poniedziałek, 30 listopada 2015

Tomasz Padło "Koniec świata"

Autor: Tomasz Padło
Tytuł: "Koniec świata"
Fotografie: Tomasz Padło
Wydawnictwo: Universitas
Miejsce i rok wydania: Kraków 2014
Liczba stron: 144


Pochodzę z Azji. Z Azji, czyli z terenów za Wrześnią, czy jak powołuje się na obiegową opinię Tomasz Padło terenów "za Koninem". Nieważne. Ważne, że w mniemaniu wielu (ciekawe ilu) ludzi Europa kończy się za Poznaniem...
Powiem Wam w zaufaniu, że pod Wrześnią roztaczają się pola ryżowe, a tuż przed moją rodzinną miejscowością wzdłuż torów kolejowych ciągnie się Wielki Mur Chiński. Kto nie wierzy, niech wsiada w pociąg i sam zobaczy.

Książkę nabyłam dzięki Edycie, która pewnego razu napisała o promocji cenowej książek w wydawnictwie Universitas. Zainteresował mnie temat tak przedstawiony na stronie wydawnictwa:
"Tomasz Padło opowiada o niewidocznej gołym okiem – niewidocznej dla postronnego, nie zawsze uważnego obserwatora – trójgranicy, dzielącej tereny dawnych zaborów. Narracja ta w wyjątkowy sposób łączy badania terenowe, reportaż i fotografię; pokazuje, że rów, most czy rzeczułka to granice, dzielące nie tyle gminy, co Rzym i Bizancjum, Europę i Azję, już nie tyle rów melioracyjny, co mur pomiędzy tym, co nasze i co obce. Ale książka Tomasza Padły byłaby niepełna bez fotografii: to zdjęcia dalekie od wszelkiej ilustracyjności, na równi ze słowem tworzące narrację własną, opowieść oka. Na zdjęciach widnieje Polska taka, jaka jest – ani szczególnie piękna, ani zdecydowanie brzydka. Jednak przesączona wyjątkowym światłem, przedstawiona w uporządkowanych kadrach doświadczonego fotografa staje się bardziej czytelna, mimo ułomności powabniejsza; tak dzieje się zawsze, kiedy widza prowadzi za rękę przewodnik dobrze znający swój fach. Osobliwa to historia, warta poznania."
Tomasz Padło to autor zdjęć i towarzyszącym im rozważaniom, które są poparte naukowymi źródłami (prace socjologiczne, statystyczne opracowania, analizy kulturowe). Dokumentacja fotograficzna jest specyficzna, czasem zaskakująca, ale dobrze oddająca ducha czasów i klimat miejsc. Autor wybrał się szlakiem granicy porozbiorowej, która umownie dzieli nasz kraj na dwa spolaryzowane regiony. Tę polaryzację widać szczególnie następnego dnia po wyborach, kiedy patrząc na mapę Polski widać wyraźną różnicę i granicę politycznych sympatii.
Skąd się to może brać, czy powojenne migracje ze wschodu na zachód wpłynęły na sposób myślenia mieszkańców, jak i czy europeizacja oraz fundusze unijne wpłynęły na rozwój lokalnych społeczności, to niektóre myśli towarzyszące podróży.
Czasem taka granica przebiega przez miasto, jak w przypadku Golubia-Dobrzynia, czasem wzdłuż rzeki, czasem mentalność pozostała na etapie śródpolnych granic Kongresówki... 

Takie postrzeganie najbliższych sąsiadów w kategoriach my-oni, lepsi-gorsi w dalszym ciągu jest obecne i na Mazurach, i w Wielkopolsce (Bose Antki i Bażanty), w rejonie Górnego Ślaska (Hanysy i Gorole), i w rejonach Krakowa...

Bardzo ciekawa lektura.


Wpis bierze udział w wyzwaniach:

-"W 200 książek dookoła świata - Edycja II - 2015 r." na blogu "Zapiski spod poduszki" Edyty;

- "Gra w kolory II" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo (początkowo myślałam, że okładka jest czarna, ale nie, jest granatowa. I to bardzo ciemno granatowa).

