Piątkowe wyjście do lasu zasponsorował nam sezonowy wylęg wirusa pokarmowego.
Na szczęście, o mało intensywnym przebiegu, aczkolwiek mając na stanie dwa nawzajem zakażające się ekosystemy, wolałam poprosić o opiekę i ewentualnie obserwować co się dalej będzie działo w domu, niż martwić się w pracy czy nie zadzwoni telefon z informacją, że mam odbierać Małego czy Większego, bo COŚ się dzieje.
U lekarza byliśmy w czwartek, bo środowy wieczór zakończył się nam 38 stopniami na termometrze (bynajmniej nie na dworze), a odbiorowi z przedszkola towarzyszyło skarżenie się Większego K. na ból głowy, nudności i pokładanie się na czymkolwiek...
Ponieważ jednak około 18:00 stan był 36,6, pojechaliśmy na pipi kebab. To już jest nasza mała świecka tradycja - raz w miesiącu musi być;) I być może to miało wpływ na ogólny łagodny przebieg infekcji, bo wiadomo: nie ma to jak spełnianie zachcianek i pyszne jedzono;):))
Niemniej jednak bóle głowy i brzucha w czwartek nadal były zgłaszane, więc tym razem to farmacja polska dostała wsparcie a mama wolne, i dzięki temu pomyślałam, że może pomyję podłogi?
Od weekendowego, konkretnie niedzielnego sprzątania po upływie 48 godzin, podłoże wołało o pomstę do nieba!
Gdybym była w domu non stop chyba bym nerwowo nie wytrzymała widząc postęp w zabrudzaniu podłóg... Akurat na tym punkcie jestem niestety wyczulona... i przeczulona.
Zatem na liście prac domowych odznaczyłam: wkopany border, powyrywane chwasty na przydrogowym przyczółku pseudoogrodowo-ziołowym i wczesnym popołudniem po obiedzie wyruszyliśmy na grzyby.
Sezon na grzyba jest w pełni, niestety w lasach sucho, więc maślaki z "karolkowego lasku", które rosną w tym roku w grupach dosłownie pod KAŻDĄ sosenką musieliśmy sobie darować. Same robaczywki. Ale zdarzały się ciekawe okazy ;)
aaaaa zapomniałabym!
Na szczęście, o mało intensywnym przebiegu, aczkolwiek mając na stanie dwa nawzajem zakażające się ekosystemy, wolałam poprosić o opiekę i ewentualnie obserwować co się dalej będzie działo w domu, niż martwić się w pracy czy nie zadzwoni telefon z informacją, że mam odbierać Małego czy Większego, bo COŚ się dzieje.
U lekarza byliśmy w czwartek, bo środowy wieczór zakończył się nam 38 stopniami na termometrze (bynajmniej nie na dworze), a odbiorowi z przedszkola towarzyszyło skarżenie się Większego K. na ból głowy, nudności i pokładanie się na czymkolwiek...
Ponieważ jednak około 18:00 stan był 36,6, pojechaliśmy na pipi kebab. To już jest nasza mała świecka tradycja - raz w miesiącu musi być;) I być może to miało wpływ na ogólny łagodny przebieg infekcji, bo wiadomo: nie ma to jak spełnianie zachcianek i pyszne jedzono;):))
Niemniej jednak bóle głowy i brzucha w czwartek nadal były zgłaszane, więc tym razem to farmacja polska dostała wsparcie a mama wolne, i dzięki temu pomyślałam, że może pomyję podłogi?
Od weekendowego, konkretnie niedzielnego sprzątania po upływie 48 godzin, podłoże wołało o pomstę do nieba!
Gdybym była w domu non stop chyba bym nerwowo nie wytrzymała widząc postęp w zabrudzaniu podłóg... Akurat na tym punkcie jestem niestety wyczulona... i przeczulona.
Zatem na liście prac domowych odznaczyłam: wkopany border, powyrywane chwasty na przydrogowym przyczółku pseudoogrodowo-ziołowym i wczesnym popołudniem po obiedzie wyruszyliśmy na grzyby.
Sezon na grzyba jest w pełni, niestety w lasach sucho, więc maślaki z "karolkowego lasku", które rosną w tym roku w grupach dosłownie pod KAŻDĄ sosenką musieliśmy sobie darować. Same robaczywki. Ale zdarzały się ciekawe okazy ;)
Ale pożytku z nich tyle co z tych gości:
Tymczasem las po drugiej stronie drogi wołał nas i zapraszał piękną feerią barw:
Większy K. przeszkolony w przedszkolu z symbioz grzybowych - brzoza - muchomor - prawdziwek został wydelegowany do patrolowania okolic brzózek.
Mały O. bez swojej "kołownicy" nigdzie się nie rusza |
Zestawienia barw wprost nieprawdopodobne.
Na koniec spaceru po lesie miałam na linii telefonicznej psiapsiółę z grupy wsparcia i Babcię U.
I w tym właśnie czasie Karolki zrobiły sobie pełen wypas - na czele z tarzaniem się jak warchlaki po runie leśnym...
To morwy |
Po powrocie na osiedle wypatrzyłam jeszcze takie kwitnące cudo:
A przyjrzawszy się bliżej temu, co za furtką sąsiadów można wypatrzyć takich mieszkańców ... :
Pani robi na drutach a pan czyta książkę. Sowa pilnuje państwa. |
No to dużo babiego lata sobie życzmy jeszcze! :DDD
I bardzo serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze jakie tu zostawiacie. Jest mi niezmiernie miło je czytać i Was gościć.
Duża buźka :)X
aaaaa zapomniałabym!
a zbiory?
Oto one:
Och, jak cudnie!!! Też byliśmy w lesie, pozazdrościliśmy Wam, całe wiadro grzybów!!! Może dodam na dniach do bloga, zobaczę:)
OdpowiedzUsuńGratuluję! :))) Nasz las widać było, że był już "schodzony" więc to co się nam trafiło to były takie resztki ;) Mało tego było, a i tak spora część była robaczywa. Te co się nadały, teraz się suszą :)))
UsuńNajważniejsza jest frajda w zbieraniu, spacer, świeże powietrze, a jak się trafi jakiś grzybek, to dodatkowy bonus:)
Usuńłał, te wirusy to u Was mieszkają?
OdpowiedzUsuńTa pierwsza fota to wypięty goły tyłek krasnoludka! Zgadłam? ;)
Nie, te wirusy to był szczep z inkubacji przedszkolnej ;)
UsuńToż właśnie nie wiedziałam co mi to przypomina... ;):))))