Dla stałych czytelników i kibiców wiadomość z cyklu nihil novi.
Znowu w chacie lazaret.
Ledwo Tata Obe wygrzebał się z ospy, mam na stanie dwie sztuki kaszlaków. Z czego jeden z wolnym od obowiązku przedszkolnego już od tygodnia (Większy K.), natomiast drugi, od soboty na śliskim gruncie, a od poniedziałkowego popołudnia na szali "bronchit - nie bronchit"... (tu oko do Mojego Najlepszego Kolegi, który może to czyta...)
Niby miałam sobie ździebko odpocząć na tej opiece i się sama wygrzać bo jak w poprzednią sobotę umyłam okna (i się spociłam), a potem wyrywałam zeschłe chwaściory (i zmarzłam), to mnie też lekuchno siekło, ale...
... jak tu odpocząć i cokolwiek twórczego zrobić, kiedy od rana 2 x 2 inhalacje, syropy, odmierzyć krople, co chwilę oklepywanie, z nosa glutów ściąganie i wysmarkiwanie? Ledwo się z porannych zabiegów wygrzebuję, już południowe czas zacząć: bo znowu inhalacje, ściąganie, oklepywanie, wysmarkiwanie, krople, syrop, etc.
I od późnego popołudnia, żeby nie skończyć o północy - to samo.
Rosół ugotowałam wczoraj, bo badania naukowe dowodzą, że wygotowane kurzęce elementa mają zbawienny wpływ na sekrecję wydzieliny oskrzelowej i w stanach chorobowych są zalecane (i otóż ludowe zwyczaje się potwierdzają).
Mały O. wsunął dwie miseczki tegoż rosołku, a Większy K. memląc i jedząc literkowy makaron palcamy zmęczył sztuk jeden.
Myślę co by tu im jeszcze zaserwować. Syrop z pędów sosny, co je Babcia U. zrywała w zeszłym roku - jezd.
Syropu z cybuli można by jeszcze narobić... Ale ten wania niespecjalnie i dziecka nosem kręcą. Aaa tam, spróbuję.
A co to ja chciałam zrobić...?
No tak, pranie codziennie mogę robić (i wychodzi na to, że robię bo ciągle się coś znajdzie do wyprania), ale to niespecjalnie wymagające zajęcie jest. Ale na ten przykład marzyło misie w polu porobić - resztę chwastów usunąć, nawieźć ziemi pod lelije i malwy co to misie pod oknami latem kwitnące marzą...
Ale nie wyjdę sama na dwór, bo bym musiała tych dwóch kaszlaków też wystawić, a jak ich wystawię to, choć pod moim okiem, zaczną w piłę kopać i znów się uchechłają (czytaj spocą i zmarzną). Oni nie potrafią chodzić. Oni tylko biegają.
Jak w tę sobotę chciałam odkurzyć dół, to co chwilę musiałam kontrolować sytuację przez okno, bo owszem za piłą nie biegali, ale usiedli na górze piachu (!), latali na wyścigi z taczką, a na koniec Mały O. pierdyknął grudą ziemi w ścianę domu...
Nie powtórzę co wykrzykiwałam do nich, ale jak ta sama ekipa pracowników co u sąsiada jakieś przeróbki robi stała przy drodze gdy wyjeżdżaliśmy do lekarza, to się na mnie gapili jak na jakąś ekstra brykę.
No i tak, mimo że Moni obiecałam, że ją z przetworami odwiedzę, Kochana przyjmij me usprawiedliwienie, bo chyba nic z tego nie wyjdzie - nie wiem co się w ciągu najbliższych 48 h wydarzy.
Małemu świszczą miechy.
I tym sposobem wiecie, ecie pecie, moje plany odleciały fruuuuuuuu hen daleko razem z tymi dzikimi gęsiami, co to przelatują i wrzeszczą raz po raz na naszym niebie...
I nikt mi nie wmówi, że jak czegoś nie widać, to tego nie ma. Widział kto na własne (nieuzbrojone) oczy bakterie i wirusy??? Nie.
A przez to gówno moja famila po kolei choruje.
Wpis powstał spontanicznie w celu odreagowania nudy i zabicia wolnego czasu od momentu przebudzenia się mego, do chwili obudzenia się moich podopiecznych. Startuje w międzyblogowym konkursie Fidrygauki "Finka z kominka" jako wprawka nr 4.
