Powrót z wakacji wiąże się u mnie w tym roku z obsesyjną potrzebą nawinięcia na szpulkę wszystkich zwisających nitek...
To jedna z myśli, które odziedziczyłam po moich przełożonych, których kilku w swym życiu miałam, dotycząca tego, jak radzić sobie w nawale różnych obowiązków, równie ważnych i jednakowo palących się na czerwono w terminarzu...
"Pociągać równo wszystki nitki".
Więc je pociągam.
We wtorek pociągnęłam nitkę, która wychodziła z garażu. Został tam, w miejscu które pełni u nas rolę piwnicy, słój z nastawioną nalewką truskawkową, którą gdzieś tu wcześniej chyba się chwaliłam...
Naleweczka miała być zlana podczas mojej nieobecności i początkowo myślalam, że wydam pisemny plan działania małpożonkowi, ale w końcu stwierdziłam, że 5 czy 7 tygodni nie robi aż takiej różnicy...
Otóż i ona po przefiltrowaniu do butelek.
Teraz powinna sobie odpoczywać i nabierać smaku, ale powiadam Wam, już teraz jest wyborna.
Wiem bo próbowałam kiedy ją "filtrowałam" po dodaniu soku z cytryny. Nie mam lejka z sączkiem (takie laboratoryjne skojarzenia), więc wzięłam gazę, i kiedy cząsteczki cytryny oraz włoski z truskawek nieco zamuliły oczka mojego sączka nalewka zaczęła robić bokami.
Ja zaś by utrzymać blat kuchenny w porządku ściekające po słoju strumyczki nalewki skrzętnie zbierałam. Mniaaaam.
Ale to nie wszystko. Do mniejszego słoika odcedziłam wcześniej truskawki, które pracowały na tę naleweczkę.
I tu jak w kawale o męskim przepisie na kurczaka w sosie z różnych alkoholi. Sos: dodać wódkę, wino, koniak, brandy, whisky... Następnie kurczaka wyrzucić, a sos... sos - palce lizać!
Otóż truskawki, proszę Państwa, truskawki palce lizać.
I niech mi tu Monia nie próbuje wmawiać, że alkohol to wydaliny bakterii a po piciu człowiek sika własnym mózgiem :)
Może to i naukowo udowodnione, ale przecież jakoś trzeba żyć i chyba lepiej umrzeć z wyżartym mózgiem, niż zdrowym nie próbując w życiu niczego, prawda?
Haha, dobrze powiedziane. Choć z drugiej strony niektórzy zbyt dosłownie biorą takie słowa do siebie i wykorzystują je jako usprawiedliwienie.
OdpowiedzUsuńNalewka z truskawek? Nigdy nie piłam - musi być pyszna!
Ach, witam serdecznie na mojej ławce w parku, z buteleczką w ręku (wersja letnia) ;-)
UsuńTa nalewka to moje pierwsze dzieło własnej roboty, zawsze opijałam się cudzymi (czytaj: rodzicielskimi) wytworami (zajrzyj proszę tu: http://karolki.blogspot.com/2013/11/urodzinowa-rozgrzewajka-u-karolkow.html).
A truskawkowa - też pierwszy raz w rękach. Oj, będzie się działo jesienią ;-))
Ależ u Ciebie interesująco! Miło mi, że tak interesująca persona trafiła w moje progi.
Nigdy jakoś nie pomyślałam żeby truskawki traktować garażem, gazą i cytryną zamiast je razić bitą śmietaną w celu popicia szampanem z gachem. Lub też po prostu jeść umyte.
OdpowiedzUsuńKruca no!
Ja też, ale widzisz niezbadane są drogi zachcianek ludzkich... Moja prowadzi do garażu gdzie domowym sposobem produkuję ekstrakty owocowe wzmacniane innymi produktami fermentacji ;)
UsuńTradycyjny sposób na truskawki też znam, ale nie znam gacha. Czy ... z gazem, miało być?