, bo miałam zamiar upiec lub zrobić jakieś ciasto, ale ostatecznie skupiłam się na wymyślaniu i papugowaniu - z inspiracji Stardust - konkretów.
Tak więc na ciągłym podaniu tortowym byłam z małymi przerwami od tygodnia. Gdyby mnie przycisnąć w brzuszek, uszami wyjdzie krem ;-)

Drugi przybytek to ...

uwaga uwaga uwaga

okazało się w niedzielne przedpołudnie

 ... uwaga uwaga

że są


DWA MILUSIE.
Dwa identyczne, czarne, z białym delikatnym krawacikiem, kocurki.

Siedziałam na kanapie z młodzieżą, patrzę patrzę ... idzie Miluś. Rzuciłam hasło: "Chłopaki! Uwaga - pantera się skrada!" i do drugiego okna.
A tam!  ło matko! - już jeden siedział. I tak się okazało, że są dwa, a jeden faktycznie czmychnął od razu, zaś drugi - "nasz" Miluś przyszedł do babci.

I wygląda na to, że trzeba będzie szykować jedzonka dla obu. I to specjalnie ponieważ jest gorzej, bo Babacia pojechała i w związku z tym nie zostają nam żadne obiadowe pozostałości. Tata Obe wyjada wszystko z talerzy... :(


Na zakończenie mała anegdota z ranka. Chcę założyć czapkę Małemu, ale wziął do ręki mój beret. Już myślałam, że założy sobie na głowę więc czekam, a on pokazując na beretową antenkę:

- A czemu masz taki pępusek?

 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...