środa, 25 listopada 2015

O modzie, czyli pluszowe misie

Pod hasłem spóźnione lektury, ale nie tym razem jednak, gdyż zdążyłam przeczytać dodatek w weekend, w którym się ukazał.
Moda interesuje chyba każdego. Albo się jest na tej fali albo pod nią. ;-)


W "Wysokich Obcasach" spodobały mi się słowa projektanta mody Jeana-Charles'a de Castelbajac. Zaprojektowaną przez de Castelbajac kurtkę z czerwonego koca nosił John Lennon, jego futro z pluszowych misiów* nosiła Madonna, a kurtkę z pluszowych Kermitów, okrzykniętą najbrzydszym ubraniem w historii show-biznesu, Lady Gaga.
Ale to na marginesie.

"Podczas Art and Fashion Forum w Poznaniu, którego byłeś gościem, mowa była m.in. o tym, by wybierać minimalistyczne, ponadsezonowe ubrania. Co o tym myślisz?
Święta racja, najwyższy czas na ruch antymodowy! Bo cały system mody kręci się dzisiaj wyłącznie wokół pieniędzy. To crazy, szaleństwo: haute couture, prêt-à-porter, pop-up store, szybko, wściekle, fast and furious. Czas to zatrzymać.
I co wtedy z Tobą? 
Właśnie zrobiłem kolekcję ekstremalnie minimalistyczną. Petit Bateau [klik] taka jest. Swoje rysunki mogę wykorzystać w sztuce, na obrazach. Nie brak mi sposobów, by wyrazić siebie. W latach 70. pisałem na ubraniach, potem rysowałem, umieszczałem na nich fotografie, logotypy. Może teraz nadszedł czas na czystość?"





Mazur N., Opętany przez tęczę, „Wysokie Obcasy” 2015 nr 46.
 

* 25. XI. przypada światowy dzień pluszowego misia

sobota, 21 listopada 2015

Make nalewka not war, czyli ROZGRZEWAJKA

 Co się dzieje?
Wiadomo, źle się dzieje, ale ja nie tracę nadziei, bo
wierzę, że ludzi dobrej woli jest więcej...


Minął kolejny rok na blożku, a tu ani widu, ani słychu. Okoliczności przyrody były/są takie, że dzieje się niekoniecznie dobrze, ale nie o tym tu mowa będzie. Stąd jednak pewien poślizg i brak rękodzieła szydełkowo-drutowego (nad czym sama ubolewam). Lecz tradycji musi stać się zadość. Czyż nie?

Zatem ogłaszam wszem i wobec kolejną rozgrzewajkę!

Tradycyjnie do wygrania jest nalewka domowej (acz nie mojej) roboty, aroniowa, w rekordowej czytaj: maksymalnie dostępnej objętości 500 ml.
Do tego akcesoria dla dwojga. Nie mylić z kajdankami.
Otóż i rozświetający rozgrzaną atmosferę lampion z wymownymi słowami "Love is all you need".

Całość prezentuje się tak:


Do 12 grudnia można zgłaszać się na ten zestaw.
Warunki, które nie są konieczne, ale mile widziane to dodanie bloga do obserwowanych, umieszczenie banerka u siebie i wpis pod postem wyrażający chęć propagowania miłości w imieniu Karolków. :-)

Karolki wylosują zwycięzcę 13. grudnia, a wyniki ukażą się na blogu. 

Czy gotowi?
Życzę Wam powodzenia i make love not war.



Mama Karolków, która mawiała 25 lat temu, iż urodziła się 30 lat za późno, hehehe
 :)

piątek, 20 listopada 2015

Niezwykłe kołysanki, czyli propozycja prezentu

Tytuł: "Kołysanki"
Ilustrował: Artur Piątek
Wydawnictwo: Siedmioróg
Miejsce i rok wydania: Wrocław 2006
Liczba stron: 48
Wiek dziecka: bez ograniczeń



Serdecznie polecam tę książkę. Szczególnie teraz, kiedy zbliżają się święta i ktoś chciałby zrobić prezent na przykład przyszłej mamie. Albo małym dzieciom?

