Autor: Shirin Kader
Tytuł: "Zaklinacz słów"
Wydawnictwo: Lambook
Przeczytałam o tej książce u Evy Scriby i teraz nie wiem, czy napisałam Jej, że rzuciła na mnie zaklęcie, czy tylko pisałam a komentarza jakimś dziwnym sposobem nie opublikowałam...
Tego samego dnia w drodze do moich dzieci postanowiłam dojść do Empiku na dworcu i odnaleźć ją. Weszłam i szukałam klucząc między regałami, poszukując jeszcze czegoś dla czytelników w wieku małoletnim, i tak dotarłam na koniec sklepu. Przejrzałam alfabetycznie literaturę polską wypatrując niebieskiego grzbietu, nazwiska autorki, tytułu. Przeglądnęłam nawet literaturę obcą w nadziei, że może nie do końca świadomy personel umieścił ją tamże. Nie znalazłam, ale od czego ma się język. Pan za kontuarem sprawdził w komputerze i mimo, że nie potrafiłam podać dokładnie nazwiska autorki tylko imię, i mimo niepewności tytułu, wyłuskał ją z regału z tego miejsca, przy którym jeszcze przed chwilą stałam...
Tym sposobem stałam się posiadaczką zaklęcia.
Od momentu, kiedy otwarłam je, trzymając delikatnie w rękach, nie mogłam się od niego oderwać. Usiadłam na ławce na peronie i ocknęłam się dopiero słysząc zapowiedź mojego pociągu. Dwie godziny póżniej na siedem minut przed planowanym przyjazdem do docelowej stacji podniosłam głowę i nieprzytomnym wzrokim ujrzałam znajome widoki. Szczęśliwie pociąg miał w tym dniu opóźnienie, więc pozostałe pół godziny poświęciłam na dalszą lekturę.
Shirin Kader napisała dzieło niezwykłe, którego nawet oprawa jest zachwycająca - zamszowe w dotyku, kobaltowe okładki z egzotycznym ornamentem nie pozwoliły mi trzymać tej książki byle jak. Jest bardzo starannie wydana i napisana przepięknym językiem.
Chłonęłam każde słowo i każde czytane zdanie. Jak słuchacze Zaklinacza słów i widzowie uczestniczący w spotkaniach z Gabrielem Storkiem zostałam zaczarowana przez atmosferę opowieści i podążałam wraz z bohateremi ich śladem. A było mi tym łatwiej, że 11 lat temu przez dwa miesiące mieszkałam wraz z koleżanką w okolicach Portobello, dokładnie na rogu Chepstow Place i Westbourne Grove... I drogą, której nazwa pojawia się na stronach "Zaklinacza słów", co weekend zmierzałyśmy w kierunku Portobello.
czyli do ulicy rozsławionej przez film "Notthing Hill".
Podróży przez karty powieści towarzyszy powracający zapach miętowej herbaty, plastyka londyńskiego nieba, której sama byłam świadkiem
pojawiające się znane obrazy, zapachy i dźwięki z miejsc i ulic, którymi podążają bohaterowie, a które ja też mijałam na swojej drodze. Kościół St. Martins in the Fields, okolice Covent Garden, Oxford Street...
Cóż, na pewno inaczej odbiera się tę opowieść znając miejsca, którymi porusza się para bohaterów. Ale nawet gdyby takiego doświadczenia nie miał czytelnik, podróż jest niezwykła. Smakując co jakis czas miętową herbatę i przemierzając Londyn tak naprawdę wybieramy się w podróż na Bliski Wschód i do Indii.
Jestem urzeczona tą powieścią.
I kto zgadnie co myślę przeczytać w najbliższym czasie?
.....................
Przeczytawszy "Zaklinacza słów" chce się tak tkać słowa i myśli jak Shirin Kader - misternie, pięknie, barwnie, soczyście i pełnym sercem.
Przepraszam może za zbyt osobistą recenzję, przełożoną na zbyt osobiste wspomnienia i obrazy, ale taka okazja może się więcej nie powtórzyć.
Recenzja (napisana prawie w całości dwa tygodnie temu) bierze udział w wyzwaniu:
Tytuł: "Zaklinacz słów"
Wydawnictwo: Lambook
Miejsce i rok wydania: Kraków 2013
Liczba stron: 320
Przeczytałam o tej książce u Evy Scriby i teraz nie wiem, czy napisałam Jej, że rzuciła na mnie zaklęcie, czy tylko pisałam a komentarza jakimś dziwnym sposobem nie opublikowałam...
Tego samego dnia w drodze do moich dzieci postanowiłam dojść do Empiku na dworcu i odnaleźć ją. Weszłam i szukałam klucząc między regałami, poszukując jeszcze czegoś dla czytelników w wieku małoletnim, i tak dotarłam na koniec sklepu. Przejrzałam alfabetycznie literaturę polską wypatrując niebieskiego grzbietu, nazwiska autorki, tytułu. Przeglądnęłam nawet literaturę obcą w nadziei, że może nie do końca świadomy personel umieścił ją tamże. Nie znalazłam, ale od czego ma się język. Pan za kontuarem sprawdził w komputerze i mimo, że nie potrafiłam podać dokładnie nazwiska autorki tylko imię, i mimo niepewności tytułu, wyłuskał ją z regału z tego miejsca, przy którym jeszcze przed chwilą stałam...