A tematem tej wprawki miało być:
No 1:
CZEGO MOJE OCZY NIE WIDZĄ, TEGO PO PROSTU NIE MA! - by Ania
No 2:
"Pofrunęła między chmury, wrzeszcząc ECIE-PECIE!" - by Moe
Głosowanie na wszystkie zgłaszane systematycznie wprawki [linki dostępne będą tutaj] zacznie się po 30.03.
Znowu w chacie lazaret.
Ledwo Tata Obe wygrzebał się z ospy, mam na stanie dwie sztuki kaszlaków. Z czego jeden z wolnym od obowiązku przedszkolnego już od tygodnia (Większy K.), natomiast drugi, od soboty na śliskim gruncie, a od poniedziałkowego popołudnia na szali "bronchit - nie bronchit"... (tu oko do Mojego Najlepszego Kolegi, który może to czyta...)
Niby miałam sobie ździebko odpocząć na tej opiece i się sama wygrzać bo jak w poprzednią sobotę umyłam okna (i się spociłam), a potem wyrywałam zeschłe chwaściory (i zmarzłam), to mnie też lekuchno siekło, ale...
... jak tu odpocząć i cokolwiek twórczego zrobić, kiedy od rana 2 x 2 inhalacje, syropy, odmierzyć krople, co chwilę oklepywanie, z nosa glutów ściąganie i wysmarkiwanie? Ledwo się z porannych zabiegów wygrzebuję, już południowe czas zacząć: bo znowu inhalacje, ściąganie, oklepywanie, wysmarkiwanie, krople, syrop, etc.
I od późnego popołudnia, żeby nie skończyć o północy - to samo.
Rosół ugotowałam wczoraj, bo badania naukowe dowodzą, że wygotowane kurzęce elementa mają zbawienny wpływ na sekrecję wydzieliny oskrzelowej i w stanach chorobowych są zalecane (i otóż ludowe zwyczaje się potwierdzają).
Mały O. wsunął dwie miseczki tegoż rosołku, a Większy K. memląc i jedząc literkowy makaron palcamy zmęczył sztuk jeden.
Myślę co by tu im jeszcze zaserwować. Syrop z pędów sosny, co je Babcia U. zrywała w zeszłym roku - jezd.
Syropu z cybuli można by jeszcze narobić... Ale ten wania niespecjalnie i dziecka nosem kręcą. Aaa tam, spróbuję.
A co to ja chciałam zrobić...?
No tak, pranie codziennie mogę robić (i wychodzi na to, że robię bo ciągle się coś znajdzie do wyprania), ale to niespecjalnie wymagające zajęcie jest. Ale na ten przykład marzyło misie w polu porobić - resztę chwastów usunąć, nawieźć ziemi pod lelije i malwy co to misie pod oknami latem kwitnące marzą...
Ale nie wyjdę sama na dwór, bo bym musiała tych dwóch kaszlaków też wystawić, a jak ich wystawię to, choć pod moim okiem, zaczną w piłę kopać i znów się uchechłają (czytaj spocą i zmarzną). Oni nie potrafią chodzić. Oni tylko biegają.
Jak w tę sobotę chciałam odkurzyć dół, to co chwilę musiałam kontrolować sytuację przez okno, bo owszem za piłą nie biegali, ale usiedli na górze piachu (!), latali na wyścigi z taczką, a na koniec Mały O. pierdyknął grudą ziemi w ścianę domu...
Nie powtórzę co wykrzykiwałam do nich, ale jak ta sama ekipa pracowników co u sąsiada jakieś przeróbki robi stała przy drodze gdy wyjeżdżaliśmy do lekarza, to się na mnie gapili jak na jakąś ekstra brykę.
No i tak, mimo że Moni obiecałam, że ją z przetworami odwiedzę, Kochana przyjmij me usprawiedliwienie, bo chyba nic z tego nie wyjdzie - nie wiem co się w ciągu najbliższych 48 h wydarzy.
Małemu świszczą miechy.
I tym sposobem wiecie, ecie pecie, moje plany odleciały fruuuuuuuu hen daleko razem z tymi dzikimi gęsiami, co to przelatują i wrzeszczą raz po raz na naszym niebie...
I nikt mi nie wmówi, że jak czegoś nie widać, to tego nie ma. Widział kto na własne (nieuzbrojone) oczy bakterie i wirusy??? Nie.
