... czyli w Halloween
I o tym miałam na początku pofilozować.
Otóż dostałam w zeszłym tygodniu z listy korespondencyjnej SGEM e-maila z taką treścią:
Zastanowiło mnie zwłaszcza trzecie zdanie tego opisu:
Jak można się domyślić zapukałam do drzwi Cioci Wiki i doznałam małego olśnienia. Oczywiście! Znam się z hallowed od dawien dawna, tj. od chwili kiedy postanowiłam nauczyć się Modlitwy Pańskiej w języku lengłydż, z tej okazji, że regularnie co niedziela tak ją miałam okazję słyszeć i odmawiać. Oto źródło, z którego korzystałam:
Piszę o tym, bo zrobiła sie straszna nagonka na Halloween. W naszy wsi ksiądz zorganizował pochód świętych na przekór "pogańskim obyczajom".
I tak się zaczęłam zastanawiać, czy w naszej kulturze nie zostało czasem wiele pogańskich obyczajów, z czego jako pierwsze na myśl przychodzą mi niektóre obrzędy wigilii św. Jana...? A nie patrząc daleko w kalendarz, Andrzejki, również potępiane w niektórych kręgach. A palenie Marzanny?
Doczytałam, że kościół katolicki, chrześcijaństwo chcąc osłabić wpływy dawnych obyczajów łączył je z chrześcijańskimi obrzędami. I jasne, co się dało "pożenić" jest akceptowane, a co nie - na stos!
Współcześnie pojawiają się w Polsce różne zwyczaje, asymilowane wraz z upowszechnieniem się narzędzi globalnej komunikacji. Wiemy co się dzieje na drugim końcu świata i nie da się już tego cofnąć. Owszem, możemy nie przyjmować tego do wiadomości, ale czy naprawdę musimy inność deprecjonować? Przecież nie na całym świecie panuje chrześcijaństwo, nie wszędzie ludzie są wyznawcami trzech wielkich monoteistycznych religii, są rejony świata (i niech jak najdłużej takie pozostaną) gdzie ludzie mają swoje bóstwa i wyznają wiarę w najróżniejsze cuda.
No i co zrobić, kiedy własne dzieci mimo tłumaczenia naszej tradycji 1 i 2 listopada ("taaak, babcia już nam mówiła...") co prawda nie chcą wędrować po osiedlu przebrane za strzygi, wampiry i inne krzyki Muncha, ale za to z zapałem przyozdabiaja dom dyńkami i przyjmują przebierańców, o tak:
I być może był to pierwszy przypadek kiedy przybyli częstowali słodyczami gospodarzy.
To się działo wieczorem, zaś przed południem...
... wybraliśmy się z Karolkami na spacer. Pogoda była niezwykle sprzyjająca. Tak sprzyjająca, że po przejściu około 500 metrów, które wystarczyły by opuścić cywilizowaną część osiedla, zmuszona byłam rozebrać dziatki i dalej tachać kurteczki pod pachą. Byłoby to wcale niemęczące gdyby nie to, że z założenia spacer miał na celu poszukiwanie owoców dzikiej róży, więc wzięłam ze sobą reklamóweczkę, w którą... zdążyłam już nazbierać kamieni.
Celem wycieczki było zarazem uzupełnienie kolekcji liści Małego O. Ja osobiscie musiałam się w końcu wyrwać na spacer, bo sportowe obowiazki Większego spowodwały, że wolne słoneczne soboty stały się dniem podwózek i przykucia do boisk piłkarskich.
W zeszłą sobotę, kiedy zostałam w domu, a dzieci "podrzuciłam"do mamy kolegi (po jej namowach) chciało mi się wyć. Po wstawieniu kolejnego prania całe ja zaczęło wołać o spacer, a tymczasem okoliczności przyrody mówiły "Nigdzie nie pójdziesz! Siedź w domu i sprzątaj!"
Przełknąwszy cierpkie łzy rozczarowania, zwolniłam tempo i doszłam do równowagi.
