wtorek, 18 listopada 2014

Pupile, czyli z cyklu: odkrycia Babci

Minął miesiac od kiedy przyjechała do nas Babcia U. z odsieczą w związku z sezonem wykopkowym u Taty Obe. Jak ten czas leci... Na szczęście (odpukać, bo prace na polu jeszcze trwają) jakoś się w tym roku nie przeziębił, co zawsze mu się przytrafiało, ale przynać trzeba, że używał bielizny termoaktywnej [szczegóły medyczno-odzieżowe TU].

Gdy tylko Babcia przyjechała, następnego dnia dokonała odkrycia, że przychodzi do nas GŁODNY kotek. Tego kotka to ja widziałam wcześniej, bo siedząc z chłopakami zauważyłam kilka dni wcześniej jak zaglądał do karmnika. Pomyślałam wtedy, że szuka ptaszków (oj, durna ja!) Karmnik był wówczas pusty, a zwykle do niego wysypywałam resztki chleba. Dla ptaków. Babcia szybko rozeznała sytuację, że mruczuś szukał jedzenia, i że to on wyjadał resztki z karmnika.
Od razu dostał imię od Karolków. Jest to Miluś.
Tym sposobem zaczęliśmy Milusia regularnie i świadomie dokarmiać.
W międzyczasie - około Halloween - okazało się najpierw, że Miluś zniknął a potem, że ktoś mu zrobił krzywdę w oko. Podejrzenie padło na szarego dużego kota, który prawdopodobnie przegonił go z terytorium i sam zaczął wyjadać zostawiane obiadki. Podejrzewaliśmy też jakieś dzieci, bowiem Miluś uciekał kiedy przy oknie pojawili się Większy i Mały, a dotychczas pozwalał się oglądać, jak spokojnie zjada to, co mu zostawiliśmy w pudełku na tarasie.

Miluś powrócił. Babcia szybko się z nim dogadała w kocim języku, a trzeba przyznać, że ma doświadczenie bo przez rok dokarmiała koty u mego Brata. Własne, nie osiedlowe. Ale łazik jest z Milusia dobry, bo co jechałam rano do pracy, to on zmierzał do innej zagrody na ulicy.

To było o żywych pupilach.

Teraz wystąpi przyroda nieożywiona.

Na początku listopada w przedszkolu Małego zawitali kandydaci na lekarzy pierwszego kontaktu ze Szpitala Pluszowego Misia. Tak sobie myślę, że to kandydaci, a może być też tak, że to byli wolontariusze. Nieważne. Ważne jest to, że dzieci miały przynieść w tym dniu do przedszkola swoje ulubione misie. Małego O. ulubieńcem jest misiek, którego Większy K. dostał w prezencie zaraz po urodzeniu. Większy jakoś nigdy nie pałał większą miłością do misi. Ma swoją ulubioną Kicię, którą gdy tylko Mu było wolno, tachał pod pachą do przedszkola. Podejrzewam, że gdyby była taka możliwość w szkole, Kicia nadal towarzyszyłaby Większemu (zapytałam Go o to właśnie: zgadza się:)
Mały O. misia adoptował wiosną i nosił go wówczas na spacery owiniętego w szalik.
Zaś najważniejszym sukcesem owego dnia w przedszkolu to fakt, że miś otrzymał imię. Imię to brzmi, jak widać na załączonym dokumencie, Maciek. Do tej pory nazywał się Miś Aleksander (i tu nazwisko).

Dla interesujących się medycyną wypis ze szpitala:


Diagnoza opiekuna - wymioty - to ulubiona choroba Małego O. Tak bardzo utkwiło Mu w pamięci chorowanie na początku września.
Zresztą, co i rusz gdy tylko coś jest nie tak woła, że będzie mymiotował.
Szczególnie rano, gdy opity mlekiem dojeżdża do przedszkola. I wtedy to nie są żarty, bo faktycznie cofa mu się zawartość żołądka...

Ach, a najważniejszy nius jest taki, że Babcia U. dostała w piątek zlecenie na zakup piżamki, spodenek i porarka dla misia i spisała się na medal.


Cdn.









6 komentarzy:

  1. Bałam się, że o przyrodzie nieożywionej będzie o martwym Milusiu :O

    Takie badanie! Uszy chore, brzuch chory, ręce chore, gardło chore, wszystko chore! Diagnoza - stłuczenie nogi :D Jak to w polskiej służbie zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  2. :))) a propos misia.
    :((( a propos kotka z chorym oczkiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako osoba interesująca się medycyną dziękuję. To było pouczające.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo lubię czytać komentarze, za każdym razem aż drżę z emocji: a nuż coś nowego się pojawi...

(Aczkolwkiek chamstwa nie zniese ;))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...