Wielokrotnie się tu chwaliłam, jakie to moje dzieci zapatrzone w sport, czytaj: futbol, są.
No i przyszła kryska na Matyska. Zeszłą sobotę spędziłam pół dnia kibicując starszemu, i nie tylko oczywiście!, w turnieju piłkarskim. Zanosi się na to, że i ten weekend* będę miała zorganizowany na sportowo, choć bronię się przed tym ręcamy i nogamy.
No, ale ktoś temu nowemu Lewandowskiemu musi kibicować, prawda. ;-)
Zresztą obserwację taką poczyniłam zaraz na rozpoczęciu poprzednioweekendowej imprezy, że ławki pod boiskiem głównie zasiedziane były przez matki. (!)
Na co nie omieszkałam zwrócić uwagi matce-koleżance matce kolegi Większego K. Ta przyjęła to do wiadomości niemal spokojnie, potakując (już rok treningów za sobą ma, pewnie to stąd), a mnie żur zaczął zalewać, no bo niby czemu to kobiety muszą (nie muszą, ale w większości o to się starają)?!
No przecież nie powiem dziecku zaraz następnego dnia po pierwszym treningu, na którym usłyszał, że może przyjechać grać na turnieju, że go nie zawiozę, bo i już! Tak na początku veto stawiać?
Aczkowiek zapowiedziałam, że ni ma mowy tak, jak już, to na zmiany. W domu nikt mi nie posprząta, wypierze, ugotuje, wyplewi, wygrabi, zasadzi, zasieje, podleje jak tylka sama ja. Zapisali - niech teraz latają nad tym.
"Witaj w klubie".
W każdym razie umówione jesteśmy za zamienne wożenie dzieci na występy gościnne.
I tak sobie pomyślałam tu o Amishy, która również samodzielnie ogarnia dwójsynowy kramik. Dzielna kobieta!
I jeszcze o tym, że kto jak kto, ale to chyba rodzice powinni być dla dzieci podporą. W trudach, w pasjach, w życiu...
Od koleżanki ogrodniczki usłyszałam, że jestem cienka strategicznie.
Może i nawet, nie zaprzeczam; ciekawa jestem jak ona widzi tę strategię. Mam nadzieję, że jak mnie odwiedzi niedługo, to przy nalewce truskawkowej, której trzeba będzie spróbować czy się właściwie starzeje, a może też i przy naparstku likieru poziomkowego, wyjawi swoje pomysły na strategie.
Aha, z czarnej porzeczki też robię nalewkę - smorodinówką zwaną. :-)
* i tak było. Zawiozłam Większego i Jego najlepszego kolegę na mecze. Plus Mały O. do kompletu do kibicowania :-)
P.S. Gmina znowu zabiera się za nasze osiedle. Pora naostrzyć ołówki, wymienić wkłady do długopisów, napełnić wieczne pióra i rozgarnąć klamoty na półce, by zrobić miejsce dla kolejnych papierów...
No i przyszła kryska na Matyska. Zeszłą sobotę spędziłam pół dnia kibicując starszemu, i nie tylko oczywiście!, w turnieju piłkarskim. Zanosi się na to, że i ten weekend* będę miała zorganizowany na sportowo, choć bronię się przed tym ręcamy i nogamy.
No, ale ktoś temu nowemu Lewandowskiemu musi kibicować, prawda. ;-)
Zresztą obserwację taką poczyniłam zaraz na rozpoczęciu poprzednioweekendowej imprezy, że ławki pod boiskiem głównie zasiedziane były przez matki. (!)
Na co nie omieszkałam zwrócić uwagi matce-koleżance matce kolegi Większego K. Ta przyjęła to do wiadomości niemal spokojnie, potakując (już rok treningów za sobą ma, pewnie to stąd), a mnie żur zaczął zalewać, no bo niby czemu to kobiety muszą (nie muszą, ale w większości o to się starają)?!
No przecież nie powiem dziecku zaraz następnego dnia po pierwszym treningu, na którym usłyszał, że może przyjechać grać na turnieju, że go nie zawiozę, bo i już! Tak na początku veto stawiać?
Aczkowiek zapowiedziałam, że ni ma mowy tak, jak już, to na zmiany. W domu nikt mi nie posprząta, wypierze, ugotuje, wyplewi, wygrabi, zasadzi, zasieje, podleje jak tylka sama ja. Zapisali - niech teraz latają nad tym.
"Witaj w klubie".
W każdym razie umówione jesteśmy za zamienne wożenie dzieci na występy gościnne.
I tak sobie pomyślałam tu o Amishy, która również samodzielnie ogarnia dwójsynowy kramik. Dzielna kobieta!
I jeszcze o tym, że kto jak kto, ale to chyba rodzice powinni być dla dzieci podporą. W trudach, w pasjach, w życiu...
Od koleżanki ogrodniczki usłyszałam, że jestem cienka strategicznie.
Może i nawet, nie zaprzeczam; ciekawa jestem jak ona widzi tę strategię. Mam nadzieję, że jak mnie odwiedzi niedługo, to przy nalewce truskawkowej, której trzeba będzie spróbować czy się właściwie starzeje, a może też i przy naparstku likieru poziomkowego, wyjawi swoje pomysły na strategie.