Znamy się z "Kołysankami" od czasów narodzin Większego K.  Dzięki temu, że na końcu dołączona jest płyta z utworami nagranymi przez Ewę Lorską, Rafała Ignaszewskiego i zespół Marka Kisielińskiego można również posłuchać kołysanek w bardzo przyjemnym wykonaniu. Na zdolniejsze osoby znające nuty w środku czeka niespodzianka, ponieważ każdy utwór ma swój zapis.

Wśród autorów znajdziemy najznamienitsze nazwiska, tytuły i słowa: "był sobie król, był sobie paź...", czyli "Już księżyc zgasł", "Iskiereczka" Janiny Porazińskiej, która mruga na Wojtusia z popielnika, moje ukochane "Idzie niebo ciemną nocką", którego melodię słyszaną z ust Babci przypomniałam sobie dzięki tej książce oraz inny wiersz Ewy Szelburg- Zarembiny "Jeż" (cudne strofy), "Ach, śpij, kochanie"  Ludwika Starskiego i Henryka Warsa znane z filmu "Paweł i Gaweł", "Kotek" Juliana Tuwima z muzyką Witolda Lutosławskiego co śni o miseczce pełnej mleczka, subtelne "Śniegulinki" Jana Maklakiewicza (stryja Zdzisława), "Kołysanka (Małe dzieci)" Anny Świrszczyńskiej, "Bajeczki śpią" Stefanii Grodzieńskiej, "Kiedy byłem maleńki" nieznanych autorów (która przypominała mi się na spacerach z wózkiem, w którym leżał już Mały O.), "Dobranoc" Wincentego Pola, szare bure kotki dwa, czyli "A... a... aaa..." Stanisławy Bogusz i popularne kanony "Wieczorem"  oraz "Panie Janie".

Jako dorośli nie pamiętamy zazwyczaj całości kołysanek, co ujawnia się boleśnie kiedy zjawia się potrzeba uśpienia jakiegoś małego brzdąca. Taki zbiór to okazja by sobie je przypomnieć i wykorzystać. Taki must have dziecięcej biblioteczki. Czasem mogą się przydać nawet później. Jeszcze teraz Większy K., który ma prawie 9 lat, prosi mnie czasem by mu zaśpiewać "Idzie niebo ciemną nocką" kiedy nie może zasnąć. :-)


Wpis bierze udział w wyzwaniach "Gra w kolory II" i "Odnajdź w sobie dziecko III" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo.




czwartek, 19 listopada 2015

Maria Kownacka "Kajtkowe przygody"

Autor: Maria Kownacka
Tytuł: "Kajtkowe przygody"
Ilustracje: Przemysław Tomczak
Wydawnicytwo: Oficyna Wydawnicza G&P
Miejsce i rok wydania: Poznań 2011
Liczba stron: 84
Wiek dziecka: 8-12 lat

Lektura szkolna dla klasy III


Stare lektury są niemodne. Stare lektury są napisane śmiesznym, niezrozumiałym językiem i opowiadają o obyczajach, które minęły i nigdy nie wrócą. To bezwartościowe bzdury, które należy wytępić z kanonu lektur.
Prawda, czyż nie?

A teraz moje zdanie.
Stare lektury mają swój urok. Opowiadają o czasach, kiedy nas jeszcze nie było, żyli nasi dziadkowie a może nawet rodzice, i pokazują świat, który już nigdy nie wróci. Młode pokolenie, jeśli tylko pozwolimy mu być wrażliwym i nie zostawimy sam na sam z niezrozumiałymi sprawami, potrafi się przy nich świetnie bawić i uczyć.

Czytanie Większemu K. "Kajtkowych przygód" to dla mnie był po pierwsze, powrót do szczątkowo pamiętanej lektury szkolnej, a po drugie sentymentalna podróż w czasie do mojego dzieciństwa. Kto nie słyszał o Kajtku, bocianie, który nie odleciał na zimę do Afryki i zamieszkał w gospodarstwie? Może młodsze pokolenie już go nie zna, ale dla pokolenia mojego i starszego to kultowa postać. Podobnie jak inny bohater Marii Kownackiej, Plastuś. O dziwo, "Kajtkowe przygody" nadal są wymienione wśród lektur, które służą dzieciom początkowych klas szkoły podstawowej. Można się spierać czy jest to potrzebne, ale trzeba się zastanowić czy dzieci mają poznawać tylko łatwe, prosto napisane opowiastki, vide język z serii "Biuro detektywistyczne Lassego i Mai", która nie ujmując fabule jest napisana tak prostym czasem teraźniejszym, że aż razi.

