... wakacji za nami.
Zaliczyliśmy:
- brzechtanie w morzu,
- najdłuższe przejście plażą od wejścia do wejścia - 3 kilometry,
- pierwszego kleszcza u Większego K. i u Małego O.,
- autografy niemal wszystkich zawodników Lecha Poznań i ekipy trenerów (!),
- autograf Józefa Młynarczyka!,
- frytki w McDonaldzie w towarzystwie Mienionków.
Kolejność zdarzeń jest odwrotna do dat w kalendarzu.
W ostatni tydzień przed urlopem zrobiłam użytek z mojego nowego smarkfona. Dołączyłam do akcji "Pomoc Mierzona Kilometrami" i wspólnie z dziećmi przemierzamy lasy i plażę dokładając swoje trzy grosze do Fundacji "Nie jesteś sam". Każdy może przyłączyć się do tej akcji, jeśli tylko na swoim telefonie zainstaluje bezpłatny program Endomondo. Szczegóły akcji można znaleźć TU.
Ha! No to w końcu poznałam co to te osławione Endomondo... ;-P Zwane przez Karolków Edmondo lub Edmundo. Startujemy spod bramy, sprawdzamy czy mamy łączność z internetem, włączamy Edmunda i wio!
W ciągu tygodnia przeszliśmy 51 kilomterów. Natomiast w sumie na około 10 kilosów Edmund nas okradł. Nie doliczył do trasy w jakiś niezrozumiały sposób. Ponieważ Edmund lokalizuje nas przez GPS, w naszych Treningach możemy obejrzeć pokonywaną trasę, którą sprawdzamy potem i niestety okazuje się, że Edmund na każdym spacerku rąbnie nas na mniej więcej 2 - 3 kiloski...
Ale nie jesteśmy pamiętliwi i robimy dalej swoje.
Przy okazji wakacji nad morzem, czyli jak to się łatwo można domyślić, z dodatkiem plaży, słońca i preparatów na czy przeciw opalaniu (?) zorientowałam się, że przez tyyyyle lat w ogóle nie myślałam o zabraniu kostiumu kąpielowego. Może raz znalazł się celowo w bagażu. Ale w tym roku, to nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby poszukać tego "ekwipunku"... Wiadomo, byliśmy zawsze tutaj przed sezonem, pogoda bywała kapryśna (w zeszłym roku był dzień z temperaturą 9 st. Celsjusza), więc człowiek z marszu nie myśli o plażowaniu. Co więcej, nauczona doświadczeniem lat poprzednich i widokiem pogody za oknem w ostatnim tygodniu przed wyjazdem, położyłam wyjątkowy nacisk na zabranie wystarczających ilości długich rękawów, nieprzemakalnych butów (w które nawet specjalnie zaopatrzyłam i siebie!) no i peleryn. Rzeczy na ciepłe dni też zabrałam, ale myślałam głównie o tym, bym nie musiała zakładać na dziecka wszystkiego co zabraliśmy, gdyby okazało się, że mogłyby zmarznąć a dodatkowo jeszcze zamoknąć.
Kostium kąpielowy? Przypomniałam sobie, że coś takiego istnieje, gdy ujrzałam opalające się na plaży kobiałki... aaa, taaak. Trudno. Przeżyjemy. Zresztą jestem już w takim wieku, że nie ma się czym chwalić, to po pierwsze, a po drugie opalanie, to nie jest atrakcja dla mnie.
Zatem ciągam Karolki w cień, na trasy różne - znane i nieznane - i tak spędzamy te wakacje.
Przy okazji zdarzył się mi powrót do dawno zapomnianych takich pierwotnych czynności. W sobotę, na ten przyład wyprałam ręcznie w misce zarąbane trawą dresy synów moich. Klęcząc na kolanach na trawie skryta w cieniu, gdyż słońce waliło już o 12 niemiłosiernie. Używając mydła (celowo zabranego, odplamiającego), wylewając mydliny pod siatkę i wymieniając kilkakrotnie na czystą zimną wodę... Taki powrót do dawno zapomnianych prostych rzeczy. Noo, nie było to pranie w strumieniu, ale uczucie bardzo przyjemne.
A wszystko przez to, że szambo miało być opróżnione dopiero w poniedziałek, zatem wodę lepiej jest oszczędzać. A radzić sobie trzeba, bo tutejszy lud już głosi zmianę pogody, spodni dresowych zabrałam ino po jednej parze na łepka, zaś kolega Olo w ciągu niepełnych 24 godzin zdążył uwalić od trawy trzy pary spodni. I tak, jak po podwórku mogą latać z zielonoczarnymi kolanami, to wśród ludzi i na wsi jednak trochę głupio się tak pokazać.
Zresztą, są wakacje. Pozwalam sobie bez makjażu straszyć okolicznych turystów i znanych sprzedawcow, więc nieco przybrudzeni szczęśliwi piłkarze, cóż to jest wobec wieczności?
Zaliczyliśmy:
- brzechtanie w morzu,
- najdłuższe przejście plażą od wejścia do wejścia - 3 kilometry,
- pierwszego kleszcza u Większego K. i u Małego O.,
- autografy niemal wszystkich zawodników Lecha Poznań i ekipy trenerów (!),
- autograf Józefa Młynarczyka!,
- frytki w McDonaldzie w towarzystwie Mienionków.
Kolejność zdarzeń jest odwrotna do dat w kalendarzu.
W ostatni tydzień przed urlopem zrobiłam użytek z mojego nowego smarkfona. Dołączyłam do akcji "Pomoc Mierzona Kilometrami" i wspólnie z dziećmi przemierzamy lasy i plażę dokładając swoje trzy grosze do Fundacji "Nie jesteś sam". Każdy może przyłączyć się do tej akcji, jeśli tylko na swoim telefonie zainstaluje bezpłatny program Endomondo. Szczegóły akcji można znaleźć TU.
Ha! No to w końcu poznałam co to te osławione Endomondo... ;-P Zwane przez Karolków Edmondo lub Edmundo. Startujemy spod bramy, sprawdzamy czy mamy łączność z internetem, włączamy Edmunda i wio!
W ciągu tygodnia przeszliśmy 51 kilomterów. Natomiast w sumie na około 10 kilosów Edmund nas okradł. Nie doliczył do trasy w jakiś niezrozumiały sposób. Ponieważ Edmund lokalizuje nas przez GPS, w naszych Treningach możemy obejrzeć pokonywaną trasę, którą sprawdzamy potem i niestety okazuje się, że Edmund na każdym spacerku rąbnie nas na mniej więcej 2 - 3 kiloski...
Ale nie jesteśmy pamiętliwi i robimy dalej swoje.
Przy okazji wakacji nad morzem, czyli jak to się łatwo można domyślić, z dodatkiem plaży, słońca i preparatów na czy przeciw opalaniu (?) zorientowałam się, że przez tyyyyle lat w ogóle nie myślałam o zabraniu kostiumu kąpielowego. Może raz znalazł się celowo w bagażu. Ale w tym roku, to nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby poszukać tego "ekwipunku"... Wiadomo, byliśmy zawsze tutaj przed sezonem, pogoda bywała kapryśna (w zeszłym roku był dzień z temperaturą 9 st. Celsjusza), więc człowiek z marszu nie myśli o plażowaniu. Co więcej, nauczona doświadczeniem lat poprzednich i widokiem pogody za oknem w ostatnim tygodniu przed wyjazdem, położyłam wyjątkowy nacisk na zabranie wystarczających ilości długich rękawów, nieprzemakalnych butów (w które nawet specjalnie zaopatrzyłam i siebie!) no i peleryn. Rzeczy na ciepłe dni też zabrałam, ale myślałam głównie o tym, bym nie musiała zakładać na dziecka wszystkiego co zabraliśmy, gdyby okazało się, że mogłyby zmarznąć a dodatkowo jeszcze zamoknąć.
Kostium kąpielowy? Przypomniałam sobie, że coś takiego istnieje, gdy ujrzałam opalające się na plaży kobiałki... aaa, taaak. Trudno. Przeżyjemy. Zresztą jestem już w takim wieku, że nie ma się czym chwalić, to po pierwsze, a po drugie opalanie, to nie jest atrakcja dla mnie.
Zatem ciągam Karolki w cień, na trasy różne - znane i nieznane - i tak spędzamy te wakacje.
Przy okazji zdarzył się mi powrót do dawno zapomnianych takich pierwotnych czynności. W sobotę, na ten przyład wyprałam ręcznie w misce zarąbane trawą dresy synów moich. Klęcząc na kolanach na trawie skryta w cieniu, gdyż słońce waliło już o 12 niemiłosiernie. Używając mydła (celowo zabranego, odplamiającego), wylewając mydliny pod siatkę i wymieniając kilkakrotnie na czystą zimną wodę... Taki powrót do dawno zapomnianych prostych rzeczy. Noo, nie było to pranie w strumieniu, ale uczucie bardzo przyjemne.
A wszystko przez to, że szambo miało być opróżnione dopiero w poniedziałek, zatem wodę lepiej jest oszczędzać. A radzić sobie trzeba, bo tutejszy lud już głosi zmianę pogody, spodni dresowych zabrałam ino po jednej parze na łepka, zaś kolega Olo w ciągu niepełnych 24 godzin zdążył uwalić od trawy trzy pary spodni. I tak, jak po podwórku mogą latać z zielonoczarnymi kolanami, to wśród ludzi i na wsi jednak trochę głupio się tak pokazać.
Zresztą, są wakacje. Pozwalam sobie bez makjażu straszyć okolicznych turystów i znanych sprzedawcow, więc nieco przybrudzeni szczęśliwi piłkarze, cóż to jest wobec wieczności?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo lubię czytać komentarze, za każdym razem aż drżę z emocji: a nuż coś nowego się pojawi...
(Aczkolwkiek chamstwa nie zniese ;))