Aha, z czarnej porzeczki też robię nalewkę - smorodinówką zwaną. :-)
* i tak było. Zawiozłam Większego i Jego najlepszego kolegę na mecze. Plus Mały O. do kompletu do kibicowania :-)
P.S. Gmina znowu zabiera się za nasze osiedle. Pora naostrzyć ołówki, wymienić wkłady do długopisów, napełnić wieczne pióra i rozgarnąć klamoty na półce, by zrobić miejsce dla kolejnych papierów...
O, i proszę. Zajrzałam do Izabelki po pewnym dość długim czasie i co? I od razu natknęłam się na... siebie! I na piłkę.
OdpowiedzUsuńMoje brzdące dopiero zaczynają. Mały traktuje to bardziej jako zabawę, ale Olu dość poważnie. Serce by mi pękło, gdybym widząc tę ich chęć latania po boisku i radość po byle sukcesiku, odmówiła im wożenia na treningi, płacenia składek, czy uczestnictwa w turniejach i meczach. Ba, 25 października jedziemy całą klubową bandą na mecz Jagiellonii Białystok. Nowy, ponoć bardzo ładny stadion, spore widowisko - sama jestem ciekawa, bo chyba nigdy nie byłam na profesjonalnym meczu.
Bardzo mnie też ciekawi, co znaczy być cienką strategicznie??? I niby jak nią jesteś i zastanawiam się, czy ja też?
No proszę, profesjonalny mecz! U nas ligowy mecz Lecha (nie wiem czy dobrze się tu chwalić nazwą drużyny, która leży i kwiczy na dnie ligi ;-)) w planach na razie.
UsuńWyjawie Ci coś, byłam kiedyś fanką Jagiellonii - to było w czasach liceum.I nawet dostałam na pamiątkę znaczek z tarczą szkoły gastronomicznej z Białegostoku od chłopaków spotkanych na pielgrzymce do Częstochowy, którym pochwaliłam się, że kibicuję Jagiellonii :-)
Co do cienactwa strategicznego, temat do dyskusji w planach. Zobaczymy jakie będą wnioski ;-)))
Takiej smorodinówki, to bym i skosztowała ;)
OdpowiedzUsuńJa też ;)
UsuńI ja :-)
UsuńJuż wiem, dlaczego los nie dał mi synów. :-)
OdpowiedzUsuńMoje córeczki kochane, uwielbiam Was między innymi za to, że Wasze zajęcia dodatkowe odbywają się POD DACHEM! ;-)
Już wiem czemu los nie dał ani jednego ani drugiego.
UsuńNie cierpię sportu, a w dachu mam dziurę!
;)
Inwentaryzacjo: chwalisz się, czy żalisz? ;-)
UsuńKalina: No tak, ale ja zastanawiam się teraz dlaczego nie mam córek... ;-)
Jak już psiapsiólka zdradzi Ci tajniki strategii, to się podziel, bo moja strategia upada w obliczu nierozciągliwości doby. "...posprząta, wypierze, ugotuje, wyplewi, wygrabi, zasadzi, zasieje, podleje..." - to u Ciebie też nie robi się samo-się? ;)
OdpowiedzUsuńMnie od futbolu jeszcze odrzucał fakt, że dzieje sie w plenerze. Czyli nie dość, że nic z tego nie rozumiem (wiem, ze piłka jest okrągła a bramki są dwie - sukces), że zadek przymarza mi do ławki, to jeszcze - od późnego października do wczesnego kwietnia co najmniej - musiałam leczyć smarki do kolan - Tofika i swoje - bleee...
A jaka obraza, jak ukradkiem próbujesz czytać książkę , konspiracyjnie rozłożoną na kolanach ukrytych za plecami innych matek, ha! Szkoda, że chłopaków tak trudno namówić do szydełkowania... ;)
Warte upublicznienia wnioski z prostrategicznej narady zostaną w stosowanym czasie opublikowane na forum :-)
UsuńPsie w Swetrze, dziękuję bardzo za komentarz!
Gratulacje i buziaki!!!! ♥
OdpowiedzUsuńJa nie latałam na mecze, uf. Małż latał po całym mieście! No i lata wciąż, tylko, że dyscypliny się zmieniają. Piłka nożna, szachy, siatkówka, tenis, Algida Cup, Poznan Open, mecze, Mat już jest w klubie siatkarskim, ciągną go na szachy i tenisa,Teraz Memoriał Gołasia, za chwilę wylądują na lotnisku sportowcy i trzeba będzie autografy zbierać, aaaaa!!!!
Gdzie mój długopisik, ommmmmmm...
Ha! Po pierwsze, piszesz o tych wszystkch dyscyplinach żeby mnie pogrążyć!
UsuńPo drugie primo, upiję Cię przy najbliższej okazji!
Po czecie, pisz nalewka, Monia się odezwie! ;-)))
Prawda! Bo nalewki u Ciebie przednie!
UsuńOdezwała się, bo robotę skończyła i wraca do życia blogowego pomału, o.