Wracając do Kajtka, Antka, Wawrzka, psa Bukieta, Mruczka i innych postaci ludzkich i zwierzęcych. Świat widziany oczami bociana może być śmieszny, o czym przekonałam się czytając jego przygody Większemu. Dziecko śmiało się i domagało się kolejnych rozdziałów, z żalem rozstając się z opowiadaniem. Oczywiście musiałam czasem robić dygresje i tłumaczyć co robią ludzie na wsi (międlą len, babcia przędzie na kołowrotku, kopcują ziemniaki i marchew, przygotowują beczkę do kiszenia kapusty), ale to była przyjemna i zaskakująca podróż z myślą, że może już niedługo nie będzie miał kto sięgać do tych czasów, skoro już teraz kryzys lat 80 młode pokolenie przyjmuje z niedowierzaniem pytając "Jak to, w supermarketach nic nie było?"
Tło historyczne i obyczajowe jest faktycznie bardzo odległe, ale w pierwszych klasach podstawówki większy nacisk kładzie się na symbole i omawia proste sprawy. Lektura taka jak ta, to ciekawa i niespotykana przygoda z... bocianem w domu.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:
-"Odnajdź w sobie dziecko III" i "Gra w kolory II" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo,


- "Celuj w zdanie" na blogu "Tu się czyta!" Sylwii P.

sobota, 14 listopada 2015

Mark Brake "Jak zostać łowcą kosmitów. Poradnik odkrywcy"

Autor: Mark Brake
Tytuł: "Jak zostać łowcą kosmitów. Poradnik odkrywcy"
Ilustracje: Colin Jack, Geraint Ford
Tłumaczenie: Ewa Wolańska
Wydawnictwo: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. S.K.A.
Miejsce i rok wydania: Ożarów Mazowiecki 2013
Liczba stron: 112
Wiek dziecka: od 8 lat
Tata Karolków wykazuje zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi. Swego czasu namiętnie oglądał po nocach program "Strefa 11". I jak przystało na człowieka, który "wierzy" w cywilizacje pozaziemskie, kręgi w zbożu, kule ognia i inne tam ufa, zdarza mu się być świadkiem niewytłumaczalnych zdarzeń. Ale bez przesady... ;-) Pioruny kuliste, w które uwierzyliśmy 2 lata temu będąc nad morzem okazały się w tym roku ... o tym dalej. Ale przez dwa bite lata karmiliśmy siebie i znajomych opowieściami o zbliżającej się wraz ze ścianą siwych chmur kuli ognia. Opowieść zasłyszana od Cioci, która miała świadka w osobie męża mojej przyjaciółki, więc świadkowie wiarygodni. Nie wiedzieć czemu, w tym roku Ciocia, siedząc przy kawie wyprowadziła prosty dowód logiczny, na którego końcu znajdowały się fajerwerki. Trudno.
Ale korzystając z jakiejś wyprzedaży ocaliłam od zapomnienia tę książkę - z myślą o małżonku, rzecz jasna. "Może skorzysta", pomyślałam. "Przyda Mu się".

Tymczasem do lektury przystąpił Większy K. oraz ja. To dość skomplikowana pozycja, w której znajduje się mnóstwo naukowych informacji, analiz i wywodów. Jest to interdyscyplinarna lektura dla osób zainteresowanych i zafascynowanych kosmosem, niekoniecznie tym, czy gdzieś oprócz Ziemi istnieje życie. Autor, Mark Brake, to fachowiec w dziedzinie spodziewajcie się zatem profesjonalnej analizy. Gdzie można spodziewać się życia w kosmosie, jakie są konieczne warunki do tego, by życie mogło istnieć, czy inne cywilizacje moga być bardziej czy mniej rozwinięte od naszej, oto podstawowe zagadnienia, które przedstawia "Poradnik odkrywcy".
Dowiedziałam się z niego między innymi dlaczego Pluton, o którym uczyłam się w szkole, że to ostatnia planeta Układu Słonecznego, aktualnie (a dokładnie od 2006 roku) nią nie jest.
Wiem też dzięki poradnikowi, że Ziemia znajduje się w strefie Złotowłosej, czyli części zamieszkiwalnej naszej galaktyki oraz, że prawdopodobnie życie może istnieć tam, gdzie jest ciekły metan lub amoniak, nie tylko woda.

