Przepowiednia tytułowego załamania nadeszła w czwartek, zwany małym piątkiem lub wigilią weekendu.
Starszy syn mój, trzecioklasista, zeznał nieśmiało, że pani oddała zeszyty z dyktandami z języka polskiego. Ponieważ mieliśmy kilka dni wcześniej dyskusję gramatyczną o tym, jakie zasady rządzą językiem ojczystym, więc nastawiona byłam na wiwisekcję błędu, do którego wówczas się przyznał.
Rozpisałam więc przykładową odmianę rzeczowników w trzech rodzajach na przypadki (czyli deklinację) i udowodniłam dziecku, że w liczbie mnogiej rzeczowniki nie mają końcówki "ą".
Miałam tu na myśli zasadę obecną w naszym języku, wedle której czasowniki rządzą rzeczownikami (związek rządu), i że jak Jaś nasypał ziarna wróblom, to i sikorkom, a nie sikorką...
A tym czasem, a tymczasem, oczom mym ukazała się niepozorna karteczka wklejona za onym dyktandem z poleceniem następującym: podziel te i te wyrazy na sylaby, a te i te na głoski.
Zanim dotarło do mnie co miało być zrobione, i że dziecko albo nie przeczytało co ma zrobić ("podzielić na głoski"), albo nie umi tego, zaczęłam się zastanawiać jak długo jeszcze sprawdzać będą znajomość podziału na głoski.
Głoskowanie, było już w przedszkolu...
A tu: heloł - III klasa szkoły podstawowej.
I dlaczego ciągle to sprawdzają.
I do czego ta wiedza jest potrzebna później. PÓŹNIEJ. PÓŹNIEJ.
Bo podział na sylaby - owszem.
Od I klasy siedzę z dzieckiem od czasu do czasu w słowniku i sprawdzam podział na sylaby, gdy tylko mam wątpliwości. A zdarza się to przynajmniej raz w miesiącu. Ta znajomość jest przydatna kiedy trzeba przenieść wyraz do następnej linii.
Ale głoski?!
Ale w piątek dobiła mnie koleżanka pracowa, która wybiła mi z głowy zaniechanie postanowienia by ćwiczyć i utrwalać z dziecięciem podział na głoski. Tę wiedzę sprawdzają również w 4 klasie. I tu, podkreślę, szkoły społecznej. Czyli nie ma to tamto.
Mamełe się załamała.
Niestety dała upust swemu żalowi nad programem, który miast uczyć, uczyć, uczyć i przez przykłady utwalać, egzekwuje li tylko. I to w coraz większej częstotliwości. Zwalając zadanie utwalania na czas pozaszkolny. Niestety żaliła się długo i głośno. Co nie było dobre. Co było bardzo niewłaściwe z tej racji, że słyszały to dzieci. Szczególnie młodsze zaczęło sobie nadinterpretować. Szybko zostało sprowadzone na ziemię.
A ja chciałabym tak po prostu zostawić dziecko, odrobiłoby lekcje samo, nauczyło się i finito. Mamełe miałby czas na uprzątnięcie talerzy w zlewie, na poskładanie ubrań z suszarki, na ułożenie na półkach. Na odpoczynek po prostu chociażby. Który też się człowiekowi należy...
Sobota upłynęła w spokoju na beztroskim oddawaniu się prawdziwej kulturze (czytaj "cultus agrari") i wsadziliśmy dwajścia trzy hortensje.
A w niedzielę ... w porze okołoobiadowej nastąpiło załamanie drugie.
Sprawdzając wiadomości na dyktando z języka angielskiego tym razem, doszliśmy przypadkowo do takiego momentu, że dziecię zwątpiło: "His" czy "he's".
God save the queen...
"Ojcze, przejmij dowodzenie w kuchni" - rzekła mamełe.
Następnie wziąwszy w ręce kartkę, po krótkiej przemowie, przedstawiła dziecku odmianę czasownika posiłkowego "TO BE".
Jako najważniejszego, obok "to have", czasownika w języku angielskim.
Tym razem oszczędziłam sobie języka i tylko po cichu, nad zlewem, zasłaniając usta ręką, by nawet sąsiad przez lornetkę nie mógł z ruchu ust odczytać, podzieliłam się myślami z ojcem Karolków.
Tenże zaś celnie podsumował sprawę mówiąc, że nie ma się zatem czemu dziwić, że nauczyciel uczy w szkole, a następnie ten sam uczy w szkole językowej.
Uczy tego czego nie nauczył. Bo w programie tego nie ma.
Więc jak - uczą dzieci trzy lata języka i nawet "to be" nie wprowadzą? Nawet gdyby miało się to dziecko na pamięć tego wykuć, to PODSTAWA.
A potem w wieku lat osiemnastu mamy:
O Adamie Miauczyński, jakże wizjonerska była to scena!
P.S. wiem, że zaglądają tu i czytają osoby wykształcone w kierunku. Bardzo proszę o poradę - chcę kupić porządną gramatykę języka polskiego. Help me! Czyli "bobosi" mówiąc językiem małego Większego K. ;-)
Serio - czekam na pomoc i tytuły.
Starszy syn mój, trzecioklasista, zeznał nieśmiało, że pani oddała zeszyty z dyktandami z języka polskiego. Ponieważ mieliśmy kilka dni wcześniej dyskusję gramatyczną o tym, jakie zasady rządzą językiem ojczystym, więc nastawiona byłam na wiwisekcję błędu, do którego wówczas się przyznał.
Rozpisałam więc przykładową odmianę rzeczowników w trzech rodzajach na przypadki (czyli deklinację) i udowodniłam dziecku, że w liczbie mnogiej rzeczowniki nie mają końcówki "ą".
Miałam tu na myśli zasadę obecną w naszym języku, wedle której czasowniki rządzą rzeczownikami (związek rządu), i że jak Jaś nasypał ziarna wróblom, to i sikorkom, a nie sikorką...
A tym czasem, a tymczasem, oczom mym ukazała się niepozorna karteczka wklejona za onym dyktandem z poleceniem następującym: podziel te i te wyrazy na sylaby, a te i te na głoski.
Zanim dotarło do mnie co miało być zrobione, i że dziecko albo nie przeczytało co ma zrobić ("podzielić na głoski"), albo nie umi tego, zaczęłam się zastanawiać jak długo jeszcze sprawdzać będą znajomość podziału na głoski.
Głoskowanie, było już w przedszkolu...
A tu: heloł - III klasa szkoły podstawowej.
I dlaczego ciągle to sprawdzają.
I do czego ta wiedza jest potrzebna później. PÓŹNIEJ. PÓŹNIEJ.
Bo podział na sylaby - owszem.
Od I klasy siedzę z dzieckiem od czasu do czasu w słowniku i sprawdzam podział na sylaby, gdy tylko mam wątpliwości. A zdarza się to przynajmniej raz w miesiącu. Ta znajomość jest przydatna kiedy trzeba przenieść wyraz do następnej linii.
Ale głoski?!
Ale w piątek dobiła mnie koleżanka pracowa, która wybiła mi z głowy zaniechanie postanowienia by ćwiczyć i utrwalać z dziecięciem podział na głoski. Tę wiedzę sprawdzają również w 4 klasie. I tu, podkreślę, szkoły społecznej. Czyli nie ma to tamto.
Mamełe się załamała.
Niestety dała upust swemu żalowi nad programem, który miast uczyć, uczyć, uczyć i przez przykłady utwalać, egzekwuje li tylko. I to w coraz większej częstotliwości. Zwalając zadanie utwalania na czas pozaszkolny. Niestety żaliła się długo i głośno. Co nie było dobre. Co było bardzo niewłaściwe z tej racji, że słyszały to dzieci. Szczególnie młodsze zaczęło sobie nadinterpretować. Szybko zostało sprowadzone na ziemię.
A ja chciałabym tak po prostu zostawić dziecko, odrobiłoby lekcje samo, nauczyło się i finito. Mamełe miałby czas na uprzątnięcie talerzy w zlewie, na poskładanie ubrań z suszarki, na ułożenie na półkach. Na odpoczynek po prostu chociażby. Który też się człowiekowi należy...
Sobota upłynęła w spokoju na beztroskim oddawaniu się prawdziwej kulturze (czytaj "cultus agrari") i wsadziliśmy dwajścia trzy hortensje.
A w niedzielę ... w porze okołoobiadowej nastąpiło załamanie drugie.
Sprawdzając wiadomości na dyktando z języka angielskiego tym razem, doszliśmy przypadkowo do takiego momentu, że dziecię zwątpiło: "His" czy "he's".
God save the queen...
"Ojcze, przejmij dowodzenie w kuchni" - rzekła mamełe.
Następnie wziąwszy w ręce kartkę, po krótkiej przemowie, przedstawiła dziecku odmianę czasownika posiłkowego "TO BE".
Jako najważniejszego, obok "to have", czasownika w języku angielskim.
Tym razem oszczędziłam sobie języka i tylko po cichu, nad zlewem, zasłaniając usta ręką, by nawet sąsiad przez lornetkę nie mógł z ruchu ust odczytać, podzieliłam się myślami z ojcem Karolków.
Tenże zaś celnie podsumował sprawę mówiąc, że nie ma się zatem czemu dziwić, że nauczyciel uczy w szkole, a następnie ten sam uczy w szkole językowej.
Uczy tego czego nie nauczył. Bo w programie tego nie ma.
Więc jak - uczą dzieci trzy lata języka i nawet "to be" nie wprowadzą? Nawet gdyby miało się to dziecko na pamięć tego wykuć, to PODSTAWA.
A potem w wieku lat osiemnastu mamy:
O Adamie Miauczyński, jakże wizjonerska była to scena!
P.S. wiem, że zaglądają tu i czytają osoby wykształcone w kierunku. Bardzo proszę o poradę - chcę kupić porządną gramatykę języka polskiego. Help me! Czyli "bobosi" mówiąc językiem małego Większego K. ;-)
Serio - czekam na pomoc i tytuły.
Przy okazji delikatnego narzekania na polskie szkoły zadam moje ulubione pytanie: Jeśli nauczyciel tłumaczy przez kilka lekcji jakieś zagadnienie, potem robi z tego sprawdzian i okazuje się, że WSZYSTKIM uczniom postawił oceny poniżej poprawnej, to czy ten belfer nie powinien popełnić honorowego seppuku?!
OdpowiedzUsuńGłosek na razie w czwartej klasie nie mamy. ;-)
Dziękuję, że użyłaś przymiotnika "delikatny". Na Twoje pytanie mam następujacą odpowiedź - honorowe seppuku moze nie jest konieczne. Wystarczyłby wysmażony, jak krwisty befsztyk, post na temat wpływu nowoczesnych technologii na zdolności percepcyjne młodego pokolenia, tudzież brak zainteresowania rodzicielskiego postępami w nauce u pociech.
Usuń;-)
P.S. Dziękuję za informację, i tak będziemy ćwiczyć. Pytanie: czy w wyrazie "pies" następujacy podział na głoski pi-e-s jest prawidłowy?
Teraz jestem biegła w budowie różańca (klasa 4 podst) i w analizie przebiegu funkcji liniowej (klasa 2 lic). Głoski udało mi się wywalić na zbity pysk (pysk ma 4 głoski, tego jestem pewna...)
UsuńSłusznie prawisz, że winni są rodzice. Nawet ośmieliłabym się dodać, że matki...
Oczywiście, że matki, bo ojców przeważnie nie ma w domu.
UsuńA wiadomo, nieobecni nie mają głosu...
I dzięki temu ojcowie mają alibi... ;-)
UsuńOżesztymójożesz. Współczuję z tymi głoskami, i unoszeniem w sobie.
OdpowiedzUsuń