czwartek, 7 lipca 2016

Jack London "Martin Eden"

Po jednej dyskusji na temat ważnych książek, jaką miałam przyjemność odbyć z Pharlapem, postanowiłam sprawdzić czy nadal zachwyca mnie "Martin Eden". Wymieniałam ją jako najważniejszą w życiu.

Zrobiłam tym samym rzecz, której nigdy dotąd nie miałam zwyczaju robić, a mianowicie przeczytałam po raz drugi tę samą lekturę. Ale skoro mogę to zrobić przy okazji czytania książek dzieciom, to dlaczego nie mogę zrobić tego dla siebie?

To nie jest lektura łatwa dla człowieka obarczonego obowiązkami domowymi i zawodowymi, ale dzięki kilku wyjazdom pociągiem udało mi się dobić do brzegu.

"Martin Eden" po latach wyciągnął mnie (mimo braku czasu na czytanie) potoczystym stylem narracji. W przeciwieństwie jednak do nastoletnich czasów, moją uwagę przykuły zupełnie inne epizody: praca Martina w pralni, jego relacje z siostrami, znajomość z Brissendenem.
"Potem znowu co tydzień zaczął odrabiać swe sto czterdzieści mil rowerowej jazdy, by przemóc otępienie, płynące z nadmiernego wysiłku, silniejszym otępieniem, zrodzonym z jeszcze większego przemęczenia. Pod koniec trzeciego miesiąca jeszcze raz zaszedł z Joem do karczmy. Znalazł tam zapomnienie, ożył na nowo i ożywszy ujrzał w chwilowym błysku samowiedzy cały ogrom własnego zezwierzęcenia, w które dał się wpędzić nie tyle przez wódkę, ile przez nadmierną pracę. Pijaństwo było skutkiem, nie przyczyną. Następowało nieuchronnie w ślad za przepracowaniem, jak noc następuje po dniu. Nie przez byt roboczego bydlęcia prowadzi droga na wyżyny - to prawda, którą wódka mu objawiła i z którą musiał się zgodzić. Wódka była mądra. Odkrywała tajemnice własnego istnienia." (str. 168)

Od czasów pierwszej lektury w pamięci stale miałam ogromną żądzę poznania i głód wiedzy Martina. To, co przez ponad ćwierć wieku tkwiło mi w głowie na myśl o "Martinie Edenie" to karteczki ze słówkami, którymi oblepiał lustro w swoim pokoju. Teraz, po latach, omal bym przegapiła ten fragment.

Zdziwiło mnie też w jaki sposób Martin porzucił pisarstwo. Za młoda byłam kiedyś by pojąć siłę odrzuconej miłości. Żyłam zatem w przekonaniu, że jego bezkompromisowe rozprawienie się ze światem, o którego względy tak zabiegał, nastąpiło w skutek zaznanego sukcesu. Nic bardziej mylnego. On nie powiedział światu: "Ja wam teraz pokażę!"
Obustronna (Edena i świata, do którego uparcie się dobijał) wyważona arogancja ukryta pod maską środowiskowych konwenansów to podziemny niewidzialny nurt żłobiący nerw, wzdłuż którego nastąpi śmiercionośne pęknięcie.

Bardzo lubiłam w Martinie jego bezkompromisowość; teraz mocno rzuciło mi się w oczy jego przekonanie o własnej wartości. Czy spodobało? Nie wiem, raczej gorzko zaskoczyło. Aczkolwiek za duży plus tej postaci uważam wierność danemu słowu i sukcesywne realizowanie złożonych obietnic.

Czy Ruth była warta tej miłości i uczucia jakim darzył ja Martin?
Myślę, że gdyby była jego muzą mogłaby być niewarta. Ale bohater Londona kochał ją głęboko czystą miłością, idealizował i wiązał z nią swą przyszłość. Zerwanie zaręczyn i odrzucenie chłopca niedwracalnie wstrzasnęło jego światem.
I choć ten zamknięty rozdział jego życia zaczął przynosić obfite owoce, jak biblijne ziarno co przed plonem obumiera, to życie, które miał przed sobą nie warte było już żadnego wysiłku. Pod tym względem, Ruth-kobieta wyzwoliła w Martinie wolę, talenty i żywioł, jakiego (mimo dotychczasowego barwnego życia) nigdy wcześniej nie doświadczył.
Z drugiej strony, przygody z wcześniejszych lat świadczyć mogą o tym, że był niezwykle twardym i zdolnym uczniem. I dlatego myślę, że odniósłby sukces w każdej dziedzinie, którą zechciałby się parać. Byleby tylko miał okazję oraz impuls, który wskazałby mu drogę w kierunku najlepszych.

Dla dorastajacej młodzieży to świetna lektura motywująca do wytężonej pracy. Dla dojrzałych czytelników może mniej, gdyż miarą "sukcesu" nie jest talent i praca, lecz tzw. 5 minut, czyli popyt na bycie znanym.


Autor: Jack London
Tytuł: "Martin Eden"
Przełożył: Zygmunt Glinka
Wydawnictwo: Państwowe Wydawnictwo "Iskry"
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1969
Liczba stron: 448

(Dawno temu) lektura szkolna dla klasy ósmej szkoły podstawowej


*     *     *     *     *     *     *     *     *

Wpis bierze udział w wyzwaniu "W 200 książek dookoła świata".




5 komentarzy:

  1. Mam na półce. Czeka na swój kolejny odpowiedni moment. Kilka razy już ją czytałam. Oglądałam też kiedyś sztukę teatralną na jej podstawie. Lata temu. Cały czas mam ją w pamięci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja nie mam własnego egzemplarza. Coś mnie zawsze powstrzymuje przed zakupem. Ale nie mogę o niej zapomnieć.

      Usuń
  2. Oj, mam na półce u rodziców i też chętnie wrócę, bardzo. Cały czas Ci dziękuję, ża mi głupio, ale to dla mnie ważne. Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) nie za bardzo wiem za co... Ale mimo to bardzo mi miło :-)

      Również pozdrawiam.

      Usuń
  3. Bardzo mi miło, że pamiętałaś naszą wymianę zdań.
    Wspomniałem wtedy, że trzeba odświeżyć pamięć o tej książce. Widzę, że zrobiłas to wcześniej niż ja.
    Ale zdopingowałaś mnie, własnie odszukałem na półce - wydanie z 1949 roku.
    Bardzo dobry cytat wybrałaś - praca (zbyt ciężka) nie uszlachetnia. Zbawienne działanie wódki - tego nie pamiętałem - cenne.
    Zawód miłosny powodem smutnego końca? Tu się nie zgadzam. Ruth nie była typem muzy artysty. Gdyby Martin się z nią związał, to wkrótce by mu się znudziła.
    Według mnie London, chyba nieświadomie, intuicyjnie, pokazuje trudność pogodzenia się ze swoim własnym sukcesem w przypadku gdy sukces przychodzi w dziedzinie całkowicie obcej społecznemu statusowi.
    Końcowe lata życia Londona są podobne do rozterek Martina Edena. W tym przypadku nawet nadużywanie alkoholu nie pomogło.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo lubię czytać komentarze, za każdym razem aż drżę z emocji: a nuż coś nowego się pojawi...

(Aczkolwkiek chamstwa nie zniese ;))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...