Z uwagi na to, że Brake czerpie z wielu dyscyplin i dziedzin nauki (botaniki, ewolucji, archeologii, biochemii, fizyki) to pomimo, że książka opatrzona jest barwnymi, prostymi, dziecięcymi rysunkami jest dość skomplikowana i "mocno naukowa" jak na możliwości percepcyjne ucznia początkowych klas szkoły podstawowej. Ale nie chciałąbym nikogo zniechęcać do sięgnięcia po nią, bo to naprawdę bardzo wartościowa książka. Czytając ją dziecku lub z dzieckiem można wyjaśnić co trudniejsze terminy a pomoże w tym słowniczek znajdujący się na końcu książki.

Starsze dzieci i młodzież (wliczam w to młodzież w wieku Tatka Karolków) na pewno skorzysta z informacji zgromadzonych w tej książce. Życzę powodzenia w łapaniu kosmitów! ;-)

Wpis bierze udział w następujących wyzwaniach:

- "Gra w kolory II" i "Odnajdź w sobie dziecko III"  na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";




- "Celuj w zdanie" na blogu Sylwii P. "Tu się czyta!" ;

- "W 200 książek dookoła świata - Edycja II - 2015 r." na blogu Edyty "Zapiski spod poduszki".





piątek, 6 listopada 2015

W wigilię Wszystkich Świętych...

... czyli w Halloween
I o tym miałam na początku pofilozować.
Otóż dostałam w zeszłym tygodniu z listy korespondencyjnej SGEM e-maila z taką treścią:

obraz powiększy się po kliknięciu na niego
 Zastanowiło mnie zwłaszcza trzecie zdanie tego opisu:
 "Halloween is also known as Allhalloween, All Hallow's Eve, or All Saints' Eve."
z czego najbardziej to "All Hallow's Eve".
Jak można się domyślić zapukałam do drzwi Cioci Wiki i doznałam małego olśnienia. Oczywiście! Znam się z hallowed od dawien dawna, tj. od chwili kiedy postanowiłam nauczyć się Modlitwy Pańskiej w języku lengłydż, z tej okazji, że regularnie co niedziela tak ją miałam okazję słyszeć i odmawiać. Oto źródło, z którego korzystałam:



Piszę o tym, bo zrobiła sie straszna nagonka na Halloween. W naszy wsi ksiądz zorganizował pochód świętych na przekór "pogańskim obyczajom". 
I tak się zaczęłam zastanawiać, czy w naszej kulturze nie zostało czasem wiele pogańskich obyczajów, z czego jako pierwsze na myśl przychodzą mi niektóre obrzędy wigilii św. Jana...? A nie patrząc daleko w kalendarz, Andrzejki, również potępiane w niektórych kręgach. A palenie Marzanny?
Doczytałam, że kościół katolicki, chrześcijaństwo chcąc osłabić wpływy dawnych obyczajów łączył je z chrześcijańskimi obrzędami. I jasne, co się dało "pożenić" jest akceptowane, a co nie - na stos! 

Współcześnie pojawiają się w Polsce różne zwyczaje, asymilowane wraz z upowszechnieniem się narzędzi globalnej komunikacji. Wiemy co się dzieje na drugim końcu świata i nie da się już tego cofnąć. Owszem, możemy nie przyjmować tego do wiadomości, ale czy naprawdę musimy inność deprecjonować? Przecież nie na całym świecie panuje chrześcijaństwo, nie wszędzie ludzie są wyznawcami trzech wielkich monoteistycznych religii, są rejony świata (i niech jak najdłużej takie pozostaną) gdzie ludzie mają swoje bóstwa i wyznają wiarę w najróżniejsze cuda.


