Mama Karolków odwiedziła w tygodniu swego Ulubionego Pana Stomatologa, nota bene noszącego to samo imę, co młodsza pociecha... Starsza nosi imię po ginekologu ;P
OK, to był żart.
Większy K. już pływając w owodni był nazywany swoim imieniem, ale opuszczał progi lecznicy jako NN. Decyzja co do imienia była jednak szybka, bo jakie imię może nosić dziecię, które urodziło się dokładnie w tym samym dniu co nasz polski papież ? ;) A dodajmy, urodziło się w wyznaczonym 9 miesięcy wcześniej terminie! I tym samym należy do 5% populacji "terminatorów".
Ale wracajmy do ad remu, jak mawiał mój ulubiony dyrektor.
Była to druga wizyta związana z przeglądem uzębienia. Górna prawa czwórka była niepewna i tydzień temu dostała 7 dni na wspomagane tzw. fleczerem (lubię tę nazwę) samouzdrowienie. Na zakończenie tamtej wizyty Ulubiony Pan Stomatolog rzucił w momencie kiedy jeszcze siedziałam z rozdziawioną japą i oddawałam zbędną ślinę w rurkę: "Oj, trzeciego by Pani nie urodziła!"
Kurczę! Zawsze uważałam się za stomatologiczną masochistkę, która uwielbia poczuć nerwy zębowe podczas zabiegów i dzielnie znosiłam bóle różne bez proszenia o znieczulenie... A tymczasem Pan Doktor postawił diagnozę odnośnie mej wytrzymałości na ból, diagnozę która mię zasmuciła, ale też zatrzymałam się nad nią.
Moja riposta musiała jednak czekać tydzień, gdyż gdy wychodziłam z gabinetu, UPS nie miał już okazji zamówić ze mną słowa z uwagi na odebrany telefon.
Aęc teraz od razu ruszyłam do kontrataku i odparłam, że prawdopodobnie trzeciego bym nawet nie donosiła, i tu pięknie zacytowałam Panią Ginekolog, która przy którejś kontroli mojego stanu z Małym O., porównała inny kanał do dojrzałej truskawki: "pięknie wygląda, ale jak dotknąć, to się rozleci"... Cóż... Panu Stomatologowi też bardzo się to porównanie spodobało ;)
Ząbek tymczasem milczał siedząc na miejscu. Następnie różniste operacje nad nim zachodziły, wraz z obrabianiem jakimś kołem zębatym sądząc po odgłosach (nie znam się na sprzęcie stomatologicznym, ale mimo wszystko myślę, że ten którym dysponuje UPS jest najwyższej klasy). Potem wskutek wątpliwości nastąpiła sesja w TV.
Wątpliwości nie ustały. Pan Doktor zaczął energicznie mieszać w wiertłach, igłach i innych utensyliach znajdujących się na szalce petriego.
Coś znalazl. Sięgnął znów do mojej śliniącej się paszczy i z cicha pęk - wsadził igłę w niepozornie wyglądający punkcik na szkliwie.
"AUUUUU" zawyłam jak pies dingo.
"Kocham Go za to" - pomyślałam altruistycznie.
"Niestety, przykro mi bardzo, muszę zatruć. Myślałem, że uratujemy. Szkoda, taka szkoda".
I teraz przejdę do godzin późnowieczornych, kiedy z zatrutym niemieckim lekiem zębem zasnęłam.
Śniły mi się dziwne rzeczy. Znalazłam się na japońskiej dyskotece, w otoczeniu ubranych w błyszczące lateksowe stroje ludzi. Wyglądali dziwnie, mieli umalowane twarze, ale po bliższym poznaniu okazali się całkiem sympatyczni i normalni. I w rzeczywistości szczuplejsi niż wyglądali z dala w tych ubraniach. Zapraszali do przyłączenia się do nich i do zabawy.
I to chyba był też efekt ostatnich wiadomości o planach otwarcia w Poznaniu nowej dyskoteki za 2,5 (?) mln złotych, której inwestor, jak piszą, ma szemrane interesy i jest notowany w kronikach kryminalnych.
Śmię powatpiewać w powodzenie tej inwestycji...
W czasach, kiedy byłam wolna i swobodna jak Swobodny Dżordż, po powrocie z wypadu do Madrytu z moją Amigą de Corazon Espinado wraz w psiapsiółą z grupy wsparcia próbowałyśmy się zabawić na dyskotekach w Poznaniu w okresie styczeń-luty, czyli w samiuśkim karnawale. W ostatkowy weekend nie działo się NIC.
Pozostałe dyskoteki w centrum w innych terminach, bardziej letnich, były oblegane poniżej przeciętnej. Sposób zabawy poniżej średniej - płeć żeńska. (Mój wzorzec referencyjny to dyskoteka w centrum Madrytu).
Jeśli kultura dyskotekowa nie uległa zmianie od tamtych czasów, to jedynie po środkach anestetycznych zabawa ma szanse powodzenia ;)
OK, to był żart.
