środa, 16 września 2015

Kompetencje, empatia, przyzwoitość - takie ludzkie



Ostatnie wieści od Stardust są takie, że jest już lepiej i będzie z nią z dnia na dzień lepiej. Tak myślę, wierzę i mam nadzieję, chociaż ma jeszcze przed sobą między innymi wyleczenie gardła tak, by mogła coś jeść (i pić ;-))

Już nie raz opisywała swój sposób radzenia sobie z tym objawem niepożądanym po leczeniu onkologicznym i dzięki temu mogłam zacząć jakąś dyskusję na temat radzenia sobie z tym problemem. O tym tu chciałam napisać. Nie wiem, na ile uda mi się to zrobić składnie i dokładnie, nie wchodziłam bowiem wówczas w szczegóły anatomiczne i fizjologiczne, zaś skupiłam się na natychmiastowej reakcji i próbie pomocy dla tego człowieka. Chcę się podzielić tym, w uczestniczyłam.


Star ma wielkie szczęście, że jest Star i żyje w USA.

Star jest otoczona opieką i ma wokół siebie osoby, które wiedzą jaka jest ich rola w niesieniu pomocy. Znają nie tylko zakres swoich obowiązków, ale również zakres choroby (problemu), którym z racji zawodu się zajmują.

Star potrafi postawić na swoim i ustawić odpowiednio tych, którzy zlewają swoje obowiązki i mają niewłaściwy stosunek do swoich pacjentów.


Co ma jednak czynić osoba, która choruje na raka i nie ma takiego wsparcia i tak fachowej pomocy?
Jeśli nawet dbała o siebie, chodziła regularnie na kontrole lekarskie, gdzie słyszała o stanie przedrakowym (nieoperacyjnym, oczywiście).
I nagle podczas kolejnej wizyty okazuje się, że stan przedrakowy przeszedł w stadium rakowe wymagające natychmiastowego usunięcia fragmentu języka i przyległych ślinianek. Pacjent musi następnie przejść serie naświetlań, ponieważ ten rak nie reaguje na inne formy leczenia.

I wszystko jest niby w porządku; wychodzi ze szpitala po operacji, udaje się na pierwsze i kolejne naświetlania, podczas których wszystko jest dobrze, ale prawie nagle po ostatniej serii okazuje się, że pacjent nie może nic jeść, nie może nawet wziąć łyka wody do ust.
W jamie ustnej utworzyła się ogromna, wrzodziejąca, spalona rana, pozbawiona błony śluzowej dziura aż do mięśni...

Ogromna, bolesna rana w buzi nie chce łatwo się wyleczyć stosowanym środkami farmakologicznymi.

Star opisywała, że jadła lody. Ale pacjent boi się, że na pusty żołądek lody mogą zaszkodzić i spowodują katar żołądka (bez względu czy taka jednostka chorobowa istnieje, czy nie).

(Wyleczywszy za pomocą kitu pszczelego ogromne owrzodzenia skóry radzimy spróbować i tego, ale w postaci "przymoczek" z suchego kitu.)

Rodzina szuka pomocy w medycznej marihuanie, ale okazuje się, że legalne (za pomocą kupna) wejście w posiadanie tego właściwego oleju z konopii jest praktycznie niemożliwe.

Jedyne wyjście w sytuacji jest takie, że pacjent otrzymuje kroplówki. Małżonek wozi pacjenta do lekarza rodzinnego, który przepisuje kroplówki. Kroplówki podawane są w przychodni.

Sił coraz mniej, wyleczenia jamy ustnej nie widać ani trochę, pacjent słabnie z dnia na dzień, ale jeszcze jest w stanie zabrać się do samochodu by podjechać do przychodni. Rany i oparzenia nie chcą się wyleczyć, przepisywane środki nie działają tak, jakby tego wszyscy oczekiwali, tzn. w wyraźnie postępujący i widoczny sposób. Gorzej, na te i inne przeciwbólowe lekarstwa oraz kroplówki pacjent wydaje, jak się można domyślić, ostatnie pieniądze, których nie czarujmy się, na zwykłej emeryturze nikt nie ma w bród.

Wtedy ja zadaję pytanie: dlaczego lekarz chirurg, onkolog (nie wiem, jakiej specjalizacji mógł być) po ostatniej sesji naświetlań (czyli formalnie zakończeniu leczenia onkologicznego) nie informuje pacjenta o tym, jak należy dalej postępować?

Do kogo, gdzie zwrócić się o pomoc, bo przecież nie do lekarza rodzinnego, który o onkologii ma tyle pojęcia co lekarz ogólny o ginekologii!

Dlaczego nie skieruje lub nie poinformuje pacjenta o istnieniu hospicjum domowego?
Tam pomoc jest tak zorganizowana, że do chorego (no bo przecież nie zdrowego!) pacjenta dojeżdża lekarz i troskliwa pielęgniarka.

Dlaczego nie dostanie informacji o tym, że należy mu się zasiłek pielęgnacyjny, o który należy złożyć wniosek w NFZ.

Piszę to wszystko na spokojnie i na zimno, bo w tej chwili sytuacja jest opanowana: chora osoba już może jeść, apetyt jej dopisuje i mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Ale dlaczego musiało dojść to tego, że następny dzień był podszyty trwogą o to, że najbliższy może umrzeć tylko z wycieńczenia (i głodu), a nie na tego głupiego raka?

Założę się, że na studiach medycznych, które w Polsce trwają 6 lat są zajęcia z etyki, geriatrii, opieki paliatywnej. Że studenci otrzymują stosowne informacje z zakresu prawa.
To młodzież, ale starszyzna chyba też musi się stale dokształcać, prawda?

Gdzie się potem zatem podziewa zwykła ludzka przyzwoitość wykraczająca poza bezduszne 15-20 (?) minut przeznaczone na wizytę lekarską?

Nie wąski ograniczony pasek horyzontu, który nazywa się specjalizacją, tylko całościowe kompetentne i empatyczne spojrzenie na ciężko chorego człowieka jak na istotę ludzką z sercem, która ma (lub nie) troskliwą rodzinę, bliskich.

Podmiot, nie przedmiot leczenia.

Nie li tylko jednostkę chorobową, którą po ODBĘBNIENIU PROCEDUR NALEŻY ODHACZYĆ W GRAFIKU, A PAPIERY ODDAĆ DO BLASZANEJ SZAFKI W ARCHIWUM SZPITALA.





 

2 komentarze:

  1. Hospicjum domowe to najlepiej działająca w Polsce firma, powiązana z NFZ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, osoby o których piszę są BARDZO zadowolone z pomocy jaką otrzymały. To szczęście, że zgłosiły się we właściwym momencie!
      Pozdrawiam Cię :-)

      Usuń

Bardzo lubię czytać komentarze, za każdym razem aż drżę z emocji: a nuż coś nowego się pojawi...

(Aczkolwkiek chamstwa nie zniese ;))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...