Ale tym razem mogliśmy wspólnie powędrować.
Karolki najpierw wlazły na morwę:
A ja z nosem przy ziemi, zachwycałam się przyrodą w skali mikro.
I makro
I znowu mikro
Pora roku taka, że woła o grzyby, a tu w tym roku WYJĄTKOWE NIC. Ale miejscami wyraźnie pachnie grzybami. Taki jeden, jedyny egzemplarz znaleźliśmy.
Mały O. ugotował w leśnym domku pomidorową i poszliśmy dalej.
Jeszcze spojrzenie za siebie z refleksją, iż nie wiadomo jak długo takim krajobrazem będziemy się cieszyć. W planach jest tu chyba miejsce na nową szkołę. Jak szkoła to boiska i parkingi... Ale jak na razie stan taki:
Czy będę to miejsce pamiętała tak?
...................
W końcu doszliśmy do nieczynnej lini kolejowej Poznań - Międzychód, o której ostatnio było głośno w lokalnych mediach i właśnie przy niej trafiłam na krzewy dzikich róż.
Ale zanim do nich doszliśmy, trochę klimatów z lokalnej symboliki:
Jabłonie na skraju torów? Chyba pozostałość po jakimś sadzie:
A potem już torami
I znalezione skarby...
Młodzież ucięła sobie pogawędkę, kiedy mama wyszarpywała owoce broniącym się krzewom.
Jeszcze się tam róża czerwieni...
I dochodzimy do góry żwiru na terenie gdzie buduje się niewielkie osiedle szeregowców. Na górkę trzeba koniecznie wejść i porzucać z niej kamieniami i patykami.
Zmierzyć głębokość dołu.
To podstawa udanego spaceru.
A tymczasem osiedle. Dość przyjemne, pierwszy raz zajrzałam tu od tej strony.
A po drugiej stronie asfaltówki, w lesie na wprost, w samo południe
A zbiory wyglądały tak:
Ktoś zapyta: na co dzika róża?
Na nalewkę o nazwie żenicha. Na razie próbnie, żeby wyczuć czy warto.
A na koniec zwierzątka. Z sobotniego ranka i niedzielnego poranka.
Tom i Jerry. :-)
I o tym miałam na początku pofilozować.
Otóż dostałam w zeszłym tygodniu z listy korespondencyjnej SGEM e-maila z taką treścią:
obraz powiększy się po kliknięciu na niego |
"Halloween is also known as Allhalloween, All Hallow's Eve, or All Saints' Eve."z czego najbardziej to "All Hallow's Eve".
Jak można się domyślić zapukałam do drzwi Cioci Wiki i doznałam małego olśnienia. Oczywiście! Znam się z hallowed od dawien dawna, tj. od chwili kiedy postanowiłam nauczyć się Modlitwy Pańskiej w języku lengłydż, z tej okazji, że regularnie co niedziela tak ją miałam okazję słyszeć i odmawiać. Oto źródło, z którego korzystałam:
Piszę o tym, bo zrobiła sie straszna nagonka na Halloween. W naszy wsi ksiądz zorganizował pochód świętych na przekór "pogańskim obyczajom".
I tak się zaczęłam zastanawiać, czy w naszej kulturze nie zostało czasem wiele pogańskich obyczajów, z czego jako pierwsze na myśl przychodzą mi niektóre obrzędy wigilii św. Jana...? A nie patrząc daleko w kalendarz, Andrzejki, również potępiane w niektórych kręgach. A palenie Marzanny?
Doczytałam, że kościół katolicki, chrześcijaństwo chcąc osłabić wpływy dawnych obyczajów łączył je z chrześcijańskimi obrzędami. I jasne, co się dało "pożenić" jest akceptowane, a co nie - na stos!
