Autor: Ingmar Bergman
Tytuł: "Sceny z życia małżeńskiego"
Ze szwedzkiego przełożyli: Maria Olszańska i Karol Sawicki
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Miejsce i rok wydania: Poznań 1990
Liczba stron: 152
Ingmar Bergman porównywany, wróć: znajdujący się w gronie, największych dramaturgów szwedzkich (Ibsen, Strindberg) potrafi poruszyć ważne i czułe strony człowieczej egzystencji.
Już od pierwszej sceny i pierwszych słów wchodzimy w sam środek rozmów Marianne i Johana, którzy udzielają wywiadu dziennikarce. I aż nie chce się wierzyć. Sprawiają bowiem wrażenie małżeństwa, które ma za sobą 30, lub nawet 40 lat wspólnego życia (nie obrażając, ani nie ujmując nic takim parom), a fakty są takie, że ich staż liczy 10 lat, on jest po czterdziestce, ona ma lat 35.
Rutyna, znudzenie, powierzchowność dialogów, nieskończone niewypowiedziane emocje. Niby wykazują wzajemnie zrozumienie, ale tak naprawdę ich rozmowa jest drogą zbudowaną z ustępstw, które uniemożliwiają dotarcie im do sedna sprawy i problemu. Systematycznie stawiają między sobą coraz grubszą szybę, która blokuje wzajemny dialog. On zniecierpliwiony i roztrząsający każdą sprawę ze wszystkich stron, a ona, ustępliwa lecz jednocześnie niedostępna.
Podejmują decyzje we wspólnych sprawach, ale pojedynczo nie są do końca przekonani. Można odnieść wrażenie, że starają się spełnić czyjeś (nie wiadomo tak naprawdę czyje) oczekiwania i pokazać na zewnątrz twarz lub maskę jaką sobie wymyślili, czy nałożyli. Ich idealny, ułożony, zadbany, zorganizowany, spełniony materialnie świat to więzienie duszy. Łatwo też przewidzieć, że rzucone w którymś momencie przez Marianne słowa "Znajdź sobie kochankę" zmaterializują się. Jestem przekonana nawet o tym, że kto wie, czy nie legitymują stanu faktycznego, o którym nie wiemy. Ich rozmowy są tak mdłe, że robi się od nich słabo i niemalże podskórnie wyczuwa się równolegly wcześniejszy romans Johana. To już MUSI być prawda. Niemniej jest to dla Marianne ogromny cios.
Rozstanie popycha ich w tym kierunku, do jakiego nie mieli możliwość dotarcia - poznania samych siebie: on uświadamia sobie, że jest "chłopcem z genitaliami", a ona odkrywa siłę swej kobiecości, pożądania i seksualności. Tę naukę zdobywają długą i krętą drogą.
I dopiero kiedy po wielu latach od rozwodu spotykają sie i umawiają jak para kochanków (paradoksalnie zdradzając swoich aktualnych partnerów), dopiero wtedy ich relacje są pełne i dojrzałe - nie tylko oparte na przyjaźni i satysfakcjonującym seksie, ale również szczere i świadome.
Zastanawiałam się dlaczego Bergman nie dał szansy swoim bohaterom by spróbowali naprawić związek. Przecież jest tu parę momentów kiedy albo ona, albo on nie są do końca przekonani czy chcą się rozstać. Jedno otwiera drzwi, ale drugie stoi jak zabetonowane. Nie mają takiej możliwości może dlatego, że nie mówią tym samym językiem.
Sam Bergman napisał tak (podkreślenie moje):
Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".
Tytuł: "Sceny z życia małżeńskiego"
Ze szwedzkiego przełożyli: Maria Olszańska i Karol Sawicki
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Miejsce i rok wydania: Poznań 1990
Liczba stron: 152
Ingmar Bergman porównywany, wróć: znajdujący się w gronie, największych dramaturgów szwedzkich (Ibsen, Strindberg) potrafi poruszyć ważne i czułe strony człowieczej egzystencji.