Większy K. już pływając w owodni był nazywany swoim imieniem, ale opuszczał progi lecznicy jako NN. Decyzja co do imienia była jednak szybka, bo jakie imię może nosić dziecię, które urodziło się dokładnie w tym samym dniu co nasz polski papież ? ;) A dodajmy, urodziło się w wyznaczonym 9 miesięcy wcześniej terminie! I tym samym należy do 5% populacji "terminatorów".
Ale wracajmy do ad remu, jak mawiał mój ulubiony dyrektor.
Była to druga wizyta związana z przeglądem uzębienia. Górna prawa czwórka była niepewna i tydzień temu dostała 7 dni na wspomagane tzw. fleczerem (lubię tę nazwę) samouzdrowienie. Na zakończenie tamtej wizyty Ulubiony Pan Stomatolog rzucił w momencie kiedy jeszcze siedziałam z rozdziawioną japą i oddawałam zbędną ślinę w rurkę: "Oj, trzeciego by Pani nie urodziła!"
Kurczę! Zawsze uważałam się za stomatologiczną masochistkę, która uwielbia poczuć nerwy zębowe podczas zabiegów i dzielnie znosiłam bóle różne bez proszenia o znieczulenie... A tymczasem Pan Doktor postawił diagnozę odnośnie mej wytrzymałości na ból, diagnozę która mię zasmuciła, ale też zatrzymałam się nad nią.
Moja riposta musiała jednak czekać tydzień, gdyż gdy wychodziłam z gabinetu, UPS nie miał już okazji zamówić ze mną słowa z uwagi na odebrany telefon.
Aęc teraz od razu ruszyłam do kontrataku i odparłam, że prawdopodobnie trzeciego bym nawet nie donosiła, i tu pięknie zacytowałam Panią Ginekolog, która przy którejś kontroli mojego stanu z Małym O., porównała inny kanał do dojrzałej truskawki: "pięknie wygląda, ale jak dotknąć, to się rozleci"... Cóż... Panu Stomatologowi też bardzo się to porównanie spodobało ;)
Ząbek tymczasem milczał siedząc na miejscu. Następnie różniste operacje nad nim zachodziły, wraz z obrabianiem jakimś kołem zębatym sądząc po odgłosach (nie znam się na sprzęcie stomatologicznym, ale mimo wszystko myślę, że ten którym dysponuje UPS jest najwyższej klasy). Potem wskutek wątpliwości nastąpiła sesja w TV.
Wątpliwości nie ustały. Pan Doktor zaczął energicznie mieszać w wiertłach, igłach i innych utensyliach znajdujących się na szalce petriego.
Coś znalazl. Sięgnął znów do mojej śliniącej się paszczy i z cicha pęk - wsadził igłę w niepozornie wyglądający punkcik na szkliwie.
"AUUUUU" zawyłam jak pies dingo.
"Kocham Go za to" - pomyślałam altruistycznie.
"Niestety, przykro mi bardzo, muszę zatruć. Myślałem, że uratujemy. Szkoda, taka szkoda".
I teraz przejdę do godzin późnowieczornych, kiedy z zatrutym niemieckim lekiem zębem zasnęłam.
Śniły mi się dziwne rzeczy. Znalazłam się na japońskiej dyskotece, w otoczeniu ubranych w błyszczące lateksowe stroje ludzi. Wyglądali dziwnie, mieli umalowane twarze, ale po bliższym poznaniu okazali się całkiem sympatyczni i normalni. I w rzeczywistości szczuplejsi niż wyglądali z dala w tych ubraniach. Zapraszali do przyłączenia się do nich i do zabawy.
I to chyba był też efekt ostatnich wiadomości o planach otwarcia w Poznaniu nowej dyskoteki za 2,5 (?) mln złotych, której inwestor, jak piszą, ma szemrane interesy i jest notowany w kronikach kryminalnych.
Śmię powatpiewać w powodzenie tej inwestycji...
W czasach, kiedy byłam wolna i swobodna jak Swobodny Dżordż, po powrocie z wypadu do Madrytu z moją Amigą de Corazon Espinado wraz w psiapsiółą z grupy wsparcia próbowałyśmy się zabawić na dyskotekach w Poznaniu w okresie styczeń-luty, czyli w samiuśkim karnawale. W ostatkowy weekend nie działo się NIC.
Pozostałe dyskoteki w centrum w innych terminach, bardziej letnich, były oblegane poniżej przeciętnej. Sposób zabawy poniżej średniej - płeć żeńska. (Mój wzorzec referencyjny to dyskoteka w centrum Madrytu).
Jeśli kultura dyskotekowa nie uległa zmianie od tamtych czasów, to jedynie po środkach anestetycznych zabawa ma szanse powodzenia ;)
Brrr dentysta, nienawidzę i współczuję.
OdpowiedzUsuńA na dyskotece to byłam tak dawno, że nie pamiętam.
Dyskoteki to też nie moja specjalność, szczególnie jak się ludzie słabo bawią. Bo jak jest dobra zabawa to bardzo lubię potańczyć. Ale na dysktece to ja byłam hohoho... tak dawno... ;)
Usuń