Tym sposobem stałam się posiadaczką zaklęcia.
Od momentu, kiedy otwarłam je, trzymając delikatnie w rękach, nie mogłam się od niego oderwać. Usiadłam na ławce na peronie i ocknęłam się dopiero słysząc zapowiedź mojego pociągu. Dwie godziny póżniej na siedem minut przed planowanym przyjazdem do docelowej stacji podniosłam głowę i nieprzytomnym wzrokim ujrzałam znajome widoki. Szczęśliwie pociąg miał w tym dniu opóźnienie, więc pozostałe pół godziny poświęciłam na dalszą lekturę.
Shirin Kader napisała dzieło niezwykłe, którego nawet oprawa jest zachwycająca - zamszowe w dotyku, kobaltowe okładki z egzotycznym ornamentem nie pozwoliły mi trzymać tej książki byle jak. Jest bardzo starannie wydana i napisana przepięknym językiem.
Chłonęłam każde słowo i każde czytane zdanie. Jak słuchacze Zaklinacza słów i widzowie uczestniczący w spotkaniach z Gabrielem Storkiem zostałam zaczarowana przez atmosferę opowieści i podążałam wraz z bohateremi ich śladem. A było mi tym łatwiej, że 11 lat temu przez dwa miesiące mieszkałam wraz z koleżanką w okolicach Portobello, dokładnie na rogu Chepstow Place i Westbourne Grove... I drogą, której nazwa pojawia się na stronach "Zaklinacza słów", co weekend zmierzałyśmy w kierunku Portobello.
czyli do ulicy rozsławionej przez film "Notthing Hill".
pożyczone z Google maps - okna na poddaszu należały do nas |
w drodze na Portobello |
Portobello - w prawej ręce poezja, w lewej proza |
Podróży przez karty powieści towarzyszy powracający zapach miętowej herbaty, plastyka londyńskiego nieba, której sama byłam świadkiem
oto dowód... |
Cóż, na pewno inaczej odbiera się tę opowieść znając miejsca, którymi porusza się para bohaterów. Ale nawet gdyby takiego doświadczenia nie miał czytelnik, podróż jest niezwykła. Smakując co jakis czas miętową herbatę i przemierzając Londyn tak naprawdę wybieramy się w podróż na Bliski Wschód i do Indii.
Co jeszcze odczuwałam czytając "Zaklinacza słów"? Podziwiam odwagę bohaterki, która nie boi się podążać za znakami, dając tym samym świadectwo istnienia zapisanego w gwiazdach przeznaczenia.
Myślę, że "zwykli śmiertelnicy", do których siebie zaliczam, mają czasem okazję dotknąć okruchów tego nieba, kiedy na końcu świata spotykają kogoś kogo mogli poznać dawno temu, a minęli go zaledwie kilka kroków od siebie...
Jestem urzeczona tą powieścią.
I kto zgadnie co myślę przeczytać w najbliższym czasie?
.....................
Przeczytawszy "Zaklinacza słów" chce się tak tkać słowa i myśli jak Shirin Kader - misternie, pięknie, barwnie, soczyście i pełnym sercem.
Recenzja (napisana prawie w całości dwa tygodnie temu) bierze udział w wyzwaniu:
na blogu Magdalenadro Moje czytanie (sierpień - kolor niebieski, błękitny).
Tez jestem zakochana w tej książce :D W pełni podzielam Twój zachwyt!
OdpowiedzUsuń:))) Jest przepiękna! Dopieszczone każde słowo... Bardzo jestem ciekawa kolejnej książki autorki :D
UsuńIza, nie mam pojęcia o czym jest ta książka :p ale cieszę się, że była okazją do wspomnień i że Cię tak zachwyciła :)
OdpowiedzUsuńUświadomiłaś mi, że chyba jednak nie napisałam dobrej recenzji, jeżeli to co napisałam w ogóle można nazwać recenzją... Ale uznałam, że o czym jest ta powieść można poczytać w internecie w innych recenzjach. "Zaklinacz słów" jest jak baśń. Przenosisz się z nim do zupełnie innego, zaczarowanego świata i zaczynasz marzyć...
UsuńMyślę, że spodobałby się Tobie:)))
Przepiękna okładka!
OdpowiedzUsuńTymi ulicami teraz chodzi moja siostra:)
Przepiękna okładka i przepiękna opowieść. Niech weźmie ze sobą "Zaklinacza"! Koniecznie.
UsuńPozdrawiam Was obie serdecznie :))
Już na facebooku napisałam, że okładka tej książki jest magiczna, a Ty tylko to potwierdziłaś. Urzekła mnie Twoja recenzja, więc pewnie i książka by mi przypadła do gustu :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że tak, bo widzę Cię jako romantyczną duszę :)))
Usuń