Już od pierwszej sceny i pierwszych słów wchodzimy w sam środek rozmów Marianne i Johana, którzy udzielają wywiadu dziennikarce. I aż nie chce się wierzyć. Sprawiają bowiem wrażenie małżeństwa, które ma za sobą 30, lub nawet 40 lat wspólnego życia (nie obrażając, ani nie ujmując nic takim parom), a fakty są takie, że ich staż liczy 10 lat, on jest po czterdziestce, ona ma lat 35.
Rutyna, znudzenie, powierzchowność dialogów, nieskończone niewypowiedziane emocje. Niby wykazują wzajemnie zrozumienie, ale tak naprawdę ich rozmowa jest drogą zbudowaną z ustępstw, które uniemożliwiają dotarcie im do sedna sprawy i problemu. Systematycznie stawiają między sobą coraz grubszą szybę, która blokuje wzajemny dialog. On zniecierpliwiony i roztrząsający każdą sprawę ze wszystkich stron, a ona, ustępliwa lecz jednocześnie niedostępna.
Podejmują decyzje we wspólnych sprawach, ale pojedynczo nie są do końca przekonani. Można odnieść wrażenie, że starają się spełnić czyjeś (nie wiadomo tak naprawdę czyje) oczekiwania i pokazać na zewnątrz twarz lub maskę jaką sobie wymyślili, czy nałożyli. Ich idealny, ułożony, zadbany, zorganizowany, spełniony materialnie świat to więzienie duszy. Łatwo też przewidzieć, że rzucone w którymś momencie przez Marianne słowa "Znajdź sobie kochankę" zmaterializują się. Jestem przekonana nawet o tym, że kto wie, czy nie legitymują stanu faktycznego, o którym nie wiemy. Ich rozmowy są tak mdłe, że robi się od nich słabo i niemalże podskórnie wyczuwa się równolegly wcześniejszy romans Johana. To już MUSI być prawda. Niemniej jest to dla Marianne ogromny cios.
Rozstanie popycha ich w tym kierunku, do jakiego nie mieli możliwość dotarcia - poznania samych siebie: on uświadamia sobie, że jest "chłopcem z genitaliami", a ona odkrywa siłę swej kobiecości, pożądania i seksualności. Tę naukę zdobywają długą i krętą drogą.
I dopiero kiedy po wielu latach od rozwodu spotykają sie i umawiają jak para kochanków (paradoksalnie zdradzając swoich aktualnych partnerów), dopiero wtedy ich relacje są pełne i dojrzałe - nie tylko oparte na przyjaźni i satysfakcjonującym seksie, ale również szczere i świadome.
Zastanawiałam się dlaczego Bergman nie dał szansy swoim bohaterom by spróbowali naprawić związek. Przecież jest tu parę momentów kiedy albo ona, albo on nie są do końca przekonani czy chcą się rozstać. Jedno otwiera drzwi, ale drugie stoi jak zabetonowane. Nie mają takiej możliwości może dlatego, że nie mówią tym samym językiem.
Sam Bergman napisał tak (podkreślenie moje):
Żadnego rozwiązania nie ma jednak na podorędziu i prawdziwego happy endu nie będzie. Choć przyjemnie byłoby móc tak zakończyć. Jeśli nie po co innego, to by podrażnić wszystkich artystycznie wysubtelnionych, którzy z obrzydzenia do tego zupełnie zrozumiałego dzieła dostaną mdłości już po pierwszej scenie.
Cóż więcej można powiedzieć: trzy miesiące zajęło mi napisanie tych scen, ale doświadczenie ich zabrało całe życie. Nie jestem pewien, czy lepiej byłoby, gdyby rzecz przedstawiała się odwrotnie, choć to robiłoby lepsze wrażenie.
Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".
Wiele małżeństw z pozoru wygląda na idealne, a w środku są puste i pozbawione więzi.
OdpowiedzUsuńŁatwo jest nam oceniać innych, doradzać, a nawet czasami mieć ochotę nimi wstrząsnąć, ale kiedy sami znajdziemy się w podobnej sytuacji czujemy się bezradnie, a wynikające z takiej sytuacji uczucie beznadziei sprawia, że nie widzimy najprostszych rozwiązań i możliwości "dogadania się".
Chętnie poznałabym historię tego związku.