W pracy pojawiła się kartka, że można przynosić trwałą żywność w związku ze zbiórką na cele charytatywne. Ponieważ były tam również wymienione "odżywki dla niemowląt" przypomniało mi się, że w schowku leży kilka nieotwartych opakowań kaszek mleczno-ryżowych, którymi jeszcze jakiś czas temu zagęszczalismy Małemu O. "meko" przed snem. Ustaliłam z koleżanką, która ma synka zjadającego jeszcze taki posiłek, że jeśli ich data trwałości będzie wystarczająco odległa, zaniosę je do punktu zbierania (a jeśli nie, podaruję je Jej).
Wyciągnęłam kaszki, ale widział to ich niedoszły zjadacz, więc Mu tłumaczę, że zabiorę je do pracy dla biednych dzieci.
- Ja tet jetem biedny - usłyszałam w odpowiedzi.
- A dlaczego Olusiu?
- Bo jutlo ty jedet do placy.
No i jak tu takiego nie kochać?
Wyciągnęłam kaszki, ale widział to ich niedoszły zjadacz, więc Mu tłumaczę, że zabiorę je do pracy dla biednych dzieci.
- Ja tet jetem biedny - usłyszałam w odpowiedzi.
- A dlaczego Olusiu?
- Bo jutlo ty jedet do placy.
No i jak tu takiego nie kochać?
Jaki kochany ten Twój synuś :)
OdpowiedzUsuńTakie słowa są bezcenne :)
:) Napiszę Ci coś na e-maila.
UsuńJest najbiedniejszy na świecie! Moja mama zabierała mi tak siebie i tatę całe dzieciństwo. Ale teraz to już tak chyba wszędzie. Wtedy byłam jedno z niewielu dzieci, które obiad jadły nie po powrocie ze szkoły o 13, a po powrocie mamy o 17.
OdpowiedzUsuńPomyślałam o tych obiadach. Ale mam nadzieję, że głodna nie chodziłaś do tej godziny?
UsuńNie wiem co lepsze, bo ja pamiętam schowane w szklanym termosie ugotowane ziemniaki i kotlet. To było wtedy jak rodzice pracowali oboje na pierwszą zmianę, czyli tak co 3 tygodnie. Jadłaś kiedyś taki obiad? Do dziś pamiętam ten smak. Ale pomijając to, mama musiała ten obiad przygotować przed 5:30.