A przez to gówno moja famila po kolei choruje.
Wpis powstał spontanicznie w celu odreagowania nudy i zabicia wolnego czasu od momentu przebudzenia się mego, do chwili obudzenia się moich podopiecznych. Startuje w międzyblogowym konkursie Fidrygauki "Finka z kominka" jako wprawka nr 4.
A tematem tej wprawki miało być:
No 1:
CZEGO MOJE OCZY NIE WIDZĄ, TEGO PO PROSTU NIE MA! - by Ania
No 2:
"Pofrunęła między chmury, wrzeszcząc ECIE-PECIE!" - by Moe
Głosowanie na wszystkie zgłaszane systematycznie wprawki [linki dostępne będą tutaj] zacznie się po 30.03.
UWAGA:
Na wpis można głosować klikając TUTAJ.
Głosowanie trwa do soboty 5.04. do godz. 23:59 (polskiego czasu).
Bardzo ładnie napisałaś o tych niekoniecznie ładnych, bo niezdrowych rzeczach Izabelko. Niech Was tam wszelkie smarki i im pokrewne szybko opuszczą. Moje chłopaczątka też w weekend po dworze śmigali i w piaskownicy ryli... Ale poza delikatnym katarem Maksymala nic im nie doległo.
OdpowiedzUsuńPostaram się dzisiaj odrobić zadanie od Ciebie zadane mi w... (litości...) w grudniu...
Dziękuję Amisho za życzenia zdrowia :) Czasami to mam ochotę puścić ich samopas i niech się dzieje wola nieba... Dzisiaj po spacerze przez spokojną chwilę podlewali, potem konewki zaczęły latać, chłopaki biegiem i efekt jest taki, że ... robię kolejne pranie bo kurkti i spodnie zaliczyły spotkanie I stopnia z ziemią ;) Ale to się nie liczy, liczy sie tylko nasłuch kaszlu.
UsuńWidziałam Twoją odpowiedź, ale przeczytam później jak będzie lepszy sygnał, bo nie mogę teraz jej otworzyć.
Jak to Ewa-Książkówka mówi jak ktoś jest śmieszny i kochany:
OdpowiedzUsuń"Jesteś boska i włochata".
Nie znałam tego! Kupuję bo podoba mi się :D
Usuń;)
A ja mówię zazwyczaj:
Usuńjestem boska i beztroska ;)
Ja tam najpierw robię inhalacje rosołem (nad miseczką z ręcznikiem)a dopiero potem go wsuwam! Mniam.
OdpowiedzUsuńCiekawe ile kurczaków bym potrzebowała, żeby zrobić też kąpiel ;)
Toż o tych inhalacjach mi pandeMonia pisała na FB, ale ja pierwsze słyszę...
UsuńIlościowo oceniam Cię na grzędę kur, taką ze wsiowego kurnika. Powinno wystarczyć ;)
Wiesz, ja się tam nie chcę czepiać, ale te bakterie to ktoś tam kiedyś podobno nawet widział :)
OdpowiedzUsuńNo dobrze, uzbrojonym okiem.
Ja za to słyszałam, jak pan Makłowicz mówił, że cholesterolu nikt nie widział.
Więc nie ma co sobie nim głowy zawracać :)
Mam nadzieję, że lazaret już w stanie rozbiórki, a plany się przeprosiły.
Dziękuję za odwiedziny :) Lazaret ciągle na etapie otwartych przyjęć. Dzisiaj jadę z sobą i kontrolnie z najmłodszym bo ciągle kaszle. Dodatkowo łociec nam się też wychłodził (jak to w pracy na roli) i zaniemógł.
UsuńJako posiłki babcia przyjechała (ale nie do zjedzienia ;))
Przy okazji, nie mogę odpisać u Ciebie, nie wiem co jest z tymi okienkami do komentarzy więc odpiszę tutaj. Pierwsza się sprawiłam ;P, ale to tak wyszło całkiem spontanicznie, zaczełam pisać i w trakcie okazało się, że to to ;)
Mam cichą nadzieję, że startując z pole position tym razem uda mi się zajechać dalej ;) Albo innymi słowy - startując z pierwszego miejsca na liscie wyborczej zostanę kandydatem niezdecydowanych ;)
Serdecznie Cię pozdrawiam, a plany się tylko przeniosły ;)