No i co zrobić, kiedy własne dzieci mimo tłumaczenia naszej tradycji 1 i 2 listopada ("taaak, babcia już nam mówiła...") co prawda nie chcą wędrować po osiedlu przebrane za strzygi, wampiry i inne krzyki Muncha, ale za to z zapałem przyozdabiaja dom dyńkami i  przyjmują przebierańców, o tak:


I być może był to pierwszy przypadek kiedy przybyli częstowali słodyczami gospodarzy.


To się działo wieczorem, zaś przed południem...

... wybraliśmy się z Karolkami na spacer. Pogoda była  niezwykle sprzyjająca. Tak sprzyjająca, że po przejściu około 500 metrów, które wystarczyły by opuścić cywilizowaną część osiedla, zmuszona byłam rozebrać dziatki i dalej tachać kurteczki pod pachą. Byłoby to wcale niemęczące gdyby nie to, że z założenia spacer miał na celu poszukiwanie owoców dzikiej róży, więc wzięłam ze sobą reklamóweczkę, w którą... zdążyłam już nazbierać kamieni.
Celem wycieczki było zarazem uzupełnienie kolekcji liści Małego O. Ja osobiscie musiałam się w końcu wyrwać na spacer, bo sportowe obowiazki Większego spowodwały, że wolne słoneczne soboty stały się dniem podwózek i przykucia do boisk piłkarskich.
W zeszłą sobotę, kiedy zostałam w domu, a dzieci "podrzuciłam"do mamy kolegi (po jej namowach) chciało mi się wyć. Po wstawieniu kolejnego prania całe ja zaczęło wołać o spacer, a tymczasem okoliczności przyrody mówiły "Nigdzie nie pójdziesz! Siedź w domu i sprzątaj!"
Przełknąwszy cierpkie łzy rozczarowania, zwolniłam tempo i doszłam do równowagi.

Ale tym razem mogliśmy wspólnie powędrować.

Karolki najpierw wlazły na morwę:
A ja z nosem przy ziemi, zachwycałam się przyrodą w skali mikro.


I makro

Panie, liście wielkości głowy!
I znowu mikro


Pora roku taka, że woła o grzyby, a tu w tym roku WYJĄTKOWE NIC. Ale miejscami wyraźnie pachnie grzybami. Taki jeden, jedyny egzemplarz znaleźliśmy.


Mały O. ugotował w leśnym domku pomidorową i poszliśmy dalej.

tu zupka już pod domkiem, jako stylizacja jesienna schodów

Jeszcze spojrzenie za siebie z refleksją, iż nie wiadomo jak długo takim krajobrazem będziemy się cieszyć. W planach jest tu chyba miejsce na nową szkołę. Jak szkoła to boiska i parkingi... Ale jak na razie stan taki:




Czy będę to miejsce pamiętała tak?


...................


W końcu doszliśmy do nieczynnej lini kolejowej Poznań - Międzychód, o której ostatnio było głośno w lokalnych mediach i właśnie przy niej trafiłam na krzewy dzikich róż.
Ale zanim do nich doszliśmy, trochę klimatów z lokalnej symboliki:



Jabłonie na skraju torów? Chyba pozostałość po jakimś sadzie:

 A potem już torami
I znalezione skarby...




I czyjeś nie-skarby:
 

Młodzież ucięła sobie pogawędkę, kiedy mama wyszarpywała owoce broniącym się krzewom.
Mamoo... długo jeszcze?
Jeszcze się tam róża czerwieni...

I dochodzimy do góry żwiru na terenie gdzie buduje się niewielkie osiedle szeregowców. Na górkę trzeba koniecznie wejść i porzucać z niej  kamieniami i patykami.

Zmierzyć głębokość dołu.
To podstawa udanego spaceru.

A tymczasem osiedle. Dość przyjemne, pierwszy raz zajrzałam tu od tej strony.

A po drugiej stronie asfaltówki, w lesie na wprost, w samo południe




A zbiory wyglądały tak:


Ktoś zapyta: na co dzika róża?

Na nalewkę o nazwie żenicha. Na razie próbnie, żeby wyczuć czy warto.
A na koniec zwierzątka. Z sobotniego ranka i niedzielnego poranka.
Tom i Jerry. :-)

Dalej, wstawać i jeść mi dawać!

Jerry was here again...
Tatko go "nakarmił" i tu już ledwo dycha.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...