Współcześnie pojawiają się w Polsce różne zwyczaje, asymilowane wraz z upowszechnieniem się narzędzi globalnej komunikacji. Wiemy co się dzieje na drugim końcu świata i nie da się już tego cofnąć. Owszem, możemy nie przyjmować tego do wiadomości, ale czy naprawdę musimy inność deprecjonować? Przecież nie na całym świecie panuje chrześcijaństwo, nie wszędzie ludzie są wyznawcami trzech wielkich monoteistycznych religii, są rejony świata (i niech jak najdłużej takie pozostaną) gdzie ludzie mają swoje bóstwa i wyznają wiarę w najróżniejsze cuda.
No i co zrobić, kiedy własne dzieci mimo tłumaczenia naszej tradycji 1 i 2 listopada ("taaak, babcia już nam mówiła...") co prawda nie chcą wędrować po osiedlu przebrane za strzygi, wampiry i inne krzyki Muncha, ale za to z zapałem przyozdabiaja dom dyńkami i przyjmują przebierańców, o tak:
To się działo wieczorem, zaś przed południem...
... wybraliśmy się z Karolkami na spacer. Pogoda była niezwykle sprzyjająca. Tak sprzyjająca, że po przejściu około 500 metrów, które wystarczyły by opuścić cywilizowaną część osiedla, zmuszona byłam rozebrać dziatki i dalej tachać kurteczki pod pachą. Byłoby to wcale niemęczące gdyby nie to, że z założenia spacer miał na celu poszukiwanie owoców dzikiej róży, więc wzięłam ze sobą reklamóweczkę, w którą... zdążyłam już nazbierać kamieni.
Celem wycieczki było zarazem uzupełnienie kolekcji liści Małego O. Ja osobiscie musiałam się w końcu wyrwać na spacer, bo sportowe obowiazki Większego spowodwały, że wolne słoneczne soboty stały się dniem podwózek i przykucia do boisk piłkarskich.
W zeszłą sobotę, kiedy zostałam w domu, a dzieci "podrzuciłam"do mamy kolegi (po jej namowach) chciało mi się wyć. Po wstawieniu kolejnego prania całe ja zaczęło wołać o spacer, a tymczasem okoliczności przyrody mówiły "Nigdzie nie pójdziesz! Siedź w domu i sprzątaj!"
Przełknąwszy cierpkie łzy rozczarowania, zwolniłam tempo i doszłam do równowagi.
Ale tym razem mogliśmy wspólnie powędrować.
Karolki najpierw wlazły na morwę:
A ja z nosem przy ziemi, zachwycałam się przyrodą w skali mikro.
I makro
Panie, liście wielkości głowy! |
Pora roku taka, że woła o grzyby, a tu w tym roku WYJĄTKOWE NIC. Ale miejscami wyraźnie pachnie grzybami. Taki jeden, jedyny egzemplarz znaleźliśmy.
Mały O. ugotował w leśnym domku pomidorową i poszliśmy dalej.
tu zupka już pod domkiem, jako stylizacja jesienna schodów |
Jeszcze spojrzenie za siebie z refleksją, iż nie wiadomo jak długo takim krajobrazem będziemy się cieszyć. W planach jest tu chyba miejsce na nową szkołę. Jak szkoła to boiska i parkingi... Ale jak na razie stan taki:
Czy będę to miejsce pamiętała tak?
...................
W końcu doszliśmy do nieczynnej lini kolejowej Poznań - Międzychód, o której ostatnio było głośno w lokalnych mediach i właśnie przy niej trafiłam na krzewy dzikich róż.
Ale zanim do nich doszliśmy, trochę klimatów z lokalnej symboliki:
Jabłonie na skraju torów? Chyba pozostałość po jakimś sadzie:
I znalezione skarby...
I czyjeś nie-skarby:
Młodzież ucięła sobie pogawędkę, kiedy mama wyszarpywała owoce broniącym się krzewom.
Mamoo... długo jeszcze? |
I dochodzimy do góry żwiru na terenie gdzie buduje się niewielkie osiedle szeregowców. Na górkę trzeba koniecznie wejść i porzucać z niej kamieniami i patykami.
