Autor: Ryszard Marek Groński
Tytuł: "Słońca w trawie"
Ilustrował: Andrzej Dudziński
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza RSW "Prasa-Książka-Ruch". Biuro Wydawniczo-Propagandowe
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1974
Liczba stron: 56
Ta książka, która towarzyszyła mi przez całe moje dotychczasowe życie, miałam ją ciągle w pamięci, ale wstyd przyznać przeczytałam ją dopiero teraz.
W tym nietypowym 11,5x21 cm formacie na półce stała jeszcze jedna pozycja (pewnie niedługo tutaj też zagości) z ilustracjami Bohdana Butenki, którą kilka razy na pewno przeczytałam, ale tej jakoś nie mogłam nawet rozpocząć.
Unosiła się wokół niej aura "dziwności" (już sam tytuł, sami widzicie), a teraz kiedy wiem już o czym jest, zaproponowałam mojemu 10 latkowi by sobie ją przeczytał i wciągnął do zeszytu lektur...
Zobaczymy czy go pozytywnie zaskoczy. ;-)
"Słońca w trawie" zaczyna się jak klasyczny western. Do miasteczka Dodge City przybywa nowy szeryf. Dlaczego western? Klasyczna narracja przewiduje, że "nowy" ma zrobić porządek z zastanym układem. Równolegle, podobnie skonstruowana akcja dzieje się na Dzikim Zachodzie i w miejscowości w Polsce. Polskim bohaterem jest pan Grzegorz, który jako kierownik budowy ma za zadanie ukończyć budowę szpitala. Inwestycja wlecze się niemiłosiernie, a materiały budowlane znikają niepostrzeżenie z placu budowy, służąc do wykończenia prywatnej budowy.
Gdy na Dzikim Zachodzie nowy szeryf rozwiązuje zagadkę kradzieży stad krów, polski Clint Eastwood przy akompaniamencie "Zakwita raz biały kwiat" Ali Babek i z wydatną pomocą nieletniego narratora (którego imienia nawet nie poznajemy) rozprawia się z kombinatorami i złodziejami. Odkładając na bok własne drobne porachunki i małostkowe pretensje doprawdza do zakończenia budowy szpitala, ale znika (oddelegowany na kolejną budowę) tuż przed oddaniem budynku do użytku.
Rzecz jasna nie jest to lektura, która przewraca życie do góry nogami. Nie żałuję też, że sięgnęłam po nią tak późno. Właściwie, to nawet dobrze się stało, ponieważ z perspektywy lat widzę, że sprawy opisane na początku lat siedemdziesiątych miały swoje drugie życie także piętnaście-dwadzieścia lat później. Myślę też, że nawet i dziś.
... a tytułowe słońca w trawie to zachodzące słońce w kroplach deszczu na trawie.
Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory (III) 2017" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",
- "W 200 książek dookoła świata - 2017"
Tytuł: "Słońca w trawie"
Ilustrował: Andrzej Dudziński
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza RSW "Prasa-Książka-Ruch". Biuro Wydawniczo-Propagandowe
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1974
Liczba stron: 56
Ta książka, która towarzyszyła mi przez całe moje dotychczasowe życie, miałam ją ciągle w pamięci, ale wstyd przyznać przeczytałam ją dopiero teraz.
W tym nietypowym 11,5x21 cm formacie na półce stała jeszcze jedna pozycja (pewnie niedługo tutaj też zagości) z ilustracjami Bohdana Butenki, którą kilka razy na pewno przeczytałam, ale tej jakoś nie mogłam nawet rozpocząć.
Unosiła się wokół niej aura "dziwności" (już sam tytuł, sami widzicie), a teraz kiedy wiem już o czym jest, zaproponowałam mojemu 10 latkowi by sobie ją przeczytał i wciągnął do zeszytu lektur...
Zobaczymy czy go pozytywnie zaskoczy. ;-)
"Słońca w trawie" zaczyna się jak klasyczny western. Do miasteczka Dodge City przybywa nowy szeryf. Dlaczego western? Klasyczna narracja przewiduje, że "nowy" ma zrobić porządek z zastanym układem. Równolegle, podobnie skonstruowana akcja dzieje się na Dzikim Zachodzie i w miejscowości w Polsce. Polskim bohaterem jest pan Grzegorz, który jako kierownik budowy ma za zadanie ukończyć budowę szpitala. Inwestycja wlecze się niemiłosiernie, a materiały budowlane znikają niepostrzeżenie z placu budowy, służąc do wykończenia prywatnej budowy.
Gdy na Dzikim Zachodzie nowy szeryf rozwiązuje zagadkę kradzieży stad krów, polski Clint Eastwood przy akompaniamencie "Zakwita raz biały kwiat" Ali Babek i z wydatną pomocą nieletniego narratora (którego imienia nawet nie poznajemy) rozprawia się z kombinatorami i złodziejami. Odkładając na bok własne drobne porachunki i małostkowe pretensje doprawdza do zakończenia budowy szpitala, ale znika (oddelegowany na kolejną budowę) tuż przed oddaniem budynku do użytku.
Rzecz jasna nie jest to lektura, która przewraca życie do góry nogami. Nie żałuję też, że sięgnęłam po nią tak późno. Właściwie, to nawet dobrze się stało, ponieważ z perspektywy lat widzę, że sprawy opisane na początku lat siedemdziesiątych miały swoje drugie życie także piętnaście-dwadzieścia lat później. Myślę też, że nawet i dziś.
i te intrygujące rysunki wewnątrz... |
Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory (III) 2017" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",
- "W 200 książek dookoła świata - 2017"
Ależ ja lubię te perełki, które wysupłujesz z czeluści swoich regałów :)
OdpowiedzUsuńChętnie zapoznałabym się z książką :)