Zmierzyć głębokość dołu.
To podstawa udanego spaceru.
A tymczasem osiedle. Dość przyjemne, pierwszy raz zajrzałam tu od tej strony.
A po drugiej stronie asfaltówki, w lesie na wprost, w samo południe
Ktoś zapyta: na co dzika róża?
Na nalewkę o nazwie żenicha. Na razie próbnie, żeby wyczuć czy warto.
A na koniec zwierzątka. Z sobotniego ranka i niedzielnego poranka.
Tom i Jerry. :-)
Dalej, wstawać i jeść mi dawać! |
Jerry was here again... Tatko go "nakarmił" i tu już ledwo dycha. |
Oby jak najdłużej zachowały się te Wasze tereny spacerowe :)
OdpowiedzUsuńDzięki Psie. Oby, oby... :-)
UsuńAle się najadłam u Ciebie kolorów! Fantastyczne foty, zwłaszcza to słońce przezierające przez dębowy liść. I zupa pomidorowa!
OdpowiedzUsuńPiękny spacer. Słyszałaś, ze ma być u nas +18C? O.o
Smacznego Moniu, cieszę się, że Ci smakowało nasze menju.
UsuńAż 18? Nie uwierzę dopóki sandałków nie wyciągnę ;-P
Jesienią cudowne są kolory. Zimą - ciepły sweter. Wiosną - pierwsza wzmianka o końcu mrozów. Latem - wszystko jest ok.
UsuńNie ma złej pogody i pory roku. Są tylko nieodpowiednio ubrani ludzie. ;-D
UsuńOo, Karolowo Izabelo, jak widzę Williamem Jamesem poleciałaś ;)
UsuńMnie Halloween zupełnie nie pociąga, więc nawet nie zwracam na nie uwagi. Dzieci na razie też. Dla mnie 1 i 2 listopada to i tak bardzo zajebiste dni z uwagi na urodziny moje i Bet. To jest nasze największe Hallo tych dni, ha ha.
OdpowiedzUsuńA jesień w Izabelkowym jest piękna. Zresztą ona zawsze jest fajna - nawet jak dni są krótkie, mżawe i ciemne :-).
Morwa? Ja chyba nigdy nie widziałam tego drzewa. Karolki - jedwabniki he he.
Amisho, to nieprawdopodobne, że nie zwracacie na Hallo uwagi, ale wcale się nie dziwię kiedy świętujecie TAKIE imprezy! Przyjmij zatem spóźnione najlepsze życzenia blogowe!
UsuńMnie żadne święto nie przeszkadza, dopóki nie zostanę siłą zmuszona do celebracji. :-)) Jesień to najpiękniejsza pora roku, zwłaszcza kiedy wiatr przewieje smog i wracają kolory.
OdpowiedzUsuńA ta znowu swoje, że jesień najpiękniejszą roku porą. Może na zdjęciach!
UsuńWieprzu, u mnie podobnie: przymus wywołuje reakcję odwrotną. Przychylam się do Twojego zdania o najpiękniejszych porach roku. Bardzo lubię jesień do momentu kiedy nie staje się zimna, mokra, wietrzna i szaaara. Potem już mi zwisa. ;-)
UsuńEko, przegłosowana zostałaś. ;-)
Nie mam nic przeciwko Halloween, ale jakoś szczególnie go nie obchodzę. Mąż przygotowuje cukierki dla dzieciaków, które zapukają. Ten Halloween miałam wyjątkowo przerażający... w negatywnym tego słowa znaczeniu. Spędziłam wieczór i pół nocy - ok 7h w szpitalu z babcią. Na szczęście już wszystko ok, uff :)
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że już OK. Zdróweczka dla Babci życzę :-).
UsuńJa też nie mam nic przeciwko innym zwyczajom i obyczajom. Zgodnie z zasadą: "Żyj